Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uczucia?

I obiecany rozdział o 14!
Ja znikam bawić się z przyjaciółmi na mieście więc dopiero wieczorkiem będę odpisywać!
Miłego dzionka ponownie!

Perspektywa Erwina

Monte wyglądał jakby dość mocno się zamyślił jego czekoladowe oczy delikatnie po bladły i nie były tak bardzo intensywne jak przed chwilą. Nie wiedziałem w sumie o czym myśli, ale dobrze pamiętałem tą noc w której poszukiwałem pewnego brązowookiego policjanta po wszystkich plażach, ponieważ brzmiał tak jakby wszystko co miało dotychczas sens nagle przestało go mieć. Nie sądziłem, że tak odważny i zaparty mężczyzna na swoje decyzje może być zdołowany bądź koszmarnie smutny, a na dodatek uchlać się dość poważnie. Tamtej nocy nie przespałem z jednego powodu. Był nim właśnie Monte jednak gdy dostałem wiadomość od Capeli trochę mi ulżyło iż go znaleźli gdyż jego słowa były niepokojące jakby planował robić coś bez powrotu. Spojrzałem ponownie na jego twarz jednak tym razem jego wzrok spotkał się z moim. Uśmiechnął się do mnie na co odwzajemniłem uśmiech i poprawiłem się na belce na której siedzieliśmy. Widok był przecudny z tego miejsca.

-Monte - mruknąłem, a jego brew powędrowała do góry.

-Tak?

-Co się wydarzyło wtedy gdy dodzwoniłem się do ciebie?

-Cóż ciężko to stwierdzić. Dużo się stało tak naprawdę - westchnął, a z jego twarzy zniknął uśmiech zaś jego wzrok nagle posmutniał - nie chce pamiętać tej słabości Pastorku, nie chce też jej rozpowiadać.

-Nie było stosowanej sytuacji abym mógł spytać się o co poszło - stwierdziłem dość niepewnie i zgarbiłem się gdyż ta noc nie chciała mi zniknąć z pamięci.

-Miałem przemyślenia o swojej przeszłość, teraźniejszości i przyszłości.

-I co z nimi?

-Wszystkie prowadzą do jednego zakończenia - uśmiechnął się smutno - jednak nie myślę o tym teraz, bo bez sensu! Żyje chwilą tak jak wszyscy w tym mieście!

-I prawidłowo! - odparłem i oparłem głowę o jego bark - Wiesz co Grzesiu mam dziwne wrażenie, że znam cię skądś jednak nie mogę przypomnieć sobie.

-Może kiedyś się spotkaliśmy jednakże pewnie dawno - odparł mój towarzysz i nie zaprzeczył tego iż mnie mógł spotkać co zaintrygowało mnie jeszcze bardziej do poznania jego historii życia. Ja wciąż gadałem o ty mi tamtym jednak nigdy nie słyszałem aby Monte rozgadał się na temat związany z rodziną bądź miastem w którym mieszkał. Dopiero dziś dowiedziałem się, że stacjonował na Coco poprzez Laboranta. Chciałem zapytać się jego o pewną rzeczy, ale gdy otworzyłem już usta zaczął dzwonić telefon. -Odbierz - zasugerował brązowowłosy, a ja odsunąłem się od niego i wyciągnąłem telefon z kieszeni odbierając.

-Gdzie wy jesteście? - usłyszałem głos z słuchawki.

-Na moście Dia - odparłem i widziałem jego postać, która rozgląda się za nami, aż jego wzrok skupił się chyba na nas, bo jako jedyny spojrzał na most.

-Aaaaaaaaa to nie przeszkadzam mrug mrug oczkiem i paaa paa - rozłączył się, a ja z niedowierzaniem popatrzyłem na telefon.

-Co chciał Dia? - zapytał Monte.

-No, więc emm nie wiem - odpowiedziałem dość nieprecyzyjne, ponieważ odpowiedź ciemnoskórego była dość żenująca i schowałem telefon na swoje miejsce. Ponieważ siedzieliśmy w dwójkę przy sobie na moście, a nasze dłonie były praktycznie tuż obok siebie. Właśnie teraz to zauważyłem iż moja lewa dłoń, którą opierałem o belkę była milimetry od dłoni Grzesia, który natomiast opierał się dwoma dłońmi.
Spuściłem delikatnie głowę niżej przygryzając wargę gdyż przez te chore myśli wszystkich ludzi wokół miałem ochotę zapaść się pod ziemie. Dobra czasami specjalnie palnę głupotę przy kimś od Grzesia, ale tylko dlatego aby jego zażenować w pracy, ale jak widać plotki szybko się rozchodzą. Całe miasto shipuje mnie z policjantem, a Capela nazwał nas "Morwin" i tak jakoś przyjęło się to na mieście. A ponieważ Monte jest sporo widziany w moim otoczeniu to ludzie mówią o jego rzekomej korupcji jednak nie sądziłem, że do tego dojdzie iż serio go o to posądzą skoro nie wyciągamy z siebie informacji. Zerknąłem lewym okiem na bruneta, który czekał patrząc się w dal. Musiałem przyznać, iż widziałem wiele brązowych oczu jednak on miał takie niepowtarzalne, mimo iż każdy miał kogo spotkałem brązowe tęczówki to jego były wyjątkowe pośród wszystkich. Może dlatego, że gdy na mnie patrzy z jego oczu emanują uczucia te lepsze jak i gorsze lecz nie zawsze jestem zdolny do odczytania emocji z niego. Teraz w jego oczach widziałem zwątpienie i niepewność, ale też ta nie zrozumiała dla mnie emocja, której nie potrafiłem rozszyfrowywać. Jednak lubiłem ten wzrok z tą tajemniczą emocją gdyż był przyjemny.

-Może jednak wróćmy do nich? - zasugerował Monte i uśmiechnął się szczerze do mnie.

-Jeszcze chwilę po siedźmy - popatrzyłem na niego proszącym wzrokiem, który zwykle działał na niego i tym razem też tak było, bo westchnął cicho i zgodził się kiwnięciem głowy. Zauważyłem iż popatrzył na nasze dłonie, które nie poruszyły się o milimetr.

-Co ty robisz ze mną księdzu tymi oczkami?

-To co chce tylko - odparłem ze śmiechem - sam na to pozwalasz!

-Jak mam nie pozwolić skoro patrzysz się tak na mnie!

-Jak?

-No - zakłopotany podrapał się po szyi - w ten swój proszący sposób.

-To nie patrz i będzie git!

-Nie da się nie patrzeć na te piękne złote ślepia i nie ulec - powiedział nie patrząc się na mnie. Nie powiem zaskoczyły mnie jego słowa, ponieważ myślałem, że po prostu poddawał się aby nie kłócić się, a okazuje się że prawda jest całkowicie inna. Zacząłem bawić się palcami gdyż pomagało mi to odreagować nadmiar emocji.

-Dobra lecimy do reszty! - powiedziałem gdyż nie miałem już ochoty siedzieć w jednym miejscu. Wstałem na równe nogi i otrzepałem się z niewidzialnego kurzu.

-Dobrze - odparł i również się podniósł z belki. Nie czekałem na niego tylko zacząłem iść po szynie w stronę zejścia z torów. Za mną podążał on dla którego dość sporo zmieniło się w rodzinie, a nawet moje nastawienie do psów chociaż większości tak nienawidziłem to jego i paczkę znajomych, którą posiadał potrafiłem tolerować gdyż byli przydatni w mojej sprawie. Kiedy tylko zeszliśmy z górki na prostą dróżkę, uśmiechnąłem się cwanie co zauważył mój towarzysz.

-Gonisz! - dotknąłem go w ramię i zacząłem uciekać przed nim chociaż on stał wryty w miejscu to nie stanąłem gdyż wiedziałem, że nie mam szans z nim na prostej równo zaczynając.

-Ej! - usłyszałem jego głos przez to zacząłem się śmiać - Wracaj tu!

-Nigdy! - od krzyknąłem biegnąc do ekipy aby się schować przed nim. Trochę kawałek miałem do przebiegnięcia, ale Monte nie zwalniał widać po nim że miał dobrą kondycje pomimo iż też miałem dobrą to on ciągle musiał biegać to za uciekinierami to innymi sprawami. Wbiegłem przez przypadek w Sana co spowodowało upadek na ziemię w sumie mnie to nie zabolało tak bardzo jak jego, ale nie mogłem się zatrzymać. Szybko podniosłem się na nogi i chciałem na nowo uciekać gdy usłyszałem krzyk Grzesia.

-STAĆ POLICJA! - nie zdążyłem nawet uniknąć tego, że skoczył na mnie powalając na ziemię. Na szczęście trawa za amortyzowała upadek. Spojrzałem na niego ciężko oddychając, ale nie byłem sam on też dyszał zmęczony biegiem za mną.

-Yś - jęknąłem z udawanym bólem gdy on leżał na mnie - jesteś ciężki!

-O przepraszam trzeba było nie zaczynać!

-Co wy robicie? - spytał San patrząc się na nas.

-Leżymy, kanapkę robimy? - odpowiedział brunet na co zacząłem się śmiać.

-Widać, że ciągnie swój do swego - powiedział mój przyjaciel za co z piorunowałem go wzrokiem. - Taka prawda! Chodźcie grilla będziemy odpalać!

-Ok - odparłem i spojrzałem na wiszącego nade mną mężczyznę, który uśmiechał się cały czas. -Złaź.

-Dobrze - powiedział do mojego ucha przez to przeszły po moim kręgosłupie ciarki poprzez jego ciepły oddech. Widząc moją reakcje, której nie umiałem zatuszować zaśmiał się cicho i wstał na równe nogi wystawiając do mnie dłoń. Wystawiłem do niego faka i podniosłem się o własnych siłach. -Dlaczego tak nie ładnie?

-Bo tak zasłużyłeś - odpowiedziałem i skierowałem się do reszty która stała półkolu aż zastanowiło mnie dlaczego.
Zainteresowany podszedłem do zbiorowiska mych przyjaciół.

Perspektywa Montanhy

Nie wiem dlaczego to zrobiłem trochę przez to biłem się z myślami, ale ruszyłem za srebrno włosym mając nadzieję, że zapomni o tej sytuacji. Erwin podszedł do swoich co mnie zainteresowało dlaczego są przy jednym z leżaków. Więc podszedłem przy pastorze do ekipy i wyjaśniło się dlaczego są zebrani w jednym miejscu.

-Co się stało? - spytał lider grupy czekając na odpowiedź.

-Judith przestraszyła się czegoś, ale nie potrafimy jej uspokoić - rzekła Heidi przybliżając się do niego. Mój wzrok skupił się na płaczącej dziewczynce, która tuliła misia w swoich łapkach. Ten widok przypomniał mi pewne wspomnienie sprzed lat.

-Heeej dziewczynko wszystko w porządku! - kucnął przy niej i mówił spokojnym głosem jednak ona wtuliła się bardziej w misia nie przestając płakać. -Co cię przestraszyło chcemy ci pomóc! - mimo iż próbował to widziałem, że dziewczynka szybko w ten sposób się nie uspokoi. Westchnąłem cicho gdyż ich niekompetencja odnośnie dzieci była boląca. Chciałem ominąć Heidi, która zasłaniała mi widok i drogę.

-Przesuniesz się? - spytałem uprzejmie, a ona zdziwiona odsunęła się w bok dając mi czyste przejście. Podszedłem do leżaka i bez ceregieli złapałem ją pod ramionami - Chodź do wujka Grzesia - powiedziałem spokojnym głosem i wziąłem ją na ręce. Tak jak myślałem mała blondyneczka wtuliła się we mnie, a ja poprawiłem sobie ją aby było mi jak i jej wygodnie. -Nic już się nie dzieje. Złe bobo co się przestraszyło zniknęło - tuliłem ją do siebie i delikatnie bujałem na boki gdyż zwykle to działało na mojego brata.
Wszyscy włącznie z pastorem patrzyli się na mnie jakbym był jakimś trupem. No tak nie mogli się spodziewać po mnie takiej ręki do dzieci.

-Zaskakujesz co raz bardziej - powiedział zdziwiony Erwin.

-I zaskoczę nie jeden raz - odparłem głaszcząc małą gangsterkę po plecach w uspokajający sposób. Wszyscy rozeszli się widząc iż opanowałem sytuację.

-Myślałem, że nie masz dłoni do dzieci skoro lubisz tak krzyczeć.

-To, że krzyczę nie znaczy, że tak zachowuje się cały czas - odrzekłem, a mała Judith chyba zasnęła mi na ramionach gdyż jej oddech unormował się i nie czułem łez, które skapywały na mnie.

-Może masz rację - uśmiechnął się do mnie, a ja delikatnie odwróciłem się do niego plecami chcąc upewnić się czy na pewno śpi.

-Śpi?

-Tak - usłyszałem potwierdzenie - dziewczyny próbowały ją uspokoić z pół godziny, a ty ile ledwo trzymasz ją pięć minut. Jak ty to robisz?

-Magic Księdzu - powiedziałem z cichym śmiechem.

-Nie wyjaśnia tego, że masz rękę do dzieci!

-Mam do wszystkiego rękę nawet mogę mieć do ciebie jak chcesz - zażartowałem, ale jak popatrzyłem na niego widziałem jak z otwartymi ustami patrzy się na mnie, a jego policzki delikatnie przybrały różowego odcienia. Chyba wziął to na serio przez to zakłopotałem się nieznacznie. -Wiem nie na miejscu żart - dodałem po chwili.

-Tak troszeczkę nie na miejscu - potwierdził.

-Dlaczego zajmujecie się małą? - zapytałem ciekawy.

-Nie wiem dziewczyny często ją zabierają ze sobą.

-Nie pytałeś ich nigdy?

-Nie jakoś nie - niewzruszony poruszył ramionami - nie jest ciężka?

-Nie - odparłem i poprawiłem ją na ramieniu - jak na tyle latek nawet jest lekka.

-Grzesiu! - zawołał mnie San - Chodź pomożesz! - nie mając wybory podszedłem do niego i spojrzałem pytająco. - Ten grill nie chce się słuchać!

-W sensie?

-No patrz jak nierówno to się piecze!

-Próbowałeś wyrównać węgiel czy cokolwiek na czym to palisz?

-Aaaaaaa okeeej - zaśmiał się, a ja widząc jego minę dołączyłem do śmiechu. Poczułem mocniejszy uścisk na szyi i spojrzałem na małą, która spojrzała na mnie.

-Już lepiej? - zapytałem się jej z uśmiechem, który odwzajemniła i ostrożnie kiwnęła główką. -Mam cię puścić? - spytałem gdyż zaczęła się rozglądać wokół.

-Poplosie - powiedziała, a ja ją delikatnie odstawiłem na ziemię i pogłaskałem ją po głowie co spotkało się z cichym śmiechem dziewczynki.

-Widać, że masz rękę do dzieci - powiedział Dia z uśmiechem na ustach - to co robiliście na tym moście sami?

-A co porozmawiać nie można?

-Na moście?

-Na moście - potwierdziłem - poza tym ładne z niego są widoki i tyle.

-I wziąłeś pastora?

-A czemu nie skoro rozmawialiśmy tylko Dia.

-Rozmowa rozmową, ale siedzenie blisko siebie to co innego.

-Tak się nam usiadło błagam Dia chce dzień bez morwinizmu!

-Ale co ja mam ci poradzić, że tak się zachowujecie przy sobie! - uśmiechnął się szeroko na co westchnąłem.

-Mnie i Erwina łączy tylko przyjaźń!

-Jak to się mówi Grzesiek kto się czubi ten się lubi, a wy czubicie się cały okrągły czas!

-Daj mi spokój i lepiej rób to jedzenie!

Później w sumie nie było więcej poruszany temat mój i pastorka. Czas leciał w ekspresowym tempie przez to szybko zrobiło się ciemno na polu, a słońce znikało za widnokręgiem. Wszyscy powoli zbierali się do auta tak też i ja wraz z Dią oraz pastorem wsiedliśmy do samochodu. Jako iż Dia był trzeźwy to wsiadł za kółko. Niestety ja byłem po jednym piwie, które piłem na spółkę z złotookim przez to nie mogłem usiąść za kółkiem. Posprzątaliśmy wszystko za sobą aby nie zaśmiecać matki natury i jechaliśmy jednym sznurem samochodów do miasta. Telefon miałem przy sobie, ale był włączony na wyciszenie, ponieważ chciałem aby ten dzień spędzić na dobrej zabawie i tak też było. Dużo rozmawiałem z całym zakonem i nie tylko, bo były też dziewczyny z burgershota. Z każdym miałem dobrą relacje co mnie cieszyło, ale ten telefon nie dawał mi spokoju. Spojrzałem na wyświetlacz i wiedziałem, iż zaczyna się ciekawie.

Kto wypisuje do Monte?
Czy na pewno wypili tylko jedno piwo?

2121 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro