We dwóch
Sobota! Ale ten tydzień był ciężki!
Jakieś plany na dziś?
Miłego dzionka!
Perspektywa Montanhy
-Prowadź mój psi przewodniku - gdy to usłyszałem z jego ust aż nie mogłem się powstrzymać.
-Duchowny, bo zaraz ty będziesz prowadzić - od gryzłem się za te nazwanie mnie psem.
-Oj daj żesz spokój - przewrócił oczami na co się zaśmiałem.
-Chodź przejdziemy się w pewne miejsce - oznajmiłem i przeszedłem obok niego i skierowałem się na dróżkę, która była kawałek od zejścia na dolne partie kanionu. Nie musiałem patrzeć w tył aby wiedzieć, że idzie za mną.
-Dokąd idziemy? - spytał ciekawy co widać było po jego mimice twarzy.
-Widzisz tamten most? - wskazałem palcem na trochę odległy most kolejowy, który był znacznie wyżej od naszego położenia.
-Widzę - odparł - ale na niego nie da się wejść - dodał po chwili.
-Da się jak się tylko chce - oznajmiłem - jest pewne przejście do niego.
-Oooooo - na jego ustach pojawił się podejrzany uśmiech jakby coś planował już w głowie.
-Nawet nie waż się używać tego do ucieczek przed policją - powiedziałem zerkając na niego, ale dalej prowadząc przez roślinność, która jest bardziej uboższa niż była wcześniej w końcu jesień jest, a niedługo zawita zima. Rośliny szykowały się do hibernacji na czas mrozów i chłodu przez to traciły swoje liście oraz pąki. Dróżka prowadziła w dół, ale nie skierowałem się w jej stronę tylko odbiłem w lewo na górę. Pastorinio szedł za mną przez to naprawdę poczułem się przez chwilę jak pies przewodnik, który prowadzi swojego właściciela przez nieznane lądy. Stąd można było zobaczyć co dzieje się na dole wśród przyjaciół Erwina i chyba moich chociaż nie sądziłem, że wszyscy są przyjacielscy wobec mnie.
W końcu byłem z drugiej strony barykady byłem dla nich tym złym gdy tak naprawdę byłem tym dobrym. Jednak czasami trzeba wybrać i zadecydować czy warto zaryzykować wiele dla tak niewielkiej rzeczy bądź osoby. Nie powiem, że ryzykowałem jednak całe moje życie to ryzyko, które podejmuje. Tunel przez który prowadziły szyny kolejowe był delikatnie wyciągnięty w przód przez to tak bardzo było ciężko dostać się na tory. Rusztowanie było bardzo masywne i zbudowane tak aby nikt nie dostał się na most. Zabawne jest to iż człowiek, który tak naprawdę na co dzień jest pełny wigoru i empatii znajduje sposób, by dostać się na ten most. Przypadkiem go znajdując jednak czy przypadkiem można to nazwać. Raczej bym polemizował jednak jakimś cudem wszedłem na ten most nie musząc przebywać całego podziemnego tunelu kolejowego, by wejść na metalowe rusztowanie. Tak też było tym razem. Wszedłem ostrożnie na stromą boczną część półkula tunelu i zrobiłem dwa kroki w górę, by na trafić na metalową delikatnie zasypaną belkę od podstawy wiaduktu. Wyciągnąłem dłoń w stronę Erwina aby pomóc mu dostać się na tą belkę. Nie pogardził pomocą gdyż ten odcinek był nad wyraz ciężki do przejścia, aż zacząłem się zastanawiać jak ja tu po pijaku się dostałem.
-Grzesiu jak tyś to odnalazł? - spytał z zaskoczeniem pastor.
-Cóż zapijałem smutki - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Skąd już to u ciebie słyszałem - stwierdził i stał w miejscu przy belce nośnej gdy ja po prostu szedłem po deskach przechodząc pomiędzy szczelinami w nich. Wystarczyło aby moja noga delikatnie podwinęła się na szczeblu, a spotkałaby mnie śmierć na miejscu jeśli nie kalectwo poprzez wpadniecie do wody.
-Pamiętasz gdy zadzwoniłem do ciebie pewnej nocy? - spojrzałem na niego, a on szedł po szynie gdyż chyba czuł się bezpieczniej na niej niż po tym co ja szedłem.
-No tak pamiętam to było po tym jak pogodziliśmy się - odpowiedział i podążał za mną.
-Otrzymałem swój pierwszy zawias wtedy - zaśmiałem się cicho i z szedłem z belek drewna na szynę, a obok centralnie była belka pozioma na której usiadłem. Siwowłosy zrobił to samo chociaż dla bezpieczeństwa trzymał się beli jakby bojąc się, że spadnie w dół kanionu. Ja jednak przechyliłem się trochę w przód i uważnie obserwowałem całą paczkę pastora, która bawiła się przy wodospadzie.
-Nie mogłem cię wtedy znaleźć - powiedział cicho i spojrzał na mnie - myślałem, że siedzisz gdzieś nad morzem nie sądziłem, że w ogóle w tym pierdolonym mieście mamy wodospad!
-Teraz już wiesz - zaśmiałem się uśmiechając się delikatnie gdyż dobrze pamiętałem tą noc mimo tego, że byłem mocno wstawiony.
To było około 21 w nocy gdy wezwał mnie Capela do siebie. Posłusznie więc zajechałem na komendę swoją vecią i ruszyłem do biura nie rozumiejąc o co może chodzić szefowi policji. Zapukałem do drzwi i bez pozwolenia wszedłem do tego samego gabinetu gdzie jakiś czas temu przyjmował mnie Rightwill.
-O co chodzi Dante? - zapytałem trochę zmęczony dzisiejszym dniem.
-Dostałem skargę na siebie Gregory - powiedział oficjalnym głosem, który raczej nigdy mu nie wychodził.
-O co tym razem? - spytałem z westchnięciem i usiadłem na krześle.
-Nie ważne o co w sumie, ale niezła skarga na ciebie poleciała.
-A chociaż sprawdziłeś czy to prawda czy będę wiecznie słuchać skarg na mnie, które nie mają adekwatnego źródła?!
-Uspokój się Grzesiu!
-Nie uspokoję się, bo od rana wszyscy mają dziś do mnie jakieś wąty, a tak naprawdę nie wytłumaczą o co kurwa chodzi!
-Grzesiu!
-Nie Grzesiuj mi tu! Nic nie zrobiłem dziś złego o co mógłbym być sądzony! - zacząłem nawijać jak szalony gestykulując dłońmi, by wybronić się z głupot do których nawet nie miałem dostępu aby zobaczyć co takiego mi przypisują.
-Montanha 24 godziny zawias! - słysząc te słowa nie dokończyłem własnego słowa i spojrzałem na mężczyznę z żalem gdyż wiedział, że praca była dla mnie najważniejsza.
-Nie możesz mi tego zrobić! - powiedziałem wstając z siedzenia na którym przed chwilą siedziałem.
-Nie mam wyboru - powiedział cicho widząc w moich oczach zawód do jego osoby. - Oddaj sprzęt policyjny i zejdź ze służby.
-03 status 3 - poinformowałem na radiu i wyłączyłem je ściągając z siebie jak i cały sprzęt policyjny, który położyłem na biurku. Dante Capela patrzył na mnie ze współczuciem, którego nie chciałem widzieć w jego oczach. Nie byłem małym dzieckiem aby mi współczuć bądź okazywać tą emocję gdyż nie byłem słaby. Wyszedłem z biura szybciej niż w nim się znalazłem. Tak samo przebrałem się w ubrania cywilne i opuściłem budynek komendy. Byłem tak bardzo zły na cały ten świat, że pierwsze co zrobiłem to poszedłem do sklepu i wykupiłem kilka butelek wódki. Chciałem zapomnieć o niesprawiedliwości, która mnie dzisiaj spotkała. Po pierwszej butelce trochę pamięć mi się popsuła gdyż nie pamiętałem skąd zdobyłem samochód i gdzie jechałem. W ten sposób i to dziwny sposób znalazłem się na moście kolejowym. Przy sobie miałem tylko butelki z alkoholem i opróżniałem jedną z nich czując przyjemne pieczenie w przełyku gdy delikatnie pieczący trunek przechodził przez moje gardło w ekspresowym tępie. Zacząłem się zastanawiać czy zrobiłem dobrze czy nie popełniłem błędu mimo, iż byłem gotów na utratę zdrowia bądź życia.
Po głowie chodziły mi różne myśli od tych dobrych po te złe. Scenariuszy było wiele jednak wszystkie kończyły się w jednym miejscu. Spojrzałem na trzymaną w dłoni butelkę i wyrzuciłem ją w dal. Nie wiedziałem, że nawet zacząłem się śmiać, a w dłoniach schowałem swą twarz nie wiedząc co ze sobą zrobić. Gdy nagle moje dłonie stały się mokre, odsunąłem je od twarzy i przez chwilę nie rozumiałem dlaczego tak było z szokiem spoglądałem w nie szukając odpowiedzi w nich aż dotknąłem swojego policzka. Zrozumiałem, iż to ją płakałem jak nigdy dotąd nie zdążyło mi się płakać bądź rozkleić za bardzo, ale trochę minęło od ostatniego razu gdy po moich zapewne czerwonych policzkach spływały łzy.
-Kurwa! - krzyknąłem i ponownie schowałem głowę w dłoniach chcąc zapomnieć, przestać myśleć, nie pamiętać. Moja psychika tak nisko upadła, że nie potrafiłem sobie poradzić głupim zawiasem. Jednak praca to moje miejsce i mimo, że spotykałem się z Pastorem i zgrają to jednak nie lubiłem wracać do mieszkania gdy nie byłem padnięty po zmianie w pracy. Pierwszy raz nie wiedziałem dlaczego sięgnąłem po alkohol chociaż lubiłem pić to nie upijać się jednak nie widziałem dziś innego wyjścia. Pastor był zajęty, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami bądź pracą. Nie przejmowałem się nigdy tym, że jestem sam jednak tej zimnej nocy uświadomiłem sobie, że jestem i byłem, i raczej będę samotny. Do mojej egzystencji życia nie powinno się przywiązywać, bo nie wiadomo kiedy mógłby mnie zabraknąć. Spojrzałem w dół mostu i niepewnie podniosłem się na nogi podtrzymując się belki obok. Spojrzałem w stronę lecącej spokojnie wody z wodospadu, która była z dnia na dzień inna mimo, iż wyglądała tak samo to jednak nie mogła cofnąć swego biegu historii. Tak samo było ze mną gdyż zbyt wiele decyzji postanowiłem. Może niektóre były kierowane strachem inne twardymi postanowieniami to jednak poprowadziły mnie tutaj. Przypadkiem to nazwać nie mogę gdyż nic nigdy nie dzieje się przypadkiem. Wziąłem głęboki oddech i już chciałem zrobić jeden krok do przodu. O jeden krok w którym zniknął bym z życia i pamięci ludzi. Tak niewiele brakowało mi aby zrobić ten jeden krok do przekroczenia granicy życia z śmiercią. Czy myślałem racjonalnie? Nie wiem w sumie. Nie mogłem być pewny tego po prostu to był kolejny krok, który chciałem wykonać. Gdyby ktoś mógł mnie zobaczyć w tej chwili pewnie powiedziałby, że mnie pojebało. Mam dobrze płatną pracę, auto służbowe, przyjaciół i własne cztery kąty. Jednak w tej chwili nie byłem terminatorem jak to niektórzy mnie zwą. Byłem po prostu człowiekiem, który pragnął zrobić jeden jedyny teraz racjonalny krok do przerwania tego wszystkiego, tej całej akcji kłamstw i ucieczek oraz tego, iż udawałem kogoś kim nie byłem. Pod tą warstwą stali i kamienia, głęboko w środku był młody chłopak, który musiał porzucić wszystko co kochał, by nie zostać kimś złym, kimś kim nie chciał być bądź nie potrafił, a oczekiwano to po nim. Wypuściłem powietrze z płuc ustami i już chciałem zrobić ten jedyny krok do przodu, który dzielił mnie od wiecznego spokoju. Lecz zaczął dzwonić telefon na co warknąłem cicho sam do siebie mając nadzieję, że ktoś kto dzwoni przerywając mi moją decyzję szybko przestanie. Niestety tak się nie stało ktoś bardzo pragnął się do mnie dodzwonić. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem telefon z kieszeni gdy na chwilę przestał dzwonić. Prawie trzynaście nieodebranych połączeń od Erwina i kilkanaście wiadomości od niego oraz kilku osób włącznie z Pisim. Nie zdążyłem nawet spojrzeć w to co do mnie ludzie napisali, a na ekranie wyskoczył numer dzwoniący pastora. Usiadłem niechętnie na belce i odebrałem od niego otwierając kolejną butelkę wódki.
-No nareszcie kurwa odbieraj jak do ciebie ludzie dzwonią! - nie przejąłem się tym, iż krzyczał tylko wziąłem dużego łyka alkoholu i westchnąłem cicho - Czy ty mnie kurwa słuchasz?!
-Nie? - odpowiedziałem cicho i to za cicho jak na siebie.
-Co się dzieje, gdzie jesteś? Nie ma cię w mieszkaniu Pisicela się martwi!
-Zapijam smutki - odparłem - a co?
-Gdzie jesteś?
-Dość wysoko aby się zabić - stwierdziłem - jednak pewien księżul nie daje mi spokoju!
-Monte proszę cię powiedz gdzie jesteś słyszę wodę! Jesteś nad morzem?
-Nie mam ochoty rozmawiać - powiedziałem zgodnie z prawdą - i tak nikt nie zwraca uwagi na to co mówię.
-Ja zwracam! - odezwał się przez telefon.
-Chyba jako jedyny - rzekłem smutny i na piłem się z gwinta.
-Nie rób głupot Monte i mów mi gdzie jesteś!
-Nie to bez sensu - zaśmiałem się czując bolący ucisk na sercu i rozłączyłem się po prostu jak to nie jeden raz robił pastor gdy dostał co chciał wiedzieć. Potem pamiętam sytuację przez pół wiem, że znalazł mnie Capela gdy szedłem środkiem opustoszałej ulicy w stronę miasta. Nie wiedziałem, która jest godzina i czy na pewno idę dobrze. Mop widząc mnie w jakim jestem w stanie aż nie mógł do wierzyć, że byłem zdolny do takiego czynu i sprowadzić się do takiego stanu. Mimo, iż poruszałem się bardzo sprawnie to jednak moja mowa ubolewała jak i szybkie myślenie. Zgłosił na radiu, że mnie znalazł i siłą zmusił abym wsiadł do jego czarnego mustanga. Nie opierałem się gdyż wszystkie emocje, które mnie dusiły od pewnego czasu po prostu wyparowały zostawiając po sobie pustą skorupę człowieka, którym teraz byłem.
-Grzesiu żyjesz? - usłyszałem głos Dante, ale nie miałem siły aby odpowiedzieć więc spojrzałem na niego, a widząc jego reakcje na mój wzrok zrozumiałem, że musiał być nie za ciekawy. -Dlaczego sobie to zrobiłeś? Wyglądasz jakbyś przechodził depresję.
-Może i tak jest - wyszeptałem i wróciłem wzrokiem na swoje dłonie.
-Grześ nie chciałem cię zawieszać, ale nie miałem wyboru.
-Wiem ktoś musiał ponieść konsekwencje nawet jeśli nie byłem winny - zaśmiałem się z słów, które wydostały się z moich ust.
-Dlaczego więc upiłeś się?
-Bo uświadomiłem sobie jak bardzo zjebałem moje życie - odparłem szczerze gdyż po alkoholu nie potrafiłem trzymać języka za zębami.
-W sensie?
-Nie widzę sensu starania się być dobrym skoro i tak wszyscy mnie jebią! Poza tym nie wiem ile jeszcze będę żyć!
-Co chcesz przez to powiedzieć? Montanha nie myśl tak! W tej jednostce może być tylko jeden z depresją i ja zaklepałem tą rolę!
-Stwierdziłam fakt jak nie zginę na służbie to po służbie i tyle.
-Dość jesteś pijany porozmawiamy o tym jak będziesz trzeźwy! - rzekł - 01 status 3 dobranoc! - zgłosił na radiu - Jedziesz do mnie w takim stanie nie wiem czy nie sięgniesz po coś gorszego niż alkohol!
-Nie mam wyboru?
-Nie masz!
Do czego dojdzie na moście?
Co dalej z ich relacją?
2131 słów
̶M̶oż̶e ̶t̶e̶n ̶t̶e̶g̶o ̶i ̶d̶z̶iś ̶k̶o̶l̶e̶j̶n̶y ̶r̶o̶z̶d̶z̶i̶a̶l̶̶ik
̶o̶o̶o ̶h̶m̶m ̶m̶a̶y̶b̶y ̶1̶4-̶1̶5?
̶C̶o ̶w̶y ̶n̶a ̶t̶̶o?
̶C̶h̶c̶i̶e̶l̶i̶b̶yś̶c̶i̶e ̶?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro