Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dlaczego to zrobiłeś!?

Witam serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Wczoraj bardzo dużo się wydarzyło!
Z pewnością czekaliście niecierpliwie aby dowiedzieć co się stanie dalej!
Jak wasze samopoczucie?
Jakieś plany na dziś 🤔
Miłego dzionka!


Perspektywa Erwina

Gdy usłyszałem od Colombo, że Kui współpracuje z Spadino aż zawrzała mi krew w żyłach. Miał zabić policjanta, który należał do mnie i tylko do mnie.

-Jak tam dotrzecie będzie już za późno - powiedział z uśmiechem przez to poczułem jak robi mi się słabo. Była za piętnaście dwudziesta nie mieliśmy szans aby wyrobić się w pięć minut aby dojechać na miejsce gdyż to ponad 30 minut drogi na wyspy połączone z miastem przez mosty.

-Zbierajmy się im szybciej tam będziemy może zdążymy jeszcze - stwierdził Dia i rozciął liny na krześle jednego ze Spadiniarzy. Jednak nie zwracaliśmy uwagi na to co robi liczyło się dostanie do samochodu i dotarcie na Naval Port. Bałem się i to bardzo o Grzesia. Nie myślałem, że Kui jest w stanie coś takiego zrobić za pieniądze. Sprzedał się aby otrzymać pieniądze za zabicie policjanta i to nie byle jakiego, a naszego ulubionego Monte. -Erwin jak się trzymasz?

-Mam ochotę zastrzelić Kuia za to co robi i jak bardzo mąci nam w głowach! - powiedziałem zdenerwowany i czułem jak moje oczy robią się szklane. Nie chciałem go stracić, bo naprawdę go kochałem i chciałem aby był przy mnie. Jednak bałem się, że spóźnię się aby powstrzymać Kuia przed zrobieniem czegoś złego. Nie chciałem widzieć go bez oddechu wiedząc, że jest po drugiej stronie życia. Nerwowo bawiłem się palcami aby ogarnąć wszystko w swojej głowę i aby nie ze świrować po drodze.

-Spokojnie - mruknął Dia, ale sam był zdenerwowany zaistniałą sytuacją, która powstała właśnie przez chińskiego mąciciela. Noc była bezchmurna przez to było widać na niej wszystkie gwiazdy, a księżyc oświetlał otoczenie. Zamknąłem oczy, a serce biło mi szybko i to za bardzo szybko.

-Nie mogę być spokojny - mruknąłem - boję się o niego.

-Przecież to Kui on lubi Grzesia może za bardzo panikujemy? - powiedział, ale słyszałem w jego słowach zwątpienie. Sam nie był pewien tego co mówi. Droga dłużyła się niemiłosiernie do portu wojskowego. Gdy podjechaliśmy na miejsce od razu w oczy rzucił mi się samochód należący do bałwanków. Od razu wysiedliśmy z auta moja dłoń padła na pistolet, który wyciągnąłem i strzeliłem ostrzegawczy strzał w stronę bałwanków, który wymierzyli w nas swoją broń.

-Nie powinno was tu być! - powiedział lider bałwanków i opuścił broń.

-Chuj mnie to obchodzi! - warknąłem i przeszedłem obok nich -Gdzie on jest?

-W pochylni środkowej - odpowiedział, a ja niewiele myśląc ruszyłem w stronę mówionej hali. Byłem w tym porcie tylko raz i tylko wyłącznie dlatego iż on został przyjęty przez Spadino i miał coś interesującego w środku co nas zainteresowało. Im bliżej byłem tym bardziej bałem się tego co tam spotkam. Za mną szedł Dia, który mnie ubezpieczał. Im byłem bliżej tym bardziej serce biło mi mocniej. Dzieliła nas ściana od miejsca w którym trzymany był Monte. Ścisnąłem w dłoni mocniej pistolet i wziąłem głębszy oddech. Zrobiłem ten krok do przodu i stanąłem w miejscu. Nie sądziłem, że będę świadkiem kiedykolwiek jeszcze jakiś tortur na Grzesiu. Kui mierzył w niego z pistoletu w jego głowę.

-Nie żałuję mego wyboru i tego co przeżyłem. Cokolwiek byś nie zrobił Kui wybaczam Ci to - powiedział cicho i uśmiechnął się mimo bólu, a jego wzrok powędrował w górę na sufit. Zrozumiałem, że pogodził się że śmiercią, którą miał wymierzyć Kui, ale ja się z tym nie pogodziłem.

-Kui! - krzyknąłem, a nogi same poniosły mnie w ich stronę. Mąciciel odwrócił się do mnie i wyszeptał coś do Grzesia, który pokiwał słabo głową na nie. Nasz wzrok się ze sobą spotkał. Widziałem w jego oczach ból i coś czego nie potrafiłem rozpoznać.

-Co ty kurwa zrobiłeś?! - dołączył do tego Dia - Wypuść broń z dłoni i poddaj się!

-Grzesiu - moje oczy stały się szklane i niewiele myśląc przeszedłem obok Kuia kierując się do wiszącego policjanta niczym jakby chciał go ukrzyżować na metalowych łańcuchach. Jego ciało było sine i nie wiem czy to wina, że był tak obity czy przez chłód panujący w pomieszczeniu od morza, a może obrażeń. Jego wzrok był niewyraźny, wyblakły i wisiał bezwładnie. Do ziemi miał tak niewiele, a jednak nie mógł jej dosięgnąć aby odciążyć ramion, rąk oraz ciała. Strzeliłem w metalowe łańcuchy, a one opadły, a wraz z nimi Grzesiu. -Dia dzwoń po EMS! - krzyknąłem i w ostatniej chwili złapałem Grzesia przed upadkiem na lodowaty beton, ale i tak musiałem go na ziemi położyć gdyż był cały w swojej krwi. Jego klatka pracowała nierównomiernie i nie wiem czy miał trudność w wzięciu oddechu. Z mych złotych oczu poleciały pierwsze łzy widząc jego słabe ciało i to, że się poddał.

-Erwin - zaczął Kui.

-Nie odzywaj się do mnie i nie zbliżaj się do nas! - krzyknąłem przez łzy -Dobrze wiedziałeś, że go kocham! Mimo to znowu pokazałeś, że pieniądze są ważniejsze od rodziny! - oparłem swoje czoło o czoło mężczyzny -Monte nie zostawiaj mnie - wyszeptałem widząc jego oczy wpatrzone w moje. Na jego policzku był ślad po uderzeniu, a jego klatka piersiowa i tułów był cały w ranach, które obficie krwawiły. Nie miałem czym nawet zatamować ran, które zdobiły jego ciało.

-Zrobiłem to aby chronić naszą rodzinę - powiedział cicho - nie wiesz kim on nawet jest!

-Nie obchodzi mnie to kim jest! Obchodzi mnie kim dla mnie jest! - łkając trzymałem go w swoich ramionach starając się go jakoś ogrzać, ale wiedziałem, że nic nie jestem w stanie zrobić.

-Karetka powinna być za 10 minut - usłyszałem głos Dii - przyniosłem apteczkę aby o patrzeć jego ranny.

-Nie chce go stracić - wyszeptałem do Dii, który kucnął przy nas i otworzył apteczkę. Wyciągnął gazy, które przyłożył do najbardziej krwawiących części jego ciała. Widziałem jak sam był roztrzęsiony jednak trzymał się w ryzach za mnie. Pilnowałem aby Monte był świadomy albo starał się być świadomy do przyjazdu karetki.
-Monte nie waż się mnie zostawić - mruknąłem i pocałowałem go w delikatnie chłodne usta, a jego głowa była oparta o moje nogi. Starał się coś powiedzieć, ale z jego ust nie wydobyły się żadne słowa. Mimo, iż pewnie nie wydał z siebie głosu w czasie katusze to widać, że był zmęczony torturami.

-Nic nie mogę więcej zrobić -powiedział cicho Dia, który wstępnie opatrzył bruneta i przykrył go kocem termicznym, srebrną stroną aby go ogrzać.

-Dia.

-Nie Kui przegiąłeś tym! Grzesiu jest rodziną. Możesz go nienawidzić, ale nie pozwolimy na jego krzywdę! Wy mierzymy ci karę za to jak Grzesiu będzie czuć się lepiej!

-Rozumiem - spuścił głowę w dół - chciałem po prostu chronić rodzinę.

-Bratając się z wrogiem? Myślisz, że Spadino na prawdę ci zapłaci? - warknąłem wściekły -Narobiłeś sobie wrogów wśród przyjaciół.

-Rozumiem - schował pistolet do walizki - nie chciałem cię zranić Erwin.

-I ty się dziwisz dlaczego upadliśmy?! Jak każdy patrzył ma siebie w Mokotowie i tylko niektórzy byli zdolni do współpracy! - rzekłem zdegustowany, bo wiedziałem, że prowadził on własny oddział, który zwał się Radą cienia. Niby pomagał jednak więcej z tego było problemów niż pożytku gdyż ważne były tam pieniądze. Zauważyłem jak powieki Grzesia opadają powoli - Nie Monte! Nie rób mi tego! - zatopiłem dłoń w jego włosach - Nie możesz mi tego zrobić!

-Słyszę karetkę - powiedział Dia - lecę po nich! - biegiem ruszył do wyjścia.

-Jesteś z siebie zadowolony? - spytałem i spojrzałem na Kuia - Tak bardzo chciałeś się go pozbyć?

-Nie jest on tym za kogo go uważasz. Niestety, ale nie powiem ci tego - rzekł i wycofał się w cień - nie chciałem cię zranić Erwin. Mimo naszych różnic łączy nas Mokotów, a rodziny się nie wybiera - zniknął, a zamiast jego pojawili się ratownicy, którzy z noszami i sprzętem wpadli do hangaru.

-Musi pan się odsunąć! - poinformował mnie medyk przez to niechętnie położyłem jego głowę na zimnej podłodze dając dostęp do policjanta ratownikom, sam wstałem na nogi. Podpieli go do kroplówki i krwi. -Nic tutaj nie zrobimy - poinformowali i przenieśli go na nosze - zabieramy go na Pillbox - oznajmił medyk i zabrali go. Poczułem się źle, a łzy znowu napłynęły do moich oczu. Nawet nie wiem kiedy upadłem na kolana i zacząłem ryczeć jak baba, czując rozrywający ból w klatce piersiowej. Wszystko dobrze się układało byłem szczęśliwy przy jego boku, mimo iż jest policjantem. W końcu zrozumiałem co dokładnie do niego czuję, a nasza miłość na nowo jest narażona na otoczenie, które próbuje zdusić to co powstało. Ja rozumiem, że mafioza i policjant to dwa inne światy, ale da się je połączyć. W końcu jesteśmy jak yin i yang, a jedno nie może żyć bez drugiego. Poczułem uścisk na sobie przez to wtuliłem się w Dię, który uspokajająco głaskał mnie po plecach. Jednak dalej płakałem jak nigdy nie potrafiłem okazywać swoich uczuć i miałem z tym wielki problem, a teraz trochę żałowałem tego iż stałem się tak emocjonalny.

-No już Erwin musisz się uspokoić i ogarnąć - wyszeptał Dia - Montanha cię potrzebuje teraz bardziej niż kiedykolwiek.

-Oon...- wyłkałem - ...dlaczego to tak boli?

-Musisz być silny za niego - powiedział cicho, ale nadal uspokajająco głaskał mnie po plecach - chodź musimy jechać na szpital.

-Dlaczego on?

-Kui zapłaci za to i Grzesiu sam mu od płaci! - rzekł chcąc jakoś wesprzeć mnie. Pomógł mi podnieść się na nogi, a rękawem bluzy wytarłem łzy.

-Yhym - mruknąłem smętnie i spojrzałem na Garcone, który był przy mnie. Takiego brata mieć to jest skarb, że mimo mych humorów i wszystkiego nadal jest, i wspiera mnie w trudnych momentach.

-Trzeba poinformować wszystkich co się stało - stwierdził.

-Nie wiem czy to dobry pomysł - rzekłem cicho i ruszyłem za nim do wyjścia.

-Nie chcesz wydać go?

-Nie jestem kimś kto zdradza rodzinę - wyszeptałem - niech Grzesiu zdecyduje co z nim powinniśmy zrobić. - Postanowiłem, że to on zadecyduje o dalszym losie mąciciela. Nie nam zrobił krzywdę, ale w sumie trochę zabolało mnie to do jakiego stanu doprowadził Grzesia. Jego wzrok siedział mi w głowie. Nigdy nie widziałem w nich całkowitego poddania się i pogodzenia z zaistniałą sytuacją. Sytuacją gdzie miał pożegnać się ze światem. Nie wiem kiedy, ale znaleźliśmy się na szpitalu czekając aż operacja się skończy, bo przecież nie miał aż tyle ran aby umierać jednak jego brązowe oczy mówiły więcej niż mimika twarzy. Siedziałem w krześle szpitalnym mając schowaną głowę w kolanach, które przyciągnąłem do klatki piersiowej. Starałem się być spokojnym, ale nie potrafiłem, a łzy ciekły po moich policzkach mocząc materiał spodni.

-Co się stało?! - spytał głos Hanka, który szedł w naszą stronę. Dia zadzwonił właśnie po niego aby poinformować tą złą jak dla nas stronę.

-Ktoś groził Montanhie jakiś czas temu i powiedział to Erwinowi. Na szczęście znaleźliśmy informacje gdzie miał przybyć. Dlaczego przybyliśmy go ratując, ale nie wiemy kto jest winien - rzekł Dia do policjanta, któremu uśmiech zszedł z ust.

-Bardzo poważnie?

-Można rzec, że umierał w ramionach Erwina - słyszałem ich rozmowę mimo tego, że wylewałem z siebie łzy.
-Lekarze na szczęście zdążyli na czas, ale nie wiemy czy wytrzyma, bo wyglądał jakby poddał się tam na miejscu.

-Kurwa nie dobrze - westchnął Hank - zaraz będzie tutaj Capela i Pisicela. Wiem, że nie mówicie mi wszystkiego co jest prawdą, ale nie będę od was tego wyciągać. Idź do Knucklesa jest totalnie w rozsypce.

-Dobrze - po chwili poczułem jak Dia zaciąga mnie do przytulenia. Wtuliłem się w niego chcąc poczuć te ciepło aby choć trochę się uspokoić. Zamknął mnie w swoich ramionach. -Jak się trzymasz?

-Słabo - mruknąłem.

Po chwili przyszli policjanci i zaczęli między sobą cicho rozmawiać. Po dłuższym czasie z sali wyszedł lekarz, który był smutny. Moje serce zatrzymało się gdy go zobaczyłem i jego smutny wzrok.

-Co z nim?! - zapytał Pisicela jedynie jako pierwszy odważny.

-Od ratowaliśmy go - powiedział na co moje serce zaczęło wolniej bić - jednak wychłodzony organizm trochę utrudniał pomoc jak i duża utrata krwi. Otrzymał kose pomiędzy żebra, obite całe ciało oraz złamane żebra, które już były poważne uszkodzone. Rana cięta na ramieniu i całym odcinku tułowia. Naciągnięte mięśnie i połamane nadgarstki przez łańcuch. Gdyby nie szybka interwencja mógłby tam umrzeć.

-Wyjdzie z tego? - spytał Over.

-Powinien wyjść - powiedział niepewnie, a jego wzrok spotkał się z moim. Nie dawał mu szans, widziałem to w jego oczach. - Jednak nie daje 100% pewności jego organizm wydawał się już poddać.

-Można zobaczyć się z nim? - wymusiłem z siebie te kilka słów.

-Zaraz będzie przewieziony na salę - powiedział i tak też się stało. Wszedliśmy do środka gdzie leżał on bezwładnie podpięty do maszyny, która umożliwiała mu oddychanie.

-Zapomniałem wspomnieć, że żebro wbiło mu się w płuco, ale naprawiliśmy to szybko.

-Szczerze panie medyku - zaczął Dia - ile pan mu da na przeżycie?

-Cudem będzie jak się obudzi po tygodniu bądź miesiącu po takich obrażeniach!

-Nie zna pan Grzegorza! On jest terminatorem! -powiedział 01 - przeżyje to nawet jeśli sądzi pan, że nie!

Czy Monte umrze?
Czy to będzie koniec?

2051 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro