Prawda to klucz do szczęścia?
Witam serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Cóż możliwe iż wyjaśni się kilka spraw bądź dojdzie kilka dodatkowych pytań, ale mamy jeszcze na to czas.
W sumie piszę przywitanko o 00:45, ponieważ zapomniałam o nim XDDD
Jakieś plany na dzisiejszy dzień?
Jak samopoczucie wasze?
Życzę wam miłego dzionka!
Służba trochę się dłużyła, ale jednak cieszyła mnie ona. Było spokojnie i przyjemnie gdyż nie było zbyt dużo włamań czy obrabowywania sejfów czy napadów na większe organizacje.
-01, 10-1 do wszystkich jednostek obowiązkowy kod 8! Natychmiastowo! - padł komunikat z radia i zacząłem się zastanawiać co takiego się stało, że natychmiastowe spotkanie wszystkich jest. Jednak nie kwestionowałem tego i ruszyłem swoją corvettą w stronę komisariatu policji. Miałem jakieś złe przeczucia, ale to pewnie utwierdzi mnie tylko w przekonaniu to jak znajdę się w sali spotkań. Jednak im byłem bliżej tym bardziej bałem się tego co powiedzą. Nie chciałem degradacji, bo lubiłem swój stopień chociaż i on upadł to jednak chciałbym go zachować. Usiadłem na środku i obserwowałem jak funkcjonariusze i funkcjonariuszki zasiadają na wolnych miejscach. Po pięciu minutach do środka wszedł Pisicela, a za nim Dante oraz sam Sony Rightwill.
Nie świadczyło to dobrze skoro jest on tutaj i coś musiało być nie tak gdyż zwykle w złych momentach właśnie przybywał komisarz.
-Spocznij! - powiedział Rightwill, a wszyscy usiedliśmy na swoich miejscach no oprócz tych co nie mieli gdzie siedzieć i stali oparci o ścianę. - Zapewne zastanawiacie się dlaczego przychodzę do was i zwołuje kod 8 - rzekł i rozejrzał się po całej sali. -Wiem, że wasza jednostka nie zawsze jest zgrana i wiele ma do życzenia, ale góra chce od was więcej zaangażowania w pracę.
-Może przejdziemy do sedna? - spytał Janek.
-Dowiedzieliśmy się, że do naszego miasta przybył niebezpieczny gangster należący do niebezpiecznej mafii! Dlatego powinniście uważać i mieć oczy dookoła głowy! Nie wiadomo co możecie się spodziewać po takim przeciwniku.
-Mafioza? - spytał ktoś - I my mamy się bać jednego człowieka?
-Należy on do potężnej mafii jeśli zrobimy coś nie tak to to odbije się na nas - oznajmił - szef policji z innego miasta Riley przesłał nam informacje o tym gdzie panuje ta mafia. Dlatego ostrożność przede wszystkim, bo do naszego miasta przylatuje dużo osób i musimy być ostrożni, bo nie wiemy kim jest tak naprawdę nasz cel.
-Czyli po prostu mamy uważać jak nigdy dotąd, bo jedna osoba jest u nas z jakieś tam mafii?
-Ta mafia dla twojej wiadomości jest jedną z najbardziej potężniejszych w Los Santos - oznajmił Pisicela - jeśli zadrzemy z nie tym co trzeba mogą nas wszystkich powystrzelać!
Odciąłem się gdy padło słowo Riley. To wszystko powoli zaczęło się łączyć w kropki i to mnie martwiło. Potężna mafia i człowiek przylatujący do naszego miasta. Miałem tylko nadzieję, że to nie jest ten kto mi się wydaje. Nie zauważyłem nawet tego jak wszyscy zaczynają opuszczać sale. Wstałem więc i ja aby wyjść, ale zawołał mnie Janek do siebie więc niechętnie podszedłem do mównicy gdzie nadal stał on, szef i Capela.
-O co chodzi? - zapytałem stając przed nimi.
-Z zawiązku iż jesteś w otwartym związku z gangsterem masz uważać na siebie - oznajmił Capela.
-Dlaczego?
-Nie wszystkie mafie tolerują coś takiego, a tym bardziej nie wiemy po co przyjechał do naszego miasta - dodał Pisicela.
-Nie mam zamiaru plątać się w mafie - odparłem.
-Ale twój Knuckles może i tak więc masz być ostrożny - oznajmił Pisi.
-Dobrze będę - odpowiedziałem - mogę już iść na służbę?
-Chce z tobą porozmawiać Montanha w cztery oczy - oznajmił Rightwill, a chłopaki trochę zdziwieni opuścili pomieszczenie zostawiając mnie sam na sam z mężczyzną.
-O co chodzi szef? - spytałem nie rozumiejąc tego po co chce ze mną porozmawiać.
-Zastanawiało mnie to przez długi czas i to naprawdę, ale zastanawiałem się jak do tego podejść - oznajmił tajemniczo co mnie trochę zmartwiło co chyba zauważył. - Chciałbym się dowiedzieć jak dostałeś polecenie od generała White do tej jednostki - odpowiedział i oparł się o mównicę. -Dobrze wiemy gdzie przez kilka lat stacjonował i gdzie był.
-Szef wie? - spytałem i spuściłem wzrok na ziemię.
-Nic przede mną się nie ukryje, ale jak widać twój przypadek był szczególnie ciężki do rozgryzienia - odpowiedział - jednak twoje zachowanie i postawa wobec wszystkich oraz siebie była zdumiewająca. Dlatego zacząłem szukać i tak naprawdę nie znalazłem niczego gdyby nie pewny chińczyk.
-Co i Kui powiedział? - spytałem z obojętną miną gdyż zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś to się wyda.
-Nie tylko Kui mnie utwierdził w tym, ale i twoja kartoteka medyczna, a także twoje zachowanie. Jednak do wniosku doprowadził mnie ktoś inny i dobrze wiesz kto.
-Mam oddać odznakę? - spytałem cicho gdyż naprawdę nie chciałem tracić pracy przez to kim byłem.
-Nie - zdziwiony popatrzyłem na Sonego.
-Ale jestem przecież potworem szefie nie powinienem tu nawet być.
-Gregory udowodniłeś przez ten prawie rok, że jesteś wspaniałym policjantem, który nie jest stronniczy i potrafi rozdzielić pracę od życia osobistego. Co z tego, że byłeś mafiozą skoro sam od tego odszedłeś i zacząłeś pracę dla państwa - uśmiechnął się - nikt tutaj nie jest święty. Dante też ma mroczną przeszłość i robił wiele złego, ale po to aby przeżyć. Zaś Pisicela musi się kłaniać Spadino, bo szantażuje go śmiercią najbliższych. Nic przede mną się nie ukryje. Natomiast ty odszedłeś od tego samowolnie decydując się na coś co wiele ludzi, by nie zrobiło.
-Nie rozumiem szefie - odpowiedziałem, bo naprawdę ciężko było mi przyjąć to do głowy, że on wie i mnie nie nienawidzi z tego powodu.
-White zdradził mi z czym musiałeś się zmierzyć aby dotrzeć tutaj - uśmiechnął się do mnie - ludzie mogą oceniać po przeszłości bądź po czynach, ale ty udowodniłeś wiele razy, że jesteś godny noszenia odznaki na piersi. Naprawdę jestem zdumiony jak dobrze umiesz kłamać i mówić wszystko tak aby wydawało się prawdą. Każdy popełnia błędy i rozumiem dlaczego nie chcesz aby ludzie o tym wiedzieli. Prawda boli, a wiąże się z nią wielka odpowiedzialność.
-Przepraszam szefie - westchnąłem - nie chciałem narażać niewinnych ludzi na to, że zostaną zaatakowani.
-Czyli wiesz co się wydarzy - zmarkotniał.
-Wiem szefie i nie mam zamiaru uciekać przed przeznaczeniem - odpowiedziałem przyznając mu rację do tego co myśli.
-Cieszę się, że ktoś taki jak ty jest w tej jednostce nawet jeśli masz słabość do mafii - odparł i nawet nie wiem kiedy przytulił mnie więc wtuliłem się w Rightwilla. Nie odrzucił mnie za to kim jestem, a nawet dziękował za to, bo to dało mu nadzieję na to iż każdego da się zmienić nawet najgorszą osobę.
-Dziękuje szef - wyszeptałem ciesząc się, że ktoś mnie zrozumiał nie tylko Hank czy Kui chociaż z nim było naprawdę ciężko, ponieważ nie chciał mnie zrozumieć póki nie dam mu do tego powodu. Jednak bałem się powiedzieć prawdę Erwinowi chociaż wiedziałem, że powinienem się pośpieszyć z tym lecz strach tym razem mnie nie mobilizował, a wręcz unieruchamiał w miejscu. Przez to odkładam ciągle tą ważną rozmowę między nami.
Perspektywa Erwina
Monte odjechał zostawiając mnie z moją rodziną, która dziś dosyć mocno utrudniała życie. Pogoda była na tyle piękna i przyjemna, że siedzieliśmy na punkcie widokowym na terenie cmentarza. Mark opowiadał o sobie co tylko pytali chłopacy. Nie powiem był dosyć interesującą osobą i to, że znał Labo też jest interesujące. Mieszkający na ośce gdzie panują groszki i bycie jednym z nich z pewnością było ciekawym życiem.
-Ty, a może zrobimy Bank? - zaproponował San na co trochę się ożywiłem.
-Z chęcią, ale ciężko będzie mi hakować - westchnąłem sfrustrowany, bo nie miałem jak zbytnio ruszać palcami.
-Ja coś tam umiem hakować - powiedział Mark więc zerknąłem na niego - mógłbym spróbować.
-W sumie to nie jest najgorszy pomysł w końcu na moje dołączenie też robiliśmy napad - zasugerował Vasquez z uśmiechem na ustach.
-Tylko, że ja wtedy hakowałem, a ty prowadziłeś - zaśmiałem się i zerknąłem na nowego, który siedział z Labo na ławce. -Dobra w mieszkaniu powinienem mieć sprzęt do wszystkiego aby się włamać - oznajmiłem - San będzie trzeba mnie podrzucić do apartamentowca.
-Jasne.
-Ja zabawie się w negocjatora w takim razie skoro Mark robi włam.
-Ja mogę zorganizować z Dorianem ludzi do stania - stwierdził Carbo.
-To ja będę dziś kierować w takim razie - oznajmił Vasquez.
-Ja chce być na czwartego - zaproponował Labo.
-No to mamy cały skład - stwierdziłem - dajcie nam chwilkę z Sanem skoczymy po potrzebne rzeczy, a wy zastanówcie się czym chcecie uciekać. Bank przy komendzie robimy!
-Jasne - wszyscy odparli.
-Chodź Dorek idziemy szukać ludzi do stania! - zaśmiał się Carbo. W ten sposób trochę się rozdzieliliśmy aby potem tylko spotkać się na ustalonym miejscu. Labo z pewnością pokaże co ma zrobić nowy więc to tylko kwestia czasu aż napadniemy na bank. Nie sprzedałem swojego mieszkania, bo stwierdziłem, że dobrze będzie je trzymać skoro i tak mam pieniędzy dużo, a miejsce do przechowywania przedmiotów się przyda. Jakby mi mieli zrobić wjazd na chatę to tylko Monte, bo tam teraz jestem zameldowany i tam mieszkam. Mieliby dosyć trudne zadanie wywnioskować co należy do niego, a co do mnie. Kiedy byliśmy na miejscu od razu ruszyłem do windy wciskając odpowiedni guzik. Trochę brakowało mi tych wszystkich śniadań z Dią, ale nic nie mogłem poradzić na to, że wolałem mieszkać z Grzesiem. Otworzyłem drzwi do domu i od razu podszedłem do szafki z której wyciągnąłem odpowiedni pendrive, dziwny telefon i laptop, a na wszelki wypadek wziąłem drugi pendrive jakby coś nie poszło nowemu. Wpakowałem to do torby i zamknąłem drzwi za sobą kierując się od razu do windy. Czas nam leciał, a ja jeszcze ubrać się musiałem na tą akcję jakoś. Więc kolejny punkt atrakcji sklep z ciuchami. Musiałem wybrać coś co będzie odpowiednie aby zasłonić mój gips, ale Grzesiu tak czy siak mnie rozpozna. Po chwili byłem już na banku gdzie wszystko było już gotowe. Podałem torbę Markowi, a on ją przyjął.
-Wiesz co i jak czy ma szybko ci wytłumaczyć? - spytałem, patrząc się na mężczyznę.
-Dam radę - odparł i ruszył do pomieszczenia obok. Labo już wraz z Vasquezem pilnowali naszych zakładników. Po kilku minutach przyjechał pierwszy radiowóz, a za nim trzy kolejne. Od razu zauważyłem corvette Grzesia, a uśmiech sam mi wszedł na usta chociaż zasłaniała to moja maska. Trzymałem w dłoni pistolet i obserwowałem to kto będzie negocjatorem. Mogłem usłyszeć z drugiej strony ulicy jak Grzesiu drze się, że chce być negocjatorem. To było oczywiste iż tak się stanie. Natomiast po chwili podszedłem do nas kapitan.
-Gregory Montanha kapitan trzeciego stopnia będę negocjatorem ze strony policji więc kto jest negocjatorem z waszej strony?
-Ja jestem - odparłem i oparłem się o drzwi.
-Zabiję cię w domu - wyszeptał - ilu zakładników ile napastników? - przeszedł na temat napadu.
-PASTOR JAK TY TO ROBISZ, ŻE NAPIERDALASZ BANCZYK BĘDĄC NEGOCJATOREM! - wykrzyczał Pisicela.
-KURWA MASKĘ MAM! - odkrzyknąłem i uderzyłem się w czoło zdrową dłonią gdyż przyznałem się do tego iż to jestem właśnie ja.
-DOBRA!
-Nie mam do ciebie siły diabełku, mieli cię pilnować abyś nie odwalił coś głupiego, a napierdalacie bank - westchnął Grzesiu i przymknął oczy drapiąc się po karku.
-Czterech napastników i sześciu zakładników - powiedziałem mu, a on zgłosił to na radiu.
-Czego chcesz za zakładników? - spytał, a ja oparłem się o jego klatkę piersiową.
-Chyba wiesz co bym chciał - mruknąłem do niego, a jego ręce znalazły się na moich biodrach.
-Nie ma mowy Erwin - odparł i oparł głowę o moje ramię - a teraz wracaj do środka i negocjuj - dodał, a ja westchnąłem cicho, ale zgodziłem się z nim. Jeśli nawet wszyscy wiedzieli to nie musiałem aż tak kleić się do mężczyzny. Wróciłem więc pod drzwi banku.
-To za pierwszego chcemy wolny odjazd - odparłem.
-Kolejnego?
-Za dwóch brak kolczatek na całym odcinku pościgu - powiedziałem - a za trzech brak helikoptera.
-Podaje żądania od napastnika - powiedział do radia - za pierwszego wolny odjazd i kultura na drodze, za dwóch brak kolczatek na całym terenie, a za trzech brak helikoptera.
-Na wszystko możemy przystać oprócz odwołania helikoptera. Najwyżej 5 minut bez - oznajmił Rift.
-Rozumiem - odparł - przystajecie na to?
-Chyba nie mamy wyboru - odparłem przyglądając się jego ciału. - Dasz radę uciec? - spytałem Vasqueza.
-Raczej tak.
-Przystajemy - odparłem.
-Zgadzają się - oznajmił na radiu. Podszedłem do niego i podniosłem maskę przyciągając policjanta do pocałunku.
-GORZKO, GORZKO! - wszyscy zaczęli krzyczeć i gwizdać, a Grzesiu przyciągnął mnie bardziej do siebie pogłębiając pocałunek.
-Wiesz, że nie powinniśmy - mruknął w moje usta.
-Wiem - wyszeptałem gdy zabrakło nam powietrza oderwaliśmy się od siebie.
-Nie wypuszczał bym cię z ramion, ale nie będę się powtarzać.
-Wracam! - zaśmiałem się i wróciłem do chłopaków.
-Nie wychodź już, bo zaraz będziemy mieć wjazd przez twoje zachowanie - powiedział Labo.
-Ma rację - poparł Laboranta, Vasquez.
-Wybaczcie - zaśmiałem się chowając twarz pod maską.
-Dobra wypuść mi trzech potem jednego, a z dwoma wyjdziecie - oznajmił Grzesiu więc przytaknąłem, a Vasquez ponaglił trójkę zakładników, którzy wyszli z banku. Nikt nie zaglądał z nas jak radzi sobie nowy. Wierzyłem, że jeśli zgłosił się do tego, że da radę to powinien dać. Nikt nie będąc pewnym nie zgłaszał by się na taką odpowiedzialność. Po kilku minutach wrócił.
-I jak? - spytał Labo.
-Bułka z masłem - zaśmiał się i poklepał torbę. Grzesiu odszedł na chwilę gdyż ktoś coś od niego chciał.
-Dobra państwo napastnicy skończyliście już obrabiać i możemy przyspieszyć?
-Tak możemy - odparłem, a nowy zacisnął mocniej dłoń na pistolecie.
-Zgłaszę tylko na radiu i będziemy z tym lecieć.
-Grzesiu, ale będziesz na U1? - spytał Vasquez.
-Z związku iż to wy jesteście, niestety nie chłopaki, ja jestem jako dodatkowy unit, ale gdyby Erwin nie zdradził swojej tożsamości może bym was dziś gonił - odparł uśmiechnięty cały czas.
-Wybacz Monte - mruknąłem, a on pokręcił głową na boki.
-Nic się nie stało. Uważajcie tylko na drodze i najważniejsze bez strzelanin, bo ukatrupię nie tylko Erwina, ale was wszystkich.
-Spokojna głowa Grzesiu nie będziemy nawalać nie jesteśmy z tych!
-No nie wiem jak wam coś odwali to i potraficie rozstrzelać.
-No, ale grzesiu nie mów, że dalej jesteś zły o to!
-Nie no co ty Erwin przyjemnie było poczuć w sobie kilkadziesiąt kul z broni długiej - oparł się o drzwi.
-Jesteś w końcu Terminatorem zabić się ciebie nie da! - stwierdziłem.
-No nie powiem wy mieliście najwięcej prób zabójstwa mnie więc może coś w tym macie rację - zaśmiał się, a na jego radiu ktoś coś zaczął mówić. - Dobra oddajcie jednego zakładnika, a następnie po kilku minutach przejdziemy do wypuszczenia was z banku i zacznie się pościg.
-Jasne - odparłem, a on podszedł do Pisiceli, który zaczął z nim o czymś rozmawiać. - Jak poszło hakowanie?
-Nawet dobrze - odparł - ciekawe macie zabezpieczenia - stwierdził.
-No to jesteś uzdolniony, bo nikt z miasta nie umie włamać się do banku oprócz naszej grupy - oznajmiłem.
-Dobra dajemy wam zielone światło policzcie do 30, a zakładników zapraszam do mnie na prawo - powiedział - powodzenia chłopaki życzę.
-Spierdolimy jak zawsze - odpowiedział pewnie Sindacco.
-Powiedziałbym, że liczę na to, ale nie sądzę abyście dali radę!
-Wychodzimy! - oznajmiłem i wyszliśmy z banku pakując się do samochodu, zostawiając Grzesia samego z zakładnikami.
Czy zakon będzie miał przerypane u Grzesia?
Czy Sony powie innym policjantom?
2373 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro