Plany
Jak tam u was?
Ja na dziś do budy na 10.45 i zastępstwo xD
Miłego dzionka!
Gdy nagle z drugiego pasa na przeciwko jechała ciężarówka, która wpadła w poślizg. To były zaledwie sekundy gdy to nagle się wydarzyło. Czas się dla mnie zatrzymał. Nie wiem jak, ale instynktownie skręciłem nie w prawo, a w lewo na przeciwległy pas z którego jechała ciężarówka z cysterną zapewne paliwa. Ledwo przejechałem koło cysterny, która na równoległym pasie zderzyła się z jadącym samochodem. Nie zatrzymywałem się, bo jeśli tył się wywróci wszystko wybuchnie, a my razem z tym. Moje serce pracowało na najwyższych obrotach, a adrenalina buzowała w moich żyłach.
-Japierdole - wyszeptał pastor trzymając się uchwytu nad szybą. Spojrzałem w tył gdzie siedział "blady" Dia. Kawałek od wypadku stanąłem na poboczu.
-Mini metry od śmierci - również powiedział cicho ciemnowłosy i spojrzał na mnie.
-Przepraszam nie wiem dlaczego tak pojechałem - rzekłem trzymając się kierownicy i nie chciałem puścić jakby była moją ostatnią deskę ratunku.
-Uratowałeś nam życia - powiedział Dia - jak mi serce napierdala.
-Uwielbiam adrenalinę, ale to chyba za wiele jak dla mnie - stwierdził Pastor. Natomiast ja biorąc głębokie wdechy i wydechy starałem uspokoić swoje ciało. Mimo iż nie było po mnie widać jakikolwiek skutków tej akcji to w środku siebie aż byłem przerażony, ale na mojej twarzy była niezmienna mina. Westchnąłem ciężko i puściłem kierownice, a ręce delikatnie mi się zatrzęsły aż się zdziwiłem, że moje ciało reaguje na takie coś. Poczułem delikatnie zimną dłoń Erwina na moich dłoniach przez to nasz wzrok skrzyżował się ze sobą. -Wszystko w porządku Monte? - spytał zmartwiony.
-Wszystko jest w porządku - odpowiedziałem starając opanować swoje dłonie.
-Nie wygląda na to - stwierdził Dia.
-Jeszcze nie miałem takiej sytuacji aby ktoś tak ze mną jechał - odpowiedziałem i westchnąłem - nie chciałbym aby krzywda wam się stała przeze mnie.
-Czyli twierdzisz, że jakbyś jechał sam to tak byś nie skręcił?
-W sumie to tak w końcu wasze życia są ważniejsze - odparłem od razu bez przemyślenia moich słów.
-Jesteś idiotą - prychnął Erwin i puścił moje dłonie. Mimo iż były one zimne to jednak były przyjemne w dotyku. Szybko pozbyłem się tych myśli z głowy.
-Możliwe - odparłem z uśmiechem gdyż napięta atmosfera między nami się w końcu opadła, a ja już normalnie mogłem ruszać dłońmi. Wjechałem samochodem na poprawny pas ruchu i ruszyłem pod podany GPS. Droga tym razem była bezpieczniejsza i bardziej uważałem na wszystko gdyż w samochodzie miałem dwójkę mężczyzn, którzy byli dla mnie przyjaciółmi. Nie wiedziałem czy na pewno to idzie w drugą stronę jednak wśród nich czułem się dobrze. Kusili mnie oni swoją grupą i zgraniem gdy policja nie potrafiła tego zrobić. Ciągle były jakieś kłótnie bądź kopanie pod kimś dołki aby ktoś miał gorzej. Nie rozumiałem chorej zazdrości niektórych ludzi. Stałem pośrodku ubitego z piachu pasu gdy chłopaki rozmawiali ze sobą na jakiś temat, a ja nie chciałem się zbytnio wtrącać. Patrzyłem po prostu w dal nie zwracając uwagi na to co się dzieje wokół gdyż byłem pogrążony w myślach. Sam, samotny pośród pustkowia, które mnie otaczało. Byłem tak bardzo emocjonalnie rozstrojony, że ciężko było utrzymać maskę. Nie powiem, ale męczyło mnie udawanie i ukrywanie wszystkiego o czym myślałem. Wiatr delikatnie smagał mnie po ciele mimo ubrania czułem jego chłodny dotyk. Mogłem umrzeć przez głupią cysternę, a przy okazji mogłem narazić Dię i Erwina. Nie chciałbym aby tak się wydarzyło, ale na szczęście uciekłem przeznaczeniu jednak ile tak będę unikać tego wszystkiego. W końcu i tak to się wydarzy, bo przeznaczenia nie da się oszukać one zawsze dosięgnie człowieka nawet tego najmniej winnego. Czy warto było wiązać się z kimś na dłużej w znajomości przecież utrata najbardziej człowieka boli, a nie chce aby cierpieli przez to. Zadręczał bym się tak dłużej gdyby nie pewien dotyk, który ocucił mnie ze swoich myśli. Jego ręce objęły mnie w pasie, a reszta ciała była wtulona w moje plecy. Niewiele myśląc położyłem swoją dłoń na dłoniach Pastorka i delikatnie zacząłem głaskać jego zewnętrzną część dłoni swoim kciukiem.
-Co się dzieje Monte wyglądasz na przygnębionego - wyszeptał cicho, ale bardzo dobrze go słyszałem.
-Nic takiego - odparłem - po prostu się zamyśliłem za bardzo.
-Wyglądałeś z boku na dość bardzo przygnębionego.
-Zacząłem o czymś myśleć i tak jakoś ciężki temat to jest - odpowiedziałem - nie jestem w stanie tego powiedzieć. Na pewno tego nie mogę. Nie jest to odpowiedni moment.
-A kiedy będzie odpowiedni? - zapytał jego przyjemny ton głosu, który brzmiał bardzo dobrze i powodował czasami dreszcze na moim ciele.
-Na pewno nie jest to odpowiedni teraz - odparłem i uwolniłem się z jego uścisku na co był zdziwiony. Obróciłem się do niego tak, że jego oczy spotkały się z moimi - przepraszam Erwinku, ale nie mogę - zawahałem się i oparłem brodę o jego głowę wtulając się w niego gdyż tego potrzebowałem.
-Martwi cię ta sytuacja z dzisiejszej jazdy? - padło z jego ust.
-Bardzo, mogliście tam umrzeć, a rodzina na was pewne czeka - mruknąłem czując jego ciało przy moim. Uspokoiło mnie to mogąc przytulić się do niego.
-Co chwilę możemy umrzeć Monte! To nie wyjdzie bank to źle pojedziemy albo jakaś mafia napadnie. Moje życie jest jednym ryzykiem i walką o te życie. Ty masz tak samo Monte w każdej chwili możesz umrzeć na służbie, a jednak żyjesz i stoisz przede mną i ja tu też jestem!
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj, ale nasze życia są tyle warte ile damy z siebie aby ludzie nas zapamiętali. - Nie wiem dlaczego, ale uśmiechnąłem się na jego słowa, ponieważ miał cholerną rację i pomimo była mowa o śmierci to tak wiarygodnie mówił jak to zwykle potrafi robić ma do tego dar skubany.
-Masz jak zwykle rację - powiedziałem i puściłem go z uścisku.
-Po prostu nie umiesz mnie przegadać! - odparł z uśmiechem odsuwając się krok w tył. Nasze oczy na nowo ze sobą się skrzyżowały i zacząłem się do tego przyzwyczajać gdyż zwykle patrzyłem się w jego złote ślepia, które były jedyne na milion.
-Tu jesteście - powiedział głos Dii.
-Cały czas tu byliśmy - odparłem ze śmiechem gdyż humor mi wrócił.
-Fajne miejsce no, ale nie wiem - westchnął, podszedłem do niego i położyłem dłoń na jego ramieniu.
-Jak dla mnie mógłbyś to wziąć gdyż i tak będziesz robić wszystkie formalności w domu, a potrzebujesz tylko miejsca. Poza tym nie tylko pas czy budynek masz pod tą ceną, ale też wokół miejsce gdzie mógłbyś wybudować nowe rzeczy - powiedziałem w sumie prawdę gdyby chciał to wykorzystałby to miejsce pod swoje zastosowania oraz firmę. Rozejrzał się wokół i uśmiech wpłynął na jego usta.
-Masz rację Grzesiu w prostocie tkwi siła, a te miejsce jest idealne aby wyciągnąć z niego swój potencjał! A ty Erwin co sądzisz?
-To co Monte, możesz tu zrobić co tylko chcesz tak naprawdę.
-Bierz lepszej okazji nie dostaniesz po takiej cenie - rzekłem i mój wzrok wrócił na postać Pastora. Raczej osoby, która odgrywała swoją rolę duchownego i to bardzo dobrze. Oczywiście banki i inne wyskoki nie były jedynie chwilą zabawy, a czymś grubszym i ja o tym wszystkim wiedziałem jednak na policji nie chciałem rozmawiać o tym. Większość rzeczy sam się domyślałem, ale dużo mówił mi sam Erwin, ponieważ jego porywczość działała naprawdę różnie. Czasami krzyczał czasami robił nieprzemyślane rzeczy, a po chwili normalnie gadał. Jednak każdy jest inny i ta właśnie inność w nim mnie do niego przyciąga. Tak myślę jednak czy na pewno to właśnie osoba lidera mnie interesuje czy cała ta szopka pod którą jest gang i to nie byle jaki. Za dobrze się wszyscy znali aby być dopiero powstałą mafią. Nawet nie wiem kiedy byliśmy w samochodzie, a tym razem prowadził za kółkiem sam złotooki, natomiast ja byłem na miejscu pasażera. Dia rozmawiał przez telefon nawet nie słuchałem o czym gdyż były to prywatne sprawy.
-Monte!!! -krzyknął Pastorek aż popatrzyłem na niego z zapytaniem.
-Tak?
-Jedziesz z nami co nie? - udzielił głosu Dia.
-Gdzie? - spytałem i spojrzałem na niego.
-Na Burgershota aby spotkać się ekipą i może coś porobić ciekawego - rzekł uśmiechając się do mnie.
-A przypadkiem nie miałem trzymać się od was z daleka?
-Masz zawias nic ci nie mogą zrobić - oznajmił Erwin - więc jedzie z nami!
-Jak słyszysz Dia nie mam wyboru - zaśmiałem się cicho i spojrzałem przez szybę przed nami. Wjeżdżaliśmy do miasta więc jeszcze chwilę zajmie nam aby dojechać na Burgershota co zaczęło też mnie zastanawiać dlaczego ciągle widzę ich w tym lokalu. Co łączy ich z Burgershotem bądź też z właścicielem.
-Wszyscy będą? - zapytał Erwin.
-Powinni być - odparł Garcone.
-Mam takie pytanie trochę chyba niestosowne - powiedziałem nie patrząc się na chłopaków.
-Jakie?! - spytali w tym samym momencie.
-Dlaczego Burgershot jest waszym punktem spotkań?
-To jest bardzo proste! Kui jest wujkiem Carbonary jak i ojcem Silnego oraz Heidy. No w sumie przyszywanym, ale jak dla nas ojcem - odpowiedział mi Erwin, który chyba nawet nie przemyślał tego ponieważ mężczyzna na tylnich siedzeniach uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
-Erwin..
-No co? Przecież do niczego tego nie wykorzysta, a tylko odpowiadam na pytanie.
-Rozumiem czyli większość z was po prostu jest od Pana Kuia - odparłem gdy za jechaliśmy pod lokal.
-Co poradzisz, że wziął pod swoje ramiona dzieci, które wychował - zaparkował autem na wolnym miejscu parkingowym.
-Szlachetne z jego strony - powiedziałem i wyszedłem z pojazdu. Oczywiście trzymałem się z tyłu chłopaków, ponieważ mimo iż tu stołowałem to jednak nie znałem tutejszych pracowników. Samego Kuiczaka widziałem kilka razy na rozmowie ze mną, a tak to nic. Był dosyć tajemniczą osobą, która wydawała się na pierwszy rzut oka czysta, ale każdy posiada w sobie drugą stronę i tą bardziej złą. Szedłem za nimi aż stanąłem przed wejściem na zaplecze. - Raczej mi tu nie wolno - stwierdziłem.
-Weź nie pierdol i choć Grzesiu - powiedział pastor i zaciągnął mnie do kuchni, a z niej do zaplecza gdzie było kilkanaście osób. Tych których znałem i kilka, których pierwszy raz widziałem na oczy. Wśród nich sam Kui.
-Grzesiu! - San wpadł na mnie i przytulił się do mnie na co odwzajemniłem uścisk.
-Pan Montanha - powiedział zdziwiony Kui. Jednak nie było dane mi nic odpowiedzieć gdyż teraz Carbo się ze mną przywitał uściskiem.
-Panie Kui miło mi pana widzieć - w końcu było mi dane powiedzieć do mężczyzny, który uśmiechał się do mnie przyjacielsko jednak widziałem po jego oczach iż coś nie gra.
-Grzesiu, a ty nie na służbie? - padło zapytanie od Carbo na które chciałem odpowiedzieć jednak wtrącił się Erwin.
-Ma zawias na 24 więc dziś spędza czas z nami od samego rana!
-Tak właśnie jest - potwierdziłem jego słowa.
-To co zakładnik już zaliczony to teraz napastnik? - zaśmiał się Silny na co stanowczo odmówiłem i zaczęła się luźna pogawędka. Kilka osób wyszło nie przedstawiając się ani nic jednak coś bądź kogoś mi przypominały te osoby. Mój utkwiony wzrok zauważył Kui.
-Panie Montanha - spojrzałem na mężczyznę.
-Tak?
-Chciałbym się zapytać skoro mamy okazję porozmawiać. Co będzie z naszą umową?
-No tu właśnie tego nie wiem panie Kui, ponieważ nie jestem już szefem policji więc jedynie mogę zaproponować dalszą współpracę z pańską firmą. Jednak obawiam się, że tym razem będzie przegłosowane na restaurację All'Oro ponieważ sprowadzili do menu słodkości.
-Czyli nasza umowa zostanie rozwiązana?
-A może zróbmy wszyscy kasyno? - usłyszałem z szeptów.
-Będę wiedzieć o wszystkim pojutrze gdyż wtedy będzie spotkanie i jak się czegoś dowiem istotnego to poinformuję pana. - powiedziałem zwracając się do mniejszego, ale starszego mężczyzny ode mnie. Ręce miałem założone do tyłu, a postura ciała była wyprostowana- Odradzam wam robienia jakichkolwiek napadów dzisiejszego dnia, bo policja po wczorajszej sytuacji ze mną w roli głównej jest zbyt agresywna i może wam zrobić wjazd.
-Ale ty byś negocjował!
-Erwin nie znaczy nie. Wystarczająco, że wczoraj z musiliście mnie do współpracy z wami!
-Może po prostu pójdźcie gdzieś razem? - zaproponował Kui, który chyba tak samo był sceptycznie nastawiony na rabunki jak ja.
-Na ryby!
-Nie, bo na plażę!
-Zróbmy piknik! - W ten sposób powstała kłótnia aż złapałem się za głowę kręcąc ją na boki.
-Spokój! - krzyknąłem, a że mój głos do tego się idealnie wprost nadawał to wszyscy ucichli. - Po prostu może połączcie to w jedno? Pójdźmy nad wodospad gdzie będziecie mogli sobie zrobić piknik, łowienie ryb oraz wędrówki pierwsze! - mój głos był stanowczy i pewny dlatego czasami brzmiałem jak totalny szef. Jak i teraz gdyż moja postawa ciała i wzrok były trochę podobne do Kuia, ale bardziej przypominałem kogoś innego.
-W sumie to nie jest zły pomysł - stwierdził jako pierwszy Dia gdy otrząsnął się z zdziwienia.
-Japierdole - można było usłyszeć z ust Pastora, którego oczy były skupione na moim ciele i czułem jak lustruje mnie od dołu do góry. -Gdyby dać ci czarny płaszcz i maskę to wyglądał byś jak prawdziwy gangster.
-Zdaje ci się - odparłem i szybko zmieniłem pozę. Zapomniałem się z tym gdzie jestem.
-Gdybyś tak zachowywał się na komendzie może więcej ludzi by cię słuchało - rzekła Heidi.
-Nie zależy mi na posłuchu ludzi tylko na pracy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Okej okej to lecimy nad ten wodospad? - zmienił temat Erwin.
-Jasne czemu nie! - odparli wszyscy i zaczęli się zbierać do wyjścia, a ja po prostu z niedowierzaniem na nich patrzyłem. Nic nie uzgodniliśmy, a oni mówią, że idą.
-Przyzwyczaisz się do tego - stwierdził ze śmiechem Kui kiedy wszyscy prawie opuścili restaurację.
-Monte idziemy!!!!
-Zrób coś dla mnie i przypilnuj ich Gregory. Czasami są gorsi niż dzieci i naprawdę trzeba patrzeć co robią.
-Oczywiście panie Kui będę miał na nich wszystkich oko - odpowiedziałem i ruszyłem do Erwina.
-Monte!
-Idę, idę pastorciu!
-Wypchaj się psie!
-I nawzajem!
Co będą robić nad wodospadem?
Do kogo podobną postawę ma Monte?
2184 słów
Peepolove dziękuję bardzo za to co robicie ❤ dajecie mi dużo motywacji aby pisać dalej dla was rozdziały i po prostu dziękuję za tak dobry i duży odzew od was 🥰❤
Jesteście wielcy ❤
Przypomnienie!
Rozdziały co wtorek, czwartek (nie zawsze) i sobotę!
Godzina 9:00
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro