Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Droga ku końcowi

Witam serdecznie na ostatnim
N OOOO cnym rozdziale!
Cóż jak tytuł mówi chylimy się ku końcowi.
Jak wam dzień minął?
Ja mogę być trochę nietomna, bo grałam dziś do 3 nad ranem XDDD
Więc jak zniknę w czasie odpisywania
To odpadłam XD

Jutrzejsze rozdziały jednogłośnie przez was zostały zagłosowane na 9 i 11 za co bardzo dziękuję za pomoc.

Nawet nie wiecie jakim byliście wsparciem dla mnie w tym ciężkim roku szkolnym i w ogóle w czasie książki <3

No to co, życzę miłego czytania i dobrej nocy dla nocnych czytaczy, a co z rana będą miłego dzionka!

Perspektywa Duarte

Martwiłem się o Marco w końcu był na terenie obcej mafii już piąty dzień  i nie wiedziałem co tak naprawdę będzie tam bezpieczny, bo wiele niebezpieczeństw czyha na każdym kroku. Jednak jeśli Gregory żyje musi wrócić do rodziny. Mafia upada bez niego i mimo iż nadal jesteśmy potęgą to ja wiecznie żyć nie będę, a mafii potrzebny jest silnym młody przywódca. Tilia markotnie przygotowywała śniadanie dla nas, a ja czekałem na telefon od młodego. Miał zrelacjonować to czego się dowiedział wczoraj.

-Nie bądź taka markotna kochanie - powiedziałem do niej i spojrzałem na nią znad gazety.

-Jak mam być nie markotna jak nie wiem czy to moje dziecko czy też nie! Co jeśli to nie on?

-Musi być - odparłem - nikt nie zapada się od tak pod ziemię i tak długo się ukrywał.

-Nie dziwię się dlaczego się ukrywał! - powiedziała, a ja westchnąłem ciężko.

-Nie chciałem go wtedy zranić nie wiem co we mnie wstąpiło Tilia naprawdę! - rzekłem ze skruchą w głosie.

-Nie zmienia to faktu, że mój syn uciekł przez to!

-Ile razy mam cię za to przepraszać? - westchnąłem przecierając twarz, zmęczony tym wszystkim.

-Powinieneś go przeprosić, a nie mnie! Nie mnie zraniłeś, a jego! - rzuciła szmatką i wyszła z kuchni mając chyba mnie dość.

-Tilia ja wiem! Nie obrażaj się na mnie!

-Przez twoje zachowanie stracimy dwóch synów! Jeden uciekł aby nie mieć z tobą nic do czynienia, a drugi robi wszystko co tylko se usrasz abyś go zauważył, a nadal tego nie widzisz albo udajesz, że nie widzisz! Kocham cię i zrezygnowałam dla ciebie dużo, ale nie chce aby nasze dzieci przez to cierpiały!

-Ja wiem, wiem - objąłem ją, a ona wtuliła się we mnie cicho płacząc. - To moja wina wiem, ale jeśli wróci to rada się nim zajmie - odparłem - nie będzie miał dużo do powiedzenia jeśli zadecydują werdykt, który będzie nie za dobry.

-Czyli będziesz iść według tradycji zamiast tworzyć nowe?

-To nie byłaby wtedy tradycja - odparłem i pogłaskałem ją po głowie w uspakajający sposób. -Zrobię wszystko aby przeżył.

-Mam nadzieję - wyszeptała i trwaliśmy w uścisku kilka minut. W jej otoczeniu uspokajała się moja zła strona medalu. Była mym ukojeniem i spokojem, którego potrzebowałem. Nagle telefon zaczął dzwonić więc to oznaczało tylko to iż młodszy syn dzwoni. Puściłem swoją żonę z ramion i wziąłem telefon, włączając zieloną słuchawkę. 

-Tak? Masz coś?

-To on - powiedział, ale nie brzmiał na szczęśliwego.

-Jak go poznałeś?

-To on rozpoznał mnie- odpowiedział i zdziwiłem się dosyć mocno, że rozpoznał Marco gdyż bardzo się zmienił od bycia małym dzieckiem.

-Więc dlaczego nie cieszysz się, że twój starszy brat żyje i wie, że to ty?

-Bo on ma tutaj własne życie - oznajmił niepewnie - wspaniałych przyjaciół, którzy mnie zaakceptowali i po prostu dobrą, legalną pracę w której się spisuje.

-Marco on musi wrócić do domu! Nie możesz patrzyć na to co on tam niby ma, bo tak naprawdę to nie jest warte jego uwagi! Zapomniał kto jest jego prawdziwą rodziną więc masz go sprowadzić!

-Ale on ma... - przerwałem mu nim zdołał coś powiedzieć.

-Nie obchodzi mnie co ma. On powiem wrócić do domu! Na nasz teren więc zrób to dobrze, a dostaniesz wynagrodzenie i zajmiesz się czym wartym ciebie.

-Dobrze - westchnął cicho.

-Jesteś Montanhą nie powinieneś odpuszczać nigdy! Cel ponad wszystko!

-Tak jest tato, napiszę jak będziemy w drodze.

-Powodzenia - rozłączyłem się i spojrzałem na moją ukochaną piękność.- To on. Nasz syn wraca do domu.

Na następny dzień dostałem wiadomość od syna, że będą za godzinę więc zwołałem radę, która już wiedziała, że Gregory Montanha żyje. Słyszałem od kilku osób z którymi się skontaktowałem, że Gregory to prawdziwy chodzący terminator, który nie boi się byle broni. Więc zastanawiało mnie jak zareaguje na mnie i moje zachowanie. Ciekawiło mnie to jak wygląda i co robi. Plotki mówią, że dołączył do policji co zdenerwowało mnie dosyć mocno, ale nie pierwszy i nie ostatnim jest członkiem rodziny, który był w policji. Od uczę go tego z czasem więc będzie wspaniałym przyszłym przywódcą. Do środka wszedł Marco, który oznajmił, że przyprowadził swego brata, który nagle wyszedł za niego i zamurowało mnie widząc go w mundurze. Całkowicie inaczej sobie wyobrażałem go. Może jako 18latek miał jakieś mięśnie to jednak nie sądziłem, że będzie aż tak wysportowany. Od razu w oczy rzuciły mi się jego zaczesane włosy do tyłu i wygolone włosy po bokach jak i widoczna blizna. Delikatna broda jak i okulary przeciwsłoneczne na nosie, które ściąnął chowając do kieszeni. Wydoroślał i wymężniał jednak nie spodziewałem się, że aż tak. Jego kontrargumenty były zdecydowane i pewne. Nie bał się mnie ani żadnej osoby w tym pomieszczeniu. Co było zaskakujące i trochę denerwujące. Jednak to rada decydowała o ty co się stanie z chłopakiem.

-Decyzja rady jest taka, że jeśli wyznasz mafię Lords of the world twoje przewinienia zostaną zapomniane, a ty na nowo zaczniesz być Herdeiro! Natomiast drugą opcją jest śmierć przy ścianie śmieci za zdradę mafii. Twoja decy... - nim dokończył Aldero, przerwał mu mój najstarszy syn.

-Wybieram śmierć - oznajmił swój wybór wszem i wobec. Otworzyłem usta w zdumieniu. Zamiast robić wszystko aby przeżyć przyjąć drugą szansę, on po prostu woli umrzeć. Nie rozumiałem tego.

-Nie ma mowy! - odezwałem się gdyż nie mogłem stracić następcy - Jesteś następcą nie możesz mi tu wybrać tej opcji!

-To jest mój wybór - odpowiedział z obojętnością taką obojętnością jakby od lat był zapan brat ze śmiercią.

-Jeśli nie zmieni zdania do jutrzejszego wieczoru zostanie wykonana egzekucja przez rozstrzelanie. Taka jest nasza decyzja Wielki Morte i nie ma tu żadnych ulg, bo to twój syn - oznajmił Aldero i popatrzył na młodego, który w sumie nie był już taki mały, a raczej był już dorosłym mężczyzną, którego jak widać do reszty pojebało. Jednak rada zadecydowała, a chłopak albo zmieni zdanie bądź będzie stracony. Kazałem zabrać go do więzienia aby tam odczekał ten czas, a sam opuściłem salę idąc w stronę wyjścia. Musiałem ochłonąć i to definitywnie. Jedyna nadzieja w ocaleniu mafii nagle upadła, a nie sądzę abym przekonał chłopaka, który zdecydował się samowolnie na śmierć. Nie wiem czy to czysta głupota czy aż tak bardzo mnie nienawidzi żeby to zrobić.

-Ojcze co się teraz stanie? - spytał Marco, który ruszył za mną.

-Nie wiem będzie trzeba go jakoś przekonać do tego.

-Chciałem ci wtedy w piątek powiedzieć, że mój brat jest szczęśliwy w tamtym mieście i ma wszystko co tylko chciał.

-Czyli nie będzie skory do współpracy. Może Tilia coś poradzi - mruknąłem do siebie i ruszyłem do domu po nią aby z nią porozmawiać na temat jej syna.

-Gdzie Gregory? - spytała od razu gdy przekroczyłem próg kuchni.

-W więzieniu - odparłem, a z jej dłoni wypadła łyżka.

-Dlaczego?

-Wybrał umrzeć zamiast dostać drugą szansę. Weź z nim porozmawiaj - poprosiłem ją - może ty prze mówisz do niego bardziej niż ja w końcu jesteś Vida.

-To, że ty jesteś śmiercią nie oznacza, że zawsze będę życiem - powiedziała i wyszła z kuchni kierując się do wyjścia aby pójść do bruneta. Westchnąłem cicho i stanąłem przy drzwiach tarasowych, patrząc się przez nie i zastanawiając się nad tym co powinienem zrobić aby nie stracić dziecka. Już raz myślałem, że je straciłem, a teraz nie chciałem aby tak się stało. Czułem się bezsilny przez to iż nie mogłem sprzeciwić się, ale decyzja jest jedna i nieodwracalna. Po dłużej chwili wróciło moje życie do domu, ale pokręciła głową na boki i przetarła kciukiem oczy, które miała załzawione. -Próżna nadzieja Duarte, on nie zmieni zdania. Porozmawiaj z nim póki masz czas.

-Pójdę - oznajmiłem, ale bałem się spotkać się z nim prosto w cztery oczy. Żałowałem tego co się wydarzyło i czułem, że nie zostanie mi to wybaczone. Popełniłem zbyt wiele błędów patrząc pod siebie zamiast na to co chcą i potrzebują moi ludzie. Mogłem posłuchać młodszego syna, a tak to spisałem swoje dziecko na karę śmierci. Po godzinie odważyłem się zejść na więzienie gdzie powinienem być mój pierworodny i był. Mimo panującego półmroku w pomieszczeniu widziałem jego zarys mięśni na gołej klatce piersiowej, a dopiero po chwili zauważyłem wiele blizn na jego ciele. To nawet ja tyle nie miałem blizn, a byłem już w podeszłym wieku i za młody nie byłem, a on jeszcze miał dziś całe życie przed sobą.

-Skąd masz tyle blizn? - spytałem niepewnie, a on spojrzał na mnie, zaprzestając robić brzuszki.

-Z życia - odparł chłodno.

-Gregory - zacząłem, ale jego wzrok gdyby mógł zabić zapewne byłbym już martwy, odkaszlnąłem poprawiając się - synu zastanów się nad swoją decyzją.

-Zdecydowałem - odparł bez jakichkolwiek zawahania.

-Nie mogę pozwolić abyś się zabił! - warknąłem i wziąłem głębszy oddech - Nie chce stracić syna.

-Straciłeś go gdy miałem osiemnaście lat i nie zmieni tego nic - rzekł - trzeba było zastanowić się nad tym co robisz nim ściągnąłeś mnie tu siłą i przez ciebie musiałem zostawić wszystko co dla mnie znaczyło najwięcej.

-Synu naprawdę nie chciałem.

-Za późno jest na przeprosiny - odpowiedział cicho.

-Tak po prostu idziesz na śmierć?

-Tak, bo tyle razy ocierałem się o nią to nie umierałem, tym razem mam nadzieję, że będzie inaczej aż w końcu zaznam spokoju od wiecznej ucieczki i nienawiści do samego siebie!

-Sy...- przerwał mi na co westchnąłem gdyż nie miałem wpływu.

-Zdecydowałem. Jeśli ja nie miałem prawa do własnego decydowania o życiu, to Lordowie upadną. W końcu od przeznaczenia nie da się uciec, a ja nie mam zamiaru już więcej uciekać. Nie zmienicie mojej decyzji, bo nie mam po co tu i tak żyć. Odebraliście mi wszystko na co pracowałem od lat! - nie odzywałem się gdy mówił i po prostu patrzyłem na niego czując się źle, że on woli umrzeć niż żyć.

-Czyli nie zmienisz decyzji? - spytałem chociaż znałem już na to odpowiedź.

-Postanowiłem już kiedyś i nie zmienię tego co ma być. Prędzej czy później upadnie twoje imperium, a ludzie będą mogli normalnie żyć bez ręki tyrana! Natomiast ja zapłacę za swoje błędy, które zrobiłem w życiu.

-Pomyślałeś co może czuć matka?

-Ty jakoś nigdy nie patrzyłeś co czułem ja - podniósł się - więc teraz nie masz wyboru. Przykro mi, ale nie mam po co już być na tym świecie, skoro nie mogę być tym kim chce.

-Jesteś Lordem! Powinieneś być z tego dumny - oznajmiłem - od lat z pokolenia na pokolenie najstarszy z synów staje się głową mafii! Dlaczego nie możesz uszanować tradycji?!

-Szanuje tradycje, ale od tego bardziej szanuję ludzkie życie. Nie będę mafiozą i zrozum to! Wolę umrzeć z honorem będąc w policji niż umrzeć jak śmieć kuląc się przed tobą jako mafia - był spokojny i opanowany przez to nie mogłem zrozumieć dlaczego podchodzi do śmierci tak bardzo optymistycznie.

-Dobrze niech tak będzie - odparłem - jutro zostanie wymierzona ci kara za przewinienia do których się dopuściłeś.

-A Lords of the world upadnie - uśmiechnął się widząc moją zbolałą minę. Nie chciałem skazywać dziecka na śmierć, ale on sam tego chciał. Spojrzałem w jego oczy i zauważyłem w nich wielki ból oraz rozpacz jednak jego mina była obojętną oraz pewna swego.

-Lords of the world upadnie - powtórzyłem cicho - dlaczego tak bardzo pragniesz śmierci?

-Mówiłem już ojcze odebraliście mi wszystko na czym mi zależało, a życie bez tego to będzie wegetacja w miejscu, a tego nie chce.

-Rozumiem - mruknąłem i odwróciłem się do niego plecami - jestem dumny jak i zawiedziony twoją decyzją.

Perspektywa Montanhy

Siedziałem w kącie i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Moje serce biło, ale bolało z każdym razem gdy uderzało w mojej piersi. Nie ruszałem się gdyż nie miało to mniejszego sensu. Jutro czeka mnie egzekucja. Mam nadzieję, że przez to Erwin mi wybaczy, wszystkie moje kłamstwa.

-Synu - usłyszałem ten głos, którego nie dało się zapomnieć. Podniosłem głowę do góry i zobaczyłem moją rodzicielkę, która weszła do mej celi. Nawet nie zauważyłem gdy znalazłem się w jej matczynym uścisku w który się wtuliłem, pozwalając na to aby łzy, które w sobie dusiłem w końcu wyszły na światło dzienne.

-Przepraszam tak bardzo przepraszam - wyszeptałem przez płacz.

-Jest już dobrze, jestem tutaj. Weź głęboki wdech i wydech. Uspokój się mój synu - zgodnie z jej słowami zacząłem powoli się uspokajać jednak wiedziałem, że to było tylko chwilowe. Jej ciepła dłoń przeczesała moje włosy do tyłu i mogłem poczuć jej palce na mojej bliźnie, na głowie. -Gregi, synku coś ty wybrał?

-Jedną sensowną opcję dzięki, której może ci, którzy mnie znają nie będą mnie tak bardzo nienawidzić - odpowiedziałem i spojrzałem w jej oczy w których widziałem tak wiele emocji. Nie pomyślałem, że będę ranić też i ich. Chciałem po prostu w końcu mieć czyste sumienie, które nie będzie związane z Lordami.

-Synu, ale śmierć to nie jest rozwiązanie.

-Śmierć to wyzwolenie - odpowiedziałem - jedyna sensowna rzecz. Tylko więcej ofiar śmiertelnych już nie będzie gdy mafia upadnie.

-Synu - pogłaskała mnie po policzku ścierając kciukiem mokrą ścieżkę po której spływały łzy - ojciec nie chciał tego ci wyrządzić on bardzo cię kocha i żałuje za swoje czyny. Dlatego chciał abyś wrócił do domu.

-Jednak ja nie chciałem tu wracać. Miałem tam wspaniałe życie, które sobie ułożyłem, a wracając tutaj to wszystko straciłem.

-Nie musi być stracone przecież można zacząć wszystko od początku - powiedziała jednak zaprzeczyłem.

-Złamanego serca nie da się naprawić - odparłem - nawet jeśli, by się chciało to nikt nie zastąpi tak bardzo tych, których się kochało.

-Przepraszam, że przez ambicje i ślepotę ojca straciłeś to co kochałeś - z jej oka wydobyła się samotna łza, która wyznaczyła ścieżkę po zmęczonej życiem skórze.

-Nic to już nie zmieni, tak samo jak moją decyzję - za błędy się płaci największą cenę, a ja byłem gotowy za nie zapłacić.

Czy naprawdę nikt nie zmieni jego decyzji?
Czy Erwin mu wybaczy?


2204 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro