Spokojny wieczór
Witam serdecznie w sobotnim sto szesnastym rozdziale!
Jak tam wyspani?
Jakieś plany na weekend?
Ja w niedzielę idę do dziadków.
Czas ucieka, a ja nie mam nawet połowy kolejnej książki sadge :c
A jesteśmy praktycznie przy końcu książki i zostało nam tak niewiele czasu!
Życzę wam miłego dzionka!
Po rozmowie z Kuiem humor mi się trochę popsuł gdyż wiedziałem, że coś się wydarzy, ale nie sądziłem iż tak szybko. Lecz chciałem się skupić na mojej relacji z Erwinem póki jeszcze mogłem i miałem wolny czas. Poranek minął bardzo szybko, a większość gości ze wczoraj wrócili na poprawiny. Dzień był przyjemny i trochę wietrzny, ale nie przeszkadzało nam to za bardzo, bo mogłem spędzić ten dzień z rodziną, którą się stała paczka przyjaciół. Właśnie skończyliśmy obiad i przyglądałem się temu nowemu Vasquezowi, był bardzo miły i uprzejmy lecz nauczyło mnie życie, że każdy ma swoją drugą stronę medalu. Nawet Capela niby przykładny funkcjonariusz, a jednak z poważną depresją lecz pełni swoje funkcje należycie jak powinien. Moja dłoń była na kolanie Erwina, które delikatnie głaskałem, a on dzięki temu był znaczniej spokojniejszy. Siedzieliśmy przy jednym złączonym stole wspólnie, no może Dante i Hank tego zbytnio mogli nie rozumieć dlaczego to tak, a nie inaczej, ale w mafijnych rodzinach liczyło się to aby każdy był na równi traktowany nawet jeśli zajmowałeś się klejeniem hamburgerów to jednak należałeś do rodziny w dalszym ciągu i należało ci się miejsce przy stole.
Obok Erwina siedział Kui, który chyba na równi z Erwinem byli traktowani jako głową Mafii, chociaż chłopaki bardziej woleli słuchać się Erwina. Od grudnia zauważyłem jaka jest tu hierarchia stworzona przez mąciciela. Erwin był najważniejszy, ale to Kui załatwiał dzięki współpracy z nim im różne rzeczy więc z jednej strony można powiedzieć, że mają dwóch bosów. Gdy Erwin był niezdolny po porwaniu go przez Spadiniarzy oni uznali mnie za jakby aktualnego szefa chociaż nie chciałem tego to jednak ktoś musiał ich pilnować tamtego czasu. Teraz będąc chłopakiem Erwina miałem na równi władze z nim, chociaż zdecydowanie wolałem nie wtrącać się w ich brudną pracę, bo wylądował bym na tym samym przed czym tak naprawdę chciałem uciec i zapomnieć. Jednak dla Erwina mogłem zaryzykować tak wiele i kochałem go z całego serca, dlatego też znowu delikatnie mówiąc wszedłem w mafijną rodzinę. Tylko w tej mogłem być kim chciałem i traktują mnie wszyscy z szacunkiem oraz nie musiałem zabijać niewinnych ludzi.
-Idziemy zatańczyć? - spytałem do ucha Erwinka, a on spojrzał na mnie niedowierzając.
-Ja nie tańczę - mruknął.
-To ja cię roztańczę - odparłem - no chodź.
-Zatańcz z którąś kobietą one są chętne pewnie.
-Chce z tobą - odparłem i moja dłoń z jego kolana delikatnie zaczęła sunąć wyżej. - Nie daj się prosić - pocałowałem go w policzek widząc jego rumieńce, które powstały prze ze mnie.
-Ale dasz mi później spokój z tańczeniem?
-Sam będziesz chciał ze mną później tańczyć - odparłem i złapałem za jego dłoń, wstając od stołu. Poprowadziłem go w dół po schodach na parkiet na którym było już kilka osób i tańczyło do skocznej melodii.
-Grzesiu...
-Hm?
-Nie nadaję się do takich rzeczy - mruknął, a ja objąłem go w pasie jedną dłonią.
-Daj się ponieść chwili diabełku. Nie masz się o co martwić poprowadzę cię! - oznajmiłem i zacząłem prowadzić nas w takt muzyki. Na początku trochę się Erwin głubił co i jak, ale przy mojej pomocy trochę się rozbujał. Przez to szło mu coraz lepiej. W końcu muzyka zmieniła się na powolniejszą więc zgarnąłem ciało Erwinka do siebie, a obie dłonie położyłem na jego biodrach, zaś on objął mnie niepewnie wokół szyi. Nawet nie wiem kiedy zatraciliśmy się w naszych oczach i bliskości naszych ciał, delikatnie bujając się przy tym w rytm muzyki. Kiedy piosenka doszła do końca skradłem pocałunek Erwinowi, łącząc nasze usta w jedno. -Wiesz, że cię kocham?
-Ja ciebie też - mruknął tuląc się do mnie. Nie wiem czy DJ specjalnie teraz zaczął grać wolne romantyczne melodie abyśmy tylko się ze sobą ściskali czy po prostu taki miał repertuar.
Perspektywa Kuia
Od kiedy wprowadziłem Vasqueza każdy chciał się o nim dowiedzieć coś więcej więc pytali się o wszystko co mogło być powiązane z mężczyzną, który był spokojny i opanowany, a tego właśnie brakuje u nich. Wprowadzając go myślałem o tym aby uspokoił ich destrukcyjne rządzę wszystkiego. Od razu zauważyłem znaczną zmianę między Erwinem, a Gregorym jednak miałem nadzieję, że w końcu przyzna się do tego kim jest i Erwin zrozumie jaki błąd popełnił.
-Powiedziałeś mu?
-Nie - odparł, opierając się o ścianę.
-Nie ominie cię to - odrzekłem do niego, a jego wzrok spoczął ma podłodze.
-Wiem - odpowiedział - w odpowiednim momencie powiem mu o wszystkim.
-Czyli kiedy? - westchnąłem przecierając zatoki.
-Ja... nie wiem - mruknął i zerknął na mnie.
-Ja ci w tym nie pomogę wystarczająco, że załatwiłem sprawę z Spadino aby zostawił cię w spokoju i nie pragnął twej głowy.
-Dziękuje - odparł i uśmiechnął się do mnie.
-Zabowiązałeś się poza tym udowodniłeś, że należysz do rodziny więc tobie też należy się ochrona - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - jednak nie zapominaj o tym co mi obiecałeś.
-Wiem spokojnie panie Kui powiem. Dotrzymam danej obietnicy - oznajmił i było od niego czuć tą prawdziwość. Mimo iż był Lordem to jednak trzymał się etyki pracy i dotrzymywał danych obietnic. Gdyby chciał dla nas źle to, by nie zacierał dowodów naszej winny z atakiem na życie Spadiniarzy. Czy też innych akcji bądź mógł zdradzić, że to ja byłem winien jego prawie śmierci. Jednakże nie powiedział nikomu i jego wierność oraz oddanie sprawie, zdumiewały mnie. Tak samo jak to iż mimo tortur, które mu wyrządziłem nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Prawdziwy terminator pragnący zaznać spokoju.
Trochę żałowałem tych ran, które mu wyrządziłem jednak nie mogłem cofnąć czasu, który utwierdził mnie w przekonaniu, że mimo tego kim był bądź jest, to jednak dla niego liczy się dobro tych, którzy go otaczają. Gdyby nie zależało mu na Erwinie nie walczyłby o niego tak bardzo jak to pokazywał nie jeden raz.
Czas leciał bardzo szybko, a my wspólnie jedliśmy przy jednym stole złączonym z kilku innych. Traktowałem tą bandę dzieci jak rodzinę, bo tylko ich wyłącznie miałem w tym mieście. Gregory również do niej przynależał mimo iż był Lordem, ale teraz należy do odwiecznych wrogów Lords of the world. Gdyby jego dowiedzieli się, że zdradził to biada mu. Kończyłem ciasto gdy Erwin i Gregory zaczęli między sobą szeptać. Od początku widziałem tą dłoń na kolanie Erwina, któremu nie przeszkadzało to, a wręcz można powiedzieć, że podobało gdyż jego dłoń często lądowała na dłoni Montanhy. Policjant porwał go ze sobą na dół co oznaczało tylko jedno, a kilka osób wręcz rzuciło się w stronę murku aby obserwować co się dzieje. Również ja zerknąłem na to co się tam wyprawiało i mimo tego, że byłem zdystansowany od bruneta uśmiech sam wszedł na moje usta widząc rozpromienionego Erwina, który od dawna nie był tak szczęśliwy.
Pamiętam gdy był mniejszy to szef dbał o niego i uczył różnych rzeczy tym bardziej jak się tańczy, ponieważ często były w naszej willi czyli siedzibie głównej Mokotowa bale czy też imprezy. Najczęściej po prostu pilnowałem tego co się dzieje i obserwowałem jak ludzie się bawią. Nasz szef był dobrze umięśnionym mężczyzną można rzec, że wysokości Montanhy może troszkę był o te kilka centymetrów wyższy jednak miał długie złote włosy związane w kucyka. Jego ciało zdobiło kilka blizn, których nie ukrywał gdyż zawsze twierdził, że blizny to coś naturalnego co kształtuje człowieka. Mimo iż często oszpecają ciało to mówią o tym, że człowiek przezwyciężył ciężkie chwile i wszystkie krzywdy skierowane w człowieka. Wiecznie ubrany w dżinsowe spodnie oraz białe koszule. Był wzorem dla każdego z Mokotowa, bo brał każdego, który potrzebował pomocy, a w zamian chciał tylko aby wszyscy traktowali się jak rodzinę. Nie każdy był chętny na bycie w mafii lecz szef był taką osobowością, która nie uginała się pod ciężarem wyzwań, a ludzie którym pomógł zostawali nie po to aby odpłacić długi, ale po to aby zostać w rodzinie. Erwin dosyć mocno go czasami przypominał gdyż najważniejsi byli dla niego najbliżsi, których chciał chronić. Jednak jedyną i największą zaletą, a nawet wadą Szefa było to iż nie chciał nikomu się kłaniać co można powiedzieć zrodziło konflikt z Lordami. Jednak Lordowie byli na tyle silni, że jedynie stawialiśmy opór ich atakom. Zdecydowanie było nas mniej, ale bardziej byliśmy zżyci ponieważ u Lordów liczyła się hierarchia. Kto był najważniejszy, a kto był na szarym końcu. Ludzie musieli wypracować swoją rangę i zaimponować Morte. Sam następca Morte musiał przebyć drogę od zera zaczynając od prostych prac. Nie dziwiłem się Montanhie, że porzucił to i uciekł z miasta, ale mafia nigdy nie opuszcza człowieka. Może dlatego taki był wyrozumiały dla złoczyńców, bo sam mógł tak kończyć gdyby został na Coco.
Oparłem się o murek i przeglądałem się dwójce zakochanych w sobie mężczyzn. Dwa przeciwieństwa, by ktoś powiedział widząc ich pierwszy raz, ale Gregory nie różnił się od nas w ogóle. Był po tej samej stronie barykady, ale z drugiej strony wolał być policjantem i nikt nie zabraniał mu tego. Zaczęło mnie zastanawiać jakim cudem udało mu się dostać do policji i uciec z miasta, które było kontrolowane od lat przez Morte, ale jeśli uciekł to musiał mieć niezłe kontakty w mieście. Nawet nie sądziłem, że niektóre rzeczy są na Coco, bo nie miałem o nich wiedzy, a on miał. Jednak obiecałem mu, że nie użyje tej wiedzy do ataku na Lordach więc musiałem coś innego wymyśleć. Gregory od początku był wielką zagadką i niewiadomą, ale zacząłem go podejrzewać kiedy przybrał pozę Morte w burgerowni. Myślałem, że to przypadkowo taką zrobił, ale jego zachowanie dało mi wiele do myślenia. Więc zacząłem grzebać i szukać, ale jego kartoteka była czysta jak łza jakby nigdy nic nie zrobił, a każdy popełnia jakieś błędy. Jak tak pomyśle to w sumie w dniu rozstrzelania Szefa Mokotowa nie było go wtedy przy Morte była jego lewa dłoń i doradca. Historia Montanhy na pewno była ciekawa i pełna przygód, które spowodowały u niego znieczulice na broń i tego, że może w każdej chwili umrzeć. Każdy pod skorupą ma swoją drugą stronę, a tą drugą stroną była chyba przeszłość i to, że przynależy do Lords of the world. Jednak chłopak nic nie powie przez to, że odrzuca to kim jest. Jeśli to robi to z pewnością nienawidzi swojej prawdziwej rodziny i natury.
Dzień mijał bardzo szybko, a Montanha przetańczył pół wieczoru w towarzystwie Erwina, który uwielbiał kiedyś tańczyć, ale stracił do tego dryg gdy odszedł szef. Jak widać policjant potrafił wpłynąć na złotookiego. Każdy był podchmielony w większym bądź mniejszym stopniu i chyba byłem trzeźwy wraz z Capelą jedynie. No i zakochane gołąbki mało wypiły, bo były zbyt bardzo zajęte zabawą na parkiecie. Nawet Sky i San wypili zdecydowanie za dużo może przez to iż Carbonara polewał wszystkim, a chyba każdy wie, że jak on leje to od razu się zgonuje.
-Gregory jak w ogóle dostałeś się do naszego miasta? Nurtuje mnie to pytanie od pewnego czasu.
-Grzesiu przybył tutaj z wojska, a generał poświadczył za niego iż nada się do służby - odpowiedział mi Capela.
-Tak - kiwnął głową Montanha.
-Grzesiu uciekł ze swojego... - nim Over dokończył Gregory podciął mu krzesło, że się wywalił na ziemię.
-Chyba za dużo wypiłeś przyjacielu gdyż nie potrafisz nawet usiedzieć - nie spodziewałem się po mężczyźnie takiego tonu głosu.
-O kurwica przepraszam Grzesiu, ale bym pierdolnął za dużo - zakłopotał się, a on westchnął. Ta sytuacja jasno świadczyła o tym, że sierżant wie znaczniej więcej niż inni o Montanhie, który za wszelką cenę starał się ukrywać swoje pochodzenie. Niby wspomniał o tym, że to zagrożenie, ale zastanawiało mnie dlaczego było tak wielkim zagrożeniem. Chyba nic nie zdziwi mnie bardziej niż Spadino, który patrzył się na mnie jak na kosmitę, bo wbiłem wczoraj do niego na restauracje przed ślubem Sana.
-Pancaleti mamy do porozmawiania - powiedziałem, a mężczyzna westchnął cicho i wyszedł za lady przez otwartą kuchnię.
-Czego chcesz? -spytał i założył ramię na ramię patrząc się na mnie oraz uważnie mnie obserwując.
-Porozmawiać na temat pewnego policjanta i tego, że mi nie zapłaciłeś.
-Jasne było powiedziane, że chce jego głowy wtedy byś otrzymał zapłatę, ale nie zdołałeś tego zrobić więc nie mam za co ci płacić.
-W dupie już mam te twoje pieniądze Spadino - oznajmiłem, a jego brew powędrowała do góry z zdziwienia.
-W takim razie co chcesz?
-Otrzymałeś to co chciałeś wszystkie dowody na ciebie zostały usunięte.
-Do czego dążysz?
-W takim razie chce abyś zostawił policjanta w spokoju. Nie będzie więcej twoim utrapieniem - oznajmiłem, a on westchnął.
-Powinienem cię zabić i twoje bachory za to, że w każdym wolnym czasie atakują moją restauracje.
-Mamy otwarty konflikt czego innego oczekujesz? Mogłeś nie podpadać zakonowi - prychnąłem - nie kontroluje ich.
-Wiem swoje i to, że współpracujecie. Wybrałeś ich zamiast mojej mafii.
-Jak widać nie zdradzam swoich.
-Za pieniądze da się cię przekupić - zaśmiał się. -Co w takim razie masz do zaoferowania za życie Montanhy?
-Oddam ci pół towaru, który ci ukradłem i nie zdołałem jeszcze sprzedać.
-Za mało - odpowiedział patrząc się na mnie swoimi oczami, które starały się mnie przejrzeć.
-Dam jeszcze dwa miliony.
-Naprawdę musi ci zależeć na nim skoro chcesz abym zostawił mężczyznę w spokoju.
-Nie zależy mi po prostu go przejmę i ogarnę, a ty nie będziesz miał problemów z policją zaś twój korump będzie w końcu do czegoś użyteczny.
-Nienawidzę cię Chak! - warknął, ale ja wyciągnąłem dłoń w jego stronę, którą uścisnął. -Mam nadzieję, że będziesz pilnować pieska Pastora aby trzymał się blisko sutanny swego pana.
-Natomiast niech tobie lachę robi Pisicela - odpowiedziałem wyrywając dłoń - prześlę ci pieniądze i towar w najbliższym czasie. Do widzenia Spadino.
Czy będą jakieś problemy?
Czy w końcu skończy się to pasmo nieszczęść?
2189 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro