Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przepraszam, ale muszę...


N OOOO cny rozdział!
Właśnie taaak!
Witam serdecznie wszystkich, którzy nie śpią jeszcze!
Powodzenia życzę na jutrzejszych egzaminach!
Jak wam poza tym minął dzień?

Życzę dobrej nocy albo dobrego dzionka, chociaż widzimy się jutro o 9!

Perspektywa Monte

Westchnąłem z ulgą wiedząc, że już za kilka minut będę mógł opuścić mury szpitala w którym spędziłem dużo czasu i to stanowczo o wiele za dużo. Moja klatka piersiowa posiadała na sobie blizny, ale większość z nich zaczęło znikać lecz niektóre już zostaną ze mną do końca życia szpecąc moje ciało. Zostało tak niewiele do świąt niecały prawie tydzień. Przeleżałem w szpitalu znaczniej dłużej niż powinienem, ale rozumiałem obawę Poli o to, że mogę sobie coś zrobić. Jednakże nie miałem nic takiego w planach robić gdyż byłoby to po prostu głupstwo z mojej strony. Uśmiechnąłem się szczerze do Erwina, który pomagał mi się spakować. Ten czas spędzony wspólnie spowodował, że naprawdę ciężko było zapomnieć o siwym gdyż wszędzie było go pełno. Objąłem go w pasie i przywarłem do jego pleców, a po chwili złożyłem na jego szyi pocałunek, a za nim kolejny i kolejny. Widziałem jak jego ciało samo mi się oddaje chociaż jego myśli z pewnością były inne.

-Monte nie spakuję cię jak tak dalej pójdzie i będziesz mnie... -jęknął cicho gdy przygryzłem jego skórę na szyi - ...drażnić! - sapnął i odchylił głowę w bok, dając mi lepszy dostęp do jego szyi. Wtuliłem go w siebie i składałem na jego skórze mokre pocałunki schodząc coraz bardziej niżej.

-Nie uciekną - wyszeptałem w jego kark.

-Daj dokończyć to i tyle przecież ja ci nie ucieknę - zaśmiał się, a ja nagle straciłem humor. Niechętnie wypuściłem go z ramion wiedząc, że później nie będzie go przy mnie. Miał bank do roboty i nie wiadomo czy wróci, a ja będę musiał trzymać się z dala od niego. To najlepszym wyborem jest aby pilnować jego bezpieczeństwa. Musiałem spotkać się z Kuiem jednak od Capeli dowiedziałem się, że odsiaduje w więzieniu za moje tortury. Zdziwił mnie ten fakt, ale czułem, że Erwin maczał w tym palce. Z jednej strony byłem zadowolony, że siedzi lecz z drugiej strony nie było mi na rękę to chociaż w sumie mogłem to wyciągnąć na własną korzyść. - Spakowany! Odwiozę cię do twojego mieszkania i będę musiał zmykać na zakon.

-Rozumiem no to powodzenia z tym bankiem - odparłem i skierowałem się do wyjścia z sali przy okazji ubrałem kurtkę na sobie. Czasami dłonie jeszcze odmawiały mi posłuszeństwa, ale zdażyło się to coraz rzadziej.

-Zabrał bym cię ze sobą, ale nie jesteś sprawny - odparł i szedł za mną z torbą moich rzeczy. Teraz to on bawił się w moją niańkę gdy kiedy on był porwany to ja byłem wtedy jego niańką i właśnie przez to zbliżyliśmy się do siebie bardziej. Wyszliśmy z szpitala i spojrzałem na Erwina, bo nie wiedziałem gdzie jest samochód.

-Nie będę robić banków - odparłem i ruszyłem za nim gdyż mnie wyminął.

-Raz byś spróbował i dowiedział się co w tym chodzi! - uśmiechnął się do mnie, a po chwili znaleźliśmy się przed jego autem.

-Nie Erwin to nie jest dla mnie - oznajmiłem i wsiadłem na miejsce pasażera.

-No weź! Nikt by się nie dowiedział!

-Nie przekonasz mnie - rzekłem i spojrzałem na niego.

-W końcu się przełamiesz! - odparł i dosyć szybko podwiózł mnie pod dom. Pomógł oczywiście z torbą i pocałował mnie w policzek delikatnie zarumieniony na policzkach.

-Uważaj na siebie - powiedziałem i pocałowałem go w czółko.

-Spokojnie damy radę - pożegnał się i uciekł z mieszkania zapewne śpiesząc się do chłopaków z którymi miał robić napad. Spojrzałem po mieszkaniu i westchnąłem biorąc z wieszaka kluczyki do mojej veci, która była pod blokiem odstawiona przez któregoś z policjantów. Powinienem jeszcze nie wsiadać za kółko, ale nie mogłem zostawić tego tak. Musiałem porozmawiać z Kuiem i to naprawdę. Wiedział za dużo i martwiło mnie to iż powie wszystkim o tym co wie. Nie po to przez tyle lat walczyłem ze swoimi demonami przeszłości aby ktoś wiedział w tym mieście o mojej przeszłości. Wyszedłem z tak dziesięć minut po Erwinie aby nie zrobić niepotrzebnego zamieszania. Do więzienia na Sandy mogłem dostać się bez problemu gdyż miałem do wszystkich drzwi klucze więc znalezienie Kuia było banalne.
Zjechałem windą na sam dół i wyszedłem na parking do swojej kochanej veci, która czekała na mnie tutaj przed blokiem. Pogłaskałem ją po masce i otworzyłem drzwi do niej wsiadając na miejsce kierowcy. Mój kierunek był znany. Bałem się tej rozmowy, ale musiałem ją przeprowadzić z mężczyzną. Nie miałem wyboru jeśli chciałem tu nadal żyć. Wyjechałem z parkingu i dołączyłem do ruchu drogowego. Nie włączałem bomb gdyż nie byłem na służbie, a chciałem trochę anonimowo przyjechać na teren więzienia. Ubrany byłem na czarno gdyż właśnie te ubrania wybrał Erwin. Typowo na bojówkę mi wybrał ciuchy i nie chciał oderwać wzroku ode mnie twierdząc, że pasuje mi taki ubiór. Jednak nie zaprzeczałem, że pasował gdyż czarny pasował do mnie dlatego tego też miałem czarny strój policyjny. Droga do więzienia zajęła mi z 20 minut. Stanąłem przy bramie wjeździe do więzienia. Podjechałem bliżej, a brama otworzyła się przepuszczając mnie. Gdy zamknęła się za mną dopiero przede mną otworzyła się kolejna brama. Podjechałem jeszcze kawałek i zaparkowałem tuż obok drzwi. Wyłączyłem silnik i zgasiłem światła wychodząc z auta. Była dosyć pochmurna pogoda i śniegu pełno. Chmury zasłaniały niebo i sygnalizowały, że niedługo spadnie kolejny śnieg. Westchnąłem i poprawiłem na sobie kurtkę. Odważyłem się w końcu wejść przez drzwi. Spacerniak nie wiem czy był aktywny w taką pogodę jednak miałem nadzieję, że znajdę go.

-Dzień dobly panie Montanha - przywitał się Willy Junior, sierżant pilnujący więzienia.

-Nie wiesz gdzie znajdę więźnia Kui Chaka? - spytałem.

-Na spacelniaku - odparł, a jego radio - tate woła! Miłego wieczolu! - pożegnał się i pobiegł w stronę góry do centrali. Natomiast ja przeszedłem przez więzienie i dostałem się na spacerniak, który był oświetlony przez potężne lampy jak używa się na stadionie. Wzrokiem zacząłem szukać Kuia, który gdzieś powinien tu być. Przeszedłem się wzdłuż spacerniaka i zauważyłem go na trybunach siedzącego w otoczeniu trzech ludzi bez masek. Zapewne musiały to być jego bałwanki z którymi współpracuje.

-Mamy do pogadania panie Kui - powiedziałem zwracając ich uwagę na sobie i stanąłem tyłem, plecami do nich nie patrząc się nawet co robią. Musiało być to duże zaskoczenie widząc mnie żywego.

-Chyba nie mamy o czym - odparł mąciciel.

-Ja sądzę jednak, że mamy! Jeśli nie po dobroci to po sile - położyłem dłoń na kaburze z pistoletem, którą ubrałem w aucie gdyż zawsze miałem zapasową broń w schowku. Z pewnością widział gdzie kładę dłoń.

-Dobrze - usłyszałem jego głos, a po chwili stanął przy mnie. Na twarzy miałem maskę obojętność aby nie pokazać jak bardzo boje się tej rozmowy. - Więc o czym chcesz porozmawiać? - zapytał, a ja ruszyłem do przodu. Teraz zauważyłem jak jest różnica wzrostu między nami.

-Panie Kui chce apelować o to aby pan zostawił nabytą wiedzę o mnie dla siebie - rzekłem prosto z mostu.

-Dlaczego? - spytał mrużąc oczy i patrząc się na mnie. Westchnąłem ciężko i moja twarda postawa opadła, zgarbiłem się delikatnie.

-Jestem zagrożeniem jak mówiłeś tamtego wieczoru. Wiem to i naprawdę rozumiem twoją perspektywę panie Kui - zacząłem mówić i chociaż prawie mnie zabił nadal miałem do niego szacunek. -Dlatego nikt nie powinien wiedzieć o tym do kogo przy należałem. Nie jestem też żadnym szpiegiem - westchnąłem - uciekinierem jestem panie Kui. Dobrze wiesz jak kończą tacy, dlatego nie może nikt więcej wiedzieć.

-Twierdzisz, że tamtego wieczoru nie kłamałeś mnie? Wiesz, że jeśli nie powiesz Erwinowi to ja to zrobię?

-Powiem Erwinowi, bo wiem, że powinien to wiedzieć - mruknąłem i stanąłem w miejscu - jednak wykonam twój zakaz - spuściłem głowę w dół czując ból na serduszku - będę trzymać się od niego z daleka.

-Czy naprawdę między wami coś jest?

-Kocham go, ale wiem jakim jestem zagrożeniem. Dlatego boję się, że może mu stać się krzywda, ale z drugiej strony ja go skrzywdzę zostawiając.

-Jesteś zagrożeniem Gregory twoi z pewnością tu przybędą i dobrze o tym wiesz!

-Wiem - zerknąłem na niego smutnym wzrokiem - nie chce aby stała mu się krzywda. Oddałbym za niego życie gdyby trzeba było.

-Nie mów hop siup do przodu. Czyny się liczą!

-Wiem, że się liczą tak samo to, że Erwin kazał ci wybrać.

-Skąd to wiesz? - zapytał zdziwiony i wycofał się w bok o jeden krok.

-Nie bez powodu siedzicie w więzieniu! Mimo iż Erwin mi nic nie powiedział to nie jestem głupi aby połączyć kropkę z kropką panie Kui.

-Hmm.

-Chciałem zaznać normalnego życia jak każdy lecz jak widać nie jest mi to dane przez moją przeszłość, której nie wybierałem - powiedziałem cicho.

-Nie zostawisz go, a raczej on ciebie - tym razem to on westchnął co mnie zdziwiło, ale czekałem na to co powie dalej - widać, że między wami coś jest lecz Gregory to nie ma prawa bytu! Nie obchodzi mnie nawet to, że jesteś w policji, a to iż jesteś Lordem!

-Nie chciałem nigdy nim być - warknąłem czując złość- myślisz, że z zadowoleniem słucham jak Erwin obraża mi rodzinę, której nienawidzę, ale jej się nie wybiera? Nawet nie wiedziałem, że zabito waszego lidera! Nie było mnie wtedy tam! Nie wiesz jakie ja musiałem przeżyć piekło! - nie wytrzymałem już gdyż bolał mnie fizycznie i psychicznie ten temat. -Pragnąłem tylko kochającej rodziny i zwykłego nastoletniego życia, a nie sprzedawania towaru czy odbijaniu ludzi! Kui ja naprawdę nie mam wyboru w tym jebanym życiu, a chciałbym go chociaż trochę mieć nim stanie się to co ma się stać.

-Najstarszy zawsze obejmuje władze - powiedział cicho jednak nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy za bardzo się brzydziłem siebie. - Uciekłeś przed zobowiązaniem, a jednak dołączyłeś do zakonu? Dlaczego?

-Raz nauczony człowiek zawsze będzie robić to samo - odpowiedziałem - po prostu zaakceptowali mnie za to kim jestem nie za to kim byłem bądź będę. Poza tym mafii nie da się wyciągnąć z człowieka, bo zawsze w nim będzie - do powiedziałem zrezygnowany. Gdyż było to prawdą ciągnęło mnie do zakonu chociaż wiedziałem, że nie powinienem mieć z nimi kontaktu.

-Czy w twoim sercu nadal istnieje mafia?

-Minimalnie - wyszeptałem i poczułem jego dłoń na barku.

-Obiecaj mi, że włos z jego głowy nie spadnie to zastanowię się nad tym czy zatrzymać dla siebie tą informacje.

-Mogę ci to obiecać na mój honor policyjny. Zrobię wszystko aby Erwin był cały jeśli zagrożenie byłoby z mojego powodu!

-Obiecaj mi na mafijne słowo, bo policja jest zdradziecka! - zdziwiłem się jego rozkazem, ale zrozumiałem go z drugiej strony.

-Obiecuję na słowo Mokotowa - przyłożyłem prawą dłoń do piersi. Ukazując w ten sposób, że dane słowo jest dla mnie najważniejsze, ponieważ właśnie zatwierdzam swoje słowa, swoim życiem.

-Nikt nie dowie się o twoim problemie, ale gdy wypłynie to na światło dzienne, ja cię bronić nie będę!

-Rozumiem - odpowiedziałem cicho i spojrzałem w niebo - dziękuję za danie mi szansy.

-Lepiej jej nie zmarnuj - odparł i odszedł ode mnie idąc w stronę swoich bałwanków. Nie wiedziałem sensu aby być tu dłużej. Opuściłem więzienie szybciej niż do niego wchodziłem. Byłem trochę spokojniejszy lecz wiedziałem iż nie zmienię niczego więcej. Jechałem w stronę miasta, ale zacząłem zastanawiać się czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby zaszycie się w innym mieście i zaczęcie wszystkiego od nowa. Jednak myśl o stracie jego bolała jak i to, że nie będę mógł z nim utrzymywać relacji. Wszystko w imię trzymania informacji przez Kuia w ukryciu. Nie pojechałem w głąb miasta mimo iż powinienem odpoczywać i nadal być w łóżku nie potrafiłem. Zajechałem natomiast nad tamę gdzie zostawiłem corvette przed wjazdem na betonową konstrukcje. Wdrapałem się na dach budynku i usiadłem w śniegu. Pozwoliłem sobie w końcu na łzy, które dusiłem w sobie od tyłu lat wraz z emocjami. Wiedziałem, że daję sobie głupią nadzieję na prawdziwe, wspaniałe życie. Gdyż tak naprawdę wszędzie mnie nienawidzą ludzie i to za wszystko. Objąłem kolana ramionami i wtuliłem się w nie pomimo bólu, który odczułem przez ten ruch nie był on tak silny jak ból psychiczny. Śnieg sypał się na mnie swoimi płatkami, które były niepowtarzalne i każda była inna. Jednak w tej inności każdy płatek znajdował parę i czuł się wśród innych dobrze. Natomiast ja byłem wyjątkiem, który czuł, że nie ma większego sensu w swoim życiu.
Dla innych było to zwykłe zjawisko pogodowe. Niektórzy kochali tą porę roku, a inni nienawidzili. Nie byłem po żadnej stronie znowu byłem odrzutkiem. Czułem jak łzy spływają po moich policzkach i moczą materiał spodni. Nie wiem ile tak siedziałem i w ciszy rozpaczałem, chociaż miałem ochotę krzyczeć na głos jak ten świat jest niesprawiedliwy. Nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Nagle zaczął do mnie ktoś dzwonić i oprzypomniałem ze stanu zawieszenia.

-Grzesiu gdzie ty kurwa jesteś?! Miałeś odpoczywać! Leżeć w łóżku czy to za wiele dla ciebie?! - słyszałem wkurwiony głos Erwina przez to bardziej się skuliłem chcąc bronić się przed tym co się dzieje wokół mnie. Teraz odczułem jak bardzo jest mi zimno i jak bardzo głupim pomysłem było tu przyjechać -Grzesiu? Monte? Ej co się dzieje? Gdzie jesteś? Powiedz coś! - nie potrafiłem nawet spełnić jego słów. Pociągnąłem nosem i rozbeczałem się na nowo. Moja psychika upadła mimo tego, że próbowałem ją pozbierać. To coś po prostu pękło we mnie. -Grzesiu skarbie? Proszę cię powiedz coś! Co się stało?

-Ttama - zmusiłem się do powiedzenia tego i rozłączyłem się, chowając bardziej w siebie aby się ogrzać gdyż byłem mokry przez śnieg, który sypał coraz bardziej.

Czy Monte dotrzyma obietnicy?
Czy Erwin przyjedzie?

2155 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro