Porozmawiajmy Erwin
Chcecie jeszcze dziś jeden rozdział zamiast czwartku czy jednak w czwartek dopiero?
Miłego dzionka!
Wyłączyłem radio oraz wszystkie bzdety co nie były aktualnie potrzebne i mogły zdradzić nasze miejsce choć trochę się obawiałem. Włożyłem kluczyki do stacyjki i odpaliłem samochód, a następnie odjechałem od miejsca, którym był rabunek jubilera.
-Po co mnie zakułeś? - spytał cicho Erwin przerwając ciszę między nami.
-Dla mojego i twojego bezpieczeństwa gdy będziemy na miejscu to cię odkuję - odparłem spokojnie na jego pytanie i jechałem przez ulice miasta kierując się na autostradę. Jego złote ślepia patrzyły na mnie i śledziły każdy mój ruch co było trochę przytłaczające.
-Przecież nic ci nie zrobię - oznajmił po dłuższej chwili.
-Zapewne nie, ale ja chce mieć po prostu pewność Erwin - westchnąłem - naprawdę mimo iż staram się to jednak zaufania nadal brak.
-To po prostu bądźmy nadal przyjaciółmi bądź po prostu rozmawiajmy ze sobą, bo naprawdę ciężko jest gdy nie mam z kim porozmawiać!
-Przecież masz Sana, Carbo, Blusha nawet Doriana w końcu razem z nimi robiłeś Jubilera więc w czym masz problem?
-Problem jest taki iż tęsknię Monte i to naprawdę tęsknię. Za naszymi wspólnymi patrolami, jeżdżeniem czy wyścigami bądź nawet rozmową lub jak kto woli kłótnią - powiedział z cichym westchnieniem i oparł głowę o szybę co zauważyłem kątem oka.
-Nie powiem, ale też mi tego brakowało - odpowiedziałem i przejechałem dłonią po kierownicy gdyż przy pastorze mogłem być sobą.
-Victorii nie chciałeś mi dać prowadzić, a tym jest jakaś szansa na to? - zapytać z cichym śmiechem gdyż zapewne sadził, że powiem nie. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia w tym samochodzie, ale wiedziałem, że nie zrobi on nic głupiego skoro tak bardzo chciał ze mną porozmawiać. Zjechałem więc na pobocze gdyż byliśmy prawie przy wylotówce na autostradę. Na tablecie ustawiłem GPSa na miejsce docelowe i wysiadłem.
-Wysiadaj - powiedziałem do niego, wysiadając zamknąłem drzwi. Przeszedłem na drugą stronę auta i otworzyłem mu drzwi aby wysiadł co zrobił bardzo niepewnie.
-Coś zrobiłem nie tak? - spytał, a ja po prostu odkułem go z kajdanek tym bardziej mogłem zobaczyć na twarzy szarowłosego zdziwienie - Monte?
-Chciałeś to masz - rzekłem - prowadź!
-Ale nie robisz sobie żartów? - spytał, a ja pokiwałem głową na nie i usiadłem na miejscu pasażera zamykając za sobą drzwi. Ze zdziwienia jego wyraz twarzy przeszedł na niepohamowaną radość, przez to sam się uśmiechnąłem i zapiąłem pasy bezpieczeństwa na wszelki wypadek. Mężczyzna usiadł na miejscu kierowcy i z ekscytacji szybko zapiął pasy - Nie rozumiem Cię czasami Monte.
-W jakim sensie?
-Dopiero mówiłeś, że zakuty muszę być dla twojego bezpieczeństwa i nie wolno mi jeździć policyjnym samochodem! Zaś teraz odkuwasz mnie i dajesz prowadzić, nie rozumiem cię!
-Mógłbym powiedzieć to samo o tobie - odparłem, a on dał gaz do dechy.
-To znaczy? - spytał nie za bardzo rozumiejąc.
-Osoba co chce się przyjaźnić zdobywa moje zaufanie, a nagle chce mnie zabić - rzekłem i popatrzyłem na niego nie potrafiąc zdecydować co zrobić.
-Dobra jest zero do jednego dla ciebie. To gdzie jedziemy?
-Na GPS masz ustawioną trasę tylko nie zabij nas po drodze - stwierdziłem i patrzyłem się przez szybę na asfalt przed nami. Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, a księżyc zaczął swoją wędrówkę po nocnym niebie dając znikomy blask oświetlający mroczne miejsca na ziemi. Droga dłużyła się w ciszy jednak nie była to zła cisza tym razem. Ponieważ widząc, że stara się abyśmy znowu utrzymywali ze sobą kontakt chyba nie miałem wyboru jak mu wybaczyć, jednak blokowały mnie wspomnienia kiedy zbyt wiele osób spowodowało, iż zacząłem żyć z dystansem do poznawania i ufania ludziom.
-Monte - zaczął Pastor jednak uciszyłem go gestem dłoni.
-Nie teraz - powiedziałem cicho gdy on prowadził samochód nie żałując mu dawania gazu żeby jechał co raz szybciej - nie spal mi sprzęgła, bo dziś dostałem te auto - dodałem i uśmiechnąłem się pod nosem.
-Za co?
-W sumie tak po prostu za służbę i bycie 03 - oznajmiłem, a Erwin co raz bardziej zbliżał się do miejsca docelowego.
-Tutaj? - zapytał zajeżdżając na żwirową drogę.
-Tak - odparłem i odpiąłem pas bezpieczenia, a on zaparkował zaciągając ręczny.
-Dlaczego tu? - zadał kolejne pytanie.
-A tak w sumie wybrałem - odpowiedziałem wychodząc z radiowozu i zamykając za sobą drzwi. Erwin zrobił to samo, ale zgasił silnik auta i zamknął wóz. Lecz ja byłem już kawałek od auta idąc po drewnianym molo. Tafla wody delikatnie poruszała się, a wokoło była cisza zaś księżyc dawał delikatną poświatę światła. Stanąłem pod środku drewnianego mostu i popatrzyłem na rozległy widok jeziora w Sandy. Czekałem cierpliwie jak mężczyzna podejdzie do mnie. Nie powiem miałem ochotę uciec przed tą rozmową jednak musieliśmy sobie to w końcu wytłumaczyć. On musiał mi to wszystko wytłumaczyć.
-Monte - zaczął niepewnie i stanął przy mnie, spojrzałem na niego zmęczony ucieczką przed nim od miesiąca - naprawdę żałuję swoich czynów. Miałeś rację miałem wybór, ale wolałem zapłacić większą cenę niż mniejszą. Jednak zauważyłem to za późno dopiero ktoś uświadomił mi to po fakcie i wtedy gdy - zrobił pauzę - wylądowałeś w śpiące. Nie chciałem abyś skończył w tak tragicznym stanie. Mieliśmy tylko cię nastraszyć trochę uszkodzić, ale chłopaki się za bardzo zagalopowali i skończyło się twoją krzywdą.
-Może trochę się aż za bardzo zagalopowali - mruknąłem patrząc się w niebo bez jakiekolwiek emocji na twarzy prócz obojętności.
-Naprawdę nie chciałem aby to tak wyszło, ale wiem to moja wina - opatulił się ramionami starając ogrzać. Bez namysłu zacząłem rozpinać swoją marynarkę policyjną, która miała puch w środku, który ogrzewał nas w czasie służby o każdej porze dnia. Ściągnąłem cieplutki mundur i za rzuciłem go na barki Pastora, który popatrzył na mnie ze zdziwieniem, jakby nie pojmując to co właśnie zrobiłem. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie i ruszyłem na koniec mola - dlaczego? - padło pytanie z ust mężczyzny.
-Co dlaczego?
-Dlaczego tak się zachowujesz? Powinieneś mnie nienawidzić, krzyczeć i wszystko! A ty tylko patrzysz na mnie i mówisz spokojnym głosem! - wtulił się bardziej w moją marynarkę i ruszył za mną.
-Nawet jeśli bym chciał nie potrafię cię nienawidzić. Starałem się to robić przez pierwszy tydzień, ale czułem tylko żal i odrazę do siebie - powiedziałem szczerze i usiadłem na krańcu mola tak, że moje buty dotykały zapewne lodowatej tafli wody. Mrok, który nas otaczał potęgował tą niepewność i obawę przed tym co się wydarzy - kolejne tygodnie plułem sobie w twarz i uciekałem tak naprawdę przed tobą żeby nie rozmawiać, bo czułem się źle, że tak cię potraktowałem - rzekłem zgodnie z tym co czułem i spuściłem głowę w dół - mimo tego co mi zrobiliście traktuje was jak rodzinę, bo to wy mnie zaakceptowaliście za to kim jestem, a nie gdzie pracuję. Pomimo naszych różnic zależy mi na naszej relacji, która jest pojebana, ale jest - powiedziałem i popatrzyłem w jego złote tęczówki, które były szklane, jakby powstrzymywał w sobie emocje od długiego czasu.
-Naprawdę żałuję Monte - wyszeptał i opuścił głowę w dół.
-Wiem - odszepnąłem i objąłem go ramieniem w pasie. Przesunąłem bliżej siebie i po prostu przytuliłem go do swojego boku.
-Chciałbym aby wszystko było jak dawniej.
-To jest nas dwójka - powiedziałem i oparłem brodę o jego głowę.
-Czy kiedykolwiek mi wybaczysz?
-Wybaczyłem ci już wcześniej - wyszeptałem, a on objął mnie w pasie bardziej wtulając się w moją klatkę piersiową. Czułem jak emanowało od niego ciepło, a cisza między nami, która powstała kilka minut temu pozwoliła na przemyślenie wszystkich myśli, które nie dawały nam spokoju.
-Przepraszam Monte nie będę więcej czegoś takiego robić... obiecuje.
-Nie obiecuj mi czegoś czego nie będziesz w stanie dotrzymać Erwin - odpowiedziałem ściszonym głosem i delikatnie odsunąłem się od niego tak aby spojrzeć w jego oczy. Jego złote tęczówki były wpatrzone w moje oczy jak i ja byłem wpatrzony w jego. Widziałem w nich tak wiele emocji od tych wątpiących po te radosne. Nie mogłem się powstrzymać i po głaskałem delikatnie go kciukiem po jego chłodnym policzku - nie jest ci zimno?
-Nie, nie jest i to raczej ja powinienem o to pytać ciebie skoro siedzisz przy mnie tylko w koszuli - spuścił wzrok na mój tułów, a następnie wrócił na moją twarz jakby delikatnie zawstydzony.
-Jest mi ciepło - odpowiedziałem i puściłem go niechętnie z objęć, a mój wzrok skupił się na jeziorze w którym odbijało się nocne niebo. Nie spodziewałem się, ale Erwin wtulił się w mój prawy bok i oparł głowę o moje ramię. Oparłem policzek na jego włosach i przymknąłem na chwilę powieki.
-Dziękuję, że dajesz szanse takiemu wariatowi jak ja.
-No w sumie racja bardziej debilnego człowieka jak ty nie znajdę - odparłem ze śmiechem.
-Ejjj! - oburzył się, ale również po chwili zaczął śmiać wraz ze mną - Mówił ci ktoś, że twój śmiech zaraża innych do śmiania?
-Nie? - odpowiedziałem - Bardziej mówiono mi, że mam głos jak przywódca.
-Muszę przyznać rację gdyż cokolwiek byś nie powiedział brzmi to cholernie dobrze.
-Może zostanę twoim ministrantem i będę czytać ci kazania?
-Ooo, a jakie?
-Nie zabijaj, nie kradnij i nie cudzołóż!
-Eeeej to co innego mam robić skoro to co uwielbiam robić jest zakazane?
-Iść się wyspowiadać - zachichotałem zerkając na niego i jego oburzoną minę choć raczej tylko udawał.
-Do ciebie może co? - spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawił się ten cwaniacki uśmiech.
-Rozgrzeszenia nie chciałbyś znać - odparłem z uśmiechem i w końcu czułem że ten ciężar, który powstał na skutek niefortunnych zdarzeń nareszcie zniknął. Zaś moja relacja z Erwinem na reszcie wróciła na dobry kurs.
-Chciałbym!
-Cieszę się Erwin, że między nami już jest w porządku.
-Ja również przyjacielu - odpowiedział. Naszą przyjemną ciszę przerwał mój telefon i po chwili zerknąłem kto do mnie dzwoni widząc że to od Capeli, odebrałem.
-Halo? - powiedziałem niechętnie.
-Wszystko w porządku? - spytał od razu zmartwionym tonem głosu.
-Kto to? - zapytał ciekawski Erwin.
-To Capela - odparłem dalej od telefonu - tak wszystko w porządku Dante jak pościg poszedł?
-Złapaliśmy ich w sumie prawie, by uciekli gdyby nie ciężarówka - odpowiedział szef.
-Rozumiem - mruknąłem do telefonu.
-Uciekli?
-Nie Pastorku - zwróciłem się do srebrnowłosego.
-Widzę, że przeszkadzam bawcie się dobrze nad tym jeziorem tylko nie utopcie się!
-Skąd... - już chciałem wygarnąć skąd posiada tą wiedzę, ale rozłączył się na co warknąłem sfrustrowany.
-Co się stało? - zapytał cicho Erwin.
-Capela wie gdzie jesteśmy zastanawia mnie to skąd wie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą i schowałem telefon do kieszeni spodni.
-Czyżby drony?
-Może - mruknąłem i oparłem ponownie głowę o jego.
-Zmęczony? - zapytał cicho.
-Nie spałem trochę czasu - przyznałem się mu i zamknąłem oczy.
-Nie mogłeś spać?
-Nie dawałem rady, ale ja widzę, że natomiast ty miałeś problem z odpowiednim żywieniem się oraz jedzeniem.
-Może - mruknął i zaczął się chyba bawić swoimi palcami zwykle tak robił gdy się czymś denerwował.
-Sen snem, ale jeść trzeba Erwin - rzekłem swoim basowym głosem nadal nie otwierając powiek.
-Wrócę do jedzenia - oznajmił.
-Ja myślę - mruknąłem i na nowo powstała między nami cisza, ale jednak była ona potrzebna gdyż za dużo słów padło pełnych emocji. Tym razem ciszę przerwał telefon Pastora na którego spojrzałem, a jego telefon pojawił się przede mną.
-Odbierz chce usłyszeć ich reakcje - powiedział z uśmiechem podając mi swój telefon. Złapałem niepewnie za telefon i wcisnąłem zieloną słuchawkę nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć jak włączyłem głośno mówiący osoba po drugiej stronie zaczęła swój monolog.
-Kurwa Erwin nigdy więcej nie dawaj możliwości prowadzenia temu małolatowi! Boże gdybyś zobaczył jak odjebał to byś się załamał. Dorian nie mógł uwierzyć w to co się wydarzyło, a San kurwa po prostu chłopa aż zacięło! Po prostu katastrofa, ale miałeś rację zabrali nam tylko łupy z jubilera, a tak to broń zostawili wraz z wszystkim innym. No, ale zabawa była przednia! Dobra dość o mnie mów mi lepiej jak idzie urabianie Grzesia!
-No no Carbo nie sądziłem, że tak wulgarnie się odzywasz - powiedziałem do telefonu powstrzymując ochotę wybuchnięcia śmiechem, ponieważ gdy mnie usłyszał jakby przestał oddychać - zanotuj to proszę Erwin iż takie odzywanie jest nielegalne!
-Ależ naturalnie panie Montanha wszystko będzie na papierze - odpowiedział, a on ledwo powstrzymywał się od śmiechu jak i ja.
-Czy to oznacza, że wszystko w porządku? - zapytał bardzo niepewnie jakby jego pewność siebie dała drapaka.
-Jak najlepszym - odpowiedziałem, a pastor po prostu zaczął się śmiać nie mogąc wytrzymać już dłużej - tylko pastor mi się tu dusi przez ciebie!
-Pprzepraszam - ledwo wydusił z siebie przez śmiech kładąc się na molo przez to też zacząłem się śmiać.
-Jak w najlepszym porządku - powtórzyłem do telefonu gdy się uspokoiłem - Carbo nie musisz się bać o Pastorka chyba, że udusi się ze śmiechu jak coś umiem pierwszą pomoc!
-Cieszę się, że wszystko w porządku i przepraszam też za to co się wydarzyło - powiedział skruszonym głosem i szczerze.
-Nic się nie stało. Następnym razem po prostu nie róbcie czegoś takiego - odparłem trochę surowszym tonem głosu.
-Następnym razem będziemy cię torturować bajkami! - rzekł przez to wybuchnąłem cichym śmiechem.
-O nieee tylko nie bajki co ogłupiają!
-A jakże tak będzie! Dobra nie przeszkadzam wam w rozmawianiu. Bawcie się dobrze!
-Dzięki i do później - mruknąłem do telefonu i rozłączyłem się wyłączając ekran. Oddałem własność pastora i w sumie też położyłem się na lekko wilgotnej powierzchni mola, jednak nie interesowało mnie teraz to czy rozchoruje się przez takie leżenie. Chciałem po prostu spędzić tą noc w towarzystwie pewnego szalonego mężczyzny z bursztynowymi oczami w których odbijało się niebo wraz z tysiącami gwiazd.
Co w takim razie będzie się działo?
Czy nie odwalą już takiej akcji?
2133 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro