Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lords of the world?

Witam w czwartkowym rozdziale!
Kto jest ciekawy co się wydarzy?
To będzie dosyć interesujący rozdział!
Na dole rozdziału malutka notatka!
Miłego dzionka!

Perspektywa Montanhy

Zaczęliśmy jeść śniadanie w sumie to karmiłem Erwina od czasu do czasu przygryzając z jego kanapki zawartość. Widziałem po nim, iż nie jest to dla niego prosta sytuacja gdzie radziłby sobie bez niczyjej pomocy jednak nie ma szans z tym, ponieważ jest skazany na mnie. Jak go tak karmię przypomina mi się jak to mój młody brat był chory, a mamy i taty nie było w domu więc musiałem się nim zająć. Tym razem też tak było, ponieważ wszyscy w zakonie mieli własne sprawy na głowie, a skoro ja miałem do wykorzystania kilka dni wolnego, wolałem go spędzić z szaro włosym niż w samotności. Chociaż miał większe kaprysy niż nie jedno dziecko. Przynajmniej wiedziałem już co będzie chciał jeść na dzisiejszy obiad. Nie robiłem jeszcze ciasta do pizzy, ale mam nadzieję, że wyjdzie dobrze jak się za to zabiorę później. Jak to zwykle bywa zostałem wyproszony z sali na badania kontrolne Erwina więc grzecznie siedziałem przed salą i myślałem o wszystkim i niczym. Głównie o tym co wczoraj Dia mówił i może miał rację, bo za bardzo skupiłem się na tym co będzie później niż na tym co jest teraz. Zaś moim priorytetem teraz była ochrona pastora. Dla pewności dotknąłem dłonią biodra chcąc upewnić się czy pistolet jest na swoim miejscu. Byłem zdegustowany, że pistolety na biodrach niedługo będą zabronione do noszenia przez jednostkę szeryfowską i policyjną gdyż niedługo wprowadzi się nowa jednostka. Nie wiem dokładnie jaką specjalizacje będzie mieć, ale do niej przypisane ma być tak przypięta kabura. Spojrzałem na drzwi przez które przeszedł lekarz.

-I jak panie doktorze?

-Rany bardzo ładnie się leczą i tylko kwestia czasu jak znikną.

-Czyli nie będzie miał blizn?

-Nie będzie miał i tu właśnie pastor jest szczęściarzem. Żadna rana nie zostanie na jego ciele.

-Postrzelone ramiona też nie będą mieć blizn?

-Tak - odparł - pan pastor chce wypisać się na życzenie, ale nie mogę na to pozwolić. Dziś musi jeszcze przesiedzieć. Najpóźniej mogę go jutro wieczorem wypuścić.

-Postaram się go przekonać do zostania tu jeszcze do jutra - powiedziałem rozumiejąc aluzję mężczyzny.

-Dziękuję - powiedział i odszedł ode mnie zapewne idąc do innych pacjentów. Wszedłem do sali gdzie leżał zdenerwowany Erwin.

-Co się stało?

-Mam leżeć tutaj jebany tydzień! Nie ma kurwa mowy! Ja tu nie wytrzymam tyle! Weź mi daj wypis na żądanie!

-Spokojnie nie Erwiniuj tyle, bo ci jeszcze żyłka pęknie! Po negocjowałem z lekarzem i najpóźniej jutro wieczorem może Cię wypuścić.

-Aż tak długo?!

-Niestety chociaż twoje rany dobrze się goją to jednak musisz dać odpocząć organizmowi.

-Jak ty wytrzymujesz w tym miejscu dłużej niż trzeba?

-Odsypiam wszystkie nieprzespane dni i noce - stwierdziłem wzruszając ramionami.

-Czekaj ty chcesz mi powiedzieć, że śpisz przez prawie 24 godziny?! - z takim niedowierzaniem przyglądał się mojej twarzy.

-Nie dokładnie 24 godziny, ale większości tak.

-Jak?

-Da się - zaśmiałem się z niego i usiadłem na skraju łóżka.

-Okeeej?

-Nie myśl tak o tym, bo nic ci to nie da - odparłem - zmieniając temat co chcesz dziś porobić?

-A co proponujesz abyśmy porobili?

Perspektywa Dii

Wyjechaliśmy z miasta w sumie to wylecieliśmy z samego rana biorąc pod uwagę to, że 1 w nocy to rano. Natomiast do miasta przylecieliśmy na równą 13. Nie powiem stresowało mnie trochę tutaj przylecenie gdyż nasłuchałem się od Kuia tyle uwag co mogę, a czego tu nie mogę, że bałem się nawet oddychać. Westchnąłem cicho kiedy odbierałem swój bagaż. Trzy dni mam tu spędzić kawał drogi od domu i swoich ludzi z którymi współpracuje.

-Nie wspominaj na mieście o pastorze i ludzi z Burgershota, a tym bardziej o wszystkich cennych informacjach. Miasto tutaj ma uszy.

-Wiem, bo Kuu.... - w ostatniej chwili się przygryzłem w język - tynka! Ta właśnie kutynka!

-O boże - pokręcił głową na boki Labo.

-Przepraszam po prostu lubię mówić i tak bywa, że często nie potrafię trzymać języka za zębami.

-Zauważyłem to w city! Masz swoje rzeczy więc jedziemy do mnie.

-Gdzie w ogóle mieszkasz?

-Na ośce z tak zwanymi Groszkami - odpowiedział i ściszył głos - są gangiem ulicznym uprawiają zielsko, które potem modyfikuję.

-Aaaa dobra zrozumiałem! - kiwnąłem głową i wyszliśmy z lotniska, a ja mogłem pierwszy raz zobaczyć owe miasto na oczy. -Dlaczego tak w ogóle opuściłeś miasto skoro miałeś tu wszystko?

-Zaczęło się robić na mieście dość niebezpiecznie nawet za dnia, ale w miarę się uspokoiło to wiem już z moich informacji - na twarzy miał maskę więc ciężko było zobaczyć czy się uśmiecha czy wręcz przeciwnie jednak to mi nie przeszkadzało. W końcu Silny też miał ukrytą twarz za kominiarką.

-Rozumiem - mruknąłem - jutro mam na 10:30 spotkanie z niejakim Larrym.

-Nie znam, ale mam iść z tobą czy sam chcesz iść?

-Wolę nie być sam. Mówiłem Siwemu że będziesz przy mnie - odparłem, a on wyciągnął z garażu czarnego sutana. -Ooo nie sądziłem, że masz sutana jako auto!

-I dobrze - rzekł, a ja wrzuciłem torbę do tyłu auta i sam zasiadłem jako pasażer. - Oprowadzisz mnie potem trochę po mieście?

-Jasne mogę.

-A opowiesz?

-Jak widzisz miasto jest w dłużej części położone w górzystych pasmach. Jak już na słuchałeś się zapewne od naszych miasto to jest bardzo obfite w różne mafie, a policja w większości skorumpowana. - zaczął mówić - nad wszystkimi mafiami jak wiesz panuję Lords of the world. W sumie większościowo, bo nie wszyscy ich uznają i prowadzą wojnę z nimi jednak zwykle przegrywają.

-Czyli oni kontrolują miasto?

-Tak trochę jak wy chcecie kontrolować swoje miasto.

-Tylko my chyba nie przejmiemy takiej kontroli jak tutaj oni - rzekłem - zakon jest dość mały porównaniu z nimi.

-Jeśli się nie mylę to Mokotów był tylko o kilka osób mniejszy od Lordów.

-Lordów?

-Tak się mówi w skrócie o nich Dia aby nie mówić całej nazwy - odparł i zaparkował przy jakimś domku na podjeździe czyli zapewne musiał być to jego domek w zielonej dzielnicy gdzie wszyscy mieli domy na zielono.

-Słowo groszki teraz ma znaczenie - zaśmiałem się.

-Domy mają motyw kolorystyczny do każdego gangu - odparł z uśmiechem i wysiadł z auta. Oczywiście zrobiłem to samo wyciągając walizkę i rozglądając się po okolicy, która była cała wymalowana na zielono. -W sumie to jest tylko ośka, ale cała dzielnica jest zielona w ten sposób każdy wie gdzie się znajduje.

-Czyj był ten pomysł?

-W sumie nie wiem tak jakoś było już tu od początku. Górzyste miasto więc próbowano je trochę ocieplić wizualnie - odpowiedział i otworzył drzwi do domu jednorodzinnego piętrowego.

-Dobra rozumiem - odparłem z uśmiechem i rozejrzałem się po pomieszczeniu do którego weszliśmy. Wnętrze było skromnie i dość w jasnych kolorach. - Ładnie tutaj.

-Wiem wygląda na zwyczajne mieszkanie jednak...- wtrąciłem się w jego zdanie.

-Jednak kryje mroczne tajemnice - powiedziałem za niego.

-Jak widać jesteśmy w salonie obok po prawej kuchnia następnie korytarz do łazienki i dwóch pokoi - pokazywał mi opisując gdzie co jest, aż stanęliśmy przy zielonych drzwiach do jednego z dwóch pokoi. -Tu będzie twój pokój na ten czas. Możesz się rozpakować i czuć jak u siebie.

-Dziękuję bardzo - uśmiechnąłem się do niego i wszedłem do pokoju, który był biały z dodatkami zieleni. Włożyłem walizkę pod łóżko i wróciłem do salonu gdzie czekał na mnie mężczyzna.

-Gotowy?

-Na co? - spytałem nie za bardzo rozumiejąc.

-Przedstawię cię ludziom, którzy tu mieszkają aby przypadkiem nie próbowali cię zabić - powiedział spokojnie.

-No tak to dużo wyjaśnia - zaśmiałem się nerwowo - prowadź więc skoro muszę.

-Musisz - odparł i opuściliśmy mieszkanie. Było ono najbardziej wychylone i trzeba było kilka domów przejść aby dotrzeć na środek zaokrąglonej ulicy czyli tak zwanej ośki.

-Labo! - na dzień dobry z głównego domu, bo największego. Wyszedł mężczyzna o czarnych włosach, który był dobrze opalony i miał dobrze zbudowane ciało przykryte pod ciepłą kurtką. -Co cię tu sprowadza!

-Mój przyjaciel ma w mieście załatwienia i mu towarzyszę - powiedział i pokazał na mnie.

-Dzień dobry miło mi poznać. Jestem Dia - życzliwe uśmiechnąłem się do mężczyzny, który spojrzał na mnie
przenikliwym wzorkiem.

-Nie najlepszy moment wybraliście do przyjazdu, ponieważ za niecały kwadrans będzie tutaj Assassino.

-Assassino? - spytałem z zaciekawieniem o kim jest mowa.

-Jest to lewa dłoń samego Morte - powiedział ubrany mężczyzna na zielono - lepiej byłoby gdyby nie zobaczył was tutaj, tym bardziej ciebie nowy.

-Dlaczego?

-Bo nie lubią nowych - stwierdził Labo  - ale ty masz taki charakter, którego nie da się nie lubić więc raczej nic się nie stanie.

-Dzięki - westchnąłem i chyba powoli żałowałem, że pozwoliłem na to aby wyciągnąć się z miasta na obce terytorium.

-Na ile zostajecie?

-Na dwa-trzy dni Luigi - poinformował i w końcu mogłem usłyszeć imię chłopa, który się mi nie przedstawił. Nagle na ulicę wjechał czarne auto z czarnymi przyciemnianymi szybami.

-No to już nie schowamy nowego - stwierdził, a z auta wyszedł dość wysoki mężczyzna również dobrze zbudowany z ciemnymi brązowymi włosami pochodzącymi pod czerń, ale nie do końca. Na twarzy miał czarną maskę, a na niej białą chustę taką samą jak widziałem w szafie Erwina.

-Laborant - usłyszałem jego delikatnie ochrypły głos i dość basowy głos, który w sumie dobrze pasował do jego outfitu. Zastanawiało mnie tylko to czy to dzięki modulatorowi w masce czy może to naturalny głos.

-Witaj Assassino - powiedział po mojej lewej stronie Labo.

-Myślałem, że uciekłeś z miasta!

-Pojechałem tylko do przyjaciół, a skoro o nich mowa - pokazał na mnie dłonią - to mój przyjaciel Dia.

-Miło mi poznać - uśmiechnąłem się do niego mimo iż z jego brązowych oczu bił chłód.

-Mi też - odparł i spojrzał na Luigi - wiesz po co przybyłem.

-Tak wiem, wiem - odrzekł unikając patrzenia w jego oczy. Nie powiem, ale był trochę przerażający. Chociaż widziałem bardziej mrożący w krew w żyłach spojrzenie.

-To my nie będziemy przeszkadzać - powiedział mój towarzysz i chciał się już wycofać, ale zatrzymał go Assassino.

-Po co tutaj przy jechaliście? Wiem, że bez powodu nie wrócił byś tutaj - jego dłoń poleciała na biodro gdzie zobaczyłem kaburę.

-To moja wina! - wtrąciłem się - Mam tutaj spotkanie z mężczyzną, który załatwi mi lepszy sprzęt do mojej firmy lotniczej - wytłumaczyłem mężczyźnie na szybko.

-Będę mieć na was oko lepiej aby nie było przez was problemów później, bo Morte osobiście się wami zajmie.

-Spokojnie przyjacielu! - zaśmiał się nerwowo Labo - Nie będziemy robić problemów to tylko małe spotkanie i tyle.

-Luigi prowadź! - zwrócił się do lidera grupy Groszków i zniknęli w środku domu. Spojrzałem zmartwiony na Labo, który nie wyglądał na zadowolonego.

-Mamy przejebane jak nami zainteresuje się Morte!

-Kto to jest tak w ogóle?

-Lider całej mafii i jakby władca tego miasta - odparł - nie chcesz go poznać jest przerażający!

-Jak można powiedzieć tak o mężczyźnie, który zapewne ma twarz schowaną za maską?

-Wystarczy jeden wzrok i bijący od niego chłód oraz lufa przy łbie aby wszystko wyśpiewać!

-Myślisz, że Larry pracuje dla nich? - spytałem dosyć niepewnie.

-Jest jakieś prawdopodobieństwo, że tak. Każdy kto robi jakieś interesy jest pod okiem Lordów.

-No to zajebiście! - westchnąłem i mój telefon zaczął dzwonić aż zdziwiłem się, ale wyciągałem telefon z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. -Montanha dzwoni - powiedziałem zdziwiony, a po chwili dostałem w łeb.

-Co ja mówiłem o mówieniu o naszych? - warknął Labo -Tu wszyscy mają uszy.

-Przecież nikt z pewnością go tu nie zna - prychnąłem i odebrałem dając na głośno mówiący. - Hej Grzesiu!

-Siemanko Dia! - powiedział głos Erwina czego się nie spodziewałem.

-Err- zagryzłem język - siwy co tam u Ciebie dlaczego z Grzesia telefonu dzwonisz?

-A, bo poszedł po kawę do automatu! Zrobił pizzke dla mnie!

-To przynajmniej się nie nudzisz!

-Siemka Dia i zapewne Labo - powiedział ten basowy głos, którego nie można nigdzie indziej pominąć.

-Siema Grzesiu! Jak tam u was?

-Dobrze pizze zrobiłem na obiad, bo wielkie dziecko się obraziło na mnie rano i powiedziało, że pizza albo wun.  - wybuchnąłem śmiechem, a ze mną Labo.

-Co poradzić na duże dziecko - powiedział w masce gazowej mężczyzna.

-No nic nie da się! - odparł Grzesiu. -Dotarliście na miejsce?

-Tak Laborant pokazuje mi miasto i nie uwierzycie na kogo wpadliśmy przez przypadek!

-Kogo? - zapytał Knuckles.

-Nie jakiego Assasiono z Lordów!

-O kurwica! Nic się nie stało? - powiedział przez telefon trochę zmartwiony Erwin.

-Luz po prostu będzie na nas miał oko, a tak to trzy dni i będziemy z powrotem na 5City!

-Mam nadzieję, że nie wplątacie się w coś czego nie chcecie - odezwał się w końcu Montanha - bądźcie ostrożni tam w końcu Dia bez ciebie nie będzie zakonu, a bez Laboranta jak to wy mówicie mety!

-Spokojna głowa Grzechu! Grunt aby nie podpaść jakiemuś tam Morte i będzie git! W ogóle kto kurwa nazywa się Morte?! To beznadziejnie brzmi.

-Nie mów tego takim głosem, bo będzie jako niesławienie - upomniał mnie Labuś.

-Okej, okej -westchnąłem.

-Labo ma rację nie bez powodu gościu nazywa się Morte po portugalsku oznacza to śmierć - usłyszałem, ze strony Grzesia.

-Nie sądziłem, że umiesz portugaliski - powiedział Erwin.

-Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiecie - odparł na słowa mego brata.

- To się dowiem! - zasugerował.

-Dobra zadzwońcie później my chyba lecimy na miasto coś zjeść! Jestem ciekawy co tutaj do zaoferowania mają! - odparłem z szerokim uśmiechem na ustach - No i smacznego wam!

-Dzięki Dia! - powiedzieli równocześnie z czego się za śmiali.

-Bawcie się dobrze razem tylko nie bądźcie za głośno! - gdy już chcieli z oburzeniem na mnie coś powiedzieć rozłączyłem się z rozmowy.

-Serio? - spojrzał na mnie prowadząc mnie przez ulice miasta.

-Nie widziałeś jaka chemia między nimi jest - rzekłem - tylko jedno i drugie się nie przyznaję!

-I specjalnie zostawiłeś ich samych?

-Aby w końcu coś se uświadomili - mruknąłem - w sumie pasują do siebie tylko muszą to zobaczyć w końcu.

Czy będzie Dia podpadnie Lordom?
Skąd Assasino zna Laboranta?


2191 słów

Witam serdecznie jeszcze raz!
Mam spory dylemat odnośnie książki, ponieważ zastanawiam się nad robieniem świąt bożego narodzenia.
Obliczyłam sobie tak w głowę, że mam do napisania jeszcze około
19-20 części do skończenia książki. Z tym dodatkowym to będzie o jeden może dwa więcej.

Chcielibyście zobaczyć taki rozdział tematyczny?

Na pewno nie będziecie się nudzić! :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro