Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odpoczynek?

Witam w sobotnim rozdziale!
Jak tam dzionek się zaczyna?
Jakieś plany na weekend?
Miłego dzionka!

Tak jak San mówił tak też było wszyscy czekali przed salą na nas. Na nosie miałem swoje okulary, które zakrywały moje zmęczenie.

-Miło, że zostałeś - uśmiechnął się Carbo na co odwzajemniłem jego uśmiech.

-Ktoś uświadomił mi, że powinienem tu by - odparłem i całym składem weszliśmy do sali gdzie leżał przypięty do maszyny monitorującej parametry życiowe szarowłosego mężczyzny. Stanęliśmy wokół jego łóżka natomiast ja stałem centralnie pośrodku.

-Co zróbmy z faktem, że ktoś odważył się podnieść rękę na pastora? - zapytał Dorian - Najchętniej wystrzelał bym jak kaczki!

-Spokojnie Lych - Dia chciał jakoś go uspokoić jednak z cichej pogawędki wystąpiła kłótnia.

-CISZA! - krzyknąłem mając dość ich wszystkich krzyków- Nie pomożemy w ten sposób Erwinowi. Mam pewne podejrzenia odnośnie tego kto to zrobił jednak nie róbmy nic pochopnie. Niech pastor wróci do zdrowia wtedy będziecie planować zemstę. Na razie skupcie się na swoich zadaniach!

-Dlaczego to ty nam rozkazujesz?! - oburzył się mężczyzna. -My musimy działać!

-Nie rozkazuje, a daje poradę - odrzekłem spokojnie - głupotą byłoby z twojej strony rzucić się na byle jaką grupę gangsterów. Narobisz więcej wrogów niż dotąd posiadacie.

-Grzesiu ma rację - poparł mnie Carbo. Wszyscy na mnie patrzyli, a ja opierałem się o ramę łóżka gdy zapadła między nami niezbyt przyjemna cisza.

-Nic nie jest Erwinowi? - do sali wpadła Heidi, a za nią Summer i Sky wraz z Kui'em.

-Wyliżę się z tego - powiedział San, a nowo przybyli spojrzeli na mój ubiór.

-Nie sądziłem panie Montanha, iż jest pan SWAT'owcem - odezwał się Kui wyraźnie zdziwiony.

-Dużo jeszcze o mnie nie wiecie - odparłem i spojrzałem na leżącego, nieprzytomnego Erwina. Chwile toczyła się rozmowa między wszystkimi jednak ja opierałem się o ramę i na nowo zastanawiałem się czy dobrze robię. Chociaż San upewniał mnie, że nic nie zmieni to co wybiorę. Lecz według nich przynależę do rodziny i w sumie czułem się wśród nich tak. Jednakże jeśli dalej będę z nimi bratać się to będzie moja zguba w jednostce LSPD. Z czasem ludzie zaczęli wychodzić gdyż życie się nie zatrzymało, a szło do przodu. Aż zostałem tylko ja i Dia w sali. Usiadłem na krześle i westchnąłem cicho. Nie zgłosiłem żadnego statusu, a radio wyłączyłem. Jedynie mój nadajnik działał i pokazywał gdzie jestem. Byłem zmęczony całym dniem poszukiwań i wszystkich emocji, które we mnie buzowały. Nie wiem kiedy nawet zasnąłem na tym krześle mając założone ręce na klatce piersiowej, a ciężka kamizelka utrudniała troszkę wzięcie oddechu. Jednak nie to się liczyło, liczyło się to aby Erwin się obudził i wszystko było z nim w porządku.

Perspektywa Dii

Poszukiwania trwały od później północy. Mafia i policja poszukiwała jednej osoby mimo, iż była ona karana to jednak to dalej człowiek, który potrzebuje naszej pomocy. Była już 6:00 jeden z bałwanków zamienił mnie w poszukiwaniach, ponieważ nie było nas dużo, ale też nie mogliśmy wszyscy od razu jednym razem szukać, bo nie wiadomo gdzie za podział się nasz szefitek. Mimo nerwów zasnąłem o 7 rano aby zebrać siłę na dalsze poszukiwania. Po czterech godzinach snu zadzwonił do mnie telefon. Od razu po budziłem się odbierając połączenie przychodzące.

-Macie coś ?! - zacząłem widząc iż to Montanha dzwoni.

-Jesteśmy na szpitalu Pillbox. Jest chyba operowany, ale nie wiem dokładnie. Będę czekać. - jego głos wydawał się być smutny jak i radosny chociaż może to przez zmęczenie, które przez niego przemawiało. Zadzwoniłem do Carbo mówiąc mają go i gdzie jest. Chłopak zaoferował, że pojedzie pode mnie, a ja będę mógł poinformować resztę. Oczywiście kolejnym był Kui, który udzielił swoich ludzi do poszukiwań, a oni zaczęli informować resztę. Dość szybko ubrałem się w czyste ciuchy i po chwili byłem z Nicollo na szpitalu szukając Montanhy. Kiedy go zauważyłem wyglądał jak 100 nieszczęść. Zmęczony, roztrzęsiony emocjonalnie oraz zmartwiony operacją Erwina. Sam bałem się o tego debila, bo jest dla mnie jak brat i nie wybaczył bym sobie tego, że tak źle, by się to skończyło. Porozmawiałem z Monte i musiałem przyznać mu, że ma cholerną rację odnośnie kolejnych naszych kroków. Powinniśmy poczekać aż Erwin się obudzi i powie nam tyle ile wie. Powoli zbieraliśmy się pod salą siedząc na krzesłach szpitalnych i czekaliśmy aż skończą go łatać. Nie powiem, ale Grzesiu potrafi zaskoczyć gdy tylko chce. Nie spodziewał się chyba nikt z nas, że odda do użytku swoją salę policyjną. Jeśli zostanie ranny to będzie siedzieć na sorze z idiotami. Wywieźli siwego więc wszyscy ruszyliśmy za lekarzami aby dowiedzieć się, która to sala, bo często są zmieniane i trzeba się odnajdować w tym wszystkim. Kontem oka zauważyłem, że Grzesiu stoi w jednym miejscu dlatego delikatnie wbiłem łokcia w żebra Sana, który popatrzył na mnie z oburzeniem, ale gdy zobaczył na to co pokazuje westchnął cicho.

-Załatwię to - rzekł i podszedł do mężczyzny. Chwilę stałem w drzwiach patrząc się na nich. Następnie wszyscy byliśmy w sali dyskutując aż zostałem sam z Grzesiem, który usiadł na krześle. Opuściłem salę aby kupić nam po kubku kawy na pobudzenie. Wszedłem z powrotem spokojnie do pomieszczenia mając dwa parujące kubki kawy.

-Grzesiu mam dla nas kawę! - powiedziałem jednak zdziwiłem się tym, że nie odpowiedział mi. Położyłem kubek z kawą na stoliku dla niego i zauważyłem jego miarowy oddech. Zaczęło mnie zastanawiać ile nie spał, że tak szybko padł. Chociaż lepiej dla niego, ponieważ w końcu odpocznie po ciężkiej nocy poszukiwań. Pomimo jego twardej postawy i obojętności to jednak widać było po nim, że mu zależy na Erwinie tylko następuje pytanie dlaczego odrzuca swoje uczucia jeśli jakiekolwiek ma do złotookiego. Co go tak naprawdę blokuje przed pójściem o krok dalej. W tej kuchni widać było, że ciągnie ich do siebie. W sumie od początku było widać tą chemię co powstawała między nimi. Nawet ciężkie czasy i decyzje nie zerwały tej znajomości, bo ani jeden ani drugi tak naprawdę nie potrafią żyć bez siebie. Dlaczego tak mówię to w sumie oczywiście, bo Erwin często narzekał, że on nie chce tylko pisać z nim przez telefon, bo to nie jest to samo co w realu. Na dodatek jeszcze to zamieszkanie w mieszkaniu Grzesia gdy mógł iść do każdego, a on wybrał jego dom. W sumie chyba zauważyłem w jego kluczach nowe koluszko z nowym kluczem, co oznacza tylko tyle, że ma dostęp do jego mieszkania kiedy chce. Zastanawia mnie też to gdzie śpi u Grzesia skoro ma on tylko kanapę i łóżko. Nawet nie wiem kiedy, ale Erwin zaczął się przebudzać. Na moje usta wszedł uśmiech ulgi, że sam się obudził z siebie. Jego wzrok skupił się na mnie więc czekałem tylko aż dojdzie do siebie.

-Ddia - wyszeptał cicho i uśmiechnął się delikatnie w moim kierunku.

-Jestem tu bracie - odpowiedziałem, a on odetchnął cicho i chyba z ulgą. -Co się wydarzyło tam?

-Błagam nie teraz - powiedział cicho i rozglądnął się po pomieszczeniu, a jego wzrok utkwił w Montanhie. - Co się stało?

-Zostałeś porwany to wiesz. Dostałem na telefon pogróżki na twój temat i poszedłem z tym na policję, bo nasi mało trzeźwi byli - zacząłem mu tłumaczyć sytuacje - akcje przejął Montanha i ze SWAT poszukiwali cię od 12:00 w nocy. Znaleźli cię policjanci, a Grześ przetransportował cię na szpital.

-Poświęcił cały dzień bez snu dla mnie? - zapytał ciekawsko, bo chyba leki uspokajające działają gdyż nie włączyło się jego ADHD.

-Mógłbym chyba nawet rzec, że przeczesał całe miasto wyłącznie dla ciebie aby Cię znaleźć - stwierdziłem nie wiedząc tak naprawdę czy tak było, ale po Montanhie wszystko było możliwe. Erwin uśmiechnął się oddychając z ulgą, że jest wśród swoich.

-Nie wiem jak mam wam dziękować - mruknął cicho, a ja podałem mu już wystygniętą kawę Grzesia aby przepłukał gardło. Podziękował skinięciem głowy i wziął dużego łyka.

-Wiesz kto stał za twoim porwaniem? - spytałem, ale otrzymałem odpowiedź na nie. -Czyli nic nie mamy na nich?

-Chcieli tylko zemsty - rzekł po chwili - miałem być tylko pośrednikiem tej zabawy.

Perspektywa Erwina

Zacząłem się przebudzać po nagłym zemdleniu jednak gdy zobaczyłem biały sufit zdziwiłem się dość mocno. Czyżby zmienili położenie mojej torturowni, ale gdy zaczęły docierać do mnie dźwięki usłyszałem dźwięk maszyny i ciche oddechy. Mój wzrok skupił się na postaci co siedziała naprzeciwko mnie chwilowo myślałem, że to mój oprawca jednak gdy wzrok zaczął się wyostrzać na tym miejscu siedział mój kochany brat Dia. Musieli mnie odnaleźć wraz z resztą z zakonu przez to poczułem ulgę.

-Ddia - wyszeptałem, a on uśmiechnął się do mnie szczęśliwy widząc, że już nie śpię. Widać było po nim zmartwienie, ale czy ze mną było tak źle, że tak bardzo się zamartwiał. Nie chciałem rozmawiać o tym co się tam działo. Nie potrzebne było to im do szczęścia, bo dopłaciłem swoje błędy owymi torturami. Nawet nie zauważyłem, że na krześle obok łóżka siedzi Monte, a raczej drzemie w całym sprzęcie jednostki SWAT.  Jak mu może być wygodnie w tej ciężkiej kamizelce. Dia chyba widząc mój zdziwiony wzrok wytłumaczył co zaszło i jak zostałem znaleziony. W moim serduszku zrobiło się cieplej na myśl, że poświęcił wszystko aby mnie odnaleźć. Odpowiedziałem na następne pytania mulata, ale nie patrzyłem na niego tylko przyglądałem się twarzy Grzesia.

-Dlaczego po prostu nie spróbujcie? - gdy usłyszałem te słowa kubek z dłoni mi wypadł. Na szczęście był praktycznie pusty.

-Dia nie rozumiem o co ci chodzi!

-Ale ja rozumiem. Jesteście po prostu ślepi! Od początku znajomości was ciągnęło i nadal to się dzieje. - Powiedział mając założone ramię na ramieniu.

-Dobrze wiesz, że to nie wypali - odpowiedziałem - jesteśmy po dwóch stronach barykady i żadna ze stron tego nie zaakceptuje. Poza tym nie wiem co do niego czuję. Jest dla mnie troszkę jak brat i tu nie potrafię określić dalej kim jest.

-Yhym - mruknął Dia, który chyba nie był zadowolony z mojej odpowiedzi. Minęło z około dwadzieścia minut gdy Monte chyba otworzył oczy, a ja rozmawiałem już na normalne tematy z Dią. Przez okulary na jego nosie nie mogłem zobaczyć jego oczu, ale widać było po jego oddechu, że się zmienił. Potrafiłem to już rozpoznać po nim dzięki tym kilku nocą, które spaliśmy w jednym łóżku.

-Hej Monte - przywitałem się z nim delikatnie się uśmiechając. Na usta mężczyzny również wszedł uśmiech.

-Dobrze, że żyjesz - odparł i poprawił się na krześle.

-Ściągnij tą kamzę, bo widzę że ci przeszkadza - powiedziałem, a on wstał z trudem z krzesła i ściągnął kamizelkę z siebie. Nie musiałem jej trzymać aby wiedzieć, że jest cholernie ciężka. Zaczęło mnie zastanawiać jak on usnął mając ją na sobie. Zauważyłem, że skrzywia się delikatnie z bólu jak dotknął klatki piersiowej, ale szybko ukrył to pod maską.

-Dlaczego Dia mnie nie obudziłeś? - spytał go i usiadł z powrotem na krześle.

-Stwierdziłem, że przyda ci się odpoczynek - odparł chłopak - pójdę dla ciebie po kawę, bo Erwin ci wypił - dodał i wstał z krzesła kierując się do wyjścia z sali.

-Cieszę się, że cię widzę całego - powiedział i podniósł się delikatnie oraz powoli. - Myślałem, że się spóźnię i będzie za późno - mruknął i pocałował mnie w czółko  poprawiając włosy swoją ciepłą dłonią.

-Przepraszam Monte - wyszeptałem delikatnie spuszczając głowę w dół.

-Nie przepraszaj mnie, najważniejsze jest to abyś wrócił do pełni zdrowia.

-Dziękuję, że tu jesteś - dodałem szeptem i wtuliłem się w niego delikatnie. Monte od razu odwzajemnił ode mnie przytulasa jednak był bardzo ostrożny aby nie zrobić mi jakiekolwiek krzywdy.

-Ktoś w końcu musi cię bronić - zażartował cicho.

-Umiem sam - odparłem i dotknąłem jego klatki piersiowej na co cicho za syczał z bólu. - To przez kamizelkę?

-Po prostu troszkę mnie otarła - mruknął, a jego przyjemnie ciepła dłoń przeczesała na nowo moje włosy.

-Idź z tym do lekarza - zaproponowałem, a on odsunął się ode mnie.

-Nie trzeba, bo jeszcze będę tu leżeć z tobą z opatrunkiem na żebra - rzekł, a ja popatrzyłem na niego proszącym wzrokiem w końcu to przeze mnie był zmuszony mieć tą kamizelkę na sobie. -Nie - mruknął na co położyłem swoją dłoń na jego policzku i zacząłem go pogłaskać po nim.

-Proszę Monte.

-No dobrze - westchnął cicho, a ja się uśmiechnąłem zwycięsko nadal kciukiem głaszcząc jego policzek. Kontem oka zauważyłem Dię w drzwiach przez to przygryzłem wargę, ponieważ byliśmy w dość znaczącej dwuznacznej pozycji. On delikatnie pochylony nade mną, a ja głaszczący jego policzek. Monte chyba też go wyczuł gdyż spiął się i dość szybko wrócił na krzesło.

-Nie chciałem wam przerywać - zachichotał cicho widząc nasze zawstydzone miny. Podał kawę policjantowi, który cicho podziękował i wziął szybkiego łyka.

-To ja zaraz wrócę - mruknął Grzesiu ponownie podnosząc się z krzesła. Natomiast Dia popatrzył ze zdziwieniem na Monte, który opuścił salę zapewne idąc do lekarza aby sprawdził jego stan.

-I nic was nie łączy? - mruknął z bananem na ustach.

-Nic - warknąłem.

-A ten pocałunek w czoło bądź te pieszczoty po policzku?

-Weź spierdalaj - warknąłem chowając się pod pościelą.

-To do jakiego etapu to doszło? - zapytał nadal się uśmiechając.

-Nie ma żadnego etapu!

-Erwin mnie nie oszukasz bracie!

-Ja.. Umm... Nie... Ehh... To skomplikowane - wyszeptałem nie potrafiąc dobrać słów.

-Cokolwiek by nie było to wiedz, że najważniejsze jest twoje szczęście, a nie to co ludzie myślą!

-Yhym - mruknąłem patrząc się w sufit i zastanawiając się nad tym wszystkim.

Czy Erwin uświadomi sobie co czuję?
Czy z Monte wszystko w porządku?

2126 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro