Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kawałek prawdy

Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!
Jakieś plany na dzisiejszy dzień?
Miłego dzionka!

Perspektywa Montanhy

Wizyta w szpitalu mijała strasznie powolnie. Nie pamiętam w sumie swojego pierwszego obudzenia z operacji, a Erwin nie chciał mi powiedzieć co odwaliłem gdy byłem słabo świadomy tego. Miałem jeszcze chwilę do opuszczenia szpitala. Miał po mnie podjechać Hank aby odebrać mnie z Pillbox. Musiałem wrócić jak najszybciej do pracy aby sprawdzić pewną rzecz jednak boję się, że szybko do pracy nie wrócę. Janek raczej mnie nie dopuści do pracy po wypadku w niej, jak zwykle. Westchnąłem cicho ubierający się w ubrania, które wczoraj przywiózł mi Erwin z mojego mieszkania. Ubrałem czarne dżinsowe spodnie, białą podkoszulkę i fioletowy golf o którym totalnie zapomniałem, że posiadałem w szafie. Rana była prawie wyleczona, ale musiałem na nią uważać i jeszcze bandażować aby nie wdało się zakażenie. Zabrałem ze sobą swoje rzeczy i opuściłem salę szpitalną.

-Pański wypis - podała mi medyczka do podpisania co oczywiście zrobiłem bez w zlekania aby po prostu opuścić te ściany szpitalnego chaosu. Oczywiście jak wyszedłem przy drzwiach stała moja vecia, a w niej siedział Hank.

-Siemka Hankuś - przywitałem się z mężczyzną za kółkiem mojego samochodu.

-Siemka Grzesiu jak tam samopoczucie?

-Jest dobrze - wsiadłem do samochodu i zapiąłem pasy.

-Pamiętasz cokolwiek z tego dnia co zostałeś postrzelony?

-Nie, nie za bardzo - odpowiedziałem mu chociaż trochę zataiłem prawdę przed swoim przyjacielem. Zapamiętałem pewien szczegół jednak nie byłem pewien odnośnie tego, dlaczego najpierw muszę sprawdzić to i upewnić się odnośnie mojej hipotezy. - Coś się działo ciekawego?

-Było ostrzeliwane kilka miejsc przez nieznanych dla nas ludzi. Nikogo nie złapaliśmy więc nie mamy żadnych poszlak odnośnie tego kto może za tym stać.

-To nie ciekawie - stwierdziłem będąc ciekawy kto za tym stoi. -Jakie miejsca były atakowane?

-Burgershot, jakieś magazyny i aparty - odparł i spojrzał na mnie. -Masz jakąś teorie?

-Nie, ale myślę, że jak dołączę do tej akcji to coś odnajdziemy - rzekłem z uśmiechem.

-Czyli nie wiesz?

-Czego?

-Masz przymusowy zakaz na 24h aby uczestniczyć na służbie.

-Po prostu zajebiście - westchnąłem - to co ja mam robić?

-Odpoczywać - odparł i poklepał mnie po ramieniu. - Co cię łączy z Erwinem Knucklesem?

-Co?! - zakaszlałem nie spodziewając się takiego pytania ze strony mężczyzny.

-No widziałem jak razem spaliście na łóżku - powiedział z uśmiechem i spojrzał na mnie.

-Nic mnie nie łączy z pastorem - mruknąłem uciekając wzrokiem w bok.

-Mnie nie oszukasz Grzesiu - odpowiedział.

-Po prostu się przyjaźnimy.

-Śpiąc w łóżku wtuleni w siebie jak nie jedna przysłowiowa para?

-To... Ja... Ummm... - nie wiedziałem jak się z tego wybronić, ponieważ widziałem, że coś ciągnie mnie do tego szaleńca jednak nie mogłem pociągnąć tego dalej gdyż było to zbyt duże ryzyko.

-Widać po was i każdy to widzi - stwierdził - przecież całe miasto o was trąbi od początku.

-Może, ale jest to tylko przyjaźń - rzekłem - podwieziesz mnie pod komendę?

-Jasne, ale dlaczego?

-Muszę odłożyć sprzęt policyjny i zamówić nowy mundur zapasowy - oznajmiłem, gdyż z góra mego policyjnego stroju raczej nie jest zdatna do użytku.

-Rozumiem - kiwnął głową i dość szybko zjawiliśmy się na Mission Row.

-Dzięki, że pod jechałeś po mnie.

-Nie masz za co dziękować przyjacielu!

-Uważaj na moją vecie!

-Jasne! 408, 10-76 na 10-90! - odjechał na czynną służbę. Z delikatnym uśmiechem wszedłem przez lobby do komendy i poszedłem odłożyć wszystko do szafki, a następnie wpadłem do biura w którym był Janek pomimo, iż go wcześniej nie zauważyłem przez szybę.

-Co tu robisz Gregory? - powiedział oficjalnie do mnie na co przewróciłem oczami gdyż nienawidziłem jak ktoś tak do mnie mówi, ponieważ tylko jedna osoba tak do mnie się zwracała.

-Wpadłem odnieść sprzęt policyjny i chciałem wpisać się o nowy strój policyjny gdyż ten już nie nadaje się do użytku.

-Wpiszę cię - odparł - jak w ogóle się czujesz?

-Nie jest źle - stwierdziłem - mogło być lepiej gdybym mógł wrócić do służby, ale mam zakaz.

-Wybacz, nie chciałem abyś tak ryzykował swoim życiem. Rightwill stwierdził iż poradzisz sobie ogarnąć wszystko sam.

-No jak widać - zacząłem z sarkazmem - poradziłem sobie z omawianiem wszystkich problemów, dawaniem degradów i awansów, rozdawaniem premii oraz wszystkim co mi zostawiliście na głowie, bo zrobiliście sobie wolne! Dobrze, że jeszcze rekrutacji nie było! - zaśmiałem się ironicznie, zakładając ramię na ramię.

-Dobra zrozumiałem o co Ci chodzi - rzekł - najmocniej cię przepraszam za to.

-Nie chce przeprosin chce wrócić na służbę!

-Nie dziś! Jutro dobrze?

-Dobra - odparłem i podszedłem do drzwi biura - do jutra Janek! - pożegnałem się opuszczając komendę.
Do jutra mogłem poczekać aby wrócić na służbę jednak chciałem jak najszybciej ogarnąć kilka rzeczy z swoimi śledztwami, ponieważ jest co raz więcej poszlak, ale w którą stronę one mnie zaprowadzą to, to nie wiem.
Spokojnie minęła mi droga na patykach do domu. Już chciałem wkładać klucz do drzwi, ale usłyszałem iż telewizor działa wewnątrz mieszkania. Nie posiadałem przy sobie broni więc westchnąłem na swoją głupotę, ale wszedłem do domu i nie spodziewałem się tam pewnego szaro włosego mężczyzny.

-Hej Monte! - pomachał do mnie z kanapy dłonią, a w drugiej miał kawałek pizzy. Ściągnąłem kurtkę i buty z siebie, a po chwili byłem w salonie.

-Co robisz u mnie w domu? - spytałem i wziąłem sobie kawałek pizzy z opakowania.

-Chwilowo mieszkam! - odparł z uśmiechem i ugryzł ciasto z dodatkami, a moja brew powędrowała do góry.

-Hm? - mruknąłem gryząc kawałek pizzy.

-Wiesz awaria gazu była u mnie w mieszkaniu i zrobiło jeeeeebut! -zaśmiał się - Spierdalałem wtedy szybciej niż kiedykolwiek w życiu na jakimkolwiek napadzie!

-Jak?

-To jest dobre pytanie, bo sam nie wiem jak to się stało! Więc stwierdziłem, że skoro jesteś w szpitalu to chwilowo posiedzę sobie u ciebie - uśmiechnął się niewinnie do mnie - nie jesteś o to zły? - pokręciłem  głową na nie gdyż nie miałem nic przeciwko temu aby wpadał do mnie. -Serio?

-Yhym - mruknąłem i przełkąłem jedzenie w ustach - nie mam nic przeciwko w końcu trochę życia będzie w tym mieszkaniu. Mam nadzieję, że moja broń nie została już sprzedana na czarnym rynku!

-Spokojnie Monte twoja broń jest na swoim miejscu! Niestety nie mam jeszcze na nie kupca! To znaczy do twarzy ci w fioletowym! - pokazał swoje ząbki.

-To przynajmniej wyjaśnia jakim cudem znalazłeś ten golf i nie waż wynieść się stąd żadnej broni, bo inaczej pogadamy - po groziłem mu paluszkiem i zjadłem kawałek pizzy, który zawinąłem mu z opakowania.

-Jestem jeszcze grzeczny Grzesiu!

-Widzę właśnie - przeleciałem wzrokiem po jego ciele gdyż był w spodniach dresowych oraz mojej szarej za dużej na niego bluzie, którą kiedyś mi kupili chłopacy. -Nie za wygodnie ci w mojej bluzie?

-A wygodnie! Dlaczego w ogóle była na samym dole w szafie?

-Tak jakoś - odparłem i poszedłem do kuchni aby nalać sobie wody do kubka. Naczynia były umyte i kuchnia była czysta aż wpadła mi do głowy myśl co tu się stało iż jest taki porządek. - Erwin?

-Tak? - jego głos z wyluzowanego zmienił się na delikatnie poddenerwowany.

-Coś zrobił w kuchni, że taki porządek?

-Nic?

-Mów mi prawdę, a nie kłam Pastor, bo będziesz spać na kanapie!

-Dobra spokojnie - westchnął i zaczął bawić się palcami, a ja nie pospieszałem go z powiedzeniem prawdy- przypaliłem Ci garczek.

-No trudno - odparłem, a on spojrzał na mnie z zdziwieniem jakby czekał na naganę za to, że popsuł.

-Tak po prostu? Nie będziesz krzyczeć itp?

-A co mam poradzić na to, że spaliłeś mi garnek? Zdarza się i trudno. Kupi się nowy i będzie dobrze - stwierdziłem i wróciłem do salonu z dwoma kubkami w dłoniach. Podałem jeden młodszemu i usiadłem przy nim na kanapie.

-Przepraszam - mruknął ledwo słyszalnie, na co pogłaskałem go po jego puszystych szarych włosach. Rzadko przepraszał i przyznawał się do błędu jednak nie przeszkadzało mi to, bo każdy był inny. -Ej!

-Tak wiem, wiem nie tykaj włosów - zaśmiałem się z niego - nie musisz przepraszać - napiłem się łyka soku owocowego z kubka i ściągnąłem swoją dłoń z jego włosów.

-Jak przypaliłem kiedyś garczek w domu to miałem przejebane przez trochę czasu - powiedział dość niepewnie.

-I bałeś się przyznać abym nie był zły?

-Yhym - mruknął ściskając w dłoniach kubek, a telewizor cicho grał w tle.

-Nie wiem, który mi zepsułeś, ale nie szkodzi to tylko garnek. Bardziej byłbym zły o koc gdybyś go popsuł - rzekłem.

-Czyli koc ma większą wartość od naczynia w którym robi się jedzenie?

-Tak, bo koce są z rodzinnego domu i przypominają mi o rodzinie - oznajmiłem gdyż mógł w końcu dowiedzieć się coś więcej.

-Czyli ta kobieta o której mówiłeś to twoja matka? - potwierdziłem kiwnięciem głowy.

-Dlaczego w takim razie nie poprosisz jej aby ci zrobiła kolejnego?

-Nie widziałem jej długo - odparłem smętnie - nie wiem czy nadal je robi poza tym nie mile jestem widziany w rodzinie.

-Dlaczego? -zapytał nie rozumiejąc.

-Można rzec, że uciekłem z domu zaczynając życie na własnych zasadach.

-Aż tak źle było u ciebie abyś musiał uciekać?- na jego słowa cicho westchnąłem i odłożyłem kubek na stolik gdyż to był ciężki temat dla mnie i chyba to zauważył.

-Miałem dość ostrego ojca, który mówił mi co mam robić i jak robić. Liczył iż przejmę po nim biznes.

-I?

-Z biegiem czasu wprowadzał mnie co raz bardziej w firmę aż w końcu zdecydowałem, że nie chce tego robić.

-I uciekłeś dlaczego? Nie mogłeś powiedzieć mu tego, że nie widzisz się w tym?

-Nie mogłem, bo to rodzinna tradycja i nie miałem decyzji - westchnąłem.

-Aby nie robić tego, uciekłeś?

-Tak - oparłem głowę o swoje kolana, które podciągnąłem do klatki piersiowej.

-Czyli nie miałeś łatwego dzieciństwa? - mruknął widząc moją postawę. Jego dłoń zatopiła się w moich włosach.

-A ty od zawsze byłeś mafiozą?

-Możliwe. Nie wiesz jak wygląda całe życie gangsterskie i na jakich prawach się utrzymuje - zaczął i spojrzałem na mężczyznę z zainteresowaniem. -Jednak masz rację, tak od początku byłem gangsterem.

-Dlaczego?

-Miałem wybór i zdecydowałem, że tak będzie lepiej. Byłem obiecującym hakerem i w końcu po wielu staraniach, stałem się lewą ręką szefa - mówił i delikatnie głaskał mnie po głowie. - Byłem zadowolony z takiego obrotu sprawy gdzie byłem dowodzącym grupą.

-Co się stało, że tu się znaleźliście?

-Strata lidera spowodowała rozpad całej mafii - odpowiedział.

-Nie przejąłeś kontroli?

-Nie wszyscy chcieli pójść za mną twierdząc, iż jestem gówniarzem - powiedział - no i, że jestem nieodpowiedni na te miejsce.

-Dlatego tutaj zacząłeś od początku?

-Chciałem udowodnić, że potrafię - kiwnąłem głową z uznaniem.

-Jak widać potrafisz - stwierdziłem z delikatnym uśmiechem.

-To dlaczego ty nie chcesz spróbować dołączyć do mnie?

-Nie chce po prostu paprać się w mafii.

-A utrzymując ze mną kontakt nie paprasz? - spojrzał w moje oczy.

-Może papram, ale dla ciebie warto - mruknąłem patrząc się w jego oczy.

-To dlaczego nie dołączysz?

-Bo nie potrafię - odparłem.

-To nie odpowiedź.

-Dla mnie jest.

-Niech ci będzie, bo nie chce kłótni między nami - mruknął ze słabym uśmiechem nadal mnie głaszcząc po głowie, jakie to było przyjemne uczucie.

-Ja też nie chce - odparłem - ty wybrałeś życie gangstera, a ja zdecydowałem aby być policjantem.

-Rozumiem - zabrał dłoń z mojej głowy i uśmiechnął się, a ja go odwzajemniłem. Położyłem nogi na ziemię oraz delikatnie się podniosłem do góry i wtuliłem w Erwina. Chłopak zdziwił się na moje posunięcie jednak odwzajemnił po chwili mój przytulas.

-Chodź idziemy spać - wymruczałem cicho.

-Jest dopiero 18 - stwierdził zdziwiony.

-Trudno.

-No dobra, niech będzie! Jedyny plus taki, że przynajmniej będziesz grzać.

-Jestem grzejnikiem - zaśmiałem się cicho i podniosłem go, na co wydał ciche yś z siebie. Jego ręce objęły mnie bardziej, a nogi założył na moje biodra. Powoli skierowałem się do sypialni aby położyć się spać, ponieważ mimo iż spałem trochę w szpitalu to jednak, to nie jest to samo jak w domu. Erwin schował twarz w mojej szyi przez to delikatnie przy gryzłem wargę od wewnątrz. Będąc już nad łóżkiem najpierw oparłem plecy złotookiego o pościel, a on puścił mnie dłońmi jednak nadal trzymał swoje nogi na moich biodrach. Nasze oczy spotkały się ze sobą i jego złote ślepia mnie hipnotyzowały jak i przyciągały do siebie. Nie wiem kiedy nasze twarze znalazły się tuż przy sobie i dzieliły nas milimetry, a nasze oddechy mieszały się ze sobą. Widziałem w jego oczkach tą iskierkę oraz niepewność, która pojawiła się gdy zaczęliśmy się do siebie zbliżać. W ostatniej chwili uciekłem głową w bok chowając ją w jego barku.

-Monte? - spytał cicho.

-Przepraszam - wyszeptałem i odsunąłem się od niego, a on rozplątał swoje nogi z moich bioder. Położyłem się obok niego ówcześnie ściągając z siebie golf i rzucając go na bok. Natomiast on ściągnął bluzę. Przykryłem nas pościelą i chyba szybko odpłynąłem.

Czyżby koniec przyjaźni?
Czy to aby na pewno prawda co mówi Monte?

2021 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro