Dzień nad morzem
N OOOO cny rozdział!
Witam serdecznie wszystkich!
Jak tam minął dzionek?
Coś ciekawego dziś się działo?
Jakieś plany na jutro?
Wattpad dalej leci z nami w banbuko i spóźnia powiadomienia :c więc przepraszam jeśli nie będę od razu odpisywać.
Życzę dobrej nocki dla tych co czytają w nocy, a ci co z rana miłego dzionka!
Perspektywa Marco
Gdy Gregory wyszedł na służbę zacząłem się zastanawiać czy on wie gdyż w jego oczach mogłem zobaczyć dumę, radość, ale i też zwątpienie. Wszyscy w tym pomieszczeniu traktowali mnie na równi i byłem naprawdę wniebowzięty nie musząc udowadniać niczego aby mnie przyjęli. Jednak ojciec miał rację było tu kilka osób z Mokotowa i byli to chyba najważniejsi, bo Chak, Knuckles, Lych, Gebbels i chyba można byłoby podpiąć do tego Carbonare chociaż to właśnie jego ojciec był w Mokotowie. Nie wiedziałem co mam myśleć gdyż już się upewniłem, że to jest mój brat. Brat, który porzucił naszą rodzinę na rzecz tej. Nie rozumiałem tego, bo tak czy siak był w mafii nawet jeśli był tym policjantem. Właśnie był policjantem, zdradził bycie Lordem dla pracy jako policjant wręcz to głupota, że jako mafioza rzucił się na taką pracę. Nie rozumiałem też tego co tu się wydarzyło między Monte, a Knucklesem. Wszyscy żartowali sobie z policjanta, a on sobie na to pozwalał.
Wszyscy wrócili do pomieszczenia z kubkiem chłodnego picia aby ugasić pragnienie, które powstało przez hamburgera.
-To co robimy? - spytał siwowłosy i spojrzał na każdego.
-Może banczyk? - zażartował San, a Sky uderzyła go w tył głowy.
-Nie ma dziś żadnych banków do robienia!
-Odradzałbym teraz robić banki i inne tego typu gdy Pisicela jest wnerwiony - oznajmił Kui - idzie sobie zróbcie jakiś wyścig albo coś innego tylko nie nielegalnego, bo na jutro nie wyjdziecie!
-Jasne spokojnie - rzekł Carbonara - wyścig nie jest głupim pomysłem, możemy zrobić w sumie.
W ten sposób utknąłem na wyścigu z Erwinem Knucklesem jako kierowcą. Nie żebym był przeciwny, ale nie potrafiłem zbytnio z mężczyzną rozmawiać wiedząc iż jest liderem i z pewnością nie przepada za Lordami.
-Więc Mark powiedz mi co tutaj robisz tak naprawdę? - spytał po sporym czasie ciszy między nami.
-Ja - zawahałem się - przyjechałem w odwiedziny do Labo i Dii.
-To wiem, ale nie mogę zrozumieć pewnej rzeczy. Dlaczego Labo nie mówił o tobie niczego wraz z Dią skoro się znacie - jego oczy popatrzyły na mnie i przeszył mnie nie przyjemny dreszcz widząc jego złote tęczówki. Nie żebym kwestionował decyzje chłopakow, ale chyba kontuzjowany nie powinien prowadzić samochodu. Jednak chyba za dużo nie miałem do powiedzenia.
-Po prostu może nie chcieli wam mówić? - powiedziałem niepewnie i zakłopotałem się mocno.
-I tak mi coś się tu nie podoba - oznajmił kierując - dowiem się co chyba, że masz zamiar mi powiedzieć?
-Nie mam nic do ukrycia - odparłem kłamiąc.
-Zawsze mogę poprosić Grzesia aby cię sprawdził - odparł, a ja trochę się zestresowałem gdyż moja kartoteka nie była zbyt ładna, a na dodatek nie istniał ktoś taki z moim nazwiskiem.
-Nie trzeba - odrzekłem delikatnie się kuląc gdy przyjechaliśmy przez śmietnik. Nawet nie wiem jak on to zrobił gdyż w dłoni trzymał telefon, a drugą kierował i zmieniał biegi.
-Co chcesz Erwiś?
-Monte sprawdzisz mi Marka Wortha? - włączył na głośno mówiący i przypiął telefon do deski rozdzielczej.
-A po co mam to zrobić? - spytał - Nie żebym nie chciał kochanie, ale jestem chwilowo zajęty.
-No weź Montiś chce coś sprawdzić - powiedział, a ja starałem się nie pokazać strachu gdy brat westchnął.
-Po co to? - spytałem nie za bardzo rozumiejąc dlatego chce on mnie zdradzić i dowiedzieć się czegoś czego nie powinien.
-I jak Grzesiu? - olał moje pytanie oczekując na to aż policjant mu wszystko o mnie wyśpiewa. Powoli zastanawiałem się jak uciec z rozpędzonego samochodu.
-Mark Worth, 25 lat zamieszkanie Coco, narodowość amerykańska, przynależność do ulicznego gangu, notowany za kradzież samochodów - gdy usłyszałem to aż zaniemówiłem, bo on po prostu mnie chronił w tym momencie - coś jeszcze Erwin? Naprawdę nie mam ochoty bawić się w papierologie, bo tylko to pokazuje mi tablet.
-Wybacz Monte nie chciałem ci przeszkadzać - mruknął - o której będziesz?
-Około 20 powinienem być, a skoro już rozmawiamy co chcesz na kolację?
-Obojętne - nie mogłem w dalszym ciągu zrozumieć, że on mnie chroni tym bardziej, że patrzyłem na niego z obojętnością. Nawet nie przysłuchiwałem się temu co ze sobą rozmawiają, ale zastanawiało mnie dlaczego on pyta się co chce na kolację siwowłosy. Policjant rozłączył się, ale zdołałem zapamiętać numer telefonu, który z pewnością przyda mi się jeszcze. Po wyścigu oczywiście poszli niektórzy do baru, a ja z kilkoma osobami po prostu rozeszliśmy się do domów.
-Jak podobał ci się burgershot? - spytał Labo gotując dla nas kolacje.
-Naprawdę ciekawi ludzie - stwierdziłem i uśmiechnąłem się markotnie do niego gdyż nie wiedziałem co powinienem czuć do swojego brata. Z jednej strony czułem nienawiść i zawód, że mnie zostawił z wszystkimi obowiązkami gdy on szlajał się po świecie. Chociaż z drugiej strony czułem podziw, że osiągnął coś takiego w taki czas i naprawdę był dumny z tego co robił. Lecz Lords of the world nie wybaczają chociaż zacząłem zastanawiać się czy to co niektórzy mówili było prawdą. Nie chciał być mafiozą dlatego unika takich rzeczy, ale z drugiej strony coś go jednak trzyma przy mafii. Zjedliśmy pożywną kolację i położyliśmy się spać aby jutro być wypoczętym na zabawy. W końcu będę mógł zobaczyć morze z bliska, bo nie miałem nawet możliwości pójść się przejść na plażę.
Nowy dzień i nawet nie wiem kiedy rozpakowaliśmy się na plaży. Każdy miał koc aby usiąść na nim oraz ręcznik aby wytrzeć się po kąpieli w wodzie. Każdy przyjechał swoim autem, bo byliśmy w bardziej ustronnym miejscu od ludzi. Chociaż mieliśmy tutaj siatkę do gry w siatkówkę, ale wygląda jakby ktoś niedawno tutaj ją zamontował. Jednak nie martwiłem się tym byłem w samych spodenkach i przyglądałem się wszystkiemu. Mój wzrok starał się uchwycić wszystkie możliwe rzeczy do zobaczenia i zarejestrowania. Jako ostatni przyjechał Gregory z Erwinem. Byłem ciekawy dlaczego był w podkoszulku i dlaczego zakrywa swoje ciało. Przecież miał je dobrze zbudowane więc raczej nic do ukrycia nie miał. Jednak to co zobaczyłem aż mnie zamurowało. Jego klatka piersiowa była cała w bliznach niektóre były większe, niektóre mniejsze, ale bardzo widoczne na jego ciele.
-W sumie też nie miałem okazji zobaczyć wszystkich blizn Montanhy - odezwał się Labo - nabył ich sporo przez pracę, ale większości winny był zakon.
-Aż tak praca policjanta jest ryzykowna?
-Codziennie ryzykują życiem jak i my gdy robimy napady. Strzelanina za strzelaniną i powoli zostają blizny. Najgorsze są te, co są z porwań.
-Oł - mruknąłem smętnie i zaczęło mnie zastanawiać ile kosztowało go bólu każda z nabytych blizn. Nie wiedziałem nawet dlaczego opuścił nasz dom i rodzinę gdyż ojciec nie chciał powiedzieć co się wydarzyło tego dnia gdy zniknął.
Perspektywa Gregorego
Pakowałem nas na wyjazd do chłopaków nad plażę gdyż Erwin stwierdził, że mu się po prostu nie chce więc zostało to wszystko na mojej głowie. Chociaż to lepiej, bo nie wiadomo co by wziął on ze sobą, a mi po prostu nie chciałoby się sprawdzać. Wziąłem koc, dwa ręczniki maść przeciwsłoneczną i do opalania jakby chciał jednak coś się opalić. Oczywiście wziąłem nam jakieś bluzy na wieczór jakby miało zrobić się trochę zimnej. W ten sposób spakowałem torbę i za rzuciłem ją na plecy.
-Spakowałem nas - oznajmiłem, a on spojrzał na mnie za kanapy.
-Szybko - mruknął i podniósł się z mebla.
-Bo ja myślę co i jak - zaśmiałem się i ubrałem klapki na nogi.
-Jedziemy moim - oznajmił i wziął kluczyki z szafki.
-Czyli ty prowadzisz? - spytałem, a on pokręcił głową na boki. -Aha czyli jednak ja mam prowadzić, no dobrze niech będzie - wziąłem od niego kluczyki, a on pocałował mnie w usta.
-Dziś mam lenia - mruknął - ADHD odpoczywa.
-I dobrze - odparłem i zamknąłem mieszkanie za nami gdy z niego wyszliśmy. Zaś gdy zjechaliśmy windą na dół od razu skierowaliśmy się na parking. Zentorno czekało aby je użyć i znowu miałem okazję je prowadzić. Torbę rzuciłem do bagażnika i wsiadłem do środka jako kierowca, a Erwin już ustawił mi GPS na miejsce gdzie mieliśmy wszyscy się spotkać. Jak zwykle byliśmy spóźnieni, ale do tego przywykli. Po dziesięciu minutach nie przepisowej jazdy, ponieważ nie chciało mi się po prostu czekać na światła. Zajechaliśmy na miejsce gdzie już byli praktycznie wszyscy. Przywitaliśmy się z wszystkimi i rozłożyłem koc, a Erwin od razu pozbył się z siebie koszulki gdy ja wyciągałem ręczniki.
-Ściągaj tą koszulkę, bo i tak już jest za wystarczająco gorąco, a ty masz jeszcze pełną!
-Nie wiem czy to dobry pomysł - odpowiedziałem gdyż zakon nie widział mych blizn, których nabyłem przez tortury.
-Grzesiu nie jesteśmy i tak normalni więc ściągaj, bo nie masz się czego wstydzić dla mnie jesteś idealny.
-No dobrze - mruknąłem i pozbyłem się koszulki z siebie. Od razu poczułem wzrok kilku osób na moim ciele, ale w sumie nie wstydziłem się swych blizn po prostu nie chciałem martwić tym rodziny. Dla mnie każda nabyta blizna przypominała o tym, że w czasie gdy upadłem nie poddawałem się, ale stawałem na równe nogi o wiele silniejszy niż wcześniej mimo przeciwnościom. Westchnąłem cicho, a Erwin wtulił się we mnie więc objąłem go wtulając bardziej w siebie. Dzieciarnia od razu rzuciła się do wody gdy ja wraz z Erwinkiem przy boku patrzyliśmy w nie skończony urok morza. Mój brat chwilę siedział z Labo, ale szybko ruszył do wody wraz z innymi. Cieszyłem się, że jest szczęśliwy, ale wiem, że nie cofnę lat gdzie powinienem być przy nim i starać się mu pomagać we wszystkim. Niestety lata dzieciństwa minęły, a ja byłem tyle ile mogłem przy nim. -Erwin?
-Tak?
-Czy... - spuściłem wzrok - gdybym cię w czymś okłamywał to wybaczyłbyś mi to?
-Każdy z nas trochę kłamie Grzesiu, ale to nie zmienia tego, że jesteś dla mnie wszystkim - odpowiedział, a ja pocałowałem go w czoło nie mogąc spojrzeć w jego oczy. Za bardzo to bolało, ale starałem się udawać, że to wszystko co mnie dręczy nie istnieje. Jednak widząc to jak mój brat tu jest uświadamiało mi jak mam mało czasu na wszystko i aby błagać go o wybaczenie. Po godzinie wrócili przemoczeni gdy ja i Erwin nadal siedzieliśmy oparci o siebie, ale wysmarowałem go kremem przeciwsłonecznym i siebie przy okazji też. Dziewczyny wspólnie gadały ze sobą, a chłopcy razem. Trochę podzieleni byliśmy, ale głównie przez to iż nie każdy interesował się mafijnymi sprawami. Do nas podszedł Marco z Dią oraz Labo. Zerknąłem na nich spod przymrużonych powiek.
-O co chodzi? - spytałem, a oni tylko się uśmiechnęli chociaż po Dii to było widać, a po Labo w ogóle, jednak połowicznie przez maskę Marco widać był ruch policzków.
-Zasłaniacie morze - mruknął Erwin i odkleił się ode mnie na chwilę, co wykorzystali oni zgarniając mnie w stronę słonej wody.
-Nie, nie ważcie się! - powiedziałem, ale w sumie tylko, że moje słowa znaczyły tyle co nic. Natomiast oni wrzucili mnie do wody. Wynurzyłem się i spojrzałem na nich morderczym wzrokiem. - Radzę już zacząć uciekać - warknąłem, a Labuś i Dia od razu zaczęli uciekać lecz nie Marco gdyż za późno zareagował. Od razu go do padłem i delikatnie podtopiłem go po wodą. -Mnie się nie topi ani nie wrzuca do wody bracie - powiedziałem, a on znieruchomiał w sumie sam niedowierzałem w to co powiedziałem.
-Skąd? - spytał jakby nie rozumiejąc tego co właściwie słyszy.
-Głupi nie jestem - odparłem i zaciągnąłem go na brzeg.
-Wyglądasz jak zmokły pies - zaśmiał się Erwin więc spiorunowałem go wzrokiem - pprzepraszam - wydusił przez śmiech. Od razu podszedłem do niego uśmiechając się - Nie! Monte nie!
-Zaraz będziesz zmokłym Pastorem tylko - stwierdziłem, a on zaczął uciekać za chłopakami, którzy już byli kawałek dalej ode mnie.
-Od kiedy? - zapytaj Marco.
-Od wtedy gdy pierwszy raz cię ujrzałem - odparłem i rozciągnąłem się mając w planach złapać całą trójce. -A teraz wybacz, ale mam kilka osób do złapania - rzekłem i ruszyłem sprintem za nimi, a oni widząc to, że biegnę próbowali przyspieszyć, ale opadli już znacznie z sił. Dało mi to wystarczająco przewagi aby ich wszystkich powalić na ziemię. -Nie zaczyna się ze mną, to co do wody?
-Nie no Grzesiu nie - zaśmiali się nerwowo, a ja zaśmiałem się z ich przerażonych głosów.
-Żartowałem - oznajmiłem i wstałem z nich otrzepując się z piasku.
-Grzesiek!!! - spojrzałem w bok, a na mnie wpadł Hank, powalając na ziemię.
-Co tu robisz Hank? - spytałem, a on zaśmiał się.
-To zbyt długa historia - odparł i zdziwiłem się widząc Pisiego, Dante, Xandera, Franka i Mirka.
-Pisi nie przypilnował młodych i bawili się mikrofalą tak, że ją rozwalili i cała elektryczność padła - powiedział Dante gdy pozbierałem się z piasku.
-Rightwill się wkurwił i wypierdolić wszystkich ze służby - rzekł Mirek.
-Może skoro tu jesteście to może rozgrywka w siatkówkę? - zaproponował Dia.
-Wy przeciwko nam - zasegurował Erwin.
-W sumie czemu nie - odparł Hank - ale Grzesiu jest po naszej stronie!
-Jest policjantem więc musi być po waszej - stwierdził Labo i ruszyliśmy w stronę reszty. Od razu zauważyłem wzrok Marco na sobie gdyż Hank miał zarzuconą dłoń na moich barkach.
-Eej ekipa kto gra w siatkówkę przeciwko PD? - krzyknął Dia, a chętni już się znaleźli do gry.
-5 vs 5 niech to będzie czysta gra! - odezwał się Kui i podał mi piłkę -Policja zaczyna!
Wiedziałem, że szanse na wygraną mogą być marne biorąc pod uwagę to iż mimo współpracy ze sobą od kilku miesięcy nie zawsze potrafiliśmy jednak być zgranym zespołem. Zacząłem serw, a nasi przeciwnicy od razu kontratakowali. Starałem się pilnować tyłów gdy chłopaki byli podzieleni na boisku. Wszyscy z zaciekawieniem patrzyli się w to co się wyprawia gdy staraliśmy się jak najlepiej rozegrać tą grę.
Kto wygra?
Czy Marco zrozumie dlaczego jego brat woli być z Zakonem?
2172 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro