Grozisz mi?
Witam w czwartkowym rozdziale!
Mam nowy telefon więc może być dla mnie problematyczne pisanie!
Muszę się całkowicie przestawić na coś czego nie znam więc może być ciężko.
Notka na dole!
Życzę miłego dzionka!
-Napisze - powiedział i uśmiechnął się do mnie, a po chwili wyszedł przez drzwi z auta. Jednak wrócił do środka opierając się o fotel i pocałował mnie w usta, oczywiście odwzajemniłem pieszczotę.
-Będziemy musieli późnej porozmawiać o naszej relacji - mruknąłem w jego usta na co on tylko się uśmiechnął.
-Z przyjemnością - powiedział cicho i teraz opuścił wnętrze samochodu - uważaj na siebie Monte.
-Spokojna głowa Erwin - rzekłem gdy zamknął drzwi od strony pasażera. W oknie budynku zauważyłem już Nicollo, który patrzył na nas.
-Napisze! - pomachał mi i ruszył do głównego wejścia do lokalu. Natomiast ja przejechałem przez bezużyteczną część lokalu gdzie powinno zamawiać się na wynos do auta. Jednak ta opcja jest wyłączona z użycia. Wyjechałem spod jadłodajni i od razu skupiłem się aby dojechać na miejsce obserwatorium. Miałem jeszcze sporo czasu aby dojechać na wyznaczone miejsce jednak wolałem być wcześniej i rozejrzeć się za ewentualnym zagrożeniem ze strony mego informatora, który raczej nie chciał współpracować z psem, ale musiał. Nie miał wyboru gdyż powiedziałem mu kilka interesujących akcji w których brał udział, a raczej nie chciał za nie siedzieć. Na miejsce tak jak myślałem byłem przed czasem więc zaparkowałem samochód na parkingu niedaleko obserwatorium. Wysiadłem z auta i zamknąłem je na klucz, bo nigdy nie wiadomo kto będzie zdolny do kradzieży w takim miejscu, a ludzie naprawdę różnie robią oraz są zdolni do wszystkiego. Ruszyłem spokojnym chodem w stronę budynku w którym przed, powinien być mój informator. Nie spieszyło mi się, ponieważ to była tylko kwestia czasu aż on się pojawi. Mając wystarczająco czasu zrobiłem obchód wokół budynku chcąc upewnić się czy na pewno czysty. Z doświadczenia nauczyłem się najpierw sprawdzać teren potem rozmawiać niż potem żałować tego, iż zostało się zaskoczonym przez wroga. Powoli dochodziła godzina dziewiętnasta więc z pewnością on powinien za niedługo postawić tu nogę. Noc była chłodna jednak księżyc powoli oświetlał wszystko wokoło swoim blaskiem. W końcu doczekałem się tego aż on podjedzie pod budynek autem. Z wnętrza wyszedł w ubrany płaszcz mężczyzna, którego poznałem bez większego problemu, mimo iż na twarzy miał maskę, która powinna mi utrudnić to.
-Witaj Montanha - przywitał się i przeszedł obok mnie kierując się na tyły budynku gdzie był taras.
-Witam panie Panacleti - mruknąłem i ruszyłem za nim - więc co masz mi takiego do przekazania?
-Mam informacje odnośnie twoich bałwanków, których poszukujesz - powiedział prosto z mostu.
-Więc mów - rzekłem, a on podał mi kartkę, którą wziąłem od niego i spojrzałem na nią.
-Za tydzień o tej samej porze czyli punkt 19 - mówił spokojnie, chociaż widać było po jego ciele niechęć na to, że musi mi powiedzieć informacje. - Do portu ma przybyć statek z nielegalnym towarem. Szef bałwanków również będzie na miejscu aby odebrać i sprawdzić towar, który zamówili.
-Za tydzień czyli we czwartek - chciałem się upewnić czy dobrze rozumiem.
-Tak - warknął niechętnie.
-Skąd mam pewność, że mnie nie okłamujesz?
-Masz taką samą pewność jak ja, że mnie nie wydasz - spiorunował mnie wzrokiem na co przewróciłem oczami.
-Nie wydam jeśli informacje są prawidłowe - odparłem.
-Czy ty mi właśnie grozisz?
-Raczej stwierdzam fakt abyś lepiej nie bawił się ze mną, bo naprawdę może to dla ciebie się źle skończyć. Nie zapominaj z kim rozmawiasz - odpowiedziałem chowając kartkę do kieszeni.
-Ty również uważaj.
-Nie boje się tej twojej śmiesznej mafii Panacleti! - rzekłem spokojnie - Jednak nie mówię, że od razu abyśmy byli wrogami. Najlepiej będzie jak ty i ja zapomnimy co tu się stało i o tym małym szantażu - schowałem dłonie do kieszeni w spodniach i patrzyłem na nocne niebo, które zachmurzyło się powoli puszystymi chmurami.
-Niech tak będzie - fuknął niezadowolony gdyż układ był taki, że on ma znaleźć mi informacje w końcu jest mafiozą, a ja może nie wjebie go do paki za prowadzenie zorganizowanej grupy przestępczej. On jak i ja ryzykowaliśmy sporo, ponieważ on mógł wrzucić mnie na jakąś minę, a ja mogę go wrzucić na dożywocie przy kilku dowodach, które posiadałem na niego. Tak naprawdę nie przy padłem mu do gustu, a on mi jednak musiał mi pomóc gdyż po prostu nie miał wyboru.
-Wiem, że nie powinienem cię szantażować o to, ale muszę wiedzieć kim jest ten cały gang bałwanów.
-Mam nadzieję, że się nie dowiesz - prychnął i odsunął się ode mnie - masz już wszystko? Mogę już iść?
-Dałeś mi kartkę więc mam nadzieję, że wszystko na niej jest, inaczej wiem gdzie cię znaleźć - powiedziałem chłodno i patrząc się za mężczyzną, który powoli wycofywał się z powrotem do swego samochodu, który stał przed budynkiem. -Miło się z tobą współpracowało Spadino. Mam nadzieję, że następnym razem będzie milej między nami.
-Nie licz na to! Jesteś psem! - pokazał mi środkowy palec - Mam nadzieję, że prędko zdechniesz wtedy będę pewnym, że będę bezpieczny jak i moja rodzina!
-Nie chce zagrażać twej rodzinie, bo nie potrzebne mi to aby mieć wrogów wystarczy, że całe miasto mnie nie lubi! - odpowiedziałem śmiejąc się - Nie martw się Spadino, twoi są bezpieczni.
-Nie myśl, że nie od płace ci tego! - wywarczał.
-Nie liczę wiem, że i tak od pokutuje to w przyszłości - rzekłem i spojrzałem na nocne miasto, a z chmur zaczęły spadać płatki śniegu. Widok był cudny, bo pierwszy śnieg zaczął sypać w końcu gdy do świąt został z niecały miesiąc. Jednak sytuacja nie była za ciekawa do podziwiania teraz cudu pierwszego śniegu. Cieszył bym się z tego gdyby nie to, że Panacleti otwarcie życzył mi śmierci więc mogłem spodziewać się naprawdę wszystkiego dnia gdy przybędzie nielegalny ładunek. Nie wiedziałem kogo tam spotkam i nawet po co tam chce iść. Może to moja ciekawość albo po prostu to, że chce rozgryźć to co postanowiłem sobie tego dnia w kasynie. Chcę poznać tożsamości tych ludzi i to kto nimi dowodzi. Erwin może, by znał ich, ale sam chce do tego dojść. Jak to zwykle robiłem w poprzednim mieście, ponieważ to najlepsza część rozegrania gry, dojść samotnie do końca sznurka i dowiedzieć się prawdy. Westchnąłem cicho gdy telefon zaczął dzwonić więc bez słów odebrałem.
-Hej Monte wpadniesz na Burgershota? Chłopaki chcą iść do baru i w sumie przydał byś się - zachichotał cicho co oznaczało, że już wypili coś, ponieważ zwykle tak się śmiał gdy już coś pod pił.
-Za 5 do 10 minut będę - odpowiedziałem cicho i rozłączyłem się, zrobiłem jeszcze zdjęcie panoramy i chowałem telefon do kieszeni. Otrzepałem się ze śniegu gdyż zaczął dość mocno sypać i to dużymi płatkami, a zdążył mi już zmoczyć włosy. Jednak nie za bardzo się tym przejąłem tylko ruszyłem do zaparkowanego samochodu aby następnie podjechać na burgerownie. Nagle straciłem jakikolwiek humor po tych kilku słowach Spadiniarza. Rozumiałem jego złość jednak była ona nie potrzebna chociaż groziłem mu wyrokiem i to nie byle jakim.
Dwa-trzy dni temu
All'Oro
-Czy mógłbym z panem pomówić w cztery oczy? - powiedziałem, poważnie na co jego brew powędrowała w górę.
-Dobrze o czym chcesz porozmawiać?
-Nie tutaj - postawiłem warunek.
-To gdzie?
-Na osobności - oznajmiłem, a on kiwnął głowa. Wyszedł za lady przez kuchnie.
-Za mną - powiedział i przeszedł obok mnie i skierował się na schody prowadzące do góry. Poszedłem za nim chcąc z nim na spokojnie porozmawiać o kilku rzeczach. Otworzył drzwi do biura i zaprosił mnie do środka. Grzecznie usiadłem przed biurkiem. - O czym chcesz porozmawiać?
-Nie będę robić cię w bambuko - rzekłem kładąc dłonie na biurku gdy on zasiadał na fotelu na przeciwko mnie - wiem, że to ty tego dnia mnie po strzeliłeś!
-Jakiego dnia?
-Nie udawaj durnia Panacleti - burknąłem - jakoś czas temu twoi ludzie zostali otoczeni przez funkcjonariuszy policji. Natomiast ty za szedłeś mnie od tyłu strzelając we mnie. To byłeś ty, twoje auto tam też było!
-Nie masz dowodów - powiedział patrząc na mnie dość delikatnie wkurzony, ale wyciągnąłem telefon i podałem mu go wybierając odpowiedni moment. Wziął ode mnie telefon, który po chwili wrócił do mnie. -Auto mi skradziono.
-Nie przejdzie to panie Panacleti - odparłem z uśmiechem na ustach - ponieważ ma pan na ręku ten sam zegarek co tamtego dnia. I nie wytłumaczy się pan, że każdy mógł go mieć, ponieważ masz zrobiony napis na nim z inicjałami!
-Czego ode mnie chcesz? - warknął niezadowolony.
-Chce tylko informacji od ciebie abyś mi zdobył, a wszystko co mam na ciebie uzbierane nie wyjdzie na światło dzienne - mówiąc to chowałem telefon do kieszeni.
-Jeśli myślisz, że sprzedam się na psach to nie ma szans!
-Dobrze to inaczej porozmawiajmy - westchnąłem nie chcąc rozmawiać w ten sposób jednak nie dawał mi wyboru - panie Panacleti zdobędziesz dla mnie te informacje albo ta cała przykrywka restauracji padnie i każdy dowie się, że prowadzisz przestępczą grupę terrorystyczną! Za to każdy z twojej grupy może dostać dożywocie, a co najgorsze karę śmierci! Więc zegar tyka. Zdecyduj mądrze w takim razie. - oparłem głowę na dłoni i patrzyłem uważnie na mężczyznę, który gotował się powoli w środku. Jako głowa rodziny wie, że powinienem zapewnić jej bezpieczeństwo i dbać o nią przede wszystkim. Dlatego jego złość rosła.
-Kto?!
-Grupa zwana Bałwankami! Chce o nich dostać wszystko co masz i kto nimi dowodzi.
-Nie ma kurwa szans! - prychnął - Nie będę się narażać innej grupie przez jebanego psa!
-Radzę być uważnym na słowa, które padają w moją stronę - zachowywałem spokój i pewność siebie w to co robię. Chociaż naprawdę nie lubiłem używać tej strony siebie.
-Nie Montanha!
-Zastanów się na odpowiedzią jeszcze raz - rzekłem i spojrzałem w jego oczy - wolisz zaryzykować życie całej grupy, bo nie chcesz poszukać jednej informacji, która tak naprawdę nie będzie cię kosztować tak wiele? Nie wiem czego się boisz. Trzech ludzi w maskach i ich szefa? Przecież masz na pewno konflikty z innymi i to gorszymi. - oznajmiłem widząc jak jego ręce ściskają się w pięści.
-Nie sądzę abym cokolwiek znalazł - powiedział, ale było widać po nim, że kłamie, ponieważ spiął się bardziej.
-Spadino mi również nie podoba się to co robię, ale masz wobec mnie dług wdzięczności w którym nie sprzedałem cię za postrzelenie mnie! Za próbę zabójstwa długo byś siedział, a policja byłaby zadowolona za rozłam kolejnej grupy przestępczej - śledziłem go jak zaczął chodzić po pokoju. -Potrzebuje tylko jednej informacji i nic więcej czy tak ciężko będzie poruszyć kilka osób aby dowiedziały się o planach Bałwanków czy ich szefa?
-Wiesz, że grożąc mi nie pomagasz sobie - warknął, a w jego dłoni pojawił się pistolet wycelowany we mnie.
-Zabij mnie to policja będzie tu szybciej niż myślisz, a na robisz sobie wrogów i niepotrzebnych problemów, bo wszystkie rzeczy na ciebie i twoich mam przy sobie!
-Usuń to!
-Raczej nie ty tu dajesz polecenia, bo jest na odwrót. Opuść broń i ją schowaj - rozkazałem mu, a on niepewnie wykonał polecenie widząc, że żadnego wrażenia nie zrobiła wycelowana broń w moją osobę. -No widzisz i już jest lepiej jak się słuchasz. Więc powiem jeszcze raz i nie podważaj mojego zdania - powiedziałem oschle. -Załatwisz mi to o co cię proszę, a dowody na ciebie zostaną usunięte po wszystkim. Rozumiemy się?
-Rozumiemy - prychnął, wstałem z krzesła i wyciągnąłem do niego dłoń, którą niechętnie uścisknął.
-Lubię z tobą robić interesy.
-Zemszczę się za ten szantaż! - ścisknął mocniej mą dłoń jednak nie zrobiło to na mnie wrażenia.
-Nie radzę - wzmocniłem uścisk, aż wyrwał z dłoni mej swoją. - Mój numer telefonu zostawiłem na stole. Mam nadzieję, że skontaktujesz się ze mną jak będziesz miał coś sensownego! - z tymi słowami wyszedłem z biura i zszedłem na dół lokalu żegnając się z mężczyzną stojącym za ladą. Bardzo, ale to bardzo nie chciałem aby tak poszła ta rozmowa, ale nie dał mi wyboru żeby pokojowo dotrzeć do niego.
Teraźniejszość
Jechałem dosyć nie przepisowo przez ulicę miasta, ale musiałem dotrzeć na czas na Burgershota. Na szczęście wiedziałem gdzie każdy miał swój patrol bądź gdzie będą przejeżdżać więc nie musiałem się bać o to, że mnie zatrzymają na kontrolę. Podjechałem na burgershota i zaparkowałem auto na parkingu nie wiedząc gdzie są chłopaki. Wszedłem do lokalu, a na kasie stał Kui.
-Dobry wieczór panie Kui - przywitałem się z grzeczności do mężczyzny, który uśmiechnął się do mnie.
-Witam panie Montanha! Zapewne pan po bandę dzieci co postanowiła się napić na zapleczu i wpaść na pomysł upicia się w barze?
-Tak, raczej tak - przytaknąłem i uśmiechnąłem się sztucznie do mężczyzny gdyż nie potrafiłem przybrać prawdziwego uśmiechu.
-Otwarte są drzwi na zaplecze - oznajmił więc kiwnąłem głową i niepewnie ruszyłem do drzwi prowadzących do kuchni, a z tego pomieszczenia na zaplecze. Nie powinienem tu być jednak wszedłem do środka, bo Erwin zadzwonił po mnie. Przywitałem się z pracownikami, którzy przygotowywali świeże jedzenie dla klientów, a teraz mieli chwile odpoczynku. Dość szybko znalazłem się na zapleczu i od razu mogłem zobaczyć Carbo, Sana, Doriana oraz Erwina przy stoliku i śmiejących się z czegoś.
-Uber przyjechał - powiedziałem na przywitanie, a mężczyźni spojrzeli na mnie z szerokim uśmiechem.
-Gratuluję panu zdążył pan na czas będzie trzeba później dać panu nagrodę! - powiedział rozbawiony Erwin.
-Do którego baru chcecie i jakaś okazja czy tylko czyste chlanie?
Co czeka Grzegorza jak tam pójdzie?
Dlaczego chłopaki piją?
2100 słów
Jeśli dobrze wiecie w następnym tygodniu są święta, a z tym łączy się
Marat OOOO n świąteczny 😏
Więc będzie się działo!
Ponieważ będzie sporo akcji i wątków!
Miłego dzionka jeszcze raz!
W wtorek powiem coś więcej o tym 😉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro