Dla ciebie zaryzykuję
Witam serdecznie w środowym
n OOOO cnym rozdziale!
Wszystkim dzieciom tym dużym i tym małym życzę najlepszego i miłego końca dnia!
Jak wam minął dzień dziecka?
Ja na swój dostałam Mietka muchożerkę :3
Mieciu wpierdziela muchy jak zawodowiec!
Życzę dobrej nocy dla tych co czytają teraz! A tym co będą czytać rano dobrego dzionka <3
Czy wam też wattpad daje powiadomienia z opóźnieniem?
Mnie szczerze mówiąc to już denerwuje!
Perspektywa Monte
Czas leciał powoli, a na mieście była totalna cisza gdyż wszyscy byli w zaciszu rodzinnym. Na służbie byłem ja i staruszkowie, którzy razem jeździli sobie. Tylko ja sam jeździłem jednak nie przeszkadzała mi taka służba. Po prostu pilnowałem czy wszystko jest dobrze i nie musiałem łapać złoczyńców, bo i oni mieli świętowali dzisiaj. Noc dosyć szybko minęła i dopiero nad ranem wróciłem na komendę czułem, że potrzebuje czegoś ciepłego do zjedzenia i odpoczynku w ciepłym łóżku gdyż za długo byłem na zewnątrz na zimnie. Podjechałem na komendę i wysiadłem od razu idąc do góry kierując do szatni.
-105 status 3 - zgłosiłem na radiu. Przebrałem się w cywilne ciuchy i postanowiłem przejść do domu na piechotę chociaż nie powinienem na zimnie przebywać, ale miałem dość siedzenia w aucie. Truptem przebiegłem i po kilku minutach otwierałem drzwi do domu. Rozebrałem się z kurtki i butów i wszedłem do salonu gdzie na stoliku oraz przed były prezenty. Od razu rozpoznałem pismo Erwina, który życzył mi wesołych świąt i napisał notkę, że barszcz mam w lodówce wraz z uszkami. Łezka spłynęła po moim policzku, bo myślałem, że będą mnie nienawidzić, a jednak dalej są dla mnie wsparciem. Stwierdziłem, że najpierw zjem potem może zajmę się rozpakowaniem. W lodowce był mały garczek z barszczem, który z pewnością będzie jeszcze na jutro, a jak coś to ziemniaków do skrobie jak zabraknie uszek. Po śniadaniu, które mi pozwoliło się trochę ogrzać, siadłem przy stoliku i wzrokiem zacząłem szukać pisała Erwinka gdyż to właśnie od niego chciałem otworzyć prezent jako pierwszy. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, ale cokolwiek by nie było w środku będę kochać i tak całym sercem. Otwórzyłem więc paczkę, a w niej był sweter świąteczny w policyjnych kolorkach. Następnie była przypinka z sztuczną odznaką policyjną z podpisem więc położyłem ją na komodzie aby było ją widać gdyż naprawdę była fajna, a na samym dole za cukierkami kryła się ramka z moim i Erwina zdjęciem gdy całowaliśmy się w samochodzie. Zaśmiałem się z tego gdyż pamiętam ten dzień bardzo dobrze, bo San chciał po kryjomu zrobić to zdjęcie, a użył aparatu z fleszem. Wstałem z ziemi mając w dłoni sweter i ramkę, którą chciałem postawić w pokoju przy zdjęciu z chłopakami. Kiedy tylko ogarnąłem wszystko, rozebrałem się do bokserek i położyłem się do spania po nie przespanym całym dniu dosyć szybko padłem w objęcia Morfeusza. Obudził mnie jednak dźwięk dzwoniącego telefonu. Delikatnie sfrustrowany odebrałem nie wiedząc nawet, która jest godzina.
-Halo? - mruknąłem sennie.
-Grzesiu co robisz? - spytał głos Carbonary.
-Spałem - odparłem i usiadłem, a pościel zsunęła się ze mnie.
-Oł wybacz, ale nie chciałbyś wpaść na zakon na drugi dzień świąt?
-Nie mogę Nico - westchnąłem.
-Kui się nie dowie!
-Skąd? - zdziwiony jego słowami obudziłem się znacznie i wstałem z łóżka.
-Halo ty to mówisz! Nie jest trudno połączyć kropki! Poza tym po wczorajszym jak uciekłeś przed Kuiem to się nie dziwię.
-Ale nie wiem czy to dobry pomysł - westchnąłem nawet jeśli wiedzą, że trochę boję się chińczyka nie chciałem ryzykować.
-No nie daj się prosić poza tym Erwin będzie szczęśliwy gdy będziesz!
-Nie wiem naprawdę Nico.
-Ochronimy cię przed Kuiem, a raczej z Erwinem macie trochę do pogadania. Wczoraj się prawie się popłakał! Dziękuję za snajperkę, po prostu ją kocham! Dziś będzie strzelane do Spadiniarzy! - słuchałem jak mówi i mówi, a na serduszku robiło mi się ciepło, że jednak coś znaczę dla nich. - Będzie bimberek!
-Muszę zadzwonić na komisariat aby odwołać swoją służbę dziś.
-Oł której wróciłeś? - zapytał.
-O 8 - odpowiedziałem i ziewnąłem zerkając na ekran telefonu, a była 11.
-O kurwa - wyszeptał - przepraszam Grzesiu! Idź spać jeszcze! O 13 obiad dopiero!
-Już nie pójdę spać - mruknąłem do telefonu - potrzebujecie w czymś pomocy?
-W sumie to tak jesteśmy u mnie i gotujemy, a raczej będziemy starać się gotować.
-Dobra zrozumiałem chcecie zjeść coś co da się zjeść - rzekłem - załatwię zaraz sprawdzę ze służbą i pojadę do ciebie.
-Ratujesz nam dupę, bo dziewczyny robią wspólny ten dzień i problematyczne jest gotowanie.
-Do usług Carbuś! - mruknąłem i ruszyłem do łazienki. - Ogarnę się i będę za pół godziny dobrze?
-Jasne poczekamy na ciebie z trudniejszymi rzeczami - zasugerował - San trochę się zna na gotowaniu więc chyba nic nie rozwalimy.
-Okej. Do późnej - rozłączyłem się i ściągnąłem bokserki wchodząc pod prysznic aby się umyć. Woda przyjemnie ogrzewała moje zmęczone ciało i jak usnę tam na godzinkę w czasie obiadu to chyba nie będzie nic złego. Mimo iż nie powinienem to nie potrafiłem się powstrzymać, bo naprawdę chciałem mieć złotookiego wariata przy sobie i nie wypuszczać go z ramion. Szybki prysznic wziąłem i spojrzałem na siebie w lustrze. Wyglądałem jak sto nieszczęść i to nie winą było niewyspanie chociaż może i było, ale też psychicznie upadłem przez mąciciela, bo dał mi dużo do myślenia. Wytarłem się w ręcznik i obwiązałem wokół bioder idąc do pokoju po świeże ciuchy. Ubrałem w sumie pierwsze lepsze dżinsowe spodnie, podkoszulek i na to sweter od Erwina. Szybkim krokiem obszedłem prezenty w salonie, które nie zdążyłem jeszcze otworzyć i wziąłem bułeczki aby coś przekąsić na drogę. Ubierałem kurtkę i buty gdy coś sobie przypomniałem.
-Kurwa lekarstwa! - warknąłem i wróciłem do kuchni biorąc odpowiednie leki i pakując do kieszeni antybiotyk na płuca. Gotowy wyszedłem z mieszkania i szybko przeszedłem na komendę. Migusiem ruszyłem do wnętrza i skierowałem się w stronę biura. Nie spodziewałem się, że zastane Rightwilla w nim jednak to chyba było lepiej dla mnie. Zapukałem do drzwi i czekałem na pozwolenie od szefa aby wejść.
-Proszę!
-Dzień dobry szef - przywitałem się.
-Co tu robisz Montanha? - spytał i widać było, że był poważnie zdziwiony moją obecnością w biurze.
-Własnie przyszedłem spytać się szefa czy mogę dziś nie przyjść na służbę nocną?
-Chcesz wolne?
-Oczywiście odrobię to w późniejszym czasie szefie.
-Nie musisz! Idź odpoczywać są święta i baw się, a nie służba! A teraz sio z komendy!
-To ja wezmę corvette z parkingu! - oznajmiłem i ruszyłem do wyjścia - Dziękuję szef!
-Co za banda dzieci. Ci chcieli policyjny wózek golfowy w zimę, bo znudziło im się na służbie, a ten bierze corvette do swoich potrzeb pastorowych!
-Nie pastorowych! - upomniałem się na jego słowa.
-Ściany są dźwiękoszczelne wypierdalać, nic nie słychać!
-To jak szef mnie słyszał? - zaśmiałem się z niego, bo każdy wiedział, że biuro nie jest dźwiękoszczelne i zawsze wszystko słychać.
-Sioooo!
-Jasne szef! - opuściłem pędem komisariat policji i wpadłem do auta wysyłając Carbo wiadomość.
#Będę do 10 minut #
#Spoko#
Nie minęło długo czasu, a już byłem pod domem Nico i miałem delikatny problem z zaparkowaniem auta, ale stanąłem przed autem Sana. Gdyż inaczej po prostu się nie dało. Mimo delikatnego zmęczenia ruszyłem na odsiecz swoim przyjaciołom. Zadzwoniłem dzwonkiem i poprawiłem kaptur na głowie, bo miałem mokre włosy po kompaniu.
-Jesteś! - właściciel domostwa otworzył mi drzwi, a ja uśmiechnąłem się do niego. -Wchodź!
-Co już zepsuliście?
-Nic - powiedział ze śmiechem - nic nie zdążyliśmy jeszcze popsuć!
-Mam nadzieję - ściągnąłem kurtkę i buty - masz wodę?
-No oczywiście, że tak - odparł zdziwiony, a ja wyciągnąłem antybiotyk z kurtki i ruszyłem w przód w stronę głosów.
-Cześć Grzesiu! - przywitał się Labo, a ja uśmiechnąłem się do niego na dzień dobry. Natomiast Carbo podał mi szklankę z wodą, którą postawiłem na blat.
-Co to? - spytał San, który stał przy kuchence.
-Mój antybiotyk - mruknąłem i zmarnowany popatrzyłem na buteleczkę.
-Antybiotyk? - spytał zdziwiony Carbo - Przecież cię wyleczyli całkowicie w szpitalu.
-I ja głupi złapałem zapalenie płuc po szpitalu.
-To wyjaśnia twój kaszel - odezwał się San - ale powinieneś być już zdrowy.
-Jak zapominam o lekach i nie biorę ich w odpowiednim czasie to jest problem - mruknąłem smętnie i nalałem na nakrętkę antybiotyku, a po chwili łykłem od razu popijając wodą.
-Aż tak zły?
-Labo to cholernie źle smakuje - oznajmiłem mu i przeczesałem włosy do tyłu. - Z czym macie problem?
-Wiesz no z wszystkim tak naprawdę - rzekł San - wiesz niby wiemy jak, ale za grosz u nas umiejętności w gotowaniu.
-Oj to wiem aż za bardzo - odparłem i podwinąłem rękawy - pokazujta co macie zaraz się za to weźmiemy! - W ten sposób spędziliśmy czas na wspólnym gotowaniu i śmianiu się z głupot. -Prawie 13 jest - stwierdziłem patrząc na zegarek w telefonie.
-Troszkę cię oszukaliśmy, ale obiad jest lecz u mnie - powiedział Carbo.
-Coś tak czułem, że nie ma szans zrobienia obiadu na zakrystii.
-Chłopaki powinni być niedługo - oznajmił Labo - bo Dia i Erwin robią mszę, a Silny i Dorek razem przyjadą.
-Zastawiamy do stołu! - powiedział uśmiechnięty Nico. Wszyscy byli radośni więc i ta energia na mnie działała, że uśmiechałem się sam z siebie. Chłopaki ustawiali wszystko na stole, a ja pilnowałem wszystkiego w kuchni. Najpierw dotarli Dorian z Silnym, z którymi przywitałem się uściskiem. Od razu zaczęli mi mówić, że zajebiste prezenty i w sumie bardzo dobrze mi się z nimi rozmawiało. Lecz bałem się tego jak przybędzie Erwin, a stało się to niedługo po chłopakach.
-Szkoda, że nie było was na mszy! Dziadkowie z policji wjechali do kościoła w policyjnym wózku golfowym! - Dia śmiał się z tego i nawet ja się zaśmiałem, bo zrozumiałem o czym mówił Sony z tymi dziadkami. Muzyka leciała cicho w radiu więc nie chcąc im przeszkadzać w rozmowie w słuchałem się w rytm muzyki przyglądając się czy coś się nie przypala bądź nie kipi z garczków. Poczułem nagle na sobie wzrok więc zerknąłem w tył i moje oczy spotkały się z złotymi tęczówkami pewnego pastora. Uśmiechnąłem się do niego niepewnie, a on sprawnym krokiem skrócił dzielącą nas odległość i wtulił się we mnie, a ja niewiele myśląc wtuliłem się w niego chowając twarz w jego srebrnych włosach. Tak bardzo tęskniłem za jego dotykiem i bliskością.
-Ooooo jak słodko! - padło z ust Sana.
-Cicho, bo pasujesz im moment! - upomniał go Dia.
-Dajcie spokój - mruknąłem do nich czując wewnętrzny spokój wiedząc iż jest przy mnie. Tego właśnie mi tego było trzeba. Jego bliskości.
-Czy pilnuje ktoś jedzonka? - zapytał Dorian.
-Spokojnie jest na małym gazie - odparłem i nie chciałem wypuszczać Erwina z rąk.
-Ale ci płuca szumią - mruknął złotooki.
-Możliwe - odparłem i niestety odsunąłem go od siebie trochę niższego mężczyznę ode mnie.
-To co obiad, a potem programy w coś i po robimy! - stwierdził Carbo - To co do stołu!
-Idź Erwiś z resztą, a ja pomogę Nico w wszystkim co trzeba - zasugerowałem, a duchowny niechętnie opuścił kuchnie. Pomogłem przyjacielowi z wszystkim i zaczęliśmy znosić jedzenie na stół. Jak myślałem Erwin zajął mi miejsce przy sobie więc usiadłem obok niego. Promieniował uśmiechem, którego ostatnio na jego ustach było stanowczo mało. Wiedziałem, że to przeze mnie jednak chciałem aby był szczęśliwy. Chłopaki zerkali na nas z sugestywnym uśmiechem jednak nie przeszkadzało mi to. W rodzinnej atmosferze spędziłem obiad z nimi czego mi w sumie brakowało ostatnim czasie. Przesiadłem się na kanapę, a ze mną Erwin, który wtulił się w mój bok szukając uczucia ode mnie. Pocałowałem go w czółko i przymrużyłem powieki, a dłoń delikatnie głaskała jego bok.
-Tęskniłem - wyszeptał.
-Ja za tobą też. Przepraszam - mruknąłem cicho przyciągając go bliżej siebie i oparłem głowę o jego włosy.
-Ile spałeś? - zapytał przez to trochę zdziwiłem się jego zapytaniem.
-Stanowczo za mało na zregenerowanie organizmu - wyszeptałem.
-Nadal jesteś chory. Powinieneś odpoczywać.
-Skąd wiesz? - zapytałem zdziwiony.
-Twoje płuca mi powiedziały.
-Egh yhym - mruknąłem w odpowiedzi i w sumie tyle potrzebowałem do życia. Nawet nie wiem kiedy od płynąłem.
Perspektywa Sana
Gdy umyliśmy naczynia to zrobiliśmy coś ciepłego do picia dla każdego po czymś, ale jak weszliśmy do salonu na kanapie spał już Grzesiu, a Erwin tulił się do jego boku.
-Widzę, że usnął.
-Tak przyda mu się sen - odpowiedział mi szeptem Erwin, ale uśmiechał się cały czas. Wtulał się w jego bok zadowolony i nareszcie szczęśliwy. Ostatnio brakowało mu tego od czasu gdy pokłócił się z Grzesiem, ale widać jak czas decydował o ich zachowaniu wobec siebie. Widać jak bardzo byli już uzależnieni od swojej obecności.
-Cieszę się, że się cieszysz - mruknąłem z uśmiechem, wziąłem koc z fotela i przykryłem Montanhę nim, zahaczając o Erwina.
-Wiedziałem, że padnie, ale nie sądziłem iż tak szybko - powiedział Carbo.
-Ile spał? - zapytał Erwin.
-Z około trzy może cztery godziny - odparł Nico, a ja usiadłem obok Erwina na kanapie.
-Mało biorąc pod uwagę, że bierze antybiotyk - stwierdził Labo.
-Antybiotyk? To on powinien leżeć 24 w łóżku - oznajmił Erwin.
-Nikt go nie przypilnuje z tym? - zapytał Dorian.
-Kto jak my jesteśmy zajęci, a Erwina stara się unikać przez Kuia - odezwał się Silny.
-Nie ciekawie tyle powiem panowie - rzekłem i zatopiłem usta w kubku z herbatą. Następne godziny spędziliśmy na rozmowie i zabawach. Montejn obudził się dwie godziny później więc kolejne zabawy były całą paczką. Erwin nie odstępował Grzesia na krok, a on nie wypuszczał złotookiego z ramion. To było urocze jak razem pragnęli swojego dotyku i uczucia. Kui naprawdę namieszał w ich związku, który naprawdę szedł na dobry bieg, ale teraz nie wiadomo co z nimi będzie. Widać po nich jak bardzo pragną być ze sobą, ale Monte coś blokowało i trzeba było to naprawić.
Czy będą razem?
Czy San coś kombinuje?
2123 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro