Tak blisko, a tak daleko
Witam serdecznie we wtorkowym rozdziale!
Wcześniej, bo mam rekolekcje niestety na 9.
W czwartek mam wyniki z egzaminów praktycznych... Przeraża mnie ten dzień i to czy zdam czy nie...
Życzę wam miłego dzionka!
Perspektywa Erwina
Obudziłem się znowu dość wcześnie jednak tym razem nie byłem sam w łóżku szpitalnym, a był w nim Grzesiu wraz ze mną. Biło od niego takie przyjemne ciepło, więc wtuliłem się bardziej w niego i obserwowałem jego pracę klatki piersiowej, która równomiernie podnosiła się i opadła. Mógłbym się tak codziennie budzić przy jego boku. Nie wiem ile tak leżałem, ale poczułem na swojej głowie pocałunek przez to moje policzki stały się różowe.
-Dobry jak się spało?
-Obudziłem cię? - odpowiedziałem na pytanie, pytaniem.
-Nie - odparł i jedną dłonią uciekł gdzieś nią. -Jest 8:00 i co na śniadanie mam ci zrobić niby jak o dziewiątej masz badania kontrolne i lekarstwa.
-Skoczysz do sklepu i kupisz jakieś bułki - powiedziałem mu, a jego dłoń spoczęła na moich plecach, delikatnie je głaszcząc. Mimowolnie zacząłem cicho pomrukiwać na taką pieszczotę.
-Chyba nie mam wyboru skoro nie pozwoliłeś mi wrócić do domu - rzekł i zerknąłem na niego kontem oka, widząc na jego ustach szczery uśmiech.
-Zostałeś tu ze mną - odparłem wiedząc, iż brunet ma słabość do mnie, a ja w sumie do niego, ale to mały nieważny szczegół.
-Jak mogłem odmówić gdy prosiłeś - wyszeptał do mojego ucha aż ciarki przeszły po moim ciele od jego głosu.
-Ja nie proszę - burknąłem i odwróciłem się do niego plecami aż nie poczułem oddechu na szyi, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Mimo tego co przed chwilą powiedziałem, w mojej głowie prosiłem aby to zrobił i chyba musiał czytać mi w myślach gdyż jego usta znalazły się na mojej szyi, zostawiając mokry ślad. Miauknąłem cicho, a moja głowa samoistnie odsunęła się w bok dając mu lepszy dostęp do mojej szyi. Bez trudu mógł odczytać z mojego ruchu ciała wszystko co tylko chciał. Nie powiem nie, ale brakowało mi czyjejś bliskości oraz uczuć, ponieważ mój poprzedni związek był klapą. Z myśli wyrwał mnie kolejny pocałunek w szyję, ale trochę niżej.
-Wiesz, że nie powinniśmy - wymamrotał w moją szyję, ale zjechał niżej z pocałunkiem.
-Wiem - wyszeptałem i otworzyłem oczy, nie wiedząc nawet kiedy je zamknąłem. Jego dłoń delikatnie głaskała mnie po moim boku, a moje ciało reagowało na jego dotyk.
-Idę po śniadanie - mruknął, a ja spojrzałem na niego kontem oka. Nie spodziewałem się, że on też potrafi się rumienić, ponieważ jego policzki były rumiane, a brązowe oczy błyszczały. Uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił mój uśmiech niechętnie wstając z ciepłego łóżka. Co powstrzymywało nas przed zrobieniem czegoś głupiego był szpital w którym przebywałem. Czułem jak moje ciało delikatnie drży z podekscytowania na jego dotyk, który zniknął gdy opuścił łóżko. Jednak w głowie dalej miałem to, iż odważył się zrobić coś takiego. Nasza relacja nie była prosta to chyba każdy wiedział, ponieważ dużo nas dzieli jak i łączy. Gdy zniknął, westchnąłem cicho czując niedosyt oraz te motylki w brzuchu gdyż chyba chciałbym więcej, jednak bałem się trochę o to jak moi ludzie zareagują na moją głębszą relacje z policjantem. Jeszcze nie widziałem takiego błysku w jego oczach aby lśniły tak mocno i jasno.
Przygryzłem trochę za mocno wargę gdyż poczułem metaliczny smak krwi. Oblizałem usta jednak to dużo nie dało. Drzwi się otworzyły, a w nich stanął Montejn.
-I po co zagryzałeś wargę? - zapytał i położył reklamówkę z jedzeniem na moich nogach.
-Przypadkiem - spuściłem głowę w dół lecz Monte złapał mnie za podbródek i delikatnie podniósł mi głowę do góry. Jego oczy skupione były na moich ustach. Poczułem jak jego kciuk przejeżdża po nich chyba ściągając mi krew z wargi. Nie spodziewałem się nawet, że obliże go z krwi i ponownie przetrze.
-Za chwilę powinno przestać - powiedział i nasze oczy spotkały się ze sobą. Powoli jego usta zbliżały się do moich tak bardzo chciałem spróbować i gdy dzieliły nas milimetry, ktoś zapukał do drzwi, a cały czar prysnął. Monte odsunął się ode mnie jak najszybciej, chociaż mogłem zobaczyć w jego oczach, iż też dał się ponieść chwili.
-Proszę! - powiedział głośno lecz niepewnie, a do środka wszedł lekarz.
-O nie śpicie już to dobrze! - powiedział na przywitanie, a ja z złości zacisnąłem pięści pod pościelą - Za 20 minut takie poważniejsze badanie kontrolne i będę musiał pana prosić o pomoc w nim - skierował te słowa do Monte, który również jak ja był zdziwiony słowami mężczyzny.
-Dlaczego?
-Jestem chwilowo sam na służbie i nie poradzę sobie sam.
-Jeśli trzeba to pomogę - odparł i spojrzał na mnie, a z jego oczu wyczytałem pytanie czy się zgadzam na to. Nie miałem chyba wyboru więc kiwnąłem głową zgadzając się, a lekarz opuścił salę zostawiając nas samych. -No to pierwszy raz mnie nie wyrzuci z sali - zażartował i wyciągnął z reklamówki jedzonko. Podał mi bułkę, którą z chęcią przyjąłem i rozpakowałem. Każdy z nas był zatopiony w własnych myślach co się między nami tutaj stało. On jak i ja wiedzieliśmy po sobie jak reagujemy na swoją bliskość. On wiedział i ja wiedziałem jednak żadne nie chciało się przyznać do tego. Gdyż on uparty i ja byłem uparty. Lekarz w końcu wrócił do sali i dość niezręcznie przeprosił mnie za to, iż Montanha będzie mu pomagał w rutynowej kontroli.
-Nic się nie dzieje - odparłem - jeden plus taki, że nie jest to jakiś obcy wolontariusz - za żartowałem z sytuacji, ale Monte był również zawstydzony tym jak i ja.
Perspektywa Dii
Wstałem z samego rana i przeszedłem do łazienki aby się ogarnąć. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem się w spodnie od garnituru oraz białą koszulę, a dredy związałem w kucyka.
-Ładnie, ładnie - mruknął Labo, siedząc przy stole w kuchni.
-Dziękuję.
-Na którą masz? - zapytał i zatopił usta w kubku.
-Na 10:30 - odparłem patrząc na zegar - a jest dopiero 8:00 - uśmiechnąłem się i usiadłem przy nim do stołu łapiąc w dłoń jabłko aby zjeść lekkie śniadanie przed spotkaniem. Chociaż do niego miałem jeszcze troszkę czasu. -Ty masz jakieś plany?
-Spędzić czas aby zebrać wszystkie potrzebne rzeczy z laboratorium.
-Więc papierkowa praca - odparłem i kiwnąłem głową kończąc jabłko.
-Tak - odparł, wstałem od stołu i podszedłem do zlewu pod którym był kosz. Pozbyłem się go i zamknąłem drzwiczki gdy nagle w pomieszczeniu zrobiło się ciemno i duszno. Oznaczało to tylko jedno, granat dymny został wrzucony do pomieszczenia. Nie na żarty przestraszyłem się nie wiedząc co się dzieje wokół, gdy Labo prawdopodobnie dalej siedział na swoim miejscu, chociaż tak naprawdę ciężko było cokolwiek stwierdzić przez słabą widoczność. Nagle złapano mnie od tyłu, ręce wykręcono, a na łeb został założony worek, który będzie bardziej utrudnił mi wizję. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś mnie porywa w obcym mieście gdzie nikt mnie tak naprawdę nie zna i nie ma po co. Chyba, że serio przegiąłem z swoim szerzeniem szczerej opinii o różnych rzeczach.
-Labo!? - powiedziałem przestraszony gdy wpakowano mnie na tył jakiegoś auta. Tak naprawdę, mogło go nie być przy mnie w tym samym samochodzie.
-Jak okaże się, że to ci co myślę! To po prostu cię zabije na miejscu Dia! - odetchnąłem z ulgą słysząc jego głos.
-Kim oni są?! - padło moje zapytanie jednak nie dane było Laborantowi na nie odpowiedzieć, ponieważ wtrącił się w to pewien nie znany mi głos.
-Przekonasz się na miejscu, a teraz zamknąć jadaczki! - warknął mężczyzna, więc wolałem nie ryzykować więcej i grzecznie siedziałem z spiętymi w kajdanki, rękoma do tyłu oraz workiem na głowie. Zacząłbym się nerwowo śmiać z owej sytuacji, ale nie mogłem, a nie chciałem pogarszać naszej już złej sytuacji. Droga trwała kawałek od miasta więc zapewne jechaliśmy do spokojnych okolic tylko czego. Nie znałem tego miasta. Wiedziałem w sumie jak dotrzeć na rynek i na komisariat policji oraz jak wrócić na ośkę Groszków. Do moich uszu dobiegała cisza czyli auto musiało być wyciszone od środka. Ktoś kto porwał nas spod widocznego miejsca, raczej nie był amatorem i to mnie przerażało, bo nie byłem w stanie nawet wezwać swoich. Wziąłem głęboki wdech aby zebrać wszystkie myśli co mógłbym zrobić aby się uratować, siebie i Labo gdyż należał do rodziny. Nagle samochód stanął w miejscu. Nie wiedziałem, czy to dobrze, czy jednak źle lecz wiedziałem, że w końcu opuścimy ten wóz przez który powoli trafiłem rozsądne myśli, słysząc swoje własne bycie serca. Poczułem jak zimny powiew wiatru dostaję się do środka, a ktoś łapie mnie i zmusza abym wstał. Nie ociągałem się i posłusznie opuściłem pakę. Nagłe ściągnięcie worka oślepiło mnie na chwilę gdyż moje oczy musiały przyzwyczaić się do światła panującego na zewnątrz. Rozejrzałem się szybko po otoczeniu i w moje oczy wpadł duży parking po prawej stronie były garaże na samochody, a po lewej część budynku. Zapewne był o wiele większy i masywniejszy, a okolica chociaż górzysta to jednak była rolna, ponieważ były porozstawiane szklarnie na zimowy czas. Musiałem przyznać, że widok zapierał wdech w piersi.
-Witam - usłyszałem ten basowy, ochrypły głos.
-Assassino - mruknął Labo, który nagle pojawił się przy mnie, a może po prostu ja nie zauważyłem go.
-Oj mówiłem, że lepiej nie robić problemów - powiedział i podszedł do nas.
-Nic nie zrobiliśmy! - rzekłem spokojnie patrząc się w maskę mężczyzny.
-To już zadecyduje Wielki Morte! Prowadźcie ich do środka!
-Tak jest! - zaciągnęli nas do drzwi po lewej stronie, które o dziwo prowadziły w dół schody. Na samym dole były kolejne drzwi przez które przeszliśmy, a ja mogłem zobaczyć duże pomieszczenie z stołem w kształcie litery u. Było w kolorach czerni, a biały panel od razu rzucał się w oczy. Na samym środku siedział dość wysoki mężczyzna ubrany w czarny garnitur z czarną koszulą, a na twarzy miał czarną maskę dzięki, której ukrywał swoją tożsamość.
-Oto jest ten nowy co przybył do miasta i ten z którym miał spotkać się z Larrym! - powiedział Assassino i przeszedł obok nas stając po lewej stronie mężczyzny.
-Więc ty jesteś Dia Garcone - jego głos był oziębły, a jego postawa ciała emanowała dziwną aurą grozy pomimo tego, że nie patrzył nawet na mnie. Widząc tego mężczyznę czuło się czysty respekt.
-Tak - odparłem dość niepewnie, ale starałem się to ukryć aby nie było widać po mnie.
-Skąd tutaj przy byłeś i w jakim celu?
-Przyjechałem tutaj z 5city, ponieważ prowadzę firmę linię lotniczą i chciałem nabyć kilka nowych helikopterów do swojej firmy - powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Sprawdź go - rzekł czytając plik kartek.
-Dia Garcone lat 22, data urodzenia :
03/03/2000, miejsce urodzenia : Francja, narodowość : Amerykańska - Assassino zaczął czytać moje akta policyjne aż zaginęło mnie, że takie coś posiadają do własnego użytku. -Nie notowany, właściciel One Way Airlines czyli firmy lotniczej której jest właścicielem. Wikary - tu stałem się nerwowy, bo nie znałem co piszą w aktach - tamtejszego pastora prowadzący Zakon Błędnej Ciszy z którym bardzo dobrze się zna i dogaduje. - odetchnąłem ulgą gdy nie było podanych danych siwego.
-Czy wszystko się zgadza?
-Oczywiście - potwierdziłem i delikatnie się uśmiechnąłem, ukrywając swoje nerwy pod maską uśmiechu.
-Osoba z którą miałeś się spotkać jest pod moimi rządami - jego wzrok padł na mnie, a jego przeszywające brązowe oczy raziły wręcz nienawiścią. - Dla pewności musiałem sprawdzić czy nie zrobisz problemów mojej rodzinie!
-Ależ to naturalne i rozumiem wszelkie środki ostrożności - powiedziałem gdyż wiedziałem, że mężczyzna z tyłu mnie trzyma wycelowany pistolet w moją głowę. Labo natomiast zachowywał się cicho i czekał grzecznie trochę będąc w trzy kroki w tył.
-Mam nadzieję, że ta rozmowa zostanie między nami.
-Oczywiście!
-Michaelu Quinnie! - zwrócił się chyba do Labo aż spojrzałem na chłopaka zdziwiony. -Uciekłeś z miasta wisząc mojej grupie dwa miliony! Wiesz co to oznacza?
-Możliwe - odpowiedział mając spuszczoną głowę - ale pamiętam, że cena była milionem!
-Powiększyła się po tym jak zniknąłeś z miasta - i pstryknął palcami, a mężczyzna z tyłu niego przyłożył mu pistolet do tyłu głowy.
-Ej, ej spokojnie! Do gadajmy się Panie Morte! - wtrąciłem się widząc do czego idzie ta rozmowa.
-Co proponujesz? - jego wzrok spoczął na mnie.
-Zapłacę te pieniądze! Mogę nawet teraz przelać na konto, które pan poda! To mój przyjaciel i przewodnik po tym mieście! Nie chce aby stała mu się krzywda- patryknął palcami, a moje serce zatrzymało się, ale nie usłyszałem huku z broni palnej lecz poczułem ulgę na nadgarstkach. Kajdanki zniknęły z moich dłoni.
-Masz na tyle?
-Posiadam na koncie blisko około 20 milionów - powiedziałem na pół prawdę gdyż byłem posiadaniu o wiele większej kwoty.
-Nie musisz tego robić - powiedział Michael, ale uśmiechnąłem się do niego tylko i wyciągnąłem telefon z kieszeni.
-Ale chce poza tym należysz do przyjaciół - chciałem powiedzieć rodziny, ale nie mogłem dla nich byłem człowiekiem, który jest bogaty poprzez firmę, a tak naprawdę byłem bogaty przez bycie mafiozą i firmę. - Gdzie przelać pieniądze?
Czy będą mieli konflikt z Lordami?
Czy Erwin wyjdzie ze szpitala?
2038 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro