Ma dłoń w Twojej
Czwartkowy rozdział!
Ciekawi was jak potoczy się historia?
Rozdziały o 9:00 wtorki, czwartki, soboty!
Miłego dzionka!
Perspektywa Erwina
Prawie tydzień minął od ostatniego widzenia się z Monte. Chociaż pisaliśmy ze sobą to jednak nie było to samo. Kiedy San odebrał telefon gdy omawialiśmy plan na najbliższy napad na bank z jego wesołej miny zrobiła się smutna podkowa i nie wiedzieliśmy dlaczego. Jednak gdy usłyszałem te zdanie.
-Spokojnie Hank oddychaj! To jest Montanha przecież to jest terminator!
Wiedziałem iż coś się stało z Monte. Byłem świadomy tego, że zastępuje on 01 i 02 jednak nie sądziłem, że skończy się to w szpitalu, bo tyle wywnioskowałem z rozmowy Thorinia.
-Jadę z tobą - powiedziałem od razu gdy skończył rozmawiać przez telefon.
-Ale - chciał coś mówić jednak przerwałem mu.
-Jedziemy i tyle tu chodzi o Monte! - rzekłem ubierając kurtkę.
-Ja też pojadę Hanka trzeba pocieszyć! - wtrącił Dia, który też przy rzucił na siebie kurtkę.
-Nie mam wyboru?
-Nie San - powiedziałem i westchnąłem cicho ponieważ znałem już przyczynę nie odpisywania Grzesia. W ten sposób znaleźliśmy się w szpitalu i teraz siedziałem przy brunecie, który leżał przykryty pościelą po samą szyję. Na jego twarzy można było zauważyć zmęczenie i ciemne wory pod oczami. Na ten widok, westchnąłem smętnie gdyż wyglądał jak sto nieszczęść, a na dodatek jeszcze został postrzelony. Lekarz stwierdził, że nie wie kiedy się obudzi pomimo iż jego organizm nie wprowadził się w stan hibernacji aby mógł odpocząć od tego wszystkiego. Siedzieliśmy przy nim z godzinę rozmawiając o wszystkim i niczym aby czas szybciej minął.
-To co z dzisiejszym kasynem? - zapytał Dia.
-Dzię odpada - odparłem bez zastanowienia - nie opłaca się go robić jeśli Grzesiu nie będzie na U1.
-Będzie z nim dobrze Erwin - chciał pocieszyć mnie San jednak chciałabym aby po prostu on był zdrowy. Wszyscy w mieście wiedzieli, że coś łączy mnie z policjantem jednak to była tylko przyjaźń. Martwiłem się o niego, bo po prostu przywiązałem się do mężczyzny, który zawsze jest gdy trzeba i pomaga jak może. Jak zwykle gdy jestem zajęty to telefon musi dzwonić.
-Erwin Knuckles Pastor - przedstawiłem się przez telefon.
-Misiu kolorowy potrzebuje ludzi na Burgershota!
-Jestem zajęty - powiedziałem - może Dia i San pomogą na restauracji - zasugerowałem patrząc się na nich.
-Na pewno chcesz zostać tu sam? - zapytał mulat na co kiwnąłem głową - powiedz, że będziemy za chwilę.
-Będą zaraz u ciebie - powiedziałem do Kui'a, który czekał na odpowiedź.
-Wspaniale! To do usłyszenia! - rozłączył się czego nie lubiłem, bo nigdy nie mogłem powiedzieć ostatniego słowa.
-Jak coś to dzwoń i napisz jakby się obudził - oznajmił Dia i przytulił się do mnie chociaż siedziałem na krześle.
-Dobrze - mruknąłem odwzajemniając jego przytulas. Pożegnali się ze mną i opuścili salę zostawiając mnie sam na sam z śpiącym Monte. -Dlaczego ty wciąż musisz pakować się w najważniejsze gówno? Najczęściej przez to trafiasz tutaj chociaż nienawidzisz tego miejsca. - Złapałem go za jego dłoń, która na szczęście była ciepła. Wsunąłem swoją dłoń w jego i splotłem nasze palce. Moja dłoń była trochę mniejsza od jego jednak nie przeszkadzało mi to. Nagle jego dłoń delikatnie zacisnęła się na mojej więc wróciłem z myśli na ziemię i spojrzałem na jego twarz. Jego oczy były delikatne zamglone i jeszcze nie reagowały z otoczeniem. Nie pośpieszałem go ponieważ spał z dwie godziny tylko po operacji, która była dość ryzykowna na jego życie. Z każdym mrugnięciem jego oczy były co raz bardziej czekoladowe i nabierały tego charakterystycznego życia w nich. Uśmiechnąłem się z ulgą do niego gdy jego wzrok skupił się na mnie.
-Jak się czujesz? - zapytałem i delikatnie się zarumieniłem gdyż nadal trzymałem jego dłoń, a raczej to on trzymał moją w swojej.
-Jakby potrąciło mnie auto - mruknął niemrawo, odwzajemniając mój uśmiech.
-To nie ja tym razem - odparłem ze śmiechem, bo raz przypadkowo pomogłem mu przejechać na mojej masce samochodu kilka metrów w przód. Nie zauważyłem go wtedy jak skręcałem i zgarnąłem z interwencji zatrzymania samochodu. Nie wrócił do tej interwencji gdyż pod wiozłem go od razu do szpitala, ale tym razem siedział jako pasażer w środku pojazdu.
-Wiem.
-Dlaczego nie pomożesz sobie czasami odpuścić i pójść spać?
-Nie mogłem przecież wiesz - odpowiedział na co kiwnąłem głową gdyż dobrze wiedziałem dlaczego nie mógł wziąć wolnego. Spojrzałem na nasze dłonie, złączone razem jak i zauważyłem jego wzrok, który pada na nie. Swoim kciukiem delikatnie zaczął głaskać mą dłoń. Było to przyjemne uczucie przez które miałem na swych ustach uśmiech.
-Powinieneś odpoczywać - rzekłem i unikałem patrzenia w jego oczy.
-Leżę przecież - odparł na moje słowa nie przerywając delikatnego pieszczenia mej skóry na dłoni - masz chłodną dłoń - dodał po chwili - ile byłem nie przytomny?
-Spałeś z tak dwie godziny - oznajmiłem - a walczyli o twoje życie z godzinę jak nie dłużej.
-Tak źle było? - spojrzałem na niego -Nie chciałem cię martwić Pastorku.
-Z martwiłeś wszystkich nie tylko mnie - poprawiłem go patrząc w jego oczy, które wyglądały jak zwykle chociaż było widać w nich zmęczenie.
-I tak przepraszam.
-Powinienem pójść do lekarza aby cię obejrzał - stwierdziłem.
-Nie chce, jest wszystko dobrze - odpowiedział delikatnie ściskając moją dłoń chcąc mnie zatrzymać przy sobie.
-Muszę Monte zostałeś postrzelony trzeba to sprawdzić skoro tak szybko się obudziłeś - powiedziałem i podniosłem się z krzesła jednak nie chciał puścić mej dłoni.
-Nie odchodź - wyszeptał, patrząc się na mnie smutnymi ślepiami przez które poczułem jak miękną mi kolana.
-Zaraz wrócę - odpowiedziałem mu szeptem i puścił moją dłoń. -Daj mi chwilę.
Opuściłem salę i ruszyłem w poszukiwaniu lekarza, który sprawdzi co z Monte. Monte, który zachowuje się trochę jak nie on. Jego smutny wzrok utkwił mi w głowie ponieważ jeszcze takiego wzroku u niego nie widziałem. Wyglądał jakby bił się z własnymi myślami, uczuciami oraz czymś czym nie potrafiłem rozgryźć. Westchnąłem cicho i zapukałem do drzwi gabinetu lekarza, który przejął Montanhe na czas leczenia ponieważ nie było Pani Poli w pracy.
-W czym mogę pomóc?
-Pan Montanha się obudził - powiedziałem.
-Zaraz będę - odparł i zamknął drzwi przede mną na co przewróciłem oczami. Jednak mężczyzna po chwili wyszedł z gabinetu i ruszył w stronę sali gdzie leżał Grzesiu. Ruszyłem za mężczyzną aby upewnić się czy aby na pewno wszystko pójdzie zgodnie z badaniem do którego nie chciał Monte dopuścić. -Dzień dobry panie Monatanha.
-Dobry - od mruknął i grzecznie leżał na miejscu gdy lekarz coś sprawdzał wokół mężczyzny. Oczywiście też poświecił mu w oczy co było dla mnie dość intrygujące dlaczego jednak po pół godzinie mężczyzna skończył i podszedł do mnie. Ponieważ opierałem się o ścianę przy drzwiach, a łóżko na którym o dziowo leżał Monte nie było oparte o ścianę.
-Pan Montanha jest pod działaniem narkozy - powiedział na co moja brew podniosła się gdyż nie za bardzo rozumiałem co powiedział, a on widząc tą minę zaczął tłumaczyć - Narkoza tak zwany głupi jaś po operacji kiedy trzeba uśpić kogoś. Każdy inaczej reaguje na to, bo może czuć się dobrze i zaczął chodzić innym na przykład słabo i tak podobnie, rozumie Pan?
-Tak już rozumiem - odpowiedziałem - czyli jest pod działaniem tej narkozy dlatego tak dziwnie się zachowuje?
-Tak - pokiwał głową - najlepiej byłoby aby poszedł jeszcze spać albo przypilnować go aby nie chodził. Jutro dopiero będzie mógł wstać.
-Rozumiem i przypilnuje go, dziękuję panie doktorze.
-Taka moja praca - odparł i opuścił pokój, więc ja podszedłem do Grzesia.
-Nie sądziłem, że po narkozie zrobisz się tak bardzo uczuciowy Monte - zaśmiałem się z niego, ale jego oburzony wzrok mówił wszystko. -Dobra idź spać jeszcze zmęczony jesteś!
-Ty też - mruknął i tu też miał rację długo myślałem nad kasynem, które dziś mieliśmy zrobić i rozplanowałem wszystko w dwa dni, rezygnując ze swojego czasu na sen.
-Zdaje ci się - odparłem, ale Monte podniósł pościel i poklepał miejsce obok niego - Monte co jesteś w szpitalu to praktycznie śpimy w jednym łóżku nie sądzisz iż to przesada?
-Sądzę, iż to za mało - uśmiechnął się, na co westchnąłem cicho, a moje policzki delikatnie się zarumieniły, ponieważ jego proszący wzrok z uśmiechem spowodowały iż nie potrafiłem mu odmówić. Ściągnąłem z siebie bluzę i położyłem ją na krześle, a po chwili ściągnąłem buty kładąc je przy butach bruneta. Ostrożnie wsunąłem się pod pościel po prawej stronie mężczyzny, przez którego nie potrafiłem czasami powiedzieć nie. Jego tors, był nagi przez to mogłem się przyjrzeć jego blizną i brzuchu owiniętym bandażem. Monte przykrył mnie pościelą i wtulił się w moje plecki tak iż czułem jego ruszającą się klatkę piersiową, i nie miałem możliwości patrzenia na niego.
-Uważaj na tą ranę postrzałową - mruknąłem cicho.
-Spokojnie uważam - wy mruczał mi w szyję tak iż czułem jego ciepły oddech na niej, a przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. - Tęskniłem za tobą Er.
-Ja za tobą też - odpowiedziałem mu szeptem, a on wtulił się we mnie bardziej tak, że jego ręka obejmowała mój brzuch. Nie powiem, ale czułem się dobrze w jego ramionach przez to, że biło od niego przyjemne ciepło moje oczy same się zaczęły kleić. Nie wiem kiedy, ale chyba razem usnęliśmy w swoich ramionach.
Perspektywa Hanka
Byłem w biurze gdzie czekałem na Janka, który ubierał się w mundur. Martwiłem się o Montanhe gdyż był moim przyjacielem i naprawdę łatwo nie ma w jednostce gdzie każdy próbuje go rozwalić po tym jak stał się zwyczajnym komendantem, a nie szefem policji. Skargi były na niego za jego kadencji, ale też i teraz są tylko te skargi są o wiele gorsze niż wcześniej. Chyba co drugi funkcjonariusz chciał aby Grześ upadł co raz niżej. Westchnąłem cicho gdy Pisi wszedł do biura. Wydaje się, że martwi się o każdego, ale czasami zachowywał się lekceważąco wobec niektórych.
-Co się stało?
-Pytasz się co się stało?! Powiedziałem ci co się stało! Zostawiliście go z wszystkimi sprawami samego nawet z degradami i awansami!
-Spokojnie Hank, nie denerwuj się!
-Jak mam się nie denerwować jak mój przyjaciel jest w szpitalu! I prawie dwa razy umarł, bo jego organizm był wymęczony po tak pracowitym tygodniu.
-Nikt nie kazał mu aż tyle pracować - odparł z westchnięciem - Rightwill kazał mi wziąć wolne. Capela wziął, bo Pola dostała wolne i chciał spędzić z nią ten czas. Nie mieliśmy wyboru.
-Eghhh - pokręciłem głową na boki - co chcesz wiedzieć?
-Kto wyrządził krzywdę Montanhie?
-Nie wiem był zamaskowany tak samo jak i jego ludzie. Nie mieliśmy jak zgarnąć informacji, bo auto którym uciekali było ukradzione.
-Czyli nic nie mamy?
-Niestety, bo zajęliśmy się ratowaniem życia.
-Kamery, dashcamy?
-Nic nie stało tak aby mogło uchwycił samochód uciekinierów.
-A Montanha?
-Nie rozumiem? - odparłem patrząc się na zastępcę szefa policji.
-Nie zapamiętał czegoś?
-Nie wiem jak opuszczałem szpital spał i nie wiadomo kiedy się obudzi.
-EMS do PD.
-PD - odpowiedział Pisicela na radiu.
-Przejdźmy na częstotliwość medyczną!
-02 jest - powiedział gdy zmienił kanał.
-Funkcjonariusz Gregory Montanha obudził się jednak na ile nie wiadomo - odpowiedział Lekarz.
-Dziękujemy za informacje - odparł - czy ktoś jest aby pilnować go?
-Tak, pan pastor zadeklarował, iż zostanie z poszkodowanym.
-Przyjął - spojrzał na mnie i wyszedł z radia - ty wiesz, że żartowałem z tym pastorem.
-Przyjechał San z Dią i pastorem na szpital. Tak jakoś wyszło, że zostali z Grzesiem na szpitalu. - Stwierdziłem drapiąc się po karku.
-Dobra i tak pewnie Pastor dowiedziałby się o tym, że jest na szpitalu - rzekł - nie zatrzymuję cię Hank, ale uważaj na siebie.
-Spokojna głowa szefie! - uśmiechnąłem się słabo do niego mimo, że byłem już bardziej spokojniejszy o życie przyjaciela.
-Jedź na patrol bądź wpadnij do Grzesia, ale pewnie teraz zajmuje się pastorem - powiedział Pisi na co się zaśmiałem.
-Na pewno dobrze spędza czas z nim, ale wpadnę do niego troszkę później!
-Z kim masz partol?
-Miałem z Czarkiem, ale chyba jeździ już z kimś moją radiolką.
-To chodź pojedziemy razem na patrol co ty na to?
-No dobrze niech będzie - odparłem, a moja złość na mężczyznę szybko minęła. Razem spędziliśmy na patrolu z dwie godziny i dopiero wieczorem podjechaliśmy pod szpital na pillbox aby sprawdzić co u Montanhy. Dość szybko znaleźliśmy się przy sali policjanta i ostrożnie otworzyłem drzwi gdyby Grzesiu spał aby nie obudzić go. Jednak ten widok widziałem poraz pierwszy. Policjant wtulony w ciało pastora. Z jednej strony było to rozczulające, ale z drugiej strony troszkę niestosowne gdy on jest ranny.
-Tak jak myślałem - wyszeptał Janek i spojrzałem na niego z zapytaniem - to nie pierwszy raz gdy razem śpią na szpitalnym łóżku.
-Czyli to nie pierwszy raz?
-Yhym - potwierdzająco pokiwał głową - widać po nich, że coś ich ciągnie do siebie.
-To źle?
-Góra nie będzie zadowolona... Nikt nie powinien mieć takich reakcji z drugą stroną tak zwanej barykady.
-Nawet jeśli to coś więcej?
-Tym bardziej.
Czy góra zainterweniuje?
Czy w końcu przyznają się do swoich uczuć?
2026 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro