Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pastor i Policjant

Z okazji nowego roku! A rano będzie zwyczajny rozdział!

Perspektywa Erwina

-Miło mi Erwin Knuckles Pastor! - przedstawiłem się mężczyźnie, który nie powiem dość intrygująco wyglądał w pół rozpiętym mundurze policyjnym co pasowało nawet do niego. Jednak jak to się stało, że właśnie trafiłem na tego mężczyznę w tym czasie i momencie. To dość szybka, ale zarazem ciekawa i zabawna historia choć dla mnie nie była aż tak zabawna.

Kilka godzin wcześniej

-No chyba cię pojebało Carbo! - powiedziałem oburzonym tonem głosu.

-To jest idealny plan! - zaśmiał się.

-Raczej plan do grobu - odparłem, kiwając głową na boki - nie sądzisz, że za wiele ryzykujemy?

-Nic ci się nie stanie, spokojnie mam dobre oko i tylko będzie delikatny pit Erwin.

-Nie mam wyboru - westchnąłem i popatrzyłem się na przyjaciół, którzy o zgrozo byli za tym planem. W ten sposób skończyłem w salonie motoryzacyjnym aby wybrać auto na tą akcje. Mogłem w sumie wybrać byle jakie, ale niestety u mnie było tak, że musiało mi się ono spodobać. W tym był spory problem, bo siedzieliśmy tam z dwie godziny aby  wybrać tylko auto, które chciałem mieć, chociaż na początek i aby móc dostać się tam gdzie chce, a nie czekać na ludzi, którzy mnie podwiozą.
Po tym jak uzgodniliśmy to jakie alibi mam i miejsce, gdzie wydarzy się ten upozorowany wypadek oraz o której godzinie. Zostało nam tylko czekanie na odpowiednią chwilę oraz czas. Nie znałem w sumie godziny ani chwili gdy moi przyjaciele mają mnie zaatakować i pozostawić na poboczu gdzieś na zadupiu bez niczyjej pomocy. W sumie przerażała mnie taka śmierć, ale też napędzała mnie myśl iż to dla zakonu i przyjaciół, którzy na mnie liczą, że mi się uda. Starałem się myśleć w ten sposób jadąc spokojnie przez autostradę gdy nagle moja opona została przebita, a że jechałem ponad 100km na mile to trudno było mi zapanować nad autem, a po chwili usłyszałem tylko huk i pochłonął mnie mrok.

Ocucił mnie głęboki przejęty głos, który był jak światło w tym całym mroku, który mnie otaczał. Okazało się, że brunet był moim wybawieniem, ale nie wiedziałem kim jest. Pytał mnie kilka razy odnośnie tego jak się czuję i pomógł mi nawet ściągnąć czarną koszulę, która nadawała się w moich oczach tylko do śmieci. Jednakże, mimo iż dopiero zaczynała się jesień i była końcówka lata to nie było aż tak ciepło w nocy. Kojący głos bruneta z delikatnym zarostem na twarzy, tymi brązowymi oczami i męskimi rysami wyglądał naprawdę niesamowicie w otoczce świata reflektorów. Ocenił bym go na 9/10 w skali powalenia na pierwszy rzut oka. Od razu rzucił mi się w oczy, że jego mundur nie jest zapięty i wygląda dość chaotycznie jakby się spieszył gdzieś. Obserwowałem jego ruchy uważnie i gdy padło zapytanie o przyczynę tego wypadku i dlaczego mnie spotkał. Oczywiście odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że auto mnie uderzyło i zaatakowali mnie.

Natomiast on po prostu słuchał mnie zajmując się moim rannym ramieniem, a gdy tylko skończył od razu spojrzał na mój lewy bok głowy, który również ucierpiał w zderzeniu ponieważ odrzut spowodował, że uderzyłem głową w kierownicę. Nie spodziewałem się tego, że mnie dotknie centralnie w miejsce, które mnie boli więc syknąłem z bólu starając się nie ukazywać zbyt dużo emocji, ale nie było to takie proste. Funkcjonariusz policji bardzo blisko był mnie i mimo tego, że nie dotykał mnie za bardzo oprócz opatrzenia ran to jednak asekurował mnie abym przypadkiem nie upadł. Dość pewnie starałem się trzymać na siedząco ciało, ale uderzenie w głowę naprawdę bolało i boli nadal lecz trochę lżej. Było naprawdę ciemno wokół, a gdy on odszedł kawałek to tylko widziałem jego kontur w ciemności, którą rozpraszało światło reflektorów z auta. Kiedy powrócił poinformował mnie, że nie ma lekarskich jednostek dostępnych o tej godzinie na co westchnąłem.

Teraźniejszość

-I co ja mam niby z tobą zrobić? - spytał patrząc się na mnie z wzrokiem, który był delikatnie zamyślony jak i nieobecny.

-Raczej autem nie wrócę - stwierdziłem zerkając na zniszczone auto.

-Wezmę od holownik aby zabrał samochód - rzekł i wyciągnął telefon, a przez chwilę coś na nim robił jednak nie było dane mi zobaczyć co takiego - co w ogóle robiłeś pastorze o tej godzinie jadąc nie wiadomo gdzie?

-Miałem zamiar pojechać do leśnego kościółka aby tam spędzić od rana czas na modlitwie do Boga - odparłem i popatrzyłem się w niebo.

-Rozumiem, a co teraz niby mam z tobą zrobić?

-W sensie? - zmrużyłem powieki nie za bardzo rozumiejąc.

-Wydaję się z tobą wszystko dobrze, ale nie wiadomo czy nie masz wstrząśnięcia mózgu albo i gorzej. Masz kogoś aby cię odebrał?

-Niestety nie mam nikogo dostępnego o tej godzinie - po kiwałem głową na boki.

-I co ja mam z tobą naprawdę zrobić przecież nie zostawię cię tutaj - oznajmił, a ja musiałem szybko działać aby zyskać z tego planu jak najwięcej.

-Może po towarzyszę panu, panie Montanha na służbie przez godzinę może dwie aby pan był pewny czy wszystko ze mną w porządku. Bądź jak coś to po prostu mnie pan zawiezie na zakrystię, bo mam przy sobie klucze i tam zostanę - mój plan zakładał się na tym aby zyskać jak największe zaufanie mężczyzny w jak najkrótszym czasie, co było z pewnością dużym wyzwaniem.

-Dobrze niech tak będzie - westchnął niezbyt zadowolony z mojego pomysłu - dasz radę wstać?

-Raczej powinienem posiadać na tyle siły aby to wykonać - odpowiedziałem i ostrożnie zsunąłem się karoserii samochodu. Mężczyzna na wszelki wypadek z widocznym delikatnym dystansem mnie asekurował gdybym na przykład stracił przytomność abym nie uderzył o asfalt głową. Tak więc znalazłem się w radiowozie policyjnym, a za mną zamknął drzwi pan Gregory Montanha. Widziałem przez szybę iż zbiera rzeczy z maski samochodu i znika za samochodem. Rozkojarzyłem się myślami przez to trochę zlękłem się tego jak zamknął drzwi po swojej stronie. Nim ruszyliśmy w ogóle z miejsca przestawił coś na radiu przez to zaczęło one szumieć.

-01 interwencja zakończona. Status 5 - dopowiedział ostatnie słowa.

-Szefie, a szef nie powinien iść spać? - radio odezwało się po chwili gdy powoli ruszyliśmy z miejsca wypadku.

-Dam radę spokojnie. Zostaję tylko do końca zmiany nocnej - odpowiedział na radiu, a ja z zainteresowaniem przyszłuchiwałem się wymianie słów.

-Dlaczego? Szef mało ostatnio spał, a to będzie prawie 24 h jeśli szef zostanie do końca... - od razu mu przerwał.

-Mam poszkodowanego z interwencji nie ma niestety medyków, a obawiam się o życie mężczyzny. Dlatego też nie idę spać zostanę godzinę może dwie upewniając się czy z poszkodowanym jest dobrze - mówił to do radia przez to na moich policzkach pojawił się delikatny róż, który mówił iż schlebia mi oddanie 01 do służby i zdrowia takiego zwykłego obywatela jak ja.

-Możemy go przejąć aby szef mógł położyć się spać - usłyszałem cichą odpowiedź na radiu.

-Nie trzeba. Dam radę wytrzymać do końca - odpowiedział twardo do swoich towarzyszy.

-10-02 - oznajmił w odpowiedzi.

-Dlaczego tak długo siedzisz na służbie? - spytałem cicho i odparłem się o nawet wygodny fotel pasażera.

-Bo zacząłem służbę od 7 rano - odrzekł.

-Nie macie przerw? - spytałem zdziwiony iż mężczyzna tak trzeźwo myśli po tylu godzinach służby.

-Mamy jednak...nie było mi dane ją mieć - odparł jakby bijąc się myślami czy powinien mi to mówić.

-Oł to nie za ciekawie masz - stwierdziłem - a nie powinieneś mieć kogoś kto siedzi na miejscu pasażera?

-Powinienem mieć.

-A jednak nie masz dlaczego?

-Ponieważ tak wyszło iż jeżdżę samotnie - odpowiedział patrząc się ciągle na ulicę. W świetle mijających lamp przy ulicach mogłem dostrzeć iż naprawdę mężczyzna ma niezłe wory pod oczami jakby w ogóle nie spał od bardzo długiego czasu.

-Dlaczego? - spytałem ciekawsko ponownie.

-Nie zadajesz przypadkiem za dużo tych pytań? - prychnął i w końcu na mnie popatrzył, a ja zwycięsko uśmiechnąłem się do niego - Aha specjalnie to zrobiłeś!

-Nie wcale! - zaśmiałem się podnosząc ręce do góry, ale pan 01 zaśmiał się ze mną - Nie wierzę policjant, który umie się śmiać!

-Nie spotkałeś takiego?

-W całym moim życiu żaden szef policji nie był tak wyluzowany jak pan panie Montanha!

-Jak widać nie każdy jest taki sam - odparł i uśmiechnął się delikatnie zjeżdżając na stację - za tankuję i wejdziemy do środka. Może zjemy coś ciepłego i napijemy się.

-Coś na rozgrzewkę to tylko po kieliszku! - zasugerowałem.

-Kieliszek się nie opłaca po połówce już lepiej, ale potem to utkniemy tutaj, aż nie wytrzeźwieje, bo po pijaku nie prowadzę - powiedział na co jeszcze bardziej się zdziwiłem z zachowania mężczyzny. Miałem nadzieję, że to nie jest tylko wina tego, że nie spał tak długo, bo jeśli potrafi on odpysknąć to nasza znajomość może wejdzie na coś wyżej. Nawet nie zauważyłem kiedy zrobiliśmy rundkę wokół stacji i stanęliśmy centralnie przy drzwiach do środka - Dasz radę?

-Jasne - odpowiedziałem wiedząc co ma na myśli funkcjonariusz z którego dało się odczytać praktycznie wszystko. Wyszedłem z radiowozu - w sumie jak tak myślę to nigdy nie siedziałem na miejscu pasażera w radiowozie policyjnym - zaśmiałem się gdyż teraz uświadomiłem sobie, że plan, który wymyślili chłopaki tak naprawdę działa.

-Zawsze musi być ten pierwszy raz jak to się mówi - rzekł i zamknął auto na pilota w kluczykach. Trochę obolały ruszyłem za policjantem do środka rozglądając się po sklepie - wybierz sobie coś co chcesz do jedzenia. Ja stawiam - gdy to usłyszałem aż mnie zamurowało, ale mężczyzna nawet nie popatrzył na mnie tylko ruszył do automatu z kawą, jakby było to jego wybawienie od sytuacji w której się znalazł. No w sumie może i było to jego wybawienie aby przetrwać ze mną te dwie godziny. Mimo iż chciałbym mu po dokuczać to jednak stwierdziłem, że to nie najlepszy moment gdy szatyn jest ledwo żywy, ale nadal trzeźwo kontaktujący ze światem. Gdybym nie usłyszał z radia, że nie spał tak dużo to nawet nie skapnął bym się po jego posturze ciała i chodzeniu, że był bez snu cały pełny dzień. Rozejrzałem się po sklepiku i w sumie policjant miał rację gdyż nie patrząc na to, że jadłem kolacje kilka godzin temu to byłem głodny.

-Chcesz hot-doga? - zapytałem trochę drąc się gdy przeszedłem cały sklepik w poszukiwaniu czegoś ciepłego.

-Jeśli nie ma nic innego ciepłego to wybierz mi coś - odpowiedział również głośno, ale bardziej subtelniej ode mnie.

-Dzień dobry - powiedziałem się z kasjerem, który stał za ladą.

-Szczęść Boże panie pastorze. Co podać dla pana i pańskiego towarzysza?

-Niech to będą dwa hot-dogi z sosem mieszanym i parówką serową.

-Duże czy średnie?

-Duże niech będą - powiedziałem po chwili zastanowienia i kuknięcia na policjanta, który był dość dobrej postury ciała i zapewne musiał być głodny skoro nie miał dziś żadnej przerwy.

-Już się robi, tak z 5 minutek czekania niestety, bo serowe muszę dać dopiero na ruszt.

-Spokojnie poczekamy - odparłem uśmiechając się delikatnie do mężczyzny i od razu ruszyłem w stronę Montanhy - a ty co modlisz się nad tą kawą?

-Zastanawiam się, która da większego kopa - odparł mi spokojnie, mimo iż powiedziałem do niego z dużą dawką sarkazmu.

-Na hot-dogi musimy poczekać z około 5 minut - stwierdziłem już milej do niego i zacząłem również patrzeć się na automat z kawami, chociaż była też herbata do wyboru. Co oczywiście sobie wybrałem biorąc średni kubek i podkładając pod automat. Wybrałem smak, który mnie interesuje i nalałem do kubka aż po brzegi. Zauważyłem, że szef policji w końcu zdecydował się jaką kawę sobie naleje. Trzymałem ciepły kubek w obu dłoniach czerpiąc ciepło z niego, które mi gdzieś uciekło podczas tego wypadku drogowego, ale może to przez omdlenie.

-Gotowe! - usłyszałem głos starszego mężczyzny, który stał za ladą - Proszę panowie - podał nam nasze hot-dogi za co podziękowałem i chciałem płacić już za swoje, ale wyprzedził mnie Montanha, który zapłacił za wszystko dodając do zamówienia benzynę. Przez to nie miałem dużo do powiedzenia odpuściłem po prostu kłótnie w sklepie. Gdy jednak opuściliśmy sklep popatrzyłem na niego i chciałem już wygarnąć, że sam chciałem za siebie zapłacić, ale mnie po prostu zamurowało. Zerował on właśnie wrzącą kawę nie przejmując się tym, że parzy.

-Czy wszystko w porządku? - spytałem nie dowierzając w to co właśnie widzę gdyż herbata mnie skliwiła delikatnie swoim wrzątkiem w rękę, a on po prostu wypił chyba całą kawę w kilku łykach.

-Jasne iż tak - powiedział i jakby bardziej się ożywił - a czemu pytasz?

-Moja herbata jest wrzącą, a co dopiero czysta kawa, którą wyzerowałeś - powiedziałem patrząc się na niego z delikatnie uchylonymi ustami.

-Tylko się napiłem, bo trochę paliła w ręce więc musiałem upić - wytłumaczył się i otworzył radiowóz.

-W kilka łyków?

-Czy to jest tak dziwne?

-Dla mnie tak Monte - odparłem wsiadając do środka i włożyłem kubek do pojemniczka specjalnie przygotowanego na kubeczki.

-Monte? - spytał mocno zdziwiony i również włożył kubek, ale do pierwszej dziurki - Dawno mnie tak nikt nie nazywał.

-Serio? Dlaczego? - zainteresowałem się od razu tym, dlaczego nikt go tak nie nazywał.

-A starzy przyjaciele tak mi mówili no, ale nie ma ich tu i raczej nie będą - odparł opierając się o fotel i odpalił samochód. Kawałek przejechaliśmy do przodu i stanęliśmy na parkingu przy stacji.

-Smacznego - usłyszałem, ale odpowiedziałem mu tym samym i wgryzłem się w parówkę na którą miałem chrapkę - serowa? - wymamrotał gdyż też miał w ustach ciepłe jedzenie.

-Yhym najlepsze co może być! - odparłem po tym jak przełknąłem to co miałem w ustach - Dlaczego zapłaciłeś za mnie? Przecież stać mnie - powiedziałem delikatnie oburzonym tonem głosu.

-I tak nie mam co robić z pieniędzmi, bo tylko pracuje większość czasu więc się odkłada i stoi na koncie.

-Nie masz rodziny? - zapytałem, a on pokręcił głową na boki - A przyjaciół?

-Również nie mam - odpowiedział i zatopił zęby w bułce jakby delikatnie smutny z tego powodu. Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się go żal. Żal policjanta, a ja przecież nienawidzę policji, wręcz nią gardzę.

-To ja będę twoim pierwszym przyjacielem Monte! - nagle wy strzeliłem nawet tego nie przemyślałem nim to powiedziałem.
Natomiast on na mnie popatrzył z niedowierzaniem, ale w jego czekoladowych oczach zauważyłem dziwną iskierkę, która mnie zafascynowała.

-Niech tak i będzie Pastorku - odgryzł mi, a uśmiechnął się przy tym gdy zobaczył moje zdziwienie i podniesioną brew w górę, bo zaskoczył mnie tym jak mnie nazwał.

-Pastor nie Pastorku - wymamrotałem.

-Dobra to niech będzie Pastrorino - ale stanowczo po kiwałem głową na nie - Pastoritoto?

-Nie ma mowy Grzesiu! - powiedziałem i aż przygryzłem sobie język, że zwróciłem się do niego po imieniu.

-Dobra skoro tak się bawisz to Erwinku - popatrzył na mnie kątem oka i zaśmiał się z mojej miny, która ukazywała niedowierzanie.

-Zaskakujesz mnie Monte, ale mi się to podoba - zaśmiałem się szczerze i dokończyłem powoli swojego hot-doga.

Czy coś więcej z tego wyjdzie?
Co zrobi Erwin?

2361 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro