Kod 8
Rozdział?
O kurwica!
Miłego dzionka!
Perspektywa Pisiceli
Grzesiu jak to zawsze nas szybko zdemaskował odnośnie naszego bezpodstawnego zatrzymania go w pastorowym wanie i tak po prostu odjechał gdy skończyliśmy rozmawiać, a raczej gdy on skończył z nami gadać.
-No no to co pościg za nim?
-Nie, no nie wypada robić pościg za kimś kto nas zdemaskował o niepotrzebne zatrzymanie drogowe lepiej aby nie wspomniał tego na zebraniu, bo Sony nie będzie zadowolony.
-Masz rację - Dante wsiadł na miejsce pasażera.
-Jedziemy do miasta skoro już załatwiliśmy, że Grzesiek pojawi się na zebraniu - rzekłem - tylko szkoda, że będzie on w sumie stać, bo nie jest w temacie, który chcemy poruszyć.
-No, ale jako 01 musi być aby zatwierdzić przy ojcu - westchnął Dante wpatrzony w krajobraz za szybą.
-Dlaczego tak bardzo boisz się Sonnego? - zapytałem ciekawy.
-Bo po prostu czasami mnie przeraża, bo w sumie jest zdolny do wszystkiego i wystarczy, że coś źle zrobisz, a wylatujesz.
-Czyli masz respekt wobec niego - podsumowałem jego słowa - dla mnie jest dobrym szefem, bo kontroluje wszystko i załatwia dla nas rzeczy. Pomimo iż nie musi tego wcale robić.
-Raczej stara się załatwić, a na razie nic nie załatwiliśmy od niego do jednostki o to co prosimy - rzekł cicho i musiałem przyznać mu rację.
-Pamiętaj iż nie wszystko od tak się da się załatwić, bo abyśmy coś otrzymali, to muszą zrobić to od zera specjalnie dla nas - powiedziałem to co sądziłem, spokojnie kierując nas w stronę miasta do którego dopiero dojechaliśmy - jesteśmy nową jednostką i musimy poczekać na ulepszenia.
-W sumie masz rację - potwierdził moje słowa i spojrzał na telefon - jest już osiemnasta!
-Czyli jedziemy na komendę - stwierdziłem i skręciłem w lewo kierując się w stronę Mission Row gdzie znajdowała się nasza jednostka.
-Wszyscy wiedzą o zebraniu? - nagle zapytał Dante i w sumie dobrze, że przypomniał.
-02 przypominam o kodzie 8 na dwudziestą, strój galowy obowiązkowy! - poinformowałem na radiu tak aby każdy słyszał.
-10-2 - odparło kilka osób naraz.
-Jak zwykle wszyscy naraz - mruknął Capela kręcą głową na boki.
-No co poradzisz na to - wzruszyłem ramionami - 02 plus 1, 10-76 na komendę - zgłosiłem na radiu.
-Oj dziś z pewnością będzie się działo - westchnął Dante i popatrzył się w dal.
-Racja - potwierdziłem i wjechałem na parking z przodu komendy i zaparkowałem pod gołym niebem - no, ale co ja ci poradzę, że szefito postanowił sprawdzić nasze działania. Tylko nie mówmy nic o tym co Grzechu robił, bo może być to wzięte za spoufalanie się z obywatelami.
-Może iż możesz mieć rację - poparł mnie, a z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie - niech Grzesiu ma coś z życia skoro praktycznie jest na służbie cały czas.
-Tak - kiwnąłem głową i wszedliśmy na komendę przez boczne drzwi. Skręciliśmy w prawo idąc przez korytarz, prosto i szliśmy w ramię w ramię do biura. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka jako pierwszy, ale zamurowało mnie gdy na fotelu siedział w pełni ogarnięty i przygotowany do zebrania w stroju oficjalnym Montanha. Czytał notatki, które zrobiliśmy w sobotę i zostawiliśmy w biurze aby się nie zgubiły.
-Co jest? - spytał Capela widząc iż gwałtownie staję w miejscu, ale gdy zobaczył o co chodzi aż sam wyglądał jakby nie dowierzał własnym oczom.
-Grzesiu od kiedy tu jesteś?
-Niedawno ubrałem się, ale stwierdziłem, że nie będę zgłaszać statusu aby nie dodawać wam więcej funkcjonariuszy na służbie - odparł patrząc się na mnie znad notatek - wiedzę, że dużo jest do omówienia i wyjaśnienia, ale połowę już tłukliśmy to tydzień temu i dalej nic?
-Jak wydać - odparłem i podszedłem do biurka siadając na jednym z dwóch krzeseł - trzeba im to powtórzyć aby w końcu każdy wiedział, bo wiesz jak to bywa nie każdy przychodzi na spotkania potem jest zamęt w jednostce.
-Wiem - westchnął i przeczesał włosy do tyłu.
-Jak ty to robisz? - spytałem po chwili ciszy.
-Co robię? - spytał niezbyt rozumiejąc moje zapytanie.
-Prawdopodobnie nie spałeś dużo, wypiłeś z pewnością trochę, a przy tym spędziłeś noc na zabawie, a jednak mimo zmęczenia i kaca jesteś tutaj i nie widać po tobie tego! - powiedziałem przyglądając się mu uważnie.
-Potrafi się wszystko ogarnąć jeśli się chce - odpowiedział na moje pytanie, ale nie tego oczekiwałem.
-A jak twoje ramię?
-Nie jest źle - odparł - kilka razy miałem je dezynfekowane i opatrzone w świeże bandaże. Więc tylko czekać aż się zrośnie - uśmiechnął się do mnie.
-Powinieneś bardziej uważać - stwierdziłem martwiąc się iż pewnego dnia nie będzie dobrze, a będzie tragicznie i tego raczej nikt, by nie chciał.
-Spokojnie mam wszystko pod kontrolą - odrzekł, ale nie wyglądało czasami tak.
-Wiemy, ale mówisz to zawsze gdy zostajesz ranny - wtrącił się Capela.
-Jestem terminatorem, jestem nie do zdarcia! - zaśmiał się, a na jego twarzy gościł ciągle szczery uśmiech. Mimo iż było widać fioletowe worki pod jego oczami przez niedobór snu to jednak tryskał energią.
-Nie zaprzeczamy jednak lepiej abyś uświadomił sobie, że to jednak twoje życie i powinieneś je szanować.
-Szanuję Janek - odrzekł i jego kąciki ust delikatnie opadły - jednak ktoś zawsze musi być tym kto przyjmie na siebie zagrożenie - powiedział - ufam ludziom z którymi pracuję i mimo ich błędów wiem, że gdy staną między murem, a kowadłem wybiorą drogę, która będzie o wiele bezpieczniejsza dla wszystkich.
-Rozumiem co chcesz przekaz jednak potrzebny jesteś na komendzie, a nie praktycznie co chwila na szpitalu - odpowiedziałem na jego wypowiedź.
-Jak w ogóle było na imprezie? - zmienił temat Capela gdyż ten co prowadziliśmy chyba nie był zbyt dobry na ową chwile.
-A sporo ludzi z miasta jak to zawsze jest na imprezach. Przyjemne, fajne, spokojne miejsce. Spędziłem dużo czasu na rozmowach i śmianiu się oraz po prostu zabawie.
-To dobrze przynajmniej poznałeś nowych ludzi - mruknąłem.
-Ooo skoro sobie przypomniałem! - wystrzelił nagle - Kui prowadzi restauracje Burgershota - powiedział - na imprezie zaproponował mi za
100 tyś za dwa miesiące możliwość stołowania się naszych funkcjonariuszy w jego restauracji. Po tych dwóch miesiącach cena trochę wzrosłaby do 130 tysięcy dolarów za trzy miesiące - z uwagą słuchałem tego co mówi Montanha.
-Czyli taniej - stwierdził po chwili Dante i musiałem przyznać rację.
-O wiele taniej skoro restauracja włoska za dwa miesiące chciała 160 tysięcy, a u Pana Kui'a mielibyśmy trzy miesiące za 130 tyś - podsumowałem propozycje, którą otrzymał 01.
-Też tak sądzę jednak odpowiedziałem iż muszę to z wami przedyskutować, ponieważ to jest nie mała kwota.
-Spytamy się wszystkich gdzie chcieliby się stołować - zaproponowałem - tak będzie nam lepiej wybrać jaką restauracje wziąć do współpracy!
-Racja - skiwnął głową Montanha - powoli zbliża się dwudziesta - dodał patrząc na zegarek, a w korytarzu powoli słychać był stukot butów i gwar rozmowy.
-No to lecymy na kod 8 - oznajmiłem wstając z krzesła.
-01 do wszystkich jednostek przypominam, że schodzimy ze służby na czas kodu 8! - nadał komunikat radiowy.
Perspektywa Montanhy
Po zaznajomieniu się z notatkami chłopaków oraz rozmowie opartej na wszystkim i niczym skierowaliśmy się do sali konferencyjnej gdzie zawsze odbywa się kod 8. Gdy wchodziłem do sali telefon mi zaczął wibrować więc zerknąłem na wyświetlacz.
#Co robisz Monte?#
#Jestem na komendzie załatwiam sprawy #
Odpisałem mu nie chowając telefonu gdyż wiedziałem, że tak czy siak zaraz odpisze.
#Praca, praca 😂 nie prze pracuj się za bardzo#
#Lepiej idź robić tą msze, a nie pitol mi o pracy księdzu #
Odpisałem mu i wyciszyłem telefon. Powoli wszyscy zbierali się w sali zajmując wybrane przez siebie krzesła. Stałem pomiędzy Pisicelą, a Capelą, a przede mną była mównica. Czekaliśmy tylko na to aż Sonny Rightwill przybędzie do nas. Nie musieliśmy dług czekać aby też tak się stało.
-Baczność! - powiedziałem donośnym głosem, a wszyscy wstali salutując gdy pan komisarz przeszedł pomiędzy rzędami i stanął przy nas - Spocznij! - wydałem kolejną komendę, a wszyscy grzecznie usiedli na swoich miejscach - Dzisiejszego dnia mamy dużo spraw do poruszenia jak i do omówienia. Będą to pochwały jak i nagany za swoje zachowania. Czeka niektórych awans, a niektórych degrad. Mam nadzieję, że razem wspólnie przy pomocy pana komisarza, damy radę omówić wszystkie nadchodzące zmiany i następstwa w naszej jednostce!
-Od czego chcecie abyśmy zaczęli? - spytał Dante - Omawianie czy awanse z premiami?
-Ja bym zaproponował abyśmy zaczęli od omawiania - wtrącił się komisarz - chciałbym poruszyć kilka spraw odnośnie, które wpłynęły do mnie jako prośby od High Commandu! Nowe jednostki policyjne jak i radiowozy są przygotowywane - oznajmił spokojnym tonem głosu - jednakże potrzeba do tego trochę czasu aby wszystko dopiąć do końca. Dostaliśmy pozwolenie na wprowadzenie jednostki SWAT jak i SERT przez to będą nabory do tych jednostek jak i szkolenia. Myślę, że koordynatorami tych jednostek specjalnych będzie Juan Pablo Pisicela oraz Gregory Montanha! - popatrzył się na nas, a ja skinąłem potwierdzająco głową wraz z Pisim, że się zgadzamy - Co odnośnie aut specjalnych musicie jeszcze trochę poczekać gdyż naprawdę trudno dostać odpowiedni produkt do policji, który by się nadal. Tyle ode mnie jak na razie.
-Więc przejdziemy do dalszych spraw, które HC chciałby poruszyć i uzgodnić z wami. Jak już większość z was wie bądź nie. Staramy się o to abyście jako policjanci mieli darmowe rację żywieniowe jednej z restauracji. Mamy dla was dwie propozycje, które bierzemy pod uwagę. Jednak to od was zależy czy zgodzicie się na to. Mamy do wyboru Burgershota i włoską restauracje. Nie powiem jedna ze stron zaproponowała mniejszą cenę. Jednakże to wy macie korzystać w czasie przerwy w służbie z darmowego jedzenia. Prosiłbym abyście ci którzy chcieli jeść u włochów nadal siedzieli, a natomiast ci co zainteresowani są Burgershotem wstali w ten sposób będzie nam łatwiej przeliczyć ile z was chce to czy to. Janek przelicz stojących, a ty Dante siedzących - zwróciłem się do chłopaków i gdy oni liczyli przetarłem ramię, które nie powiem bolało mnie i chyba będę musiał z tym iść do medyka aby mi sprawdził.
-Jedenastu za włoską - powiedział Capela.
-Dziewietnastka za Burgershotem - oznajmił Pisi.
-Wychodzi na to, że więcej chętnych jest na Burgershot. Jednak nie znaczy to, że będziemy tylko stołować się w jednej restauracji. Na pewno będziemy starać się aby od czasu do czasu zmieniać miejsce gdzie będziecie dostawać darmowe jedzenie! - rzekłem i spojrzałem na kartki - Następnym tematem jest porządek w szafkach z dowodami jak i szafkach policyjnych. Proszę o przestrzeganie tego porządku, który tam jest i nie psucie go. Następna sprawa to radio na którym za bardzo rozmawiacie, a za mało kodów!
-Radio to nie jest skejp aby rozmawiać sobie na nim gdy dzieje się akcja! - wrócił się Pisicela, który był bardzo cięty na nie przestrzeganie tego - Mają być na nim klarowne i proste odpowiedzi, a nie darcie za przeproszeniem japy! Tyle mam do powiedzenia!
-Kolejnym problemem jest problem z komunikacją na tym radiu - oznajmiłem - nie tylko chodzi o rozmowy, ale nie jasne komunikaty, które dajecie. Oczywiście kadeci mają się od was uczyć, a nie pobierać od was złych nawyków!
-Kolejnym problemem jest to, że macie za dużego mustwina i staracie się za bardzo wszystko zrobić przez to cierpi jednostka - wypowiedział się Capela.
-Kolejnym problemem, który muszę poruszyć to brak waszej decyzji, bo się wahacie. Ja rozumiem iż nie wszyscy są na tyle odważni jednak gdy chodzi o ludzkie życie to musimy czasem zrobić coś niespotykanego i czasami szalonego. Lecz to jest nasza praca i musimy być pewni tego co robimy - mówiłem chcąc jakoś zachęcić moich funkcjonariuszy do działania, a nie biernego oglądania. Gdy mój telefon nagle zaczął dzwonić, aż się zdziwiłem, bo myślałem że wyciszyłem go - najmocniej przepraszam- rzekłem i wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni patrząc na wyświetlacz gdzie pokazał się napis Erwin - muszę odebrać Pisi możesz kontynuować?
-Jasne - odparł, a ja wychodząc z sali odebrałem od pastora.
-Co się dzieje? - spytałem od razu - Mam teraz spotkanie i proszę streszczaj się!
-Wybacz Grzesiu, ale mamy nożownika na zakrystii - usłyszałem zmęczony głos Pastora.
-Co się stało? - spytałem zmartwiony tym co mi powiedział.
-Była msza i nagle zaatakował Sana, ale uchronił się na szczęście. Teraz przesłuchujemy tego gościa, ale sądzę, że lepiej będzie go wysłać do więzienia i zaboli go portfel.
-Zaraz będę. Nie zróbcie gościowi krzywdy, bo będziecie również brani pod uwagę w zatrzymaniu - powiedziałem.
-Postaramy się i przepraszam, że przerywam wam w spotkaniu, ale nikogo nie ma na służbie.
-Tak wiem, wiem - odparłem - zaraz z jakimś funkcjonariuszem podjadę pod zakon.
-Dzięki - rozłączył się, a ja wszedłem do sali, ale stanąłem w drzwiach.
-Hank potrzebuje cię ze sobą - powiedziałem przerywając wypowiedź Capeli.
-Co się dzieje Montanha?
-Atak na zakon. Nożownik w czasie mszy zaatakował ministranta - oznajmiłem.
-A dlaczego to nie pojedzie ktoś inny? - zapytał zaskoczony Sonny.
-Ponieważ po ostatnim zdarzeniu gdzie Policja była na zakonie zniszczyła i zaniedbała świętość miejsca. Zniszczonych zostało kilka nagrobków przez pościg za ludźmi co napadli na bank i zgarnięty został Pastor iż to jego wina - tłumaczył sytuacje Rightwillowi, Pisicela - od tamtego momentu Policja ma zakaz zbliżania się do zakonu bez pozwolenia i jedynym kto może tam wjechać jest Grzegorz.
-Gotowy szefie! - powiedział przede mną Hank i razem wspólnie opuściliśmy spotkanie.
-Jedźmy twoim. Nie czuje się jakoś na siłach aby prowadzić- oznajmiłem i wsiadliśmy do radiowozu Hanka.
-Dlaczego ja szefie zostałem wybrany?
-Ponieważ jesteś najspokojniejszy z tych wszystkich ludzi - rzekłem, a ręką zabolała mnie bardziej jednak nie pokazałem tego po sobie. Po pięciu minutach dość szybciej jazdy na bombach wjechaliśmy na zakon. Na powitanie wyszedł San. Gdy Hank stanął wyszedłem z samochodu i uśmiechnąłem się do mężczyzny.
-No no, ależ się odwaliliście na te wasze spotkanie policyjne - stwierdził z uśmiechem w moją stronę.
-Nic ci się nie stało? - spytałem delikatnie zmartwiony tym iż ktoś był zdolny zabić ich tylko dla jakiś porachunków.
-Dobry kuzynie - powiedział Hank.
-Hej Hank. Jest dobrze na szczęście mam szybki refleks więc kosa w żebra nie trafiła - zaśmiał się i zaczął prowadzić nas do zakrystii. Wszyscy w środku stali nad związanym mężczyzną, który uśmiechał się psychopatycznie.
-01 szef policji - przedstawiłem się mężczyźnie - jest pan aresztowany z powodu napaści na człowieka w miejscu publicznym z bronią białą.
-Pffff jesteś śmieszny Gregory - zwrócił się do mnie po imieniu - że nie widzisz tego co się dzieje tutaj! To wszystko kłamstwo, którym was karmią!
-Czy wiecie o czym on mówi? - zapytałem patrząc się na chłopaków i podszedłem do związanego mężczyzny łapiąc jego ręce, zakułem je oraz odwiązałem z niego linę, która uniemożliwiała mu poruszenie się.
-Nie wiemy - odparł Erwin - jest on niebezpieczny i nie wiadomo czy nie chory psychicznie. Biedny człowiek - westchnął łącząc ręce w geście modlitwy. Natomiast chłop, który grzecznie stał zaczął się rzucać, a trzymałem go delikatnie prawą dłonią i gdy zaczął się szamotać aż poczułem jak moje ramię zaczęło aż palić mnie żywym ogniem. Szarpnąłem mężczyzną i wyprowadziłem go z pomieszczenia siłą. Otworzyłem mu drzwi od tyłu i wrzuciłem go do środka radiowozu zamykając z trzaskiem drzwi. Korzystając z tego, że Hank został w środku włożyłem dłoń pod mundur, który okazał się iż był od środka mokry. Gdy wyciągnąłem dłoń aż pobladłem.
-Szefie - odezwał się Hank - mam od nich wziąć zeznania?
-Ja się tym zajmę, ty jedź na cele z nim - odparłem ściągając białe rękawiczki z dłoni, które należały do galowego ubioru policjanta aby mój towarzysz tego nie zobaczył.
-A szef jak wróci? - spytał.
-Pastor mnie podwiezie - powiedziałem widząc iż wychodzi z zakrystii już w normalnym stroju.
-Jest szef pewien?
-Tak, tak jestem - powiedziałem trochę nerwowo gdyż nie wiedziałem ile krwi ze mnie wyszło skoro cały rękaw miałem w krwi. Na szczęście tego nie było widać na mundurze.
-Jak coś to niech szef mówi na drugim radiu.
-Jasne Hank. Uważaj na siebie.
-Tak jest - wsiadł do radiowozu i odjechał.
-Dlaczego nie pojechałeś z nim? - spytał Pastor, ale jego mina zmieniła się gdy spojrzał w moje oczy - Wszystko w porządku, bo zbladłeś.
-Podwieziesz mnie na szpital? - spytałem cicho.
-Co się stało? - zapytał zmartwiony.
-Heheh chyba szwy mi puściły, bo cały rękaw mam w krwi - mruknąłem nerwowo gdyż odczuwałem teraz ten ubytek krwi w organiźmie.
Czy naprawdę rozwalił szwy?
Czy to Monte wróci na służbę?
2557 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro