Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Odmęty przeszłości

Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!
40 dni to nawet dla mnie za dużo, ale w wynagrodzenie tego "żarciku" Do wtorku codziennie rozdział o 9 !
Miłego dzionka!

Gdy słońce schowało się za horyzont nastała ponura noc w której księżyc grał główną rolę. Patrolowałem największe odludzia aby nikt mnie nie znalazł, bo zapewne Pastor i ekipa mnie poszukują jednak chciałem mieć dziś już spokój całkowity od ludzi i wszystkiego co mogłoby mnie denerwować. Pamiętałem jak kiedyś ojciec wziął mnie na swoją delegalizację gdyż tak nazywał tak swoją pracę. Wtedy odczuwałem te same emocje co dziś najpierw radość potem rozczarowanie, złość i załamanie byłem wtedy prawie starszy o dwa lata później po moim porwaniu i torturach.

Byłem dość przystojnym młodzieńcem i w sumie od początku zaczesywałem włosy do tyłu co dodawało mi uroku osobistego. Ojciec przy wczorajszej kolacji poinformował mnie iż czas zacząć moją kadencje i wdrożyć mnie powoli w rynek, którym dysponuje moją rodzina od pokoleń. Mój brat Marco bardzo chciał uczestniczyć w tym wszystkim, ale był nadal za młody aby uczestniczyć w domowym interesie tak mówił zawsze ojciec gdy podchodził do mnie z tematem domowej firmy. Nie pytałem w sumie nigdy o to co tak naprawdę robi się w tej firmie, ale jeśli ojciec mówił iż nadaje się do tego to tak też myślałem. Nie wiedziałem wtedy jak wielki popełniam błąd idąc z nim do pracy w terenie. Wtedy też widziałem jak bardzo zepsutym człowiekiem się stałem. Mimo iż pracowałem już w rodzinnej firmie, by odzyskiwać pewne plany i przedmioty. Lubiłem tą fuchę, bo nie wymagała za dużo od zwykłego pracownika chyba, że nie byłeś podstępny to wtedy było ciężej.

-Synu czas abyś wdrożył się w coś bardziej ambitniejszego! - usłyszałem głos ojca, który prowadził samochód i uśmiechał się od ucha do ucha. Był dumny ze mnie iż tak dobrze sprawowałem się na stanowisku, które mi przeznaczył. Sam byłem z siebie dumny, że potrafiłem ogarnąć wszystko tak aby wyjść na plus.

-Gdzie jedziemy? - zapytałem ciekawy.

-Do magazynu w którym dojdzie do transakcji pieniężnej - odparł, ale nie mówiło mi to dużo więc poprawiłem sobie chustę na ustach aby zakrywała jeszcze nos. Ojciec miał podobną do mnie zasłonę na usta, ale nie rozumiałem po co one będą nam potrzebne. Jednak on twierdził iż to jest jakby wizytówka rozpoznawcza i muszę ją posiadać na twarzy. Jechaliśmy do małego miasteczka oddalonego od miasta o 15 kilometrów. Droga jakoś mi się nie dłużyła, bo obserwowałem teren, który mijaliśmy.

-A na co zamówienie?

-Na przedmioty, które załatwia nasza familia. To jedna część zysków gdyż firma jest bardzo rozbudowana.

-Rozumiem czyli te skrzynki są dla kupujących - zauważyłem na co odpowiedział mi ruchem ciała na tak - co w nich jest?

-Tego na razie nie musisz wiedzieć - odpowiedział.

-Dlaczego?

-To są jakby mister boxy gdzie nie wiesz co jest - powiedział, ale jego ciało delikatnie się spięło co oznaczało, iż kłamie. Umiejętność tą nabyłem w czasie swych błędów i prób, aż po prostu zauważyłem pewien schemat, który powtarza się u każdego człowieka. Jednak nie powiedziałem iż wiem, że to kłamstwo, ponieważ nie chciałem denerwować ojca. W końcu podjechaliśmy na miejsce w którym miała odbyć się wymiana pieniężna. Od razu w oczy rzucili się trzej panowie w czarnych strojach już wiedziałem co się szykuje. Jednak nie mogłem się już wycofać, bo siarę bym przyniósł dobremu imieniu naszej firmy gdzie nikt nigdy się nie wycofuje i walczy do końca. Wysiadłem z samochodu i przybrałem maskę obojętności na twarz aby nie zdradzać swoich emocji i tego, iż po prostu nie podoba mi się tutaj być.

-Witamy szefa - powiedział lider zapewne całej grupy.

-Załatwmy to szybko - rzekł spokojnym, ale władczym tonem głosu - w bagażniku są rzeczy dla ciebie i twoich ludzi nim jednak cokolwiek ci pokaże chce otrzymać pieniądze. - negocjował warunki gdy ja stałem z trzy kroki od niego w tyle po prostu pilnując aby nie zrobił się tutaj sajgon bądź co gorsze policja nie przyjechała gdyż nie wszystkie rzeczy, które robił mój ojciec były legalne z prawem. No, ale kto robi coś legalnego w tym świecie skoro nikt tak naprawdę w tym mieście nie patrzy na drugiego człowieka i robi pod siebie wszystko. Każdy miał swoje małe grzeszki przez które mógł pójść siedzieć nawet ja mogłem iść siedzieć za bijatyki, które były spowodowane moją wybuchową naturą gdy ktoś mnie wyprowadził z równowagi. Rozglądąłem się po otoczeniu, które wyglądało na opuszczone, ale większość ludzi mieszkało w mieście zaś w małych miasteczkach mieli domy jakby znudziło się życie wśród betonowej dżungli. W sumie byliśmy i tak w odległym miejscu w hrabstwie gdzie panowali szeryfi. Nie przysłuchiwałem się rozmowie po prostu patrzyłem na nich wszystkich ciekawy co wyniknie z tego wszystkiego ponieważ mieli schowaną broń z tyłu spodni. Nie było to dziwne zachowanie gdyż sam posiadałem przy swoim boku pistolet w kaburze gdyż każdy miał prawo go posiadać jak zrobiło się licencje na broń. Ja bardzo szybko wykonałem licencje gdyż była mi po prostu potrzebna i w sumie ojciec chciał abym w końcu miał przy sobie do ochrony jakaś broń. Padło w sumie na pistolet, bo broń biała mnie nie interesowała, a raczej brzydziła po moim porwaniu. Byłem trochę jak ochroniarz mego ojca, ale nie miałem wyboru.

-Otwórz bagażnik samochodu - zwrócił się do mnie więc wykonałem zadanie w siadając do samochodu i włączając pstryczek od bagażnika, który otworzył się od razu.

-Czy wszystko jest to co zamawialiśmy? - spytał mężczyzna chociaż tyle można było rozpoznać gdyż twarz miał schowaną za żółtą chustą. Wszyscy w sumie mieście mieli charakterystyczne maski bądź chusty przynależące do odpowiedniej organizacji. Spojrzałem na tył i zmrużyłem oczy widząc co jest w tych skrzyniach aż mi żołądek skręciło. Lecz nie mogłem nic pokazać po sobie. Na siłę musiałem tu być i to mnie zaczęło denerwować, bo nie tak wyobrażałem sobie te delegacje. Dobra przyznam iż moje akcje nie były też legalne jednak lubiłem robić strategie aby odbijać ludzi z konwojów. Jednak to było dla mnie za dużo aby paprać się w takim czymś.
Czekałem aż skończy się ta cała szopka i będę mógł wrócić do domu do swojego pokoju, zamknąć się w nim i nie wychodzić do końca dnia.

-Oczywiście tak jak zwykle wszystko jak najlepszej jakości - odparł mój ojciec, a w dłoni trzymał walizkę prawdopodobnie z pieniędzmi. Chciałem westchnąć, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili i tylko oparłem się o bok terenówki, która tutaj przyjechaliśmy. Nie interesowało mnie to co robił mój opiekun i chyba nie był z tego zadowolony gdyż jak już od jechaliśmy z miejsca transakcji. - Nie podobało mi się twoje lekceważące zachowanie Gregory!

-Zaś ty nie powiedziałeś na czym będzie polegać ta delegacja - od warknąłem.

-Bo myślałem, że będzie lepiej jak się przekonasz na własnej skórze! Jesteś mądrym chłopakiem przyzwyczaisz się do tego! To tylko towar będziesz teraz tym handlować!

-A co jeśli nie chce?

-Nie ma słowa nie! To twoje przeznaczenie! Nie pamiętasz jak miałeś 12 lat jak mówiłeś, iż chcesz być jak ja!

-Pamiętam - westchnąłem - nie zmieniłem zdania.

-No mam nadzieję!

-408 plus 1 na 10-90 Bank! - usłyszałem na radiu przez to o przytomniałem ze wspomnienia, które pojawiło się nagle w moim umyśle. Westchnąłem ciężko gdyż mimo tego, że kochałem tą rodzinę to wymagali za dużo ode mnie co przerastało mnie samego. Postanowiłem iż wrócę do miasta była już 23:00 więc mogłem raczej spokojnie wrócić. Wyjechałem na autostradę aby dać troszkę miodu veci i znaleźć się jak najszybciej w mieście jednak musiałem nakarmić moje autko. Podjechałem więc po drodze na stację paliwową i aż uśmiech sam wszedł na moje usta, bo to była właśnie ta stacja paliw gdzie można stwierdzić iż pastor zaproponował mi przyjaźń. Mimowolnie na serduszku zrobiło mi się cieplej, ale dałem sobie mentalnego liścia, że po prostu olałem go gdy on jedyny chciał mi dziś pomóc i wyciągał pomocną dłoń bym nie popadł w stan zawieszenia między światami.

-408 do 03 - słysząc komunikat na radiu westchnąłem gdyż właśnie płaciłem za paliwo. - Jesteś tu Grzesiu?

-10-4 - powiedziałem na radiu - do widzenia! - pożegnałem się z mężczyzną za ladą.

-Chodź na inne radio!

-03 częstotliwość 5 - oznajmiłem dla Hanka i przeszedłem na pięć.

-408 na piątce! - potwierdził swą obecność.

-Mów o co chodzi.

-Napastnicy na banku domagają się abyś to ty negocjował i nikogo innego nie chcą.

-Muszę?

-Grożą śmiercią zakładników - poinformował mnie, a ja spojrzałem na tablet gdzie jest robiony napad.

-Jesteście na wylotówce na Paleto?

-Potwierdzam - odparł.

-Będę za pięć minut niech czekają - odparłem i włączyłem sygnały dźwiękowe oraz świetlne ruszając z głośnym piskiem opon. Nie minęło nawet pięć minut, a wjechałem z ostrym driftem pod bank.

-Otworzyli sejf i mają wszystkie pieniądze tylko czekali na ciebie - skrócił mi Hank przebieg napadu do jednego zdania. Podszedłem więc powolnym krokiem do drzwi banku Fleeca. Przeczuwałem już od samego komunikatu kto siedzi za tym ratunkiem na bank. - Jak coś jesteśmy na radiu numer 3. - Na tą informację kiwnąłem głową i przestawiłem częstotliwość na bank.

-Witam 03 Gregory Montanha w czym mogę służyć na tym napadzie na bank?

-Przybył! - powiedział zamaskowany mężczyzna informując swoich. Do drzwi podszedł dobrze znany mi z postury ciała mężczyzna. Nie wiedząc kiedy wciągnęli mnie za drzwi, które uniemożliwiały zrozumienie cichej rozmowy.

-Superwaizor do negocjatora co się stało?!

-Odbieraj te pierdolone telefony jak do ciebie dzwonię i nie rozłączaj się gdy ja nie skończyłem mówić! - słysząc jego słowa westchnąłem cicho i wcisnąłem radio.

-Wszystko w porządku - dałem komunikat - po prostu panowie nie chcą aby ktoś mnie asekurował.

-Oddadzą zakładnika za to? Na pewno chcesz tam być bez kogoś kto cię osłania? - Cezary dość sceptycznie brzmiał na abym był sam gdy reszta funkcjonariuszy ustawiona była po drugiej stronie autostrady. Spojrzałem na Erwina żeby to on zdecydował o tym czy chce pójść na taki układ.

-Bierzcie tego zakładnika nie zależy mi na nich - odrzekł więc za komunikowałem na radiu.

-Zgadzają się na oddanie zakładnika za wycofanie się osoby asekurującej.

-Niech wypuszczą go i niech idzie na prawo do jednostki.

-10-4 - odparłem i jeden zniknął z banku, a Over wycofał się niezbyt zadowolony do reszty.

-Powiesz mi o co poszło, że taki cięty się zrobiłeś na wszystkich?

-Przepraszam Er - skróciłem jego imię gdyż nie chciałem powiedzieć pastorku jakby jednak podsłuchiwali mnie z jednostki.

-Chce cię widzieć na miejscu w który ci wyśle GPS i masz się zjawić! - pogroził mi palcem przez to nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu, który sam wszedł mi na usta. Lecz jak szybko się pojawił tak szybko też zniknął.

-Miałem omijać was przez tydzień - powiedziałem to co przecież ustaliliśmy w pewien chłodny wieczór.

-Jebać konsekwencje Grzesiu! - powiedział Carbo - Jak coś etat na Burgershotcie zawsze jest!

-My tu pitu pitu, a kurwa nic nie uzgodniliśmy! - wtrącił się Dorian, któremu dziś się jak widać śpieszyło.

-Aaa no tak bank opierdalamy aż zapomniałem przez opierdalanie ciebie! - stwierdził złotooki na co pokiwałem głową na boki.

-Wezmę wam na wynos zestaw uciekiniera - powiedziałem pół żartem pół serio.

-Ooo poprosimy razy trzy! - dodał Carbo cicho się podśmiechując.

-A więc - włączyłem radio - negocjator do superwaizora podaje żądania!

-Przyjął!

-Za pierwszego kulturka na drodze, za dwóch kolejnych brak kolczatek na całym pościgu. Za kolejnych czterech brak helikoptera na 4 minuty!

-Dobrze poinformuj iż przystajemy na żądania, ale teraz niech wypuszczą czterech zakładników!

-Ok - odparłem i spojrzałem na chłopaków gdyż dobrze słyszeli komunikaty.

-Pasuje mi taki zestaw uciekiniera, bo przynajmniej się zgadzają, a jak ja proszę o brak helikoptera na 4 minuty to nieee - prychnął delikatnie oburzony Nicolo i ponaglił zakładników do wyjścia.

-Mogę już wyjść z tego banku? - spytałem gdyż nie powiem wyglądało to bardzo dziwne i nie chciałem być brany za korumpa, bo na luzie rozmawiam z przestępcami w środku banku. Chociaż zawsze byłem wyluzowany na negocjacjach chyba, że ktoś wytrącił mnie z równowagi.

-Dobra idź, idź tylko spróbuj mi się nie zjawić to wiem gdzie cię znaleźć! - chyba mi pogroził jednak w tej masce klauna i wiszących na niego ciuchach w cale nie wyglądał na strasznego. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymałem przed tym.

-Najlepiej naucz się ubierać - zasugerowałem i najprościej w życiu uciekłem z banku, bo nie miał jak wyjść z niego. Jego złote tęczówki błyszczały gniewem na co tylko uśmiechnąłem się bardziej - stwierdzam tylko tak jak wyglądasz, a wyglądasz jak klaun menel!

-Grzesiu, bo ci obiecuje jak cię znajdę później to ukatrupie!

-Mam to liczyć jako napaść czy obraza funkcjonariusza na służbie, a może to i to? - udałem, że się zastanawiam, ale kontem oka obserwowałem go uważnie.

-Od razu dodaj uszczerbek na zdrowiu psychicznym - na jego odpowiedź moja brew powędrowała do góry w znaku zapytania - bo jak po tobie pojadę to nie będzie co zbierać.

-Dzięki Bogu nie biorę udziału w pościgu - stwierdziłem.

-Ależ nie masz mi za co dziękować!

-Nie jest - przygryzłem język aby nie powiedzieć z dużo.

-I zwycięstwo po mojej stronie!

-Ciesz się, że jestem na służbie i nie jesteśmy sami! - powiedziałem gdyż z chęcią kontynuował bym naszą kłótnie jednak obecna chwila nie była adekwatna do tego.

-03 zgłoś!

-Zgłaszam - powiedziałem do komunikatora.

-Powiedz iż mogą wypuścić trójkę zakładników i za 30 sekund odjeżdżać.

-10-4! Dobra wypuście ostatnich zakładników, a następnie będziecie mogli wyjść gdy ze zwolę i od liczycie do 30!

-Oczywiście panie Montanha! - odparł Dorian, który chyba był szczęśliwy iż w końcu będzie mógł wyjść z tego banku - Wychodźcie! - ponaglił podstawionych ludzi do wyjścia z budynku.

-Mają zielone światło! - powiedział superwaizor.

-Może liczyć - poinformowałem - i powodzenia - dodałem, a sam skierowałem się do swojego radiowozu zastanawiając się nad końcem służby na dziś. Była praktycznie już 00:00 więc nie widziałem w sumie sprzeciwu aby skończyć na dziś. Wróciłem na główną częstotliwość i zgłosiłem status trzeci. Na spokojnie wróciłem na komendę, zaparkowałem samochód na parkingu i poszedłem złożyć strój oraz wszystko czego nie potrzebowałem. Do domu wróciłem na piechotę gdyż nie widziałem problemu z tym aby się przejść.

Czy Monte zjawi się na GPS?
Czy Erwin serio zrobi mu krzywdę?

2228 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro