Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tylko tyle?

Witam serdecznie wszystkich w nowym roku!
Miłego czytania!

Perspektywa Montanhy

Rozmowa z Pastorem była dość intrygująca gdyż raz zachowywał się miło, a czasem po prostu pojechał sarkazmem. Jednakże nie przeszkadzało mi to jak dokładnie się zachowuje gdyż patrząc na niego widziałem werbę, której mi brakowało do tego co ja robię. Jednakże gdy tylko skończyliśmy jeść była około 5:20 co oznacza, że do 7 godziny jeszcze trochę zostało nam czasu. Jednak kawa dobrze na mnie wpłynęła, ponieważ czułem otrzeźwienie w swoim organizmie. W zeznaniach, które miałem w głowie od Erwina coś mi się jednak nie zgadzało. Mimo iż mówił prawdę gdzieś był haczyk, którego nie byłem w stanie wyłowić czy też wypatrzeć.

-Pastorku - zacząłem i zerknąłem na niego kątem oka gdyż zauważyłem iż mój towarzysz nie lubi jak się go olewa gdy się z nim rozmawia.

-Tak? - spojrzał na mnie.

-To co powiesz mi prawdę odnośnie twojej wyprawy do kościółka w lesie? Ponieważ gdzieś mi coś mącisz w swoich zeznaniach - stwierdziłem i uważnie obserwowałem jego postawę, która z wyluzowanej delikatnie się spięła.

-Ale ja nic nie mące. Monte powiedziałem tak jak było i miało być.

-Jednak wiem, że okłamujesz mnie w czymś. Jestem wyczulony na kłamstwa i wiem kiedy człowiek kłamie. Zapamiętaj sobie to na przyszłość Erwin. Zaufanie jest czymś co można szybko zdobyć, ale i też szybko stracić - rzekłem ostrzegając go w ten sposób, że lepiej aby uważał na słowa i pracował przy mnie bez kłamstw jeśli chce ze mną się zadawać.

-Dobrze zrozumiałem twoją aluzję - odparł i przewrócił oczami - postaram ci się nie wyłożyć z kłamstwami - dodał i uśmiechnął się szatańsko, jakby było by to jakieś wyzwanie kto pierwszy zauważy, że druga osoba tak naprawdę kłamie.

-Jesteś niemożliwy jak na księdza - mruknąłem po chwili ciszy między nami w radiowozie.

-Jestem pastorem! Głoszę wolę Bożą, ale nie trzyma mnie celibat i inne księdzowe rzeczy - prychnął widocznie zdenerwowany.

-Nie lubisz raczej jak ktoś myli cię z księdzem, ale nie ułatwiasz tego mając koloratkę pod szyją!

-A jak inaczej mam chodzić? - westchnął przecierając palcami nasadę nosa - Nie chodzę przecież w sutannie tylko w koszuli i spodniach. Mam jeszcze z tyłu napisać wielkimi literami jestem pastorem?

-Lepiej by pasowało jestem czymś pośrodku księdza, a człowieka - dałem własną propozycję i zaśmiałem się z śmiesznej miny pastora, którą zrobił.

-Zajebiście zabawne Monte - prychnął, ale to było bardziej prychnięcie, ale wyczułem to z nutką śmiechu niż w sensie obrażenia na mnie.

-No proszę przekleństwo! Będzie trzeba się poskarżyć komuś na twój język - od gryzłem mu słownie, bo nie za przeczę iż nasze przepychanki słowne mnie bawiły.

-Oj uważaj abym twojego nie dał w ofierze na ołtarzu - pokazał mi język zadowolony z siebie iż wygrał tą potyczkę, bo nie byłem w stanie nic innego wymyśleć aby mu dogryźć.

-Dobra zwyciężyłeś - prychnąłem i nareszcie wyjechaliśmy do miasta - 01 do jednostek czy coś się dzieje? - zapytałem na radiu, ponieważ nie chciałem aby Erwin też za dużo słyszał z rozmów na nim.

-10-3 - odpowiedział mi głos na radiu - od 20 minut jest spokój na mieście, a szef gdzie jest?

-Jestem niedaleko molo - odparłem przez radio - i będę krążyć w okolicach.

-10-2 na pewno szef nie chce jechać się położyć?

-Spokojnie wstanę na 11 i będę na komisariacie. Jak coś to mów jestem na radiu - rzekłem.

-Przyjął.

-Dość mili ci funkcjonariusze - stwierdził siwowłosy i widziałem jak oparł głowę o szybę widocznie zmęczony.

-Cóż na pewno się niektórzy martwią gdyż wiedzą, że śpię z trzy może cztery godziny dziennie i jestem na służbie resztę sporo czasu.

-Nie możesz zrobić sobie po prostu wolnego? - spytał z dość przejętym głosem, co mnie zaskoczyło.

-Jako szef policji niestety nie jestem w stanie zostawić jednostki, ponieważ większość jest nowa i trzeba ich pilnować oraz doglądać tego co robią. Poza tym dużo papierów i załatwień - odparłem patrolując okolice. Powoli słońce wchodziło na odpowiedni bieg toru i powoli budziło się do życia wraz z całym miastem.

-Pojebane - mruknął cicho Erwin, a ja po prostu potwierdziłem kiwnięciem głowy.

-Tak. To gdzie cię odwieźć gdy minie godzina siódma? - spytałem ciekawy gdyż chciałem wiedzieć na wszelki wypadek gdzie jechać.

-Do Zakonu Błędnej Ciszy na zakrystię, bo i tak pewnie będę musiał uzupełnić kilka rzeczy w papierach, a przy okazji mam klucze w kieszeni więc załatwię wszystko od razu.

-Rozumiem, ale jak będą jakieś jednostki medyczne to pójdź na wszelki wypadek zbadać tą głowę dobrze? - mruknąłem gdyż martwiło mnie to, że mocno uderzył, a nie mam jak mu pomóc.

-Paść bardziej na głowę, mi nic nie padnie - zaśmiał się melodyjnie i rozłożył się wygodniej na fotelu. Może minęło z pięć może dziesięć minut ciszy między nami, ale mi to nie przeszkadzało gdyż byłem przyzwyczajony do ciszy i samotności. Wolną dłonią wyciągałem kubek z stojaka na niego i wziąłem duży łyk napoju. Jednak szybko się skrzywiłem gdyż to nie była moja kawa tylko herbata Erwina.

-Blee - mruknąłem i odłożyłem kubek na swoje miejsce biorąc ten odpowiedni i opróżniłem go do końca. Nim się spostrzegłem słońce już delikatnie oświetlało nasze miasto, a delikatna mgiełka unosiła się nad ulicami miasta. - Pasto... - przerwałem w środku słowa gdyż mężczyzna oddychał miarowo, a jego głowa była oparta o szybę samochodu - ...zasnął - mruknąłem pod nosem cicho sam do siebie i skierowałem radiowóz od razu w stronę zakonu.

Skoro mężczyzna miał klucze, a nie miałem możliwości go wziąć do siebie ani też nie miałem wiedzy gdzie mieszka pastor. Mogłem mieć tylko nadzieję, że chociaż na zakrystii będzie kanapa na której będę mógł zostawić śpiącego mężczyznę. Po kilku minutkach jazdy zaparkowałem jak najbliżej zakrystii jak tylko mogłem. Odpiąłem cicho swój pas bezpieczeństwa i wyciągałem kluczyki z lewej kieszeni spodni Erwina. Jak najciszej opuściłem samochód delikatnie zamykając drzwi za sobą i nie gasząc silnika samochodu. Na spokojnie podszedłem do drzwi i spojrzałem na pęk kluczy gdyż było ich kilkanaście. Zauważyłem jednak iż w tym chaosie jest jakiś schemat, a na jednym koluszku jest plakietka z inicjałami ZBC. Zacząłem wkładać każdy klucz po kolei sprawdzając czy to ten. Kiedy udało mi się otworzyć drzwi zauważyłem iż w pomieszczeniu nie jest o wiele cieplej niż na zewnątrz. Nie patrzyłem po wyglądzie czy też co znajduje się w owym miejscu gdyż szanowałem czyjąś prywatność. Jak zobaczyłem kanapę od razu wróciłem do auta i otworzyłem bagażnik wyciągając z niego puchaty szary koc aby po chwili wrócić do pomieszczenia z którego wyszedłem.

Koc rozłożyłem na kanapie tak aby połowa była jako baza pod i druga połowa służyła jako nakrycie. Poduszki położyłem tak aby miał nawet wygodnie pod głową i żeby go szyja potem nie bolała. Gdy przygotowałem mu miejsce do spania wróciłem do radiowozu i podszedłem od strony pasażera. Na szczęście się nie obudził, co było dobrze dla mnie, a jego głowa była teraz inaczej ułożona. Otworzyłem drzwi i ostrożnie wyplątałem go z pasów, a po chwili trzymałem go jak pannę młodą idąc z nim do zakrystii. Bardzo ostrożnie ułożyłem go na kanapie i dzięki Bogu nie obudził się w ogóle przez moją ingerencję z jego ciałem. Przykryłem go delikatnie kocem i odsunąłem się od śpiącego mężczyzny. Nie myśląc wiele wyciągałem notes i napisałem mu notkę o tym skąd się tu wziął iż pożyczyłem klucz do zakrystii aby go zamknąć i wspomniałem o swoim kocu. Wychodząc zgasiłem światło i po cichu zamknąłem drzwi na klucz. Przez to iż pastorek usnął sam przypomniał mi o tym, że też przydałoby mi się trochę snu. Wsiadłem więc do swojego auta i niewiele myśląc ruszyłem w stronę mieszkania. Nie mając nawet ochoty wracać na komendę i przebierać się w cywilne ciuchy.

-01 status 3 - zgłosiłem na radiu wychodząc z samochodu i zamykając go przed swoim blokiem. Skierowałem się od razu w stronę windy i po chwili byłem już w mieszkaniu, wyłączając cały sprzęt z policyjnego ekwipunku, który miałem przy sobie i po prostu padłem na kanapę w salonie zasypiając na niej.

Perspektywa Erwina

Wtuliłem się bardziej w cieplutki materiał, który przyjemnie mnie grzał. Pół przytomnie uchyliłem powiekę gdyż coś mi nie pasowało, bo powinienem słyszeć dźwięk silnika, a słyszałem no właśnie nic. Niewiele myśląc szybko podniosłem się do pionu i rozejrzałem wokół pomieszczenia w którym byłem.

-Jestem na zakrystii - powiedziałem do siebie zszokowany - czyżby dzisiejszy ranek był snem? - zmrużyłem powieki, ale gdy zobaczyłem na sobie puchaty szary koc w którym byłem opatulony. Od razu wyczułem, że pachniał jak perfumy Montanhy. Nagle wszystkie wspomnienia wróciły do mnie bardzo szybko jak i ból w głowie o którym totalnie zapomniałem przy brązowowłosym mężczyźnie. Jednak tylko ona mnie bolała w sumie więc nie przejąłem się chyba tym aż tak. Po chwili dopiero skapnąłem się, że na stoliku na przeciwko mnie jest kartka, sięgnąłem po nią zainteresowany i podniosłem by przeczytać jej zawartość.

Muszę przyznać, że Montanha ma dość ładne pismo jak na mężczyznę gdyż większość jak to każdy uznaje mazgroli w taki sposób, że nie da się nic odczytać.

-Nie oddam mu tego koca - powiedziałem po chwili przemyślenia całej sytuacji i zgniotłem kartkę wrzucając ją do kosza - jest za cholerę przyjemnie ciepły - mruknąłem do siebie i położyłem się z powrotem na kanapie, bo była dopiero dziewiąta rano więc mogłem pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek po udanej akcji z której byłem zadowolony. Może damy radę szybciej ogarnąć to wszystko co mamy w planach.

Perspektywa Pisiceli

Przybyłem na komisariat policji gdy wybiła ósma rano i przebierałem się właśnie w mundur, w szatni. Miałem w sumie dwa do wyboru swój piaskowy przynależący do szeryfów albo czarno-granatowy należący do jednostki policyjnej. Spojrzałem tak z zaciekawieniem do szafki Montanhy, bo nie upewniłem się wczoraj czy aby na pewno dotarł do domu aby odpoczął. Jednak gdy zobaczyłem, że nie było w szafce żadnego ze strojów, a tym bardziej sprzętu policyjnego. Natychmiast włączyłem swoje radio by od razu ściągnąć go ze służby.

-02 do 01 - zgłosiłem na radiu, ale spotkała mnie cisza ze strony mężczyzny - 02 do 01 - powtórzyłem komunikat.

-Poszedł przed siódmą na status 3 - odpowiedział mi jakiś funkcjonariusz na służbie, który właśnie wszedł do szatni.

-Nie ma jednak jego rzeczy w szafce - odparłem i popatrzyłem się na chłopa - co się wczoraj działo?

-Były trzy jednostki na mieście. Mieliśmy pościg i wystąpiły strzały gdzieś tak przed czwartą nad ranem. Kilka minut wcześniej Montanha zgłosił status 3, ale jednak był na radiu - zaczął mi streszczać to co się działo gdy zniknąłem ze służby - więc poprosiliśmy go aby sprawdził te strzały, bo my mieliśmy pościg. Okazało się, że ktoś zaatakował kogoś, ale nie wiemy nawet kogo, bo 01 nie powiedział. Jednak miał poszkodowanego wypadku samochodowym przez postrzały, a że nie było EMS w ogóle na służbie to stwierdził, że dla pewności zostanie z tą osobą godzinę, dwie aby upewnić się czy wszystko w porządku. Proponowaliśmy iż sami zajmiemy się tym i aby poszedł na status 3, ale uparty szef zrobił po swojemu. Zapewne patrolował okolice z poszkodowanym jako towarzyszem.

-Wrócił na komendę? - spytałem po tym jak z uwagą słuchałem tego co do mnie mówi i brzmiało to na coś, co zrobiłby szef.

-Właśnie nie chociaż zgłaszał status 3 - rzekł - myśli szef, że gdzieś się zatrzymał aby się przespać?

-Mam pewną myśli, ale muszę to sprawdzić - odpowiedziałem i zapiąłem ostatni guzik w mundurze - dziękuję za informacje.

-Do usług szefie i dobranoc - powiedział, a ja mu odpowiedziałem tym samym gdyż dla niego to była pora spania gdy dla mnie to był początek dnia. Nie wszyscy jednak pracują jak Montanha przez prawie dwadzieścia godzin dziennie. Ubrany w mundur, ruszyłem natychmiast na parking policyjny biorąc swój samochód patrolowy z parkingu.

-02 status 5 - oznajmiłem na radiu i ruszyłem w stronę mieszkania szefa policji. Przejechałem kilka przecznic i popatrzyłem za jego radiowozem. Gdy tylko wychwyciłem go na parkingu podjechałem aby upewnić się czy aby na pewno dotarł do domu, a nie śpi na fotelu w aucie. Na szczęście samochód był pusty. Spokojniejszy wyruszyłem więc na poranny patrol tak aby przeczekać do jedenastej, bo miało się odbyć spotkanie High Command odnośnie kilku bardzo ważnych spraw, które trzeba byłoby omówić.

- 521 status 1 - powiedział ktoś na radiu - 521 status 4.

-02 do 521 jadę - poinformowałem kadeta iż zabiorę go na patrol skoro czeka na kogoś kto go weźmie na patrol i będzie miał patrol partnera, a z czego się orientuje to wszyscy są dopasowani w pary. Po chwili jazdy byłem już pod komendą i zaparkowałem - 02 do 521 przed komendą czekam - poinformowałem i nawet nie minęła minuta, a kadet wybiegł z komisariatu.

-Dziękuję panie szefie! - powiedział uśmiechnięty i zapinał pas bezpieczeństwa.

-Nie masz za co - odparłem spokojnie - zgłaszaj na radiu kadet.

-521 plus 1 status 5 - poinformował poprawnym komunikatem na radiu - mam szafie, bo myślałem, że znowu będę stać w recepcji i czekać na cud aż coś się wydarzy.

-Dobra młody słuchaj. Jest 9:30 o 11:00  mam spotkanie High Commandu. Więc zniknę nawet nie wiem na ile w biurze. Jeśli teraz przez ten czas będziesz dobrze się sprawował zostawię ci mój radiowóz abyś mógł uczestniczyć w pościgach i łapaniu ludzi na przestępstwie. Pasuje?

-Dziękuję! - odparł z uśmiechem co bardzo mnie zadowoliło, że trochę radości mogłem wnieść do jego serduszka. Tak więc wspólnie przeprowadziliśmy kilka interwencji i nawet byliśmy na napadzie na bank gdzie byliśmy u1, a kadet był radio operatorem i informował resztę uczestników pościgu gdzie zmierzamy. Nawet nie zauważyłem gdy wybiła dziesiąta czterdzieści i trzeba byłoby dostać się na komendę.

-Dobra kadet przesiadka - powiedziałem stając na najbliższym poboczu i od razu wysiadłem z samochodu. Zdziwiony kadeciak wykonał oczywiście moje polecenie i zasiadł za kierownicą - podrzuć mnie pod komisariat i możesz jechać na patrol samotnie. Masz moje pozwolenie.

Nie minęło nawet dziesięć minut, a byłem pod komendą, wysiadłem z radiowozu, życząc młodziakowi dobrej zabawy na samotnym patrolu.
Wszedłem głównym wejściem na recepcje gdzie stał prawie cały High Command. Brakowało tylko komisarza Sonnego oraz szefa policji, Montanhy.

-Czy ty dałeś radiowóz kadetowi? - spytał mnie od razu na wstępie Capela, który miał wzrok utkwiony w tablecie zapewne od razu sprawdzając z kim jeździłem.

-Tak dałem gdyż dobrze się sprawował, ale to tylko na czas naszego spotkania. Chłopak naprawdę ogarnia, ale siedzi tylko na recepcji, bo nikt go nie bierze - wyjaśniłem sytuację, zgodnie z własnymi przemyśleniami odnośnie młodego mężczyzny.

-Porozmawiamy później na temat kadetów - zatwierdził mnie Capela i spojrzał na mnie - Gdzie jest Grzechu?

-Pewnie się spóźni - stwierdziłem - nie przespany cały dzień wraz z nocą niestety znowu - westchnąłem cicho.

-To robi się totalnie nie zdrowe będzie trzeba coś się tym zrobić Pisi! - powiedział zerkając w stronę tabletu.

-Wiem Capela, wiem.

Czy przyjdzie na spotkanie?
Czy wyjdą komplikacje?

2355 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro