Wygasam jak wspomnienia
Witam serdecznie w piątkowym
N OOOO cnym rozdziale!
Jak tam u was?
Owocowy piątunio w końcu jest, a dzień święty trzeba świecić!
Jakbym nie odpisywała to gram z ekipą w gierki więc przepraszam z góry za spóźnione odpowiedzi!
Zobaczymy jak działa wttp czy nadal jest zrypany i spóźnia komentarze
Wszystkim co czytają w nocy życzę dobrej nocki, a tym co z rana to miłego dzionka!
Perspektywa Montanhy
Doczłapałem się ledwo do miasta. Ból był tak nie miłosierny, że żebra czułem jakby były połamane. Nie wiedziałem gdzie miałem się podziać gdyż do przyjaciół nie pójdę, ponieważ zdradzili by mnie. Byłem cały przemoczony, ale nie przeszkadzało mi to. Musiałem dostać się na drugą część miasta co było dla mnie wyzwaniem z krzywdą, którą wyrządził mi ojciec. Przez tyle lat był moim autorytetem i kimś komu bezgranicznie ufałem, ale przejechałem się widząc co chciał ze mnie zrobić. Wziąłem płytki oddech aby nie zabolały mnie bardziej okolice klatki piersiowej, ale i tak to bolało i to niemiłosiernie. Lecz miałem przed sobą nową przyszłość znając cenę za ucieczkę i zdradzenie Lordów. Tylko jaka to była cena za chęć posmakowania własnego życia, swoich decyzji i błędów. Szedłem obolały ciemnymi uliczkami aby nieporoszony wzrok ludzi mnie nie dosięgnął gdyż nie chciałem litości od nich ani współczucia. Sam potrafiłem zająć się sobą i swoimi problemami. Jedyną bezpieczną przystanią był pawilon wojskowy do którego się właśnie kierowałem. Znałem głównego dowodzącego tą jednostką stacjonującą w naszym mieście. Bardzo często uciekałem od nich gdy mnie łapali po niezbyt udanej operacji odbicia konwoju i to nie byle jakiego konwoju, ale no czasami tak bywa. W policyjnej kartotece byłem czysty jak łza gdy w wojskowych aktach byłem notowany nie jeden raz. Jednak generał brygady bardzo mnie polubił gdyż nie jeden raz miałem okazję z nim porozmawiać szczerze i bez problemów. To on pewnego dnia powiedział do mnie.
Grzesiu to ty jesteś kowalem swojego życia i do ciebie zależy czy wykujesz broń, która będzie służyć w złej sprawie czy może wykujesz miecz, który będzie chronić ludzi.
Wtedy nie za bardzo rozumiałem o co mu chodzi z tym mieczem bronią i wszystkim oraz co ma przekazać mi to. Jednak wiedziałem, że to ma jakieś większe znaczenie więc zapamiętałem te słowa chowając je głęboko w sercu aby nie zapomnieć o nich. Jednak tej nocy zrozumiałem ich znaczenie. Miałem wybór i to ja decydowałem czy broń, którą wymierze w człowieka skrzywdzi go czy może uratuje go. Ten sam wybór miało wojsko. W końcu ratowali ludzi przed złymi i wszelakimi wojnami. Zagryzłem wargę gdy ból zrobił się nieznośny, ale musiałem dojść na miejsce choćbym miał zemdleć. Nie brałem ze sobą żadnej elektroniki ani niczego co mogło mnie namierzyć przez ojca. Nie wiedziałem również jaka jest godzina, ale nie interesowało mnie to, ponieważ musiałem za wszelką cenę dostać się na bezpieczny teren gdzie nie będzie mnie Ojciec szukał. Nigdy nie pomyśli, że ktoś kto wychował się w mafijnym otoczeniu ucieknie do wojska. Sił mi powoli brakowało, ale byłem bliżej niż dalej. Musiałem tylko wejść na teren wojska gdzie wstępnie powinni mi pomóc przeżyć następne 24h gdyż nie wiedziałem jak bardzo jest źle z moimi żebrami. Jeszcze na plecach miałem plecak, który obciążał mnie trochę, ale pomagał utrzymać pion. Gdy w oddali zauważyłem mury fortu wojennego oczy zaszkliły mi się, ale żadna łza nie spłynęła po moich policzkach. Byłem przemoczony, zapewnie zmarznięty i zmęczony fizycznie jak psychicznie. Jednak uparłem się aby dotrzeć do tego miejsca, a na niebie burzliwym chmurom, ustępowało czyste niebo na które powoli wschodziło słońce.
Drzwi otworzyły się, a przez nie wyszedł zmartwiony Generał White. Starszy mężczyzna po pięćdziesiątce jednakże dobrze wyszkolony i doświadczony w wielu bitwach. Mimo jego surowej postawy biło od niego ciepło, które było dosyć niepowtarzalne gdyż w tak wysokiej randze trzeba było być zimnym jak lód i niezłomnym. Lecz on był tym i tym, a przy okazji trzymał dalej ludzkie emocje oraz zrozumienie. Padłem na kolana patrząc się na niego jak zmierza do mnie jednak ja nie potrafiłem utrzymać już pełnej świadomości. Za dużo kosztowało mnie sił przyjście tutaj.
-Gregory - usłyszałem jego głos, który uspokoił moje kołatające serce i ciężki oddech. -Co się stało?!
-Pomóż mi - wybłagałem go chociaż nie powinienem tego mówić i zniżać się tak nisko, ale nic więcej nie miałem do stracenia, ponieważ mężczyzna wiedział o mnie wszystko. Był przyjacielem mojego ojca, ale nigdy nie zdradzał tego, że łapał mnie kilka razy czy powiedziałem za dużo. Nie wiem kiedy, ale zemdlałem i jedyne co poczułem to ramiona mężczyzny, które uchroniły mnie przed upadkiem i poturbowaniem bardziej żeber. Obudziłem się w pawilonie medycznym, ale dużo nie pamiętam z tego etapu oprócz potwornego bólu, który rozdzierał moje ciało i nie pozwalał świadomie myśleć.
Gregory nie poddawaj się.
Jak przez mgłę słyszałem głos jednak walczyłem z naprawdę silnym bólem i chociaż faszerowali mnie lekami oraz przeszedłem operacje to jedno, żebro przebiło mi płuco.
Nie możesz się teraz poddać!
Tak było przez najbliższy tydzień aż powoli zacząłem wracać do żywych i kontaktować ze światem otaczającym mnie. Jednak ciągle przy mnie siedział generał i gdy było gorzej ze mną, był i pomagał jak mógł.
To nie powinienem być Twój koniec wstań i walcz!
Jego słowa otuchy gdy byłem mało świadomy tego co dzieje się wokół mnie dawały mi dziwną siłę, by nie poddawać się i zawalczyć o swoje życie. Głównie dzięki niemu powoli wracałem do życia, ale zamknąłem się w sobie co od razu zauważył gdyż byłem bardzo rozmowny i energiczny, a teraz siedziałem w miejscu nawet kilka godzin bez odezwania się czy jakiś szczególnych bodźców.
-Jak się czujesz? - spytał się mnie na co delikatnie wzruszyłem ramionami. - Twój ojciec cię poszukuje wiesz o tym.
-Wiem - wyszeptałem i złapałem niepewnie w dłonie końcówkę koca, bawiąc się nim.
-Nie chcesz do nich wracać? - gdy padło te pytanie już wiedziałem jaką odpowiedź chcę mu dać. Myślałem bardzo długo nad tym co powinienem zrobić.
-Chce być kowalem swojego życia i móc mieć wybór - odpowiedziałem niepewnie zerkając na niego.
-Więc jeśli chcesz u mnie zostać musisz stać się jednym z nas. Nie będę utrzymać cię za nic, bo musisz się jakoś przysłużyć mojemu oddziałowi! - odpowiedział i uśmiechnął się miło do mnie. - Z miasta wyjeżdżamy za dwa tygodnie. Przez ten czas będę cię chronić na swoim terenie, ale musisz tu zostać i nigdzie nie uciekać, bo jak ktoś przyłapie cię na mieście. Nie będę w stanie ci już pomóc.
-Rozumiem - odpowiedziałem - co mam zrobić?
-Papiery podpiszesz gdy wyzdrowiejesz i zaczniesz trening -odparł, a po chwili poczochrał mnie po głowie - cieszę się Grzesiu, że mądrze postąpiłeś. Twój ojciec mimo iż to mądry mężczyzna to jednak jest za bardzo oddany tradycją.
-Wiedziałeś? - spytałem cicho delikatnie obawiając się, że dostanę po głowie za zwracanie się do niego jak do kolegi.
-Twój ojciec też miał inicjację w swoje 18 urodziny - westchnął - tylko, że jego dosyć inaczej wyglądała.
-Jak? - zapytałem.
-Nie mogę ci tego powiedzieć. To Duarte powinien ci tłumaczyć i chwalić się swoją inicjacją - odpowiedział na moje pytanie chociaż nie tego oczekiwałem w odpowiedzi.
-Odpoczywaj ile możesz. Za niedługo przejdziesz trening i staniesz się pełnoprawnym członkiem wojska.
-Tak jest - odparłem i słabo uśmiechnąłem do mężczyzny, który opuścił pomieszczenie zostawiając mnie samego z własnymi myślami. Wiedziałem, że robię dobrze jednak też wiedziałem, że ryzykuje za dużo lecz czym jest życie na uwięzi od życia na wolności.
Perspektywa Sana
Bank naprawdę super pomysł, ale nie wtedy kiedy wypróbowało się nowego narkotyku na mieście, który nie wiadomo jak działa. Nie brałem w ogóle go gdyż nie czułem potrzeby maczania palców w narkotykach. Negocjacje były okej i nawet spokojne gdyż ja negocjowałem, ale Doriana rozpierała energia niczym Erwina gdy włączy mu się ADHD. Obawiałem się co stanie się z Erwinem po tych narkotykach chociaż po Carbo nie było widać żadnych zmian, a siwy był w pomieszczeniu obok z sejfem sam na sam. Wszystko wydawało się w porządku aż do momentu ucieczki. Za nami podążał Jester policyjny, który starał się nas dogonić.
-Co robimy z psami? - zapytał Carbo.
-Złapmy sobie jednego - zasegurował Dorian.
-Oj tak i poprowadźmy go na smyczce!
-Chłopaki to zły pomysł - westchnąłem chcąc im wybić ten pomysł z głowy, ale Carbo zrobił 180 stopni i ruszył na policyjny wóz. Nie było już wyjścia z tej sytuacji auto zaczęło dachować po przeleceniu kilku metrów w tył aż wylądowało z głuchym łomotem na asfalcie.
-O kurwa - zaśmiał się Carbo - za dziesięć punktów!
-Dobra zgarniamy jednego z policjantów! - rzekł Erwin i wysiadł z auta. Również i ja to zrobiłem aby przypilnować ich. Ze strony pasażera właśnie wyczołgał się policjant po którym było widać jak wiele wysiłku fizycznego z siebie daje aby nie zemdleć, bo ten drugi był nieprzytomny i nie dało się rozpoznać go. Od razu zauważyłem, że to Monte, ale Erwinowi to nie przeszkadzało tylko wymierzył w niego z pistoletu. Wzrok mężczyzny padł na nas, ale ręce ugięły się pod jego ciężarem i opadł bezwładnie na asfalt. Musiał mocno oberwać, ale na tyle mocno być upartym aby nie zemdleć od razu. -Bierz go San.
-Yhym - mruknąłem i wziąłem Grzesia, a następnie wrzuciłem go do auta na tyły między mną, a Dorianem. Jednak nie przewidzieliśmy tego, że zaczną nas gonić. Przez to jak zwykle powstała kłótnia, a Grzesiu oprzytomniał, ale nie był sobą. Nie reagował na otoczenie, a jak już to z dużym opóźnieniem. Bardzo nie podobało mi się to, że wyglądał jak sto nieszczęść i nie przypominał siebie.
-Ja pierdole po co my go braliśmy?! - warknął Dorian, który chyba wręcz kipiał ze złości.
-Weź się zamknij Dorian! - odwarknął Erwin.
-To był twój pomysł - warknął ponownie, a ja powoli nie wytrzymywałem z nimi.
-Nie mogę kurwa no! Odstawmy Grzesia gdzieś, a policja skupi się na nim, bo jest ranny! - odezwał się w końcu Carbo, który chyba powoli zaczął rozumieć co się dzieje.
-Dobra skręć w przesmyk pomiędzy bloki. Powinniśmy się zmieścić i mamy chwilę czasu aby uniknąć wizji policji!
-Dobra - tak jak mówił tak też zrobił. Obserwowałem jak gubiliśmy na chwilę policję dając nam chwilową przewagę aby zostawić policjanta i uciec. Gdy stanęliśmy Dorian wyciągnął długą broń i wyrzucił 05 z auta przez to upadł na beton, uderzając o niego głową.
-Dorian co ty robisz?! - spytałem z szokiem, ale Erwin również wziął broń długą. Przez otwarte drzwi widziałem proszący wzrok Grzegorza aby siwowłosy tego nie robił, ale on nie słuchał. Obydwoje byli jak w transie i jedynie co powiedzieli na odchodne to morele. Patrzyłem na nich z niezrozumieniem gdy odjechaliśmy a za nami stanął pierwszy radiowóz, ale zajęli się oni rannym policjantem. -Erwin czy ciebie już do kurwy pojebało?! - wybuchnąłem gniewem gdy on zerknął na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi.
Nawet Carbo wydawał się niezbyt świadomy co oni odwalili. Praktycznie zabili policjanta jeśli tego nie zrobili. Czułem jak skręca mnie w kiszkach gdy zajechaliśmy na zakrystie, a auto zostało schowane do garażu. Byłem wkurwiony na nich, a oni wydawali się dobrze bawić. Siedziałem nad stawem przy cmentarzu i patrzyłem się w wodę, bojąc się tego co może się stać z Grzegorzem. Nie mogłem zadzwonić aby spytać się o niego, bo by było, że wiem o tym i co najważniejsze skąd. Musiałem więc czekać aż im faza minie i ktoś raczy zadzwonić z policji bądź szpitala poinformować nas o tym czy policjant żyje czy nie.
-Co się wydarzyło? - spytał Erwin masując się po głowie, a za nim szli chłopaki - I dlaczego jesteś tutaj?
-Nie odzywam się do was! Powinniście być dumni z siebie co odwaliliście! Naprawdę zajebista robota! Mam nadzieję, że będziecie mieć cholernie wyrzuty sumienia, bo ja już nie mogę przez nie!
-Nie pamiętamy co odwaliliśmy - powiedział Dorian i podrapał się po karku patrząc się na mnie. Carbo miał coś mówić, ale Erwina telefon zaczął dzwonić przez to popatrzyłem na niego wyczekując aż odbierze.
-Dzwoni do mnie Capela - powiedział cicho i zerknął na mnie.
-Odbierz ten jebany telefon! - warknąłem, a on odebrał i dał na głośnomówiący.
-Coś się stało Capela, że dzwonisz? - spytał do telefonu.
-Montanha jest w śpiączce - powiedział cicho, a ja słysząc te słowa na nowo opadłem na ławkę chowając twarz w dłoniach. Do Erwina chyba nie docierało to co powiedział Dante.
-Ww czym jjest? - zająknął się niedowierzając w to co usłyszał.
-Cud, że przeżył - rzekł smętnie - ktoś rozstrzelał go i poszukujemy czarnego auta wyglądającego jak z cyberpanka - oczy chłopakom się rozszerzyły słysząc to co mówi Dante - Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale Pisicela stwierdził, że nie będzie przyswajał wam więcej nerwów i poinformujemy was z złą albo dobrą wiadomością. Na szczęście nie jest zła, ale nie jest też najlepsza. Dopiero jutro będziecie mogli wybrać się do niego. Dobranoc chłopaki. - pożegnał się i rozłączył. Chyba nawet nie skapnął się mówi do niczego, ponieważ chłopaki byli tak bardzo w szoku, że nie odpowiedzieli mu gdy się żegnał. Musiał rozumieć, że to było bardzo bolące dla Erwina, który powoli zaczął rozumieć co zrobił.
-Mmy go rozstrzelaliśmy? - wyszeptał i opadł na chodnik, a z jego złotych oczu zaczęły lecieć łzy. Nie wytrzymałem tego i znalazłem się przy nim, a on wtulił się we mnie płacząc cicho. W końcu zrozumiał co uczynił. Prawie zabił swoją miłość życia przez zażycie głupich narkotyków nieznanego pochodzenia, które zaćmiły jego umysł. Dorian patrzył się na nas przepraszająco i ze skruchą, bo on pierwszy sięgnął za broń. Chyba powoli wracały im wspomnienia z tego co się działo jeszcze kilka godzin temu. - Jja nie chciałem mu zrobić krzywdy. Nie chciałem, a on prosił mnie abym tego nie robił, ale ja zrobiłem... Jestem potworem.
Czy Gregory wybaczy mu tą krzywdę?
Jaką rolę ma w tym wspomnienie z generałem White?
2142 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro