Zdobyć Mount Chiliad
N OOOO cny!!!!
Witam serdecznie!
Jak tam, co tam?
Rozdział, bo mnie dobra osóbka poprosiła o niego :3
Wcześniej, bo idę myćko i czekam na swoją kolej i nie wiem czy o 21 bym się wyrobiła więc jak nie odpisze od razu to jestem w wannie!
Dobranoc i miłej nocy wszystkim co czytają teraz oraz miłego dzionka dla tych co czytają rano!
-Jaki kolor wybieramy?
-Czarny może weźmiemy? - zasugerowałem gdy podeszliśmy pod ławkę gdzie mogliśmy wybrać kolor naszej drużyny. Ponieważ stwierdziliśmy, że skoro ja mam GPS to po co brać kolejny więc mogliśmy pierwsi wybierać.
-Siemka Erwin i Gregory - przywitał się Laborant, który jak ostatnio miał na sobie maskę aż zaczęło mnie zastanawiać co takiego stało się, że ją nosi. Jednak nie byłoby to miłe aby go pytać o to w takiej sytuacji.
-Nie mówiłeś, że będziesz brać udział w tym! - odezwał się Erwin.
-Sam w sumie nie wiedziałem, ale skoro Dia mnie poprosił, bo potrzebował ludzi to czemu nie miałbym mu się odwdzięczyć!
-Odwdzięczyć? - spytałem zainteresowany co takiego zrobił mulat, że on był tak bardzo wdzięczny mu.
-Zapłacił dług pewnej organizacji na Coco - powiedział, a ja znieruchomiałem rozumiejąc jego znaczenie słów.
-No to dobrze, że Dia ci pomógł! - odparł Erwin uśmiechając się delikatnie, ale widziałem jak spina mięśnie.
-To jaki wam kolor dać?
-Czarny - powiedziałem - chyba idealnie będzie pasować jako neutralny kolor.
-Do was na pewno - zaśmiał się i podał nam kamizelki z owym kolorem. -Uważajcie na siebie tam. Czarny nie jest łatwym szlakiem - przestrzegł nas co było dziwne, ale i zrozumiałe, bo Dia lubił robić niespodzianki, a skoro mamy używać map i tego typu to pewnie każdy szlak był jakoś powiązany do dojściu na górę.
-Dzięki - kiwnąłem głową biorąc do dłoni mapę oraz kompas co mi podał, ale nie otwierałem ich. Czas leciał szybko co było dosyć normalne tylko im szybciej było później to tym bardziej ciemniej.
-Miło, że każdy z was wybrał drużyny! Każdy ma mapę i charakterystyczny szlak, który musi przejść przy współpracy z swoim partnerem! Szlaki nie będą łatwe więc ostrzegam przed robieniem czegoś na siłę jeśli się nie da zrobić! Zostaną wam zasłonięte oczy i zostaniecie podwiezieni do odpowiednich punktów! Życzę powodzenia wam wszystkim i dobrej zabawy!
Następnie wszystko działo się tak szybko, że nawet nie wiedziałem kiedy wraz z Erwinem znaleźliśmy się w lesie z którego mieliśmy dojść po wyznaczonym szlaku na samą górę. Otworzyłem mapę i zacząłem rozglądać się za jakimś poszczególnym punktem, który powie mi gdzie dokładnie jesteśmy, a jak Erwin zerknął na mapę usiadł sobie aż na kamieniu.
-Grzesiu to nie ma sensu! Nie wiemy gdzie jesteśmy! Ja jestem beznadziejny w tych wszystkich kierunkach i mapach! Tego nie da się odczytać! - zaczął marudzić i sfrustrowany siedział na kamieniu. Spojrzałem na mapę to na niego i już wiedziałem gdzie powinniśmy się kierować.
-Chodź nie pierdol, wiem gdzie mamy iść - odezwałem się i ruszyłem na zachód, ponieważ byliśmy na wschodzie, a on spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Jak?
-Za bardzo szybko się poddajesz gdy chodzi o coś innego niż hakowanie - stwierdziłem olewając jego pytanie.
-Ale jak potrafisz się odnaleźć skoro za huja nie wiemy gdzie jesteśmy?
-Mapa ma kilka charakterystycznych punktów, które mają nam pomóc w orientacji w terenie aby się odnaleźć - wyjaśniłem prowadząc nas przez las, który raczej nie jeden raz przemierzałem, ale w helikopterze niż na piechotę. Jednak jeśli określiłem kierunek to było łatwiej.
-Skąd to wiesz?
-Od 14 roku pracowałem przy schematach i mapach - odparłem - trochę się na tym znam.
-A czego ty nie umiesz? Ciągle mnie zaskakujesz czymś nowym!
-Ty też Erwin mnie zaskakujesz co dnia czymś nowym, a ja od czasu do czasu!
-No nie sądzę, ale niech będzie - odparł i rozluźnił się co od razu zauważyłem po jego ciele.
-Dlaczego spięty byłeś przy Labo?
-Nie lubię gdy mowa jest o rzeczach, których nie powinieneś wiedzieć!
-Wybacz, ale to ty mnie zaciągnąłeś na ten event - rzekłem, a po chwili trafiliśmy na jakąś ścieżkę co było zbawieniem, bo szliśmy w śniegu po prawie kolana. W sumie to ja torowałem drogę, a Erwin szedł po moich śladach.
-Nie przepraszaj po prostu Labo jest nowy - odpowiedział.
-To wiem, ale na pewno szybko się wdroży w waszą ekipę - oznajmiłem idąc spokojnie do przodu przed siebie po ścieżce.
-Zapewne tak - nie zanegował moich słów więc zerknąłem na niego.
-Dlaczego wybrałeś mnie?
-W sensie? - zapytał chyba nie rozumiejąc znaczenia mojego pytania.
-No mogłeś wybrać kogoś z chłopaków albo nawet Laboranta!
-Jak widzisz chłopaki dobrali się w dwójki, a Labo pomaga więc zostałeś mi tylko ty. Poza tym nie wyobrażał bym sobie tego eventu bez ciebie. - Gdy powiedział te kilka słów stanąłem w miejscu, a on wpadł na mnie. -Dlaczego stanąłeś?
-Za bardzo przywiązaliśmy się do siebie nie uważasz?
-Może - odparł niepewnie - a żałujesz?
-Nie - odpowiedziałem gdy ominął mnie i stanął przede mną aby widzieć moje oczy, ale z pewnością odczytał z nich samą prawdę. Nie żałowałem żadnych naszych zbliżeń ani czułości, a wręcz kocham je i pragnę więcej gdy jest przy mnie. Lecz trzymam swoje rządzę na wodzy aby nie skrzywdzić go i jego uczuć, bo sam dokładnie nie wiedział co chce. Ja bez trudu mogłem przyznać się do tego, że go kocham, ale czy on to potrafi to nie wiedziałem. Zbliżyłem się do niego i pocałowałem w czółko wiedząc, że jeśli doszło by do tego, że zaczęlibyśmy się całować to nie ruszyli byśmy stąd. Ruszyłem do przodu, a on za mną. Chwilę biłem się z myślami, ale otworzyłem dłoń wystawiając do niego. Widziałem jak jego mina z zdziwionej przechodzi na radosną. Dosyć niepewnie wsunął swą dłoń w moją, ale ja stanowczo i delikatnie zaplotłem nasze dłonie razem. Taki mały, ale ile znaczący gest spowodował, że złotookiego rozpierała energia. Sam miałem na ustach duży uśmiech kierując nas do pierwszej przeszkody na mapie. Jeśli dobrze odczytałem przed nami powinna pojawić się ścianą po której powinniśmy się wspiąć. Nie była ona wysoka, ale jedna osoba miałaby spory problem z wspięciem się na nią, a teraz jeszcze jest śnieg co utrudnia to.
-Jak chcesz to przejść? - spytał Erwin.
-Pod sadzę cię na górę, a ja postaram się wdrapać - oznajmiłem, a on sceptycznie na to popatrzył.
-Nie sądzę abyś dał radę sam - mruknął.
-Jak nie spróbujemy to się nie dowiemy - odparłem - jeden plus to, że jestem dosyć wysoki.
-Ale to jest większe od nas dwóch!
-Dlatego cię pod sadzam, a ty rozejrzysz się za czymś co pomogłoby mi się wspiąć jeśli nie dam rady.
-No dobrze - westchnął, a ja puściłem jego dłoń.
-Pod sadzę się na dłoniach i będziesz musiał wejść na moje barki, a następnie szukaj miejsca, które pozwoli ci się wspiąć dalej.
-Dobra zrobimy to chociaż to trochę pojebana akcja!
-Nie mamy innej drogi - odpowiedziałem i przykucnąłem przy prawie trzy metrowej ścianie łącząc ręce w koszyczek - gotowy?
-Tak - odparł wybił się o moje dłonie wchodząc na moje barki.
-Masz co się złapać?
-Chyba mam!
-Podnoszę się, a ty łap to! - mówiłem do niego chcąc być pewnym, że da rade. Byłem gotowy na to jak się nie uda aby go złapać bez względu na to czy ja ucierpię przy tym. Na szczęście Erwin wdrapał się na górę co musiało go chyba kosztować dużo stresu i siły. Zacząłem zastanawiać się jak ja mam dostać się na górę, ale postanowiłem uznać to za skałkę spinaczkową i wdrapać się na górę siłą. Zrobiło się pod górkę gdy byłem już ponad dwa metry nad ziemią. Knuckles miał łatwiej, bo sporo go podrzuciłem do góry asekurując przy okazji. Ja tego nie miałem i musiałem na sobie polegać. Przełknąłem ciężko ślinę gdy noga straciła podporę przez to poleciałbym w dół, ale ciało szybko zareagowało trzymając się mocno dłońmi.
-Mam linę! - usłyszałem głos Erwina -Trzymaj się tam! Zaraz zwiążę ją do drzewa i ci rzucę! - wierzyłem, że tak będzie więc całą siłę skupiłem na utrzymaniu się starając się poszukać nogą nowego miejsca do oparcia jej obawiając się, że druga noga też może mi się zsunąć albo skała odpaść. Poczułem jak lina spada po mnie. -Zrobiłem pętle! - powiedział, ale nie byłem w stanie mu odpowiedzieć - Monte? Wszystko w porządku? - Musiałem się ruszyć, ale sparaliżował mnie strach. Strach przez który nie mogłem się poruszyć i złapać tej głupiej liny.
-Jest ok - wymamrotałem nie będąc pewnym czy to usłyszy. Wziąłem dwa głębsze wdechy i zaryzykowałem puszczając się jedną dłonią, którą złapałem linę, a pętlę zawiesiłem na sobie łapiąc się dwoma dłońmi jej. Kolejne głębsze wdechy i ruszyłem do góry do końca gdzie czekał Erwin.
-W porządku? - spytał zmartwiony patrząc czy wszystko ze mną w porządku.
-Tak - odparłem cicho i wypuściłem ciężko powietrze z ust - mam nadzieję, że kolejne przeszkody nie będą takie, bo będzie ciężko.
-Ale jak ty to mówiłeś! Razem damy radę - powiedział Erwin łapiąc mnie za dłonie, ale ja uwolniłem się z jego chwytu i wtuliłem go w siebie.
-Dobrze, że nic tobie nie jest - wyszeptałem i spojrzałem w górę gdzie prowadziła ścieżka na sztyt, ale z pewnością coś jeszcze czekało na nas do pokonania.
-Nic mi nie jest dzięki tobie i chodźmy do przodu, bo czas nas zjada!
-Racja wybacz - mruknąłem i ruszyliśmy w dalszą drogę na górę. Po drodze mieliśmy małe przeszkody, ale nie były one tak bardzo problematyczne jak pierwsza. Na prawię górę dotarliśmy chyba z około godziny czasu na piechotę. Chociaż nie sprawdzałem czasu nawet jeśli miałem do tego okazję. Na górze czekał rząd sanek i zauważyłem od razu, że brakuje już dwóch więc prawdopodobnie byliśmy trzecią parą, która dotarła na miejsce.
-To jak to robimy? - spytał wyciągając sanki.
-Hmm może ja siądę pierwszy i będę operować prędkością, a ty jako kierowca? - chciałem iść na ugodę mu skoro i tak mieliśmy zjechać w dół.
-Jesteś pewien Monte, że ja na kierowcę?
-Ufam, że dasz sobie radę z tym! Jak znam życie to w pierwsze drzewo bym wjechał - za żartowałem chociaż naprawdę byłem zdolny do rozwalania się o pierwsze lepsze drzewo.
-No dobrze - powiedział cicho, a ja ustawiłem sanki na torze. Na szczęście oświetlały go lampy więc można było zobaczyć jak daleki jest i dokąd prowadzi. Wsiadłem na sanki, które były podobne do takich co używa się trochę jak saneczkarstwie, ale były bardziej zmodyfikowane aby zmieściły się dwie osoby. Między moimi nogami usiadł Erwin przez to zagryzłem wargę gdy poczułem go tak blisko siebie. - Nie jest to niekomfortowe dla ciebie?
-Nie - odpowiedziałem i zatopiłem głowę w jego włosy. -Gotowy?
-Trochę się boję - wyszeptał.
-Będzie dobrze - chciałem go jakoś wesprzeć i puściłem hamulec przez to powoli ruszyliśmy w dół. Nie sądziłem jednak, że będzie tak kreta droga przez to dosyć często używałem hamulca na zakrętach.
-Nie hamuj tak bardzo! - powiedział Erwin, który był rozluźniony.
-No dobrze - odparłem i puściłem hamulec przez to co raz bardziej przyspieszyliśmy jednak na wszelki wypadek pilnowałem hamulca, a Erwin kierował sprawnie. Widziałem po jego ciele jak adrenalina buzuje w nim. Sam lubiłem gdy prędkość była większa niż potrzeba. Sunęliśmy po śniegu. Widziałem powoli na dole autobusy jak i ludzi. -Jesteśmy co raz bliżej! - poinformowałem.
-Monte hamuj! - krzyknął złotooki nagle przez to gwałtownie złapałem za hamulec i złapałem go w pasie dociskając do siebie gdy pociągło nas do przodu, ale zaparłem się nogami całą siłą aby nie wylecieć.
-Co jest?! - spytałem delikatnie przestraszony trzymając go mocno przy sobie.
-Przejechali byśmy po króliku.
-Naprawdę? - spojrzałem na niego, ale czując jego spięcie widziałem, że nie kłamie.
-Yhym - mruknął, a ja westchnąłem cicho.
-Dobrze, że nic ci nie jest - wyszeptałem i nie chciałem go puścić.
-Przepraszam, że przysporzyłem ci nerwów.
-Najważniejsze, że nic nikomu się nie stało Erwiś. Skończmy ten tor - powiedziałem i puściłem hamulec ostrożnie, który nie za bardzo poprawnie dział, bo nie wyhamował dobrze przy rozpędzonych sankach. W sumie to sensowne, bo jechaliśmy po śliskim. Końcówka toru minęła nam szybciej, ale nie pędziliśmy już tak jak wcześniej. Na metę dojechaliśmy jako trzeci tak jak myślałem. Dopiero po chwili puściłem z uścisku Erwina w końcu nie jechaliśmy i byliśmy bezpieczni. Do nas podszedł Dia z wielkim uśmiechem na ustach.
-Brawo chłopaki! Trzecie miejsce!
-Co z Sanem, Dorkiem i resztą?
-Dorian z Silnym niestety nie dali rady - poinformował - na Carbo i Sana czekamy. Pierwsze miejsce zajął Pisicela z Sonią, a drugie ludzie z Dychanika.
-To i tak nie jest źle - stwierdził Erwin, który stał nade mną kiedy ja nadal leżałem na sankach.
-Wszystko w porządku? - spytał Dia.
-Tak - odparłem i podniosłem się na równe nogi.
-Mieliście cholernie ciężki szlak do przejścia.
-I to nie wiesz jak bardzo Dia - powiedział Knuckles na co kiwnąłem głową tylko i odetchnąłem.
-Jak dla mnie za dużo było z tą pionową ścianą Dia - odezwałem się do mulata, który patrzył na mnie przepraszająco.
-Nie sądziłem, że traficie na tą przeszkodę - podrapał się po skroniach.
-Daliśmy radę więc okej - odparłem, a Erwin wtulił się w mój bok.
-Nic nie zrobiłeś sobie w ogóle na tych skałach?
-Nic. Obtarłem sobie tylko ręce, ale jest okej.
-Na pewno? - spytał teraz Dia.
-Tak.
-I tak chodźmy z tym do medyka aby na to spojrzał - oznajmił mnie w decyzji postawionej Erwin i zaczął ciągnąć za rękę w stronę medyka.
-Nie mam wiele do powiedzenia?
-Nie!
-Więc niech będzie - zgodziłem się idąc za nim. -Dobry pani medyk - przywitałem się z kobietą.
-W czym pomóc?
-Ręce obtarłem - powiedziałem siadając na krześle, a ona wzięła moje dłonie w swoje i uważnie je obejrzała.
-Będzie trzeba posmarować - oznajmiła i wyciągnęła maść z apteczki. Po chwili wsmarowała mi ją w dłonie i obandażowała. -Uważać na te dłonie i jutro powinno być dobrze!
-Dziękuję - wstałem i podszedłem do Erwina. -Zadowolony?
-Bardzo - odpowiedział więc wtuliłem go w siebie co teraz potrzebowałem.
-Opatrzeni? - ponownie znalazł się przy nas Garcone. Na co kiwnąłem głową potwierdzająco. -Reszta skończy to zaczniemy trzecią konkurencje!
-Czyli?
-Bitwę na Śnieżki!
Kto wygra bitwę?
Czy to będzie zwykła zabawa?
2183 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro