Minęło kilka dni?
Cóż z pewnością nie spodziewaliście się tu mnie o tej porze i o tej godzinie, ale dziś jest dzień kobiet i wypadałoby to jakoś uczcić!
Dodatkowy rozdział z tej okazji dla was wpada!
Na dobrą nockę!
Zaś ja zgłaszam statusik 3
Dobranocka!
Perspektywa Montanhy
Kolejne dni skupiony byłem na zadaniach odnośnie jednostki policyjnej. Omijałem cały zakon i trzymałem się od niego z dala, chociaż utrzymywałem słowny kontakt przez telefon. To jednak czułem, że to nie jest to samo. Ponieważ nie widziałem przed sobą tych złotych ślepi, szarych włosów oraz bladej cery pewnego mężczyzny, który spowodował iż moje tętno idzie w górę na jego widok czy głos. Praktycznie minął tydzień, który spędziłem większości na służbie. Byłem w domu najrzadziej i mogę stwierdzić iż troszkę się zaniedbałem. Jednak byłem wymyty i czysty, chociaż musiałem kupić sobie szampon, bo jak wróciłem do domu już go tam nie było. Dziwne, że dostał od tak nóżek i magiczne pufnął z mieszkania wraz z Erwinem. Właśnie prowadziłem samotny patrol nie spałem pełny dzień i noc. Nie było nawet kiedy, bo była akcja po akcji i nie dało się odpocząć. Miałem ochotę usnąć, ale do końca zmiany jeszcze trochę zostało. Prowadziliśmy właśnie 10-80 za czarnym samochodem i byłem na U2. Wszystko szło bardzo dobrze gdyż ja trzymałem się za U1 jak tylko mogłem gdyby trzeba było przejąć pościg. Widać było, że kierowca samochodu nie ma już totalnie pomysłu na ucieczkę więc pewnie skończy się to ucieczką na patykach bądź strzelaniną. Wjechaliśmy w jakieś uliczki i jak myślałem auto im padło. Chyba chcieli zrobić trochę czasu na ucieczkę, ale policja zostawiła wszystkie drogi ucieczki więc nie mieli szans aby uciec. Wysiadłem z samochodu i chciałem już się drzeć poddajcie się, ale zakręciło mi się w głowie, a następnie pojawiły się mroczki przed oczami. Starałem się olać te uczucie, ale było silniejsze ode mnie. Przełknąłem ciężko ślinę gdyż oznaczało to tylko jedno. Jak teraz zemdleje to będę mógł pożegnać się z służbą na kilka dni. Kiedy ogarnąłem mniej więcej swoje ciało i to co się dzieje, poczułem przeszywający ból w lewej części ciała. Stałem za drzwiami od swojej corvetty więc naszło mnie pytanie jakim cudem oberwałem. W sumie nie musiałem długo czekać, bo ktoś złapał mnie od tyłu, łapiąc za moją szyję i przykładając lufę pistoletu do mojej głowy.
-Mamy waszego! - wydawało mi się czy on to wykrzyczał czy jednak nie. Zaczęło mi szumieć w uszach, a mój wzrok był nie wyraźny. Ból w moim boku był co raz bardziej mocniejszy i cięższy do odrzucenia z myśli, które krzyczały o to iż mój organizm długo tak nie wytrzyma. Sam czułem jak moje nogi powoli stają się jak z waty. Dałem zajść się jak dziecko, byłem na siebie wkurwiony, że nie zachowałem pełnej ostrożności tylko dałem się rozproszyć. Widziałem plamy chociaż starałem się wyostrzyć wzrok to nic nie działało. Mój organizm był padnięty i potrzebował regeneracji. Nie wiem ile trwały negocjacje, ale ledwo trzymałem się na nogach będąc pół świadomym tego co się dzieje wokół mnie. Kiedy poczułem luz na szyi i broń zniknęła mimowolnie moje spięte ciało rozluźniło się. Zauważyłem jak auto odjeżdża, a następnie zobaczyłem tylko ciemność.
Perspektywa Hanka
Dołączyłem do pościgu jako U3 i jechałem za Grzesiem, który nie wyglądał dziś najlepiej. Powiedziałem mu to oczywiście, ale zwalił to na winę nie wyspania się w nocy. Jeśli w ogóle spał w nocy, bo nie wyglądało to na to iż położył się odpocząć. Jednak jechał bardzo dobrze i nie wyglądało to na to iż będą jakieś problemy. Do momentu gdy wjechaliśmy w uliczki, oczywiście odciąłem drogę ucieczki tak samo zrobiło U2 więc uciekinier nie miał szans na ucieczkę. Gdy nagle padł strzał jednak to nikt z auta nie strzelał. Mój wzrok skupił się na zamaskowanym mężczyźnie, który trzymał pistolet przy głowie Grzesia. Krzyczał abyśmy zaprzestali akcję.
-Do gadajmy się proszę pana! -krzyknąłem - Jakie są pańskie żądania?
-Chce wolny odjazd z tymi co tu stają i mierzycie do nich z pistoletów! Inaczej on tu umrze! - definitywnie groził naszemu- Macie panowie mało czasu nim się on wykrwawi! - na te słowa spojrzałem na sylwetkę 03 i mogłem zauważyć mokrą plamę na jego czarnym mundurze.
-Dobrze! Przystajemy na to! Oddaj nam naszego!
-Najpierw moi! - warknąłem cicho pod nosem gdyż sytuacja nie wyglądała najlepiej. Montanha był co raz bardziej bladszy, a jego wzrok wydawał się zagubiony i niewyraźny.
-Idźcie! - po nagliłem naszych uciekinierów gdyż chodziło tu o ludzkie życie, życie funkcjonariusza policji. Szedłem za mężczyznami aby przejąć Montanhe gdy oni będą uciekać. Kiedy Grześ został puszczony chwilę stał w miejscu aż stracił przytomność. Na szczęście zdążyłem go złapać aby nie wyrządził sobie więcej szkód rozkazując swoim aby dzwonili po pogotowie. Spojrzałem na ranę, którą jak się okazało przeszła na wylot. -Dajcie apteczkę! - krzyknąłem, a po chwili Żurek podał mi ją z samochodu. Nie wyglądało to najlepiej więc starałem się zatamować krwotok tak bardzo jak się da lecz rana obficie krwawiła. Nie miałem wyboru jak dać mu zastrzyk adrenaliny, który pobudzi jego bicie serca gdyż jego puls był co raz bardziej słabszy do wyczucia. Cholernie się bałem o niego. Jego organizm był wymęczony przez to też nie miał siły aby walczyć z powstałą raną. Kiedy tylko usłyszałem karetkę odetchnąłem z ulgą, iż profesjonaliści się nim zajmą gdyż tyle wiedziałem o leczeniu ran, co nic.
-Co się stało? - padło pytanie od medyka.
-Został postrzelony w lewy bok, kula przeszła na wylot! - szybko poinformowałem medyka - Dałem mu zastrzyk adrenaliny aby utrzymać go przy życiu, bo słaby puls miał.
-Bierzemy go! - przenieśli go na nosze i zapakowali do karetki. Chwilę zajęło mi zrozumienie tego co się wydarzyło przed chwilą.
-Jedź na szpital do niego - powiedział Czarek i poklepał mnie po plecach.
-Racja - podniosłem się na równe nogi otrzepując się z kurzu - wezmę corvette zajmij się moją radiolką - zwróciłem się do Czarusia, który kiwnął tylko głową i ruszył do radiowozu. Natomiast ja wsiadłem na miejscu kierowcy i pojechałem na szpital. Dość szybko znalazłem się przy budynku w którym mieścił się teraz szpital przy Pillbox. Zaparkowałem SEU Grzesia na parkingu i zamknąłem je na klucz, który był w stacyjce, bo jakby go nie było to nie byłoby ciekawie.
-Dzień dobry - przywitał się ze mną mężczyzna wychodzący z szpitala na co odpowiedziałem tym samym.
-Dobry czy nie wie Pani gdzie wzięto funkcjonariusza policji? - zapytałem lekarkę, która stała przy recepcji.
-Pan Gregory Montanha jest na sali operacyjnej - rzekła - dostanie się pan przez te drzwi i idąc cały czas prosto za korytarzem i ostatnie drzwi.
-Dziękuję! - szybkim krokiem ruszyłem w podane miejsce gdzie podobno składany jest Grześ. Od razu spojrzałem przez okienko w drzwiach, ale nic nie było widać przez nie. Wziąłem wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Sana mojego kuzyna.
-Halo? - odebrał od razu.
-Cześć kuzynku - przywitałem się smętnie co chyba od razu zauważył.
-Co się stało?
-Była akcja i Grzesiu został postrzelony, a ja nic nie mogłem zrobić - wy dusiłem z siebie, siadając na szpitalnym krześle.
-Nic mu nie jest?
-Nie wiem operują go jeszcze, ale sporo krwi stracił.
-Spokojnie Hank oddychaj! To jest Montanha przecież to jest terminator!
-Terminator, który nie spał od długiego czasu nie wiadomo czy nawet się odżywiał, wyglądał strasznie słabo... - powiedziałem chcąc się komuś wygadać o tym, a skoro kuzyn był dostępny wydawał się być odpowiednią osobą.
-Przyjechać?
-Nie trzeba - odparłem szybko ponieważ mógł być zajęty czymś ważnym.
-Będę za kilka minut - rozłączył się na co westchnąłem ciężko, ponieważ nie spodziewałem się takiej reakcji ze strony kuzyna. Nie mieliśmy najlepszych relacji ze sobą, ale łączyły nas więzi krwi chociaż byliśmy po dwóch stronach barykady. Jednakże rodziny się nie wybiera. Tak jak mówił przyjechał do szpitala jednak nie sam, a z Pastorem i Dią, który wyglądali na zmartwionych.
-Co jest z Grzesiem?! - spytał delikatnie nerwowo Erwin.
-Nie wiem nic - odparłem cicho - nikt nie wychodził jeszcze z sali operacyjnej - chciałem jeszcze coś dodać, ale San przytulił mnie do siebie i tego właśnie teraz potrzebowałem. -Dziękuję - wyszeptałem.
-Jesteśmy rodziną Hankuś - odparł, a ja spojrzałem na pastora, który wyglądał na przestraszonego.
-Ile trwa już to? - spytał patrząc się na mnie.
-Z około będzie godzina? - odpowiedziałem.
-Kurwa - usiadł po mojej prawej stronie - jak to się stało? Kto to zrobił?
-Nie wiem nagle usłyszeliśmy strzał, zaszedł Grzesia mężczyzna przykładając lufę do skroni i zaczął negocjować o swoich ludzi - nakreśliłem sytuacje z przed godziny.
-Rozumiem - odparł i patrzył się na drzwi za którymi był 03. Nie powiem zdziwiło mnie to iż tak bardzo przejęli się moim przyjacielem.
-Nie sądziłem, że tak bardzo będziecie się martwić - mruknąłem spuszczając głowę w dół.
-Montanha może i jest policjantem, ale traktujemy go jak członka rodziny - powiedział Garcone, który jak i reszta martwili się o życie funkcjonariusza policji. Chwile powiedzieliśmy w ciszy, która była napięta i niepewna. Nagle z sali wyszedł lekarz.
-Co z nim!? - wystrzelił Pastor.
-Rana postrzałowa, mimo iż nie naruszyła żadnych ważnych organów to jednak krwotok z niej był bardzo silny. Musieliśmy go też z dwa razy reanimować gdyż serce przestało bić. Jego organizm jest wymęczony i potrzebuje dużo, bardzo dużo odpoczynku - wyjaśnił sytuację w której zostali postawieni lekarze. To było za dużo dla mnie. Ja rozumiałem iż Montanha jako 03 jest ważny w tej całej jednostce, ale jak Pisi oraz Capela robią sobie wolne to wszystko przechodzi na komendanta. Jednak ten tydzień był bardzo pracowity i musiał wiele kosztować pracy oraz cierpliwości. Właśnie wywozili go z sali, był blady i nie wyglądał najlepiej.
-Hank powiedz mi jakim cudem on tak się sponiewierał! - wybuchł San i miał do tego prawo, ja również rano upomniałem Grzesia o to samo, ale on to jednak olał.
-01 i 02 wzięli wolne na ten tydzień - wyjaśniłem chociaż nie powinienem tego mówić - wszystkie akcje oraz sprawy spadły na barki 03.
-Dlaczego nikt go nie przypilnował? Kazaliście się nam trzymać od niego z daleka, bo twierdzicie, że jest skorumpowany, a więcej krzywdy się dzieje niż pożytku! - pastor wybuch i poszedł za lekarzami, którzy przewozili komendanta do sali.
-Ja naprawdę starałem się mu pomagać, ale - moje ręce stały się bardziej interesujące niż twarze dwóch mężczyzn, którzy ze mną zostali.
-Nie przejmuj się Pastorem, on po prostu martwi się o Grzesia - powiedział mój kuzyn - przejdzie mu jak tylko on wróci do nas do żywych.
-Yhym - westchnąłem cicho i poczułem delikatne klepanie po barku.
-Zadzwoń do którego z wyżej niech wracają na służbę, bo raczej Grzesiu już dziś nie wróci na służbę i Erwin o to zadba.
-Dobrze - kiwnąłem głową i wyciągnąłem telefon z kieszeni od blokowałem go oraz wybrałem numer do Pisiceli. -Wybaczcie na chwilę - przeprosiłem ich i kawałek odszedłem na bok.
-Co jest Hank? - padło zapytanie z drugiej strony słuchawki.
-Montanha jest w szpitalu - powiedziałem cicho.
-Co się stało? Wyjdzie co nie?
-Został postrzelony w bok, stracił dużo krwi i raczej dziś nie wróci do pracy już w ogóle.
-Dobra rozumiem - odparł - zaraz będę na komendzie to wyjaśnisz wszystko co się stało!
-A co z Montanhą? Mam zostawić go samego?
-Zadzwoń po pastora on z chęcią posiedzi przy nim pilnując go - oznajmił - będę za dziesięć do dwudziestu minut.
-Dobrze.
-Pa Over! - rozłączył się i tak naprawdę nie podobała mi się ta rozmowa, ale nie miałem nic do powiedzenia.
-03 status 3 - powiedziałem na radiu za Grzesia, bo raczej nie powiedziałby tego dziś. Nawet nie wiadomo kiedy się obudzi mam chociaż nadzieję, że odpocznie. Ruszyłem na sale, które są przydzielone do funkcjonariuszy policji aby odnaleźć tą jedyną gdzie teraz jest Montanha. Na szczęście chłopaki pomyśleli i Dia stał przed drzwiami prawdopodobnie sali należącej do komendanta.
-I jak?
-Mam zjawić się na komendzie - powiedziałem i spojrzałem przez otwarte drzwi gdzie siedział przy łóżku Erwin, a San stał.
-Czyli nie zostaniesz?
-Nie mogę nawet jeśli bym chciał. Rozkaz z góry, że mam iść - westchnąłem - przy pilnujecie go chłopaki?
-Jasne pewnie i tak Erwin będzie chciał zostać - stwierdził.
-Widać, że między nimi coś jest - wyszeptałem do Dii, który na te słowa tylko się uśmiechnął.
-Chyba każdy to w zakonie zauważył i nie tylko! Jednak oni nadal tylko przyjaźń - odparł i spojrzał na mnie to do środka pokoju.
-Może po prostu nie chcą się przyznać do czegoś więcej?
-Albo są po prostu ślepi jak kret i głupi - mruknął Dia.
-W sumie chyba masz rację - poparłem jego zdanie - dobra muszę jechać, jak coś to pisz bądź dzwoń Dia.
-Jasne - przytulił się do mnie co od wzajemniłem gdyż ostatnio bardzo rzadko było nam się dane było spotkać. -Trzymaj się Hank i uważaj na siebie!
-Pa! - pomachałem mu i opuściłem szpital, wsiadają do corvetty Grzesia aby dostać się nią na komisariat policji. Nie myślałem jednak iż tak bardzo nie będę skłonny do powrotu na miejsce pracy bez Grzesia u boku. Pomimo iż to nie pierwszy raz gdy był o włos od śmierci to tutaj naprawdę oszukał przeznaczenie.
Czy Grzesiu się obudzi?
Co wydarzy się dalej?
2047 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro