Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

To ty?

Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!
Dziś dowiecie się co nieco o Marku!
Niektórych teorie z pewnością się zgadzały więc dziś się upewnicie odnośnie ich!
Kolejny tydzień poprowadzi nas ku końcowi książki.
Jak tam wyspani?
Jakieś plany na weekend i wakacje?
Życzę miłego dzionka!

Perspektywa Marka

Wstałem dosyć wcześnie i w sumie nie wiedziałem co mogę ze sobą zrobić w tym mieście więc spojrzałem przez okno na ulicę na której powoli zaczynało się życie gdyż ludzie wstawali do pracy bądź zaczynali swoją poranną rutynę.
Mieliśmy wczoraj iść nad plażę, ale bank wziął ten czas i nie dało się zbytnio tego zrobić gdyż było po prostu za ciemno. Mogłem iść teraz samotnie, ale bałem się, że się zgubię w tym mieście, które było znaczniej większe do mojego rodzinnego. Zostało mi obserwować ludzi i czekać na to aż Labo wstanie z łóżka. Nie powiem, że wczorajszy dzień był nudny, bo naprawdę dużo się działo i znalazłem to co miałem znaleźć. Tylko nie mogłem tego aż tak szybko zrobić, ponieważ musiałem się upewnić czy to na pewno to. Wstałem od parapetu przy którym było moje łóżko i wyszedłem z pokoju idąc do łazienki aby zrobić poranną rutynę. Trzeba było się ogarnąć w końcu aby przygotować się na dzień. Od dawna nie miałem wolnego dnia i naprawdę było to coś nowego dla mnie, ale przyjemnego bez ciągłych sprawdzań wszystkiego. Lecz kochałem tą pracę i chciałbym ją przejąć, ale nie mogłem. To był niestety cios poniżej pasa dla mnie, ponieważ musiałem ustąpić miejsce komuś innemu. Takie niestety prawo mafii panowało u mnie w mieście. Umyłem się i przebrałem w czyste ciuchy, które wziąłem ze sobą do łazienki. Założyłem maskę na usta i westchnąłem cicho. Moje krótkie ciemnobrązowe włosy podchodziły trochę pod czerń, ale podobały mi się one, bo nie było z nimi dużo ambarasu. W sumie to nic nie musiałem z nimi robić gdyż były idealne. Poprawiłem maskę aby dobrze była ułożona i wyszedłem z toalety. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem co jest w lodówce, ale przywitała mnie pustka.

-Wybacz nie byłem na zakupach - ziewnął Labo i uśmiechnął się delikatnie do mnie.

-Luz i tak nie jem śniadań - oznajmiłem i podrapałem się po karku.

-Ale i tak będziemy musieli kupić coś - zaśmiał się - chyba, że fast foody na obiad?

-W sumie obojętnie - odparłem i spojrzałem na jego twarz, która nie miała maski na sobie. -A ty nie powinieneś nosić maski?

-Powinienem, ale nie muszę w domu - odrzekł - to co chcesz spotkać się z Dią?

-Jasne czemu nie - powiedziałem - nie było go w końcu wczoraj, a dziś możemy się wybrać.

-Powinienem być na Sandy - oznajmił, ale nie mogłem za bardzo przypasować tej nazwy do niczego. - Jest to miasteczko za miastem, ale przynależące do nas.

-Okej rozumiem - odpowiedziałem i poczułem wibracje w kieszeni, wyciągnąłem i spojrzałem na telefon widząc jeden znany mi numer. -Wybacz muszę odebrać - oznajmiłem i odszedłem kawałek od niego - Halo?

-Jak minął pierwszy dzień?

-Naprawdę jest tu świetnie i podoba mi się tutaj. Przyjęli mnie bardzo dobrze jakbym był jednym z nich - zacząłem mówić głowie mafii do której należałem.

-To dobrze, a jak cel? Odnaleziony?

-Nie jeszcze nie dokładnie, ale mam kogoś na oku kto pasuje - odpowiedziałem.

-Wiesz, że wszystko masz wystarczy, że pomyślisz głową!

-Tak wiem, wiem spokojnie, bo wykonam zadanie - odparłem delikatnie mówiąc zestresowany tym iż zawiodę go, a tego nie chciałem.

-Mam nadzieję - odpowiedział i rozłączył się.

-Jestem ubrany i gotowy do co jedziemy?

-Jasne! - odkrzyknąłem i ruszyłem do wyjścia z mieszkania aby ubrać buty. Gdy to zrobiłem wyszliśmy z budynku, a Labuś wyciągnął samochód z garażu.

-Pojedziemy autostradą w stronę Sandy więc trochę nam to zajmie - poinformował.

-To dobrze przynajmniej po zwiedzam więcej terenów - rzekłem i popatrzyłem przez szybę. Dzisiejszy dzień był przyjemny gdyż słońce już od rana zaczęło przygrzewać. Lubiłem takie dni, bo przynajmniej można było dłużej posiedzieć na polu. W domu to jeszcze były chłodne temperatury i zima dopiero się żegnała gdy tu już była wiosna.

-Mark.

-Tak?

-Nie żebym był wścibski, ale jak ci się udało przekonać jego do twojego wyjazdu aż na tydzień? - zapytał i patrzył się na mnie.

-Kazał mi zbadać jedną rzecz - odpowiedziałem niepewnie - dlatego pozwolił mi na tyle wyjechać.

-Rozumiem, a co to za rzecz?

-No wiesz tutaj jeszcze nikt nie szukał - odpowiedziałem.

-Aaaaa rozumiem dobra no to powodzenia ci życzę z tym, bo raczej tego tu nie znajdziesz - odparł, a ja westchnąłem cicho gdyż już praktycznie znalazłem. Jednak nie mogłem mu o tym powiedzieć. Musiałem najpierw wybadać sytuacje i to co tutaj się w mieście dzieje. Zerknąłem za okno widząc rozległe pola i lasy, ale jakie było moje zdumienie gdy wjechaliśmy na bardziej pustynny teren - Minęliśmy więzienie dosyć częstymi jesteśmy tam bywalcami.

-Aż tak?

-No w sumie nie aż tak, ale na długo idziemy siedzieć, bo my jak robimy coś to naprawdę coś dużego i jak nas wtedy łapią to oj za długo siedzimy.

-Czyli nie patyczkujecie się z tym? - dociekałem tego gdyż był to interesujący temat.

-Nie w sumie nasza grupa ma największą ilość notatek wpisanych w kartotekę za chyba wszystko co może być - zaśmiał się i skręcił na jakiś pas startowy na którym było kilka helikopterów i samolotów, a na dodatek kilka osób.

-Dia wie?

-Raczej nie - odparł - powinien cię rozpoznać - dodał i zaparkował samochód przy hangarze. Wspólnie wysiedliśmy z auta i zamknąłem drzwi. On podszedł do Dii, który stał tyłem do nas. Również ruszyłem za mężczyzną aby połączyć się do nich.

-Labo nie spodziewałem się ciebie tutaj! Nie powinieneś być z nowym?

-Jestem właśnie - odparł.

-Siemasz Dia - odezwałem się, a on odwrócił się do mnie.

-Assassino? - powiedział zdziwiony.

-Po prostu Mark - odrzekłem zaś on podszedł do mnie i przytulił na przywitanie.

-Nie sądziłem, że się jeszcze zobaczymy!

-Obiecałem, że przejadę i oto jestem! Cieszę się mogąc was znowu zobaczyć razem.

-A my ciebie - odpowiedział Labo.

-Tylko troszkę nie powiedzieliście prawdy o tym iż należycie do mafii.

-Należę do rodziny, ale nie uczestniczę w takich rzeczach za bardzo Mark - odpowiedział szczerze - to że moi są gangsterami to całe miasto wie, ale moja kartoteka jest czysta jak łza jeszcze.

-Czyli planujesz być jak oni? - zapytałem.

-W sumie jestem, bo pomagam w przygotowaniach na napady więc tak, ale tak oficjalnie aby być na napadach już nie za bardzo.

-Dobrze rozumiem - kiwnąłem głową patrząc na to jak kilka osób majstruje coś przy sprzęcie.

-Mam kontrolę sprzętu dlatego też nie mogłem być wczoraj aby cię przywitać. Zajęło mi to sporo czasu, a jeszcze zebrać odpowiednich ludzi do tej pracy też nie jest łatwo, bo u mnie maszyny mają być prima sort.

-W końcu jedyna taka firma - zaśmiał się Michael. Słuchałem ich rozmowy gdy sam byłem trochę myślami dalej. Trochę nie powiedziałem prawdy Labusiowi i naprawdę chciałem, ale nie mogłem. To była zbyt ryzykowna informacja. Nie bez powodu byłem tutaj w mieście, a wręcz miałem aż za duży powód do tego.

Jakiś czas temu

Dręczyło mnie te kilka słów i to czy to co mówili było prawdą. Zauważył to też ojciec widząc, że jestem jakoś nie obecny w czasie ostatnich tygodni bądź miesięcy. Jednak robiłem to co do mnie należało tak jak powinienem.

-O co chodzi? - spytał ojciec przy kolacji.

-Nie rozumiem - odpowiedziałem na jego pytanie.

-Nie jesteś sobą od czasu gdy Garcone wyjechał z Quinnem - oznajmił i popatrzył na mnie przymrużając oczy.

-Ja... - zawahałem się czy na pewno dobrym rozwiązaniem będzie mówienie mu tego jednak jego postawa mówiła wszystko za siebie - zastanawiam się nad słowami chłopaków.

-To znaczy? - spytał i wrócił do jedzenia kolacji.

-Zaproponowali mi przyjazd do nich do miasta i... - nie dał mi dokończyć.

-Masz swoje obowiązki, które musisz zrobić! Nie myśl sobie, że puszczę cię do obcego miasta gdzie panuję za dużo mafii! Wiesz jakie to jest ryzykowne?

-I tak nie będę twoim następcą więc dlaczego mnie po prostu nie puścisz?

-Bo nawet jeśli nie będziesz następcą to masz swoje obowiązki i mi pomagasz!

-Chciałbym choć raz być gdzieś indziej niż tylko w terenie naszej mafii. Chłopaki nawet nie należą do żadnej!

-Quinn należał do Mokotowa, a niedobitki, które uciekły właśnie znajdują się w mieście gdzie mieszkają oni. Należą zapewne do tej organizacji więc nie będziesz mi ryzykować nie mogę stracić i ciebie - rzekł surowym głose.

-Tato, ale nie wydaliby mnie - powiedziałem oburzony.

-Nie znaczy nie! - powiedział co mnie zdenerwował i powiedziałem za dużo niż powinienem.

-Tam jest jakiś Montanha - ugryzłem się w język za późno, a jego dłoń w której trzymał widelec, stanęła w miejscu.

-Montanha powiadasz? W sumie to miasto nasi szukali, ale podobno nic nie znaleźli - warknął i wbił widelec w stół.

-Duarte znowu będzie trzeba wymieniać stół! - powiedziała matka i jej wzrok padł na mnie - jesteś pewny, że to jest on? - jej zatroskana mina spowodowało, że spuściłem głowę w dół. Jak go nie znaleziono oznajmiono to iż prawdopodobnie nie żyje, a strata następcy to upadek Lordów. Byliśmy osłabieni racja, ale nadal nie pokonani wśród wszystkich mafii.

-Przepraszam ma najdroższa - odpowiedział skruszony ojciec i wyciągnął widelec z drewnianego stołu.

-Nie wiem, ale go kryli gdy chciałem wypytać- wyszeptałem.

-Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś Marco?! - powiedział mocno wkurzony.

-Nie wiem, nie chciałem wprowadzać zamętu.

-Skoro tak - odezwał się po chwili ciszy, która była bardzo nie przejemna - masz mi go znaleźć, a ja poszukam informacji o Gregorym w policyjnej bazie danych z 5city skoro tak to ma wyglądać.

-Co?! - zdziwiłem się nagłą zmianą jego zdania i tym nagłym płomieniem w jego oczach.

-Jedź do miasta 5city i odnajdź swego brata, a potem....

Teraźniejszość

Z myśli wyrwał mnie Dia, który spytał mnie na ile będę.

-No tak zapewne do niedzieli - odparłem gdyż dziś był wtorek więc zostało mi kilka dni.

-Chcesz się przelecieć samolotem albo helikopterem? - zapytał co mnie mocno zdziwiło.

-Nie latałem nigdy - odparłem, drapiąc się po karku.

-To cię nauczymy! - stwierdził Labo - Dia jest świetny w tłumaczeniu i instruktorem w końcu jest więc nie masz się czego bać.

-To może niech będzie helikopter w sumie zawsze chciałem spróbować nim latać - oznajmiłem z szerokim uśmiechem, bo chłopaki chcieli umilić mi dzień jak tylko mogli.

Perspektywa Rightwilla

Od rana byłem na komendzie gdyż załatwiałem sprawy odnośnie kilku rzeczy do jednostki o które prosił mnie 01. Niby zwyczajny dzień jak co dzień, ale już słyszałem pogłoski jak Gregory Montanha całował się z Erwinem Knucklesem gdy on obrabowywał bank. Wielu funkcjonariuszom to nie pasowało, ale do póki nie przekraczał granicy Gregory, było dobrze. Jednostka K9 to był dosyć ciekawe wyzwanie do ludzi, którzy chcieli pracować z psami jako partnerami tylko problem był taki, że nie każdy się do tego nadawał. Musiałem załatwić kamizelki dla psów aby ludzie przestali mylić je z zwyczajnymi psami do głaskania, bo nie każdy pies chciał tego. Zwierzyniec po prostu robił się powoli na tej komendzie jak i chaos, który powinien ogarnąć Pisicela, ale jakoś nie palił się do pracy nad tym.

-Dobry szef - powiedział 05, który właśnie przechodził obok mnie i kierował się na dolny parking. Zastanawiało mnie to bardzo długo kim naprawdę on jest. Mimo iż w papierach był zwyczajnym człowiekiem i towarzyszem to jednak krył w sobie tajemnice, którą chciałem poznać. Dlatego też zacząłem grzebać od pół roku na temat mężczyzny, który był przykładnym policjantem, a również jak się okazało był mafiozą. To w sumie wyjaśniało tą jego wyrozumiałość wobec zatrzymanych i gangsterów. Jednak śmiem twierdzić, że nikt nie jest idealny i każdy popełnia błędy w życiu. Chociaż czasami ktoś popełnia błędy nie z własnej woli i to mocno oddziałuje na ludzką psychikę. Przykładem jest Gregory Montanha, który otrzymał łatkę Terminatora, który nie ugina się przed niczym i przed żadnym zadaniem, nawet jeśli chodzi o ludzkie życie bądź jego. Nie powiem myślałem często, że Gregory jest po prostu nie ostrożny i dlatego tak często obrywa, ale prawda okazała się inna gdyż często przyjmował na siebie ostrzał, by bronić innych. Z jednej strony to bardzo szlachetne, ale z drugiej strony bardzo głupie.

-Czy czegoś jeszcze potrzebujecie? - spytałem Pisiceli, wchodząc do biura aby mieć pewność, że już wszystko co ode mnie chcą już mam zapisane.

-Nie, raczej nie szefie - odparł siedząc przy papierach i zerkał na mnie.

-To dobrze - rzekłem chowając notes do kieszeni spodni. -Kto ma najwięcej godzin tak w tym tygodniu?

-W tym tygodniu Capela i Montanha reszta ich goni.

-Zadziwia mnie to jak dużo potrafi być na służbie, a na dodatek połączyć to z tym związek z pastorem - powiedziałem i usiadłem na kanapie.

-Nie wiem szefie, ale skargi są na Gregorego przez wczorajszą...- podniosłem dłoń, a on ucichł.

-Pisicela ja rozumiem, że twoi funkcjonariusze policji mogą mieć jakieś zażalenia odnośnie 05 jednak póki nie miesza związku z policją to ma prawo robić co chce.

-Ale... - przerwałem mu.

-Nie Juan nie ma ale, bo zaraz będę na ciebie wyciągać brudy i nie będziesz 01. Wystarczająco, że przymknąłem oko na to co robisz z Spadino i to iż wyciągałeś mu broń - od razu spuścił głowę w dół - mieliśmy już o tym rozmowę i nie chce jej powtarzać! Czy to jasne?

-Tak szef - odpowiedział.

-No ja myślę, że jest! Dlatego też lepiej nie wtrącać się w relacje Montanhy i Knucklesa nawet jeśli on jest przestępcą. Póki nie otrzymam prawnych dowód na jego korupcje to nie będę słuchać jakiś oszczerstw na 05! Rozumiemy się?

-Oczywiście - mruknął i nie patrzył się na mnie. Gdy powiedział mi pewnego wieczoru, że Spadino był winny prawie śmierci Montanhy zrozumiałem jak daleko to zaszło iż policjant wydaje własnego na śmierć. Lecz poczucie winy zjadło Janka przez to przyznał się mi do tego wszystkiego co był zmuszony robić i dlaczego. Miałem ochotę od razu go wydalić z jednostki, ale był dobrym policjantem, a takiego ze świecą szukać. Odpokutował już swoje winy i wszystko co pragnie od niego włoch ma informować mnie. Przez to poznałem bardziej jego historię i to kim jest ten luźny policjant.

Co kazał zrobić Morte?
Czy to jakoś wpłynie na Gregorego?

2216 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro