Przyjaciel Labo
N OOOO cny rozdział!
Witam serdecznie!
Jak wam dzionek minął?
No dziś trochę spokojniejszy rozdział.
W końcu to nocny więc trzeba trochę ostudzić nocne!
Życzę dobrej nocki, a tym co będą czytać z rana miłego dzionka!
Po spotkaniu z chłopakami, które przebiegło nawet w porządku, chociaż niezła akcja wyszła z sytuacją z Kuiem. Mogłem rzec, że wszyscy nareszcie się pogodzili, ale tak naprawdę po tym jak zostało wszystko wyjaśnione. Mnie zastanawiało to jak Mark mnie poinformuje, że już jest na lotnisku, ale pewnie będzie dzwonić tylko kwestia czasu o której. Stwierdziłem, że 22:00 to nie jest to najgorsza godzina aby zapytać o to. Przez SMS gdyż nie chciałbym mieć nie potrzebnej pobudki i ubierania na szybko.
#O której będziesz w moim mieście? Muszę wiedzieć aby cię odebrać osobiście!#
#Coś około 8 była mowa o lądowaniu#
#Dobra to będę na ciebie czekać o tej godzinie. Zdrzemnij się w samolocie!#
Odpisałem mu i ustawiłem zegarek na 7:00 gdyż to była optymalna godzina aby wyrobić się ze wszystkim i włącznie z przyjechaniem na lotnisko. Nie wiedziałem czy odpisał mi, bo po prostu poszedłem spać. Z rana obudził mnie budzik więc wstałem bardzo niechętnie, ale jak przypomniałem sobie, że dziś będzie Mark aż humor mi się poprawił. Szybko przebrałem się w czyste ciuchy, a przy okazji ogarnąłem wszystko co mogłem w domu. Gdy godzina pokazywała na 7:30 wyszedłem z domu zamykając go na klucz i zszedłem na dół po to aby wziąć z garażu samochód. Mając przy sobie najważniejsze przedmioty ruszyłem dosyć nie przepisowo na lotnisko, ale zauważyłem, że w moich okolicach patrole są tylko wtedy gdy coś poważnego się dzieje. Droga na lotnisko zajęła mi z piętnaście minut z zaparkowaniem samochodu na wolnym miejscu. Mając jeszcze troszkę czasu wszedłem do środka lotniska omijając ludzi, którzy wracali bądź wyjeżdżali z miasta. Jeszcze nie widziałem takiego tłoku na lotnisku, ale w sumie wiosna i wszystkie takie duperele więc ludzie z pewnością chcą korzystać z pogody. Zerknąłem na rozkład przylotów i odlotów, a samolot Marka spóźniony był o kilka minut więc chwilę będę musiał jeszcze poczekać na niego. Nie spieszyło mi się w sumie gdyż wiedziałem, że cały dzień spędzę z swoim przyjacielem na oprowadzaniu czy opowiadaniu o tym co robię. Usiadłem sobie i patrzyłem na bramkę przez którą powinien mój znajomy z innego miasta przejść.
-Labo! - usłyszałem ten charakterystyczny głos więc spojrzałem w stronę wysokiego ciemnego bruneta, który miał na ustach ubraną podobną do mnie maskę, ale tylko do nosa mu sięgała.
-Mark! - przytuliliśmy się wspólnie na przywitanie. -Dawno się nie widzieliśmy! Co to za maska na twojej twarzy?
-Wiesz, że muszę ją mieć - odparł, a jego policzki powędrowały do góry co znaczyło iż się uśmiechnął.
-No tak zapomniałem - mruknąłem - masz wszystko?
-Po walizkę jeszcze muszę iść - oznajmił i podrapał się po karku.
-No to idziemy! Oprowadzę cię po mieście! Pokaże ci najważniejsze miejsca i przedstawię cię mojej rodzinie!
-Rodzinie? Dobrze rozumiem iż dołączyłeś do mafii? - spytał nie ukrywając zdziwienia.
-Wróciłem do tej do której należałem chociaż nie jest to mój pierwszy skład to jednak jest to rodzina, która mnie akceptuje - powiedziałem do niego szczerze. - Polubisz ich! Jest to pewne!
-Będę pewnie trzymać się z wami przez ten tydzień więc z pewnością będę musiał ich polubić - odpowiedział i zabrał swoją walizkę z taśmy. -Możemy jechać.
-Chodź - oznajmiłem i ruszyłem do wyjścia z budynku, a za mną on. Wsiedliśmy do mojego auta i od razu skierowałem się do mojego mieszkania aby zostawił niepotrzebne rzeczy w swoim pokoju.
-To gdzie najpierw? - spytał i rozglądał się wokół zainteresowany wszystkim.
-Do mnie na mieszkanie abyś zostawił swoje rzeczy aby nie utrudniały one nam zwiedzania.
-Okej mi pasuje - odparł, ale nagle ucichł od razu zerknąłem na co tak bardzo patrzy.
-Nie widziałeś nigdy morza? - spytałem uśmiechając się szeroko widząc w jego oczach iskierki radości i szczęścia.
-Nie miałem nigdy jakoś okazji jechać aby zobaczyć morze - stwierdził i przyglądał się temu co mógł zobaczyć przez okno.
-To później się przejdziemy nad morze - zaproponowałem i zaparkowałem samochód na krawężniku przed moim blokiem. -Chodź!
-Dobra - wyszedł z auta i wyciągnął walizkę, a po chwili byliśmy w moim skromnym mieszkanku. Od razu pokazałem mu gdzie może zostawić swoje rzeczy i gdy tylko to zrobił od razu wróciliśmy do wozu. Pokazałem mu gdzie może kupić jedzenie, gdzie są różne miejsca i co gdzie można zdobyć albo naprawić. Pół dnia nam minęło i trochę nie zwracałem uwagi na to jakie są sygnalizacje, ale na szczęście obyło się bez interwencji policji, bo naprawdę nie miałem ochoty z nimi się użerać. Z Markiem dużo rozmawialiśmy i chwaliliśmy się tym co osiągnęliśmy do tego czasu. No nie miałem tak naprawdę czym się chwalić, ale tyle rzeczy z chłopakami robiłem, że na pewno były to ciekawe zabawy. Nagle do mnie zaczął dzwonić telefon więc bez skrupułów odebrałem aby mieć z głowy to kto do mnie teraz dzwoni.
-Halo? - odezwałem się jako pierwszy.
-Siemanko Labuś jak coś my zbieramy się na zakonie, bo Erwin chciał coś jeszcze omówić więc możesz wpaść z swoim przyjacielem aby się zapoznać z nim! - powiedział San, a w tle było słychać jak chłopaki się kłócą o coś między sobą.
-Jasne dajcie nam chwilkę i zaraz będziemy na zakonie - odpowiedziałem i rozłączyłem się chowając telefon do kieszeni spodni.
-Zakonie? - spytał się mój towarzysz, patrząc się na mnie z zapytaniem.
-Zakon Błędnej Ciszy to zakon, który prowadzi Pastor, a my mamy tam główną siedzibę - odpowiedziałem - no w sumie jedną z kilku - dodałem aby zdezorientować go gdyż nie powinienem mówić mu o tym.
-Okej rozumiem - kiwnął głową i wrócił wzrokiem do obserwowania miasta. Po kilku minutach zajechaliśmy pod Zakon, a po chwili zaparkowałem na wolnym miejscu.
-Idziemy i bądź sobą, a będzie dobrze - oznajmiłem mu i wspólnie opuściliśmy samochód. Od razu jak tylko wyłoniliśmy się za rogu kościołu westchnąłem cicho kręcąc głową i niedowierzając. Carbo uciekał przed Dorianem, który gonił go z patelnią. Bałem się aż spytać skąd wzięli patelnię. -Nie zwracaj na nich uwagi - powiedziałem załamany.
-LABUŚ POMOCY! - wydarł się Carbonara i schował za mną.
-WRACAJ TU! WSADZĘ CI JĄ TYLKO DO DUPY!
-Co tu się dzieje? - spytałem szybko Nicollo.
-Przez przypadek wyjebałem mu kawę i rozlała się, a Dorian bez kawy to Dorian agresywny! Spierdalam dalej! - zaśmiał się i zaczął uciekać dalej.
-Tak jest zawsze?
-Troszkę jesteśmy jak duże dzieci, ale gdy trzeba coś wziąć na poważnie to jesteśmy profesjonalistami - powiedziałem chociaż zacząłem w to trochę wątpić, widząc uciekającego Carbo przed Dorianem. -Tak myślę - do powiedziałem drapiąc się po karku.
-Siema Labo - powiedział San idąc nam na przeciw - San Thorinio - przedstawił się i wystawił dłoń do Marka.
-Mark Worth - przedstawił się i ścisnął jego dłoń.
-Silny - przedstawił się jak zwykle w kominiarce mężczyzna.
-Vasquez, a tamta dwójka to Carbonara i Dorian - przedstawił i naszych głupoli.
-Miło mi poznać - powiedział i jakby się uśmiechnął.
-Masz problem z oddychaniem, że nosisz maskę?
-Tak potrzebuje ją aby oczyszczała mi powietrze - wytłumaczył.
-Szefitek powinien być za kilka minut - zaśmiał się San - Dii nie będzie dziś, bo ma załatwienia odnośnie firmy.
-No to trochę nie będziemy pełni - stwierdziłem.
-Skąd jesteś w ogóle? - zapytał ciekawsko San i zaczął wypytywać mego przyjaciela o co tylko się dało, aż w końcu na zakon podjechała policyjna corvetta z której wysiadł Gregory i otworzył drzwi Erwinowi.
Na Grzesia wpadł Carbo przez to się wywrócili, a Erwin zaczął się śmiać niekontrolowanie widząć co tu się odpierdziela.
-SPOKÓJ! Dorian zostaw Carbonare! Kupisz sobie tą jebaną kawę jeszcze raz, a nie z patelnią? Skąd ty masz patelnie?
-Zadajemy sobie to samo pytanie Grzesiu! - zaśmiał się San.
-Nie mam do was siły. Pilnujcie mi tego łamagę, skręcił se nadgarstek nie wiem nawet jakim cudem! - podniósł się na równe nogi i poprawił mundur. Pocałował Erwina w czółko i zamknął drzwi od pasażera. Chyba każdy usłyszał jak na jego radiu drze się ktoś wołając o pilne wsparcie. -Nie róbcie niczego głupiego! Bawcie się dobrze!
-Paaa Grzesiu! - wszyscy pożegnaliśmy się z nim.
-Kto to jest? - zapytał zdziwiony Mark, bo nie wyjaśniłem mu, że w naszej rodzinie jest policjant.
-To jest Gregory Montanha kapitan trzeciego stopnia - odparł Carbo.
-Jest częścią rodziny - dodałem cicho, a jego oczy poszerzyły się z większego szoku.
-Policja i mafia razem?
-Tak razem jak widzisz. Jestem Erwin Knuckles, Pastor - przedstawił się i nasz główny szef wystawiając do niego zdrową rękę, która uścisknął.
-Mark Worth - przedstawił się naszemu szefowi całej mafii.
-Miło mi cię powitać w naszych skromnych progach Mark - odpowiedział.
-Coś zrobił w rękę? - zapytałem.
-Cóż to trochę pojebana akcja, ale żyje - zaśmiał się i zauważyłem kontem oka, że Mark staje się spokojniejszy i bardziej rozluźniony. - Witamy na zakonie Mark! Mamy nadzieję, że z nami nudno nie będzie!
Perspektywa Gregorego
Miałem na popołudniową zmianę co było dla mnie plusem po połowie nocy nie przespanej z Erwinem gdyż za bardzo się nakręciliśmy na siebie, ale najważniejsze jest to, że przynajmniej wstaliśmy wypoczęci. Zrobiłem dla nas pożywne śniadanie aby on jak i ja uzupełnił pakiet witamin oraz abyśmy wrócili do pełni sił. Wtuleni w siebie jedliśmy jedzenie chociaż powinniśmy jeść obiad to jakoś nie miałem ochoty na zupę więc pewnie gdzieś wieczorem zjem coś z niej. Teraz śniadanie było ważniejsze.
-Dziś przyjeżdża przyjaciel Labo, a raczej z pewnością jest i będzie trzeba go przywitać - mruknął kończąc posiłek gdy ja kilka minut wcześniej skończyłem swoją porcję.
-To chyba nie jest tak źle co nie?
-Mam dziwne wrażenie, że nie powinien on tu być - westchnął, a ja zatopiłem dłoń w jego włosy.
-Może po prostu martwisz się, że twoja mafia nie będzie bezpieczna gdy wprowadzacie w nią osobę, która nie zostaje na zawsze - stwierdziłem, a on uśmiechnął się do mnie.
-Zbyt dobrze mnie znasz Monte - wtulił się we mnie bardziej swoimi plecami w moją klatkę piersiową.
-Wiem - mruknąłem - muszę ogarnąć się i na służbę wejść.
-Podwieziesz mnie na zakon?
-To jak wejdę na służbę dobrze? - spytałem, a on kiwnął głową z chęcią.
-Ale ubierzesz ten pełny mundur?
-Ohoho już wiem co ci chodzi po głowie kochanie - zaśmiałem się, ale on nie zaprzeczył.
-Przecież wiesz jak seksi wyglądasz w mundurze - odparł.
-Tej chorej fantazji ci nie spełnię - odrzekłem, bo szanowałem swój mundur policyjny i raczej do naszych igraszek nie chciałem go wykorzystywać.
-Ale Montiś!
-Ne - odparłem i pocałowałem go w skroń - teraz daj się ogarnąć, bo jestem w samych bokserkach.
-Dla mnie i możesz bez - zaśmiał się, ale po chwili spoważniał - ale należysz do mnie więc nie waż się.
-Należę tylko do ciebie spokojnie - powiedziałem i niechętnie wypuściłem go z ramion. Od razu ruszyłem do pokoju aby ubrać się w byle co, tylko z koszulą. Niestety mój mundur luźny policyjny na razie został zakazany gdyż wszyscy za bardzo sobie pozwalali więc trzeba było jakoś to unormować. Dlatego każdy miał wrócić do głównego umundurowania. Gdy się ubierałem przyszedł Erwin i sam zaczął wyciągać sobie ubrania na dzisiejszy dzień. - Nie pasuje ta podkoszulka do tych spodni Erwiś - oznajmiłem mu i sam byłem już gotowy.
-A ta?
-Ta bardziej pasuje - kiwnąłem głową, a on zaczął się ubierać gdy ja poszedłem do łazienki zrobić poranną rutynę. Umyłem zęby, wysikałem się, umyłem dłonie i czesałem właśnie włosy do tyłu. Gdy Erwin wszedł do łazienki i wziął swoją szczoteczkę do zębów. Przyglądałem się mu i cieszyłem każdą chwilą spędzoną w jego towarzystwie. W końcu gdy byliśmy gotowi od razu zeszliśmy na parking na którym stała corvetta. Nie miałem daleko do pracy, ale samochód pod domem się przydawał. Zajechałem na parking policyjny, a brama automatycznie się zamknęła.
-Dlaczego na ten? - spytał i z zaciekawieniem się rozglądał po parkingu i autom stojącym na nim.
-Bo mam bliżej do szatni poza tym główne drzwi są popsute - odparłem - nie rób nic głupiego za pięć minut powinienem być z powrotem - dodałem zostawiając go samego w wozie z kluczykami. Czułem, że coś odwali, ale w sumie to Erwin nie byłby sobą gdyby tego nie zrobił. Ubrałem szybko się w swój mundur i przeszedłem do zbrojowni po amunicję oraz kamizelkę. Ubrany i gotowy zgłosiłem na radiu status pierwszy. Wychodząc drzwiami od razu zauważyłem, że nie było siwowłosego w aucie. - Erwin!!! - krzyknąłem rozglądając się czy przypadkiem nie majstruje przy autach, ale go nie było. Jednak gdy usłyszałem cichy łomot od razu namierzyłem go leżącego na chodniku.
-Ała - mruknął z bólu. Westchnąłem i podszedłem do niego przechodząc przez przejście w metalowym ogrodzeniu.
-No i coś tu se narobił? - spytałem widząc iż nie rusza się. Musiał mocno spaść z tych schodów. Delikatnie wziąłem go pod ramiona i podniosłem tak aby usiadł. Od razu zauważyłem jego zaszklone oczka wyrażające sobą ból. -Co cię boli?
-Wszystko - wymamrotał i zauważyłem, że nie rusza prawą dłonią. Niepewnie złapałem go za tą dłoń chcąc ocenić czy zrobił sobie coś poważnego, ale gdy tylko dotknąłem ją, zasyczał z bólu.
-Chyba jest złamana albo skręcona kość w którym momencie nie wiem, ale trzeba na szpital z tym - westchnąłem i delikatnie przytuliłem Erwina do siebie. Takie rzeczy mocno bolały i widać było po nim, że starał się tego nie okazywać. Wziąłem szybko z apteczki w aucie bandaż i sprej chłodzący, którym spryskałem obrzęk i następnie obwinąłem szczelnie bandażem chociaż Erwin przy tym bardzo się krzywił. Ostrożnie wziąłem go na ręce i przeniosłem do auta zapinając mu pas bezpieczeństwa. - 05, 10-76 na szpital z poszkodowanym. - zgłosiłem na radiu i skierowałem się na Pillbox gdzie powinni zająć się nim. Jak zwykle przejęła go Pola i nim się obejrzeliśmy mięliśmy odpowiedź na pytanie co się stało z dłonią Erwina. Okazało się, że uszkodził wiązadło i łączyło się z tym iż dłoń musiała wylądować w gipsie. Jednak po podaniu mu przeciwbólowych tabletek i unormowaniu dłoni Erwin mógł w końcu wyjść ze szpitala. Zgłosiłem, że wracam na patrol i odwiozłem go na Zakon gdzie działo się istne kongo. Trochę się bałem go zostawiać z nimi, ale komunikat był jasny. Ktoś potrzebował pomocy więc jednostki musiały tam się skierować. Pożegnałem się z chłopakami i ruszyłem na czynną służbę.
Kim jest Mark?
Czy wyjdzie coś nie dobrego?
2238 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro