Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przeszłość?

Nudziło mi się więc rozdział dla was!
Miłego czytania!

Perspektywa Montanhy

-Więc w sumie to zaczęło się od tego, że gdy miałem z około szesnaście lat trafiłem na nieciekawy moment i w nieodpowiednie miejsce gdy dwie mafie były na siebie cięte, a ja przypadkiem wepchnąłem nos tam gdzie nie trzeba - zacząłem niepewnie mówić, a wspomnienia samoistnie wróciły do mnie z minionego czasu.

Kilka lat wcześniej

Była już bardzo późna godzina gdy wracałem do domu. Byłem bardzo spóźniony gdyż po zadaniu ze swoją jednostką, którą prowadziłem na owej misji trochę nam się przeciągnęło. W sumie zdobyliśmy to co kazał nasz  dowódca. Naszym celem były plany broni, która była bardzo niebezpieczna w złych rękach jednak nie przewidziałem tego, że ktoś za mną będzie podążać aby odzyskać cenną rzecz, której nie posiadałem przy sobie tylko dałem koledze, który od razu poleciał do przywódcy. Nim się obejrzałem ktoś przystawił mi do ust jakaś szmatkę, nie przejmując się tym, że robi to totalnie w centrum miasta. Starałem się walczyć, ale nim się obejrzałem wokół była tylko ciemność. Obudził mnie ból w nodze gdyż ktoś wbił mi w nią skalpel twierdząc iż to będzie najlepsza technika na obudzenie. Nim mój wzrok zaczął odnajdować się w mroku, zapalono małą zepsutą lampkę nad moim krzesłem, która dawała znikomy blask światła na otoczenie w którym się znajdowałem. Przywiązali mnie do metalowego krzesła, a kajdanki obcierały moje nadgarstki przy każdym najmniejszym ruchu.

-Kim jesteś? - warknąłem do osoby przede mną.

-Nie ty tutaj zadajesz pytania - od warknął i uderzył mnie z pięści w twarz przez to odrzuciło moją głowę na bok. Jednak te uderzenie mnie umożliwiło mi zobaczenie z kim mam tak naprawdę do czynienia. Mężczyzna był dość pulchny, ale ubrany w kitel lekarski który był ubrudzony gdzieniegdzie świeżą jak i zaschniętą krwią - Gdzie są plany?

-Nic ci nie powiem - plunąłem na niego śliną - moi mnie znajdą wtedy nie będziesz mieć życia!

-Nie boję się twoich - prychnął i podszedł do jakiejś szafeczki z której coś wziął. Nie potrafiłem zobaczyć co takiego.

-A ja ciebie - odpowiedziałem śledząc jego ruchy wzrokiem. Było widać iż zna się na robocie, bo był pewny tego co robi oraz jego chód uświadamiał mnie, że jesteśmy na jego terenie.

-Obiecuje, że jak z tobą skończę to będziesz się mnie bać - odparł i zbliżył się do mnie ze strzykawką w dłoni - co powiesz na małą operacje?

-Nie - powiedziałem z dość słabą maską na twarzy, która ledwo kryła moje uczucia i obawę o życie, gdyż pierwszy raz zdążyło mi się trafić do psychopaty oraz na tortury cielesne. Wiedziałem jednak, że nie mogę pisnąć niczego co wiem, bo reszta mego oddziału byłaby zagrożona. Tak więc boleśnie wbijał mi tą strzykawkę praktycznie wszędzie gdzie tylko mógł na moim torsie i rękach gdyż były odsłonięte, bo musiał wcześniej pozbyć się ze mnie górnej części. Brał moją krew i wlewał ją z powrotem tworząc gdzieś indziej nowe wejście. Nie powiem bolało to gdyż bawił się brutalnie tą igłą w moim ciele. Nie byłem nawet świadomy, że czymś takim małym można wyrządzić tak dużo krzywdy.

-To powiesz mi gdzie są te plany? - zapytał ponownie, ale ja po kiwałem głową na nie, gdyż miałem tak zaciśnięte zęby iż nie byłem w stanie przez ból je nawet uchylić aby odpowiedzieć.

-Zastanów się czy jesteś pewien tego! - warknął i wbił mi igłę w bark - Masz powiedzieć mi gdzie są te plany!? - otrzymał tylko sprzeczną odpowiedź z mojej strony. Wbił tą igłę jeszcze głębiej przez to syknąłem, ale nie spodziewałem się iż zrobi coś takiego. Z całą siłą przejechał tą igłą w stronę ramienia. Nawet nie wiedziałem, że tak można igłą bawić się jak nożem. Zagryzłem wargi aż do krwi, a z moich ust wydobył się żałosny jęk bólu.

-Zmienisz zdanie to cię wypuszczę i będziesz wolny. Chce tylko wiedzieć gdzie są te plany albo czy znasz ich zawartość?

-Możesz mnie zabić, ale nic ci nie powiem jako trup czy żywy - splunąłem na niego śliną wymieszaną z krwią i uśmiechnąłem się kpiąco pomimo bólu jaki odczuwałem z lewego ramienia. Mężczyzna wpadł w szał. Przestał irracjonalnie myśleć co skończyło się dla mnie większą ilością ran, które były płytsze od wcześniejszej, ale równie obficie krwawiły. Potem w sumie nie wiem co się działo, widziałem wszystko w strzępkach, nie wiedząc ile trwały tortury i czy nie wykrwawiałem się przez tortury aż moi mnie nie odbili i nie zawieźli na szpital.

Teraźniejszość.

-... W sumie spędziłem prawie tydzień w śpiączce i potem miałem rehabilitację ręki gdyż zostały rozerwane mięśnie. Jednak sumie miałem dużo szczęścia, że nie rozerwał mi nerwów, bo nie mógłbym ruszać ręką.

-Nie sądziłem, że tak ludzie mogą nienawidzić innych - wymamrotał cicho pod nosem.

-Jak widać się da. Dlatego od tamtego czasu przestałem martwić się o siebie, a zacząłem o ludzi, którzy ze mną współpracują - oznajmiłem spokojnie.

-Rodzina ponad wszystko? - spytał i popatrzył się na mnie gdy zaparkowałem wóz na parkingu do apteki.

-Tak - odparłem bez zastanowienia.

-To było twoje pierwsze i ostatnie porwanie?

-W sumie nie. Było jeszcze kilka, ale to tylko używali siły nie narzędzi - odpowiedziałem wysiadając z samochodu.

-Mam dziwne uczucie, że gdzieś w tej historii coś mi nie gra Grzesiu!

-To już sam musisz uzgodnić co jest prawdą, a co fałszem. Nie wszystko mogłem ci powiedzieć czy zdradzić tak jak było naprawdę - rzekłem i zamknąłem samochód, a po chwili wszedłem do apteki i kierując się od razu do pani aptekarki za ladą, a za mną jak cień podążał pastor.

-Rozumiem iż to naturalne, w końcu znamy się tylko kilka godzin jednak ja czuję, że znamy się jakby minęły miesiące!

-Mam tak samo jednak ja jestem policjantem i nie mogę wszystkiego ci mówić aby nie wzięto mnie za osobę skorumpowaną.

-Rozumiem to jak najbardziej - podał mi receptę, którą podałem pani, a ona zniknęła na zapleczu zapewne w poszukiwaniu lekarstw.

-W sumie ty też nie mówisz mi wszystkiego - zwróciłem się do Erwina - jednak sądzę, że dowiemy się tego za jakiś czas.

-Oj zdziwisz się Monte i to bardzo - zachichotał, a ja odebrałem paczkę witamin oraz zapłaciłem za nie.

-Zapewne tak - kwinąłem głową na jego słowa - tutaj masz od holownik - pokazałem mu na budynek na przeciwko otoczony murkiem oraz dwoma metalowymi bramami.

-To jest to? - zdziwił się i popatrzył na mnie jakby niedowierzając.

-Tak to jest to - spojrzałem na telefon który pokazywał godzinę piętnastą - jest już piętnasta Erwin będę musiał wracać na służbę - oznajmiłem aby nie uznał, że go olewam.

-No dobrze niech będzie - powiedział delikatnie zrezygnowany, ale po chwili się ożywił i zaczął czegoś szukać. Sekundę później włożył mi do ręki papierek, a ja popatrzyłem na niego z podniesioną brwią. Jednak pastor tylko uśmiechnął się i uciekł na drugą stronę ulicy znikając na od holowniku. Rozwinąłem papierek i zobaczyłem numer telefonu na co zaśmiałem się, ale schowałem karteczkę do kieszeni na klatce piersiowej. Włączyłem na spokojnie radio i GPS.

-01 status 1 - oznajmiłem wsiadając do radiowozu. Nie mogłem się doczekać co wymyśli pastor i jak skończy się moja znajomość z nim. Gdyż widziałem w nim kogoś kto mocno będzie utrudniał życie w tym mieście.
W końcu mafii z serca nie da się odrzucić i zapomnieć.

Perspektywa Erwina

Podjechałem swoim samochodem pod Burgershota po Sana Thorinio, który czekał na mnie już pod restauracją.

-No no Erwin nie sądziłem, że w ciągu kilku godzin tak bardzo zaprzyjaźnisz się z Montanhą - powiedział wsiadając do samochodu i zamykając drzwi za sobą.

-Daj mi spokój - burknąłem na jego słowa - nie powinien on cię nawet poznać!

-Wydaje się naprawdę spoko. Może zaprosisz go na imprezę na plaży, która będzie robić Dia za cztery dni?

-Nie wiem czy to dobry pomysł San - westchnąłem i popatrzyłem na towarzysza, który nawet nie zapiął pasów - dobrze wiesz, że większość jest przeciwna psom.

-Ale raczej w mundurze nie przyjdzie - zaśmiał się niepewnie - chyba, że to jego jedyny ubiór?

-Nie wiem, porozmawiamy na ten temat z resztą. Oni zadecydują, ale pamiętaj, że jak za bardzo za przyjaźnimy się z nim to nie będziemy w stanie go porwać czy torturować! - oznajmiłem bez zawahania choć chyba już się zaprzyjaźniłem.

-Umiesz chyba rozdzielić pracę od przyjemności... Więc raczej damy radę poza tym bierzesz ze sobą Carbo i Silnego więc oni na pewno nie będą się pierdolić z psem i litować się nad nim!

-W sumie racja raczej będą trzymać się na dystans od niego - mruknąłem mało pewnie jak na siebie.

-Poza tym Dia potrzebuje papier o niekaralności, a był już z trzy razy na komendzie jak nie więcej i nikt nie chciał mu tego załatwić - przedstawił sytuację mój przyjaciel i naprawdę nie wyglądało to dobrze.

-Czyli pierwsza misja dla naszego psa to załatwienie niekaralności? - spojrzałem na Sana zainteresowany co sądzi o tym.

-Nie powiem, ale jeśli Dia ma być naszym kwitkiem, co załatwi samochody i inne rzeczy odnośnie pieniędzy to najpierw powinniśmy zainwestować w niego aby potem mieć wszystko za darmo!

-Masz rację - kwinąłem głową zgadzając się z nim - zapewne wszyscy są już na zakonie i czekają tylko na mnie i ciebie.

-Tak zapewne tak jest - zaśmiał się - w sumie ty masz już alibi same zrobione, a ja go nie mam.

-Chłopaki jak raz w życiu poczekają dłużej to nic się nie stanie - stwierdziłem parkując samochód na parkingu. Oczywiście zamknąłem auto, ale nie miałem pewności czy w ogóle one tu dalej będzie stało gdy wrócę po nie. Weszliśmy do otwartej zakrystii gdzie siedzieli już znudzeni chłopacy.

-Nareszcie co tak długo panowie! - odezwał się Dia.

-Korki na mieście - odparłem i przeszedłem koło nich kierując się na swój skórzany fotel - więc po co było te zebranie? - zapytałem gdyż to nie ja je zwołałem.

-Trzeba zaplanować napad na bank i jest inicjatywa od Dii.

-Mów Dia - zwróciłem się do ciemnoskórego przyjaciela, choć chyba wiedziałem o co chodzi.

-Mam w planach zrobić ognisko na plaży za około cztery dni. Zwołać ludzi z naszych środowisk i nie tylko. W sumie taka grzeczna impreza tylko alkoholowa i nic nielegalnego aby psy się nie wtrąciły - przedstawił swój pomysł wpatrując się we mnie.

-San mi coś wspomniał o twoich planach Dia - stwierdziłem patrząc się na zdziwioną twarz mówcy, bo chyba tego się nie spodziewał - zaproponował abym zaprosił nasz cel na tą imprezę.

-Nie ma mowy, aby pies był na naszej imprezie! - warknął od razu Carbo.

-Według mnie to dobry pomysł, bo może w końcu Dia zdobędzie papierek o niekaralności, a jeśli z nami będzie policjant to będziemy mogli w sumie bardziej nielegalnych rzeczy próbować - powiedział San do Nicollo starając się go przekonać, że to dobre posunięcie.

-Albo nas wszystkich wyda i zamknie.

-Myślę, że San trochę ma racji. Jeśli Montanha potrafi podzielić pracę, a przyjemności to raczej nie zrobi nam żadnych problemów, a może być kimś kto zezwoli na więcej - odezwałem się mimo iż sam byłem sceptycznie nastawiony.

-Zapewne cała policja będzie wiedziała gdzie on będzie! - oburzył się Carbo - I nas pozamykają.

-Nie mają dowodów poza tym będziemy mieć pozwolenie od 01 to policja nic nie zrobi - wtrącił się San.

-Myślę, że moglibyśmy spróbować - odezwał się w końcu Dia - w końcu ja potrzebuje papierka, a policjant musi zaufać Pastorowi aby nasz plan okupu się udał. Poza tym pewnie wszyscy się najebiemy i nie będziemy pamiętać nic!

-A co jeśli powiemy coś odnośnie planów? -  wtrącił się Nicollo.

-Sądzę, że tak czy siak on to już wie - powiedziałem cicho.

-Co?! - wszyscy przestali się kłócić i spojrzeli na mnie.

-On nie mówi mi prawdy ja nie mówię mu prawdy. Zauważył to już nad ranem, ale nie komentował. Jak byłem z nim na od holowniku to ja stwierdziłem, że nie mówi mi prawdy. To stwierdził, że obydwoje i tak kłamiemy. Poza tym nie jest korumpem i nie ma zamiar nim być.

-Dlaczego nie mówiłeś, że idziesz się z nim spotkać?!

-Bo to nie było potrzebne Carbo. Jednak jeśli plan ma się udać to San ma rację musimy go wprowadzić mniej więcej do rodziny. Musi nam ufać, a my musimy jemu zaufać w jakimś stopniu. Jeśli zdradzi to go po prostu bardziej okaleczymy na porwaniu, a jeśli nie zdradzi to będziemy wiedzieć, że przy nim w policji jesteśmy w miarę bezpieczni.

-W ogóle wiesz gdzie on mieszka albo jaki ma numer telefonu?

-Spokojnie Carbo. Dałem mu swój numer gdy będzie odpowiedni czas to po prostu do mnie napisze.

-A kiedy ten czas nadejdzie?

-Nie wiem, ale trzeba być cierpliwym. Bo cierpliwość popłaca! - rzekłem i spojrzałem na laptopa zastanawiając się co ja mówię skoro sam nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu - To co z tym bankiem?

-Dziś? - spytał Carbo z nadzieją.

-Można byłoby zrobić, ale czy mamy na tyle wszystkiego? - zadałem kolejne pytanie. 

-Raczej tak tylko ucieczkę powinniśmy rozplanować - mruknął w odpowiedzi rajdowiec.

-Co powiecie na przesiadkę z auta na motory? - zaproponował Dia.

-Nie głupi pomysł tylko gdzie ta przesiadka? - zapytał Carbo.

-Zróbmy ją przy zakonie - powiedziałem. - zrobimy akcje iż napatoczę się do tych motorów, a policja mnie złapie.

-Jesteś pewien?

-Spokojnie San wybronię się poza tym myślę iż Montanha mi pomoże wyjść z tego.

-Zobaczymy - westchnął niezadowolony Carbo - ale jak tak chcesz zrobić tak więc i zróbmy.

W tej sposób załatwiliśmy wszystko na napad. Na wszelki wypadek abym miał wymówkę godzinę przed zaplanowanym napadem zrobiłem mszę i wyspowiadałem ludzi. Kiedy wszyscy opuścili kościół i okolice. Zaczęliśmy działać z planem. Zakładnicy grzecznie stali, a ja ruszyłem do środka do sejfu aby go otworzyć i zdobyć dla nas pieniądze. Wszystko szło zgodnie z planem, na sobie miałem czarną bluzę, a pod nią była moja biała koszula. Spodnie miałem zielone, a na tyle samochodu były spodnie do przebrania. Wszystko przemyślałem jak najbardziej aby wszystko się udało. Złamanie kodów do zamka jak zwykle było prze banalne, a po spakowaniu wszystkich pieniędzy do dwóch toreb podszedł do mnie Carbo, który miał mnie spytać ile do końca, ale to była tylko przykrywka do tego aby wsadzić do jego torby pieniądze. Z Sanem szybciej to mogłem zrobić, bo policja nie widziała go za ścianą, ale postawiłem na Carbonare. Na sobie również miałem torbę, ale tylko aby zmylić policję. Gdy negocjacje doszły do końca wsiedliśmy do auta, ja oczywiście wsiadłem na tylnie miejsca aby przebrać się ekspresowo, ponieważ drogą na zakon nie była daleka, a Carbo starał się zrobić jakiś dystans między nami, a policjantami. Kiedy do tego doszło wybiegłem z samochodu, a oni podjechali pod podstawione motory. Gdy zauważyłem iż policja jedzie zacząłem krzyczeć.

-Panowie nie po miejscu świętym!!! Was do reszty pojebało?! - zacząłem krzyczeć i delikatnie podbiegłem do nich, ale oni pojechali tak jak się umawialiśmy. Za chłopakami ruszyły dwie radiolki, a jedna zatrzymała się przy mnie.

-Ręce do góry! - wymierzyli w moją stronę pistolety.

-Ale panie policjancie dlaczego? - podniosłem posłusznie ręce do góry, a drugi policjant mnie zakuł w kajdanki.

-Jest pan oskarżony o napad na bank!

-To są jakieś żarty! - powiedziałem nie dowierzając, ale w sumie wszystko szło jak dotąd, zgodnie z planem.

Co jest prawdą, a co kłamstwem ?
Czy pastor pójdzie siedzieć?

2412 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro