Moja rodzina
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym rozdziale!
Przed nami zostało kilka rozdziałów do końca niestety. Przykre, ale prawdziwe!
Wyspani czy nie za bardzo?
Jak u was pogoda?
Bo u mnie zapowiada się na upał.
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Oczywiście tak jak myślałem przegraliśmy, ale walczyliśmy do samego końca. Bardzo zawzięcie staraliśmy się wygrać no, ale niestety zabrakło nam kilka punktów. Było dokładnie 2 do 1 z trzech rund, które odbyliśmy, bo przez zmianę połowy zremisowaliśmy co oczywiście im się nie podobało i chcieli do trzech. Więc niewiele myśląc zgodziliśmy się. Najważniejsze było to, iż zabawa była przednia. Chłopaki nie zostali z nami za długo, bo Hank trochę przedłużył swoją służbę do południa lecz w końcu każdy potrzebuje odpocząć. Więc szybko zostaliśmy tylko my czyli cały Zakon i Burgershot. Bawiliśmy się i korzystaliśmy z dobrej pogody, ale jednak najbardziej podobały mi się skutery wodne, które załatwił Dia. Cieszyłem się z wspólnej chwili z ludźmi, których darzyłem przyjaźnią, bo wiedziałem, że w pewnym momencie wszystko się zakończy, ale żyłem chwilą tak jak radził mi kiedyś Garcone. Jednak słońce zachodziło za morze i wszyscy razem szykowaliśmy się na ognisko. Bez trudu przeniosłem dwa długie pnie aby móc na nich usiąść. Niektórzy żartowali, że powinienem być strongmanem, a nie policjantem. Marco przyglądał się mi prawie cały dzień widząc jak wiele rzeczy potrafię i jak wiele biorę na siebie. Jednak życie mnie już nauczyło i pokazało już praktycznie wszystko co powinienem wiedzieć. Usiadłem sobie na piasku w siadzie skrzyżnym, ale pewien mężczyzna chyba pomylił mnie z pniem i usiadł mi między nogami opierając się o moją klatkę piersiową.
-Nie pomyliłeś przypadkiem sobie czegoś? - spytałem i objąłem go w pasie.
-Nie, bo jest idealnie - odparł i uśmiechnął się szeroko. Sam byłem szczęśliwy mogąc mieć go przy sobie. Pocałowałem go w policzek, a on zerknął na mnie delikatnie się rumieniąc.
-To dobrze - odrzekłem wtulając się bardziej w niego. Dia rozpalił w końcu ognisko, które zapłonęło żywym ogniem i swoimi płomieniami zaczęło przyjemnie ogrzewać nas. Popatrzyłem na każdego i wstrzymałem się od łez. Mogłem to wszystko stracić, a oni wszyscy, każdy pokolei był dla mnie ważną częścią mego życia. Byłem szczęśliwcem mogąc należeć do rodziny Erwina, którego kocham całym swoim sercem i móc mieć tak wspaniałych przyjaciół. Czwartek dobiegał końca, a piątek będzie witać się z nami za te kilka godzin. Ten czas tak szybko leciał, że nawet nie wiedziałem kiedy Carbo wyciągnął i skąd swój słynny bimber limonkowy.
-Dawaj Mark napij się ze mną! - palnął do chłopaka.
-Nico nie dawaj mu tego - odezwałem się aby nie dawał to Marco.
-Skoro ty nie chcesz się ze mną napić to z kim innym niby mam?
-Jestem kierowcą więc nie mogę - odpowiedziałem.
-Nie pij tego, Grzesiu dobrze ci mówi - zaczęli wszyscy mnie popierać.
-Chce spróbować - powiedział na co westchnąłem, bo jeśli nie lubi jak piecze to będzie miał przejebane. Podszedł do Carbo i zsunął trochę maskę biorąc potężnego łyka. -O kurwa - wyszeptał i rzucił się na lodówkę z chłodzonymi napojami.
-Ostrzegałem - oznajmiłem.
-Weź się napij mogę prowadzić później - rzekł Erwin.
-Jesteś pewien? - spytałem, a on kiwnął głową na tak.
-Właśnie co otrzymałeś za to iż Siwy powiedział do Pisiceli co za chuj? - zaczął San.
-Upomnienie - zaśmiałem się i wstałem z ziemi, a Erwina odstawiłem na piasek. Podszedłem do Carbo, który uśmiechnął się szeroko.
-Nareszcie godny mnie przeciwnik alkoholowy! - oznajmił Carbo i podał mi butelkę z bimbrem. Marco wrócił na pień i popijał pepsi.
-Ja nie rozumiem jak można to pić! - powiedział prychając.
-Trzeba umieć pić - stwierdziłem i wziąłem potężny łyk bimbru, ktory rozgrzewał przyjemnie moje ciało. -Jak zwykle perfekcyjny - rzekłem i oddałem mu butelkę.
-No wiadomo sam pędziłem - powiedział.
-Tylko nie upij się w trzy dupy - powiedziawszy to wróciłem do Erwina.
-E tam!
-To co pieczemy kiełbasy i bawimy się dalej? - zaproponował Dia i każdy zgodził się z nim.
-Ty Grzesiu weź coś nawiń po policjantowemu! - powiedział Vasquez, który troszkę też już popił.
-Co chcecie abym powiedział? - zapytałem.
-Coś że bank i ucieczka wiesz jak to zwykle gadacie.
-05, 10-76 na 10-90 bank na kwadraciaku. 10-80 za czarnym samochodem uciekającym lekkie 10-50 i 10-82 - powiedziałem, a oni popatrzyli się na mnie próbując chyba zrozumieć co powiedziałem.
-Przetłumaczysz to? - spytał Labo.
-Mój numer odznaki 05, jednostka w drodze to 10-76 na 10-90 to włamanie do banku. 10-80 to rozpoczęcie pościgu. 10-50 to kolizja bądź wypadek, a 10-82 to zgubiony pościg - wyjaśniłem na spokojnie siedząc, a we mnie był wtulony Erwin.
-Jak pamiętasz te wszystkie kody i rzeczy? - z niedowierzaniem spytał Marco.
-Cóż podobne trochę do kodów wojskowych więc nie było problemu aby się przestawić na te - oznajmiłem chociaż nie wiem czy powinienem mu tego mówić.
-Rozumiem - mruknął przyglądając się mi, a ja niechętnie puściłem Erwina i ruszyłem do torby wyciągając dla nas bluzy. Pomogłem Erwinowi ubrać na siebie bluzę i mimo iż nie było mi zimno sam za rzuciłem na siebie ubranie. Zaciągnąłem złotookiego na swoje kolana i schowałem w jego szyi głowę. Wtuliłem go w siebie i złączyłem nasze dłonie razem. Spędziłem ten dzień, a raczej już noc w dobrej atmosferze i najadłem się oraz trochę popiłem alkoholu, ale najważniejsze jest to iż mogłem wyluzować przy najbliższych. Nie opuszczałem Erwina cały czas co się siwemu podobało, bo uwielbiał naszą bliskość. Była już około pierwszej, a Erwin pocałował mnie w usta.
-Jedziemy do domu, bo jutro w sumie to dziś masz na noc do pracy - oznajmił, a ja przyciągnąłem go do siebie i złączyłem nasze usta ponownie, ale w namiętnejszym pocałunku.
-Gorzko, gorzko! - wszyscy zaczęli mówić i cieszyć się tym iż nam się układa. Uśmiechnąłem się do Erwisia i odsunąłem się od jego ust. Oddychaliśmy ciężej, ale pasowało mi to iż ulegał pod moim dotykiem.
-I tak jedziemy - odparł, a ja kiwnąłem głową zgadzając się z nim. Podniosłem się z piasku i ruszyłem po naszą torbę aby sprawdzić czy wszystko jest w niej i nic nie zniknęło.
-Dzięki za zajebistą zabawę - powiedziałem do wszystkich, którzy jeszcze siedzieli przy ognisku, bo z czasem się wyłamywali i zostali najwytrwalsi.
-Jesteśmy rodziną Grzesiu, nie masz za co dziękować.
-Oj mam mam Diuś - odparłem i przytuliłem go. -Carbo chyba wystarczy jego bimbru - stwierdziłem widząc niewyraźny wzrok Carbo, który patrzył się w ogień.
-Problem jest taki, że nie wiemy nawet ile wypił - zaśmiał się Dia - zajmiemy się nim spokojnie.
-Mamy nadzieję - rzekł Erwin - chodź Monte, bo jeszcze będzie trzeba się umyć.
-Z tobą zawsze chętnie - powiedziałem cicho do jego ucha, a on uśmiechnął się zaś w jego oku widziałem tą iskierkę drapieżności.
-Jedziemy. Trzymajcie się i uważajcie na siebie!
-Jasne - odpowiedzieli wszyscy wraz z Marco do którego podszedłem.
-Uważaj na siebie...bracie - mruknąłem do jego ucha, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
-Monte! Bo bez ciebie pojadę!
-Może i masz klucze do auta, ale ja mam do domu! - odkrzyknąłem z chytrym uśmiechem.
-Pierdol się!
-Nie dzięki! - zaśmiałem się i poklepałem brata po ramieniu. Odszedłem od razu aby nie wejść z nim w głębszą rozmowę. Wiedziałem, że i tak nie ucieknę przed przeznaczeniem.
Perspektywa Erwina
Monte w końcu podszedł do mnie i od razu złączył nasze usta razem. Był dziś bardzo przylepą i zastanawiało mnie dlaczego aż tak bardzo pragnął mej obecności obok siebie. Nie żeby mi to przeszkadzało, a wręcz przeciwnie uwielbiam gdy jest obok mnie i mogę się w niego wtulić. Nikt nie był dla mnie ważny jak on, chociaż jego zachowanie dziś było dziwne. Kierowałem samochód przez opustoszałe ulice. Jak nigdy dotąd miasto było ciche jakby wszyscy spali bądź byli wszędzie indziej niż w mieście. Grzesiu miał opartą głowę o szybę i wydawało się, że przysypia mi w samochodzie.
-Grzesiu nie śpimy - powiedziałem aby go trochę pobudzić, a on spojrzał na mnie i podniósł głowę.
-Nie śpię - mruknął cicho i uśmiechnął się słabo. Nie dziwię się, że był padnięty, dziś tyle rzeczy naraz zrobił jak nigdy dotąd, więc jego organizm był wycieńczony. Na dodatek ta godzina powodowała iż przysypiał powoli.
-Właśnie widzę jak ci się oczy kleją - zaśmiałem się cicho, a on oparł głowę o zagłówek fotela.
-Może troszeczkę - odpowiedział cicho. Nie chciałem go bardziej męczyć, bo widziałem po nim, że coraz gorszej kontaktuje, ale nie mógł mi tu usnąć, bo nie miałbym jak go zaciągnąć do mieszkania. Po kilku minutach nareszcie dojechaliśmy pod blok i zaparkowałem tuż przy corvettcie policyjnej.
-Jesteśmy! - oznajmiłem i wyszliśmy z auta. Zamknąłem je na klucz i ruszyliśmy do bloku. Od razu skorzystaliśmy z windy aby dostać się na ostatnie piętro. Monte podał mi klucze do domu więc otworzyłem nam drzwi i zamknąłem na klucz gdy weszliśmy do środka. Byłem zadowolony z tego dnia chociaż zastanawiało mnie co powiedział Grzesiu do Marka. -Do mycia idziemy aby opłukać się z morskiej wody - powiedziałem, a on odłożył torbę na kanapę.
-Dobrze - ziewnął i skierował się do łazienki. Wyciągnąłem brudne ręczniki i ruszyłem za nim do łazienki, ale po to aby wrzucić mokre rzeczy do pralki. Grzesiu rozbierał się powoli z ciuchów, które miał na sobie więc i ja się zacząłem rozbierać aby wspólnie się opłukać aby nie marnować czasu na czekanie na swoją kolej. Gdy brunet ustawił wodę na letnią, wszedłem do środka kabiny i zamknąłem drzwi za sobą od razu wtulając się w plecy Grzesia, ale ten miał inne plany i przyparł mnie do chłodnych płytek. Złączył nasze usta w czułym pocałunku i westchnął cicho. Nie rozumiem dlaczego, ale może przez to iż był po prostu zmęczony dniem pełnym wrażeń. Opłukaliśmy się i wytarliśmy się ręcznikiem i ubraliśmy czyste bokserki. Potem wspólnie wtuleni w siebie usnęliśmy w łóżku pod pościelą. Następny dzień zaczął się nie za ciekawie gdyż z ładnej pogody stała się burza spiorunami. Nie bardzo chciało mi się iść gdziekolwiek, ale potrzebowałem uzupełnić papiery na zakonie, a Grzesiu musiał iść na służbę. Jednak brunet od samego dnia był cicho i jakoś przygnębiony co mnie martwiło, że na jego ustach nie pojawił się uśmiech jak to zwykle gdy wstawał. Tłumaczył się, że to przez wczorajszy alkohol, ale coś nie mogłem w to uwierzyć gdyż nigdy nie był tak zdołowany.
-Monte co się dzieje? - spytałem i obserwowałem go jak przygotowuje składniki na obiad.
-Nic Erwiś, naprawdę nic - powiedział smętnie, a ja oparłem głowę o blat i patrzyłem na niego jak kroił paprykę.
-Widzę, że coś cię męczy - rzekłem - ale nie chcesz mi tego powiedzieć!
-Później ci powiem dobrze? - zaproponował, a ja tym razem wypuściłem ciężko powietrze z płuc i spuściłem wzrok z niego
-Dlaczego nie teraz?
-Bo chwilo coś robię kochanie - odparł, ale miałem złe przeczucia.
-Grzesiu...
-Hm?
-Przepraszam jeśli coś źle zrobiłem - mruknąłem nawet jeśli nic nie zrobiłem to wolałem przeprosić jeśli coś na serio odwaliłem.
-Nic złego nie zrobiłeś po prostu gorszy dzień dziś mam - odpowiedział jednak czułem nadal, że coś jest nie tak.
-Yhym - nie wiedziałem jak wyciągnąć z niego tą informacje, ale jeśli stwierdził, że później mi powie to, to z pewnością zrobi. Po pół godzinie zjedliśmy wspólnie obiad, a on zaczął szykować się do pracy. Natomiast ja sam również przygotowywałem się do wyjścia z domu. Wspólnie opuściliśmy mieszkanie, ale ja kierowałem się do swojego samochodu, a on do swojego jednak podszedł do mnie i pocałował w czółko.
-Uważaj na siebie - wyszeptał i przytulił się do mnie więc niewiele myśląc wtuliłem się w niego.
-Spokojna głowa - odparłem nie chcąc go puścić, bo dziś strasznie zdystansowany był wobec mnie gdy wstaliśmy i nie rozumiem tego.
-Muszę iść - wyszeptał i wypuścił mnie z objęć. Niechętnie i ja go puściłem, odsuwając się od niego.
-Bezpiecznej służby - mruknąłem i rozeszliśmy się do samochodów, a następnie każde z nas pojechało w swoją stronę. Przepisowo dotarłem na zakon i otwórzyłem kluczami sobie zakrystię. Zasiadłem za biurkiem i włączyłem komputer aby uregulować wszystkie formalności. Czas mijał szybko, a ja skupiłem się tak bardzo na pracy, że nie zauważyłem iż ktoś dzwoni na telefon.
-Tak słucham? - spytałem.
-Siema Erwin co robisz teraz? - spytał Dorian.
-Jestem na zakonie i zająłem się papierkową robotą - odparłem nie rozumiejąc do czego ma doprowadzić ta rozmowa.
-Wiesz myślałem czy możemy no wiesz postrzelać do makaroniarzy?
-To nie najlepszy pomysł Dorek.
-Dlaczego nie?!
-Dorian, pada jest ulewa nie chce się moczyć w wodzie, bo ty chcesz postrzelać do ludzi - powiedziałem zirytowany.
-Coś ty taki dziś nie w sosie?
-Grzesiu dziś dziwnie się zachowuje i nie chciał powiedzieć mi dlaczego - odparłem i podrapałem się po karku gdyż nie chciałem odreagować swojego humoru na bracie.
-Może przez ten Carbo bimber? On w sumie dziś nie najlepiej wygląda i chyba się struł jak nigdy dotąd.
-Może - odpowiedziałem niezbyt pewnie.
-To jest Grzesiu może ma słabszy dzień wiesz jak bywa u niego z tym jego byciem policjantem.
-Yhym - mruknąłem - wybacz Dorek, ale muszę wrócić do tych papierów i skończyć to nim minie termin.
-Jasne nie przeszkadzam - zaśmiał się i rozłączył. Gdy ja po prostu westchnąłem ciężko gdyż czułem, że za tym stoi coś więcej, ale nie wiedziałem co takiego. Po godzinie wyszedłem w końcu z zakonu, a z nieba nadal padało jednak nie tak bardzo jak wcześniej. Zamykałem zakrystię na klucz gdy nagle poczułem dłoń na twarzy. Chciałem już sięgnąć do kabury z bronią, ale napastnik uniemożliwił mi to od razu. Przyparł mnie do ściany i zakuł w kajdanki. Starałem się jakoś zobaczyć kto chce mnie porwać, ale mężczyzna, bo tyle wywnioskowałem z postury ciała. Nim mogłem się bronić założył mi worek na głowę przez który nic nie widziałem i starałem się wyrwać z jego uścisku, ale poczułem jak coś wbija się w moją szyję, a po chwili moje ciało stało się bezwładne i gdyby nie to, że mnie trzymał upadł bym na ziemię. Z każdą chwilą przestawałem powoli kontaktować aż w końcu odpłynąłem.
Kto porywa Erwina?
Dlaczego Grzesiu zdystansował się wobec Pastora?
2203 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro