Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czy czujesz coś do niego?

Witam serdecznie w poniedziałkowym mokrym dyngusowym rozdziale!
Planujecie kogoś zmoczyć wodą?
Jakieś plany na dziś?
Miłego dzionka!

Perspektywa Sana

Od rana byłem gotowy na spotkanie z Montanhą. Stresowałem się tą rozmową, ale chciałem komuś to powiedzieć, a Grzesiu był jedną osobą, która teraz dobrze mogła mi doradzić. Nie żebym nie ufał swoim bracią, ale chciałem aby przeżyli zaskoczenie tym, że chcę się ożenić. Sky była tą jedyną i chciałem aby o tym widziała. Jednak musiałem się doradzić komuś.

#Podjedziesz po mnie San? #

#Jasne! Pod Erwina? #

#Nie do niego do domu, a do mnie#

#Obraziliście się na siebie? #

#Jesteśmy u mnie #

Gdy to przeczytałem zaśmiałem się cicho. Ostatnio byli podobno u Erwina, bo Dia mi mówił o tym wczoraj co zobaczył. Nie powiem, ale powinni spróbować niż niby zbliżać się do siebie, a nic między nimi nie było na poważnie. Z jednej strony rozumiałem to, że byli po dwóch przeciwnych stronach jednak gdyby chcieli nikt nie stanął, by na ich drodze do szczęścia. Skierowałem się pod blok Montanhy, który był niedaleko komendy i tak naprawdę nie miałem tak daleko do niego. Po pięciu minutach prowadzenia samochodu zgodnie z przepisami dotarłem pod jego blok.

#Jestem#

Napisałem do niego aby go poinformować. Po chwili wyszedł z swojej klatki schodowej, ubrany w swoją brązową kurtkę skórzaną, a na nosie miał swoje standardowe delikatnie przyciemniane szkła.

-Siemka San - przywitał się, a ja uśmiechnąłem się bardziej.

-Cześć Grzesiu! Nie boisz się zostawiać Erwina samego w twoim mieszkaniu?

-Nie, bo wiem, że nic innego nie ukradnie jak mój szampon do włosów - powiedział na co się zaśmiałem sądząc, iż to jest niezły żart jednak on tylko się uśmiechnął delikatnie.

-Serio?

-Tak serio - kiwnął głową.

-Japierdole - zaśmiałem się bardziej - myślałem, że żartujesz, ale żeby zniżył się do tego stopnia?

-Szampon niech se kradnie, ale broni lepiej aby nie ruszał - odparł, a ja wyjechałem z parkingu. -Dokąd jedziemy?

-Zobaczysz - rzekłem i jechałem na punkt widokowy w bogatych dzielnicach. Droga minęła nam w ciszy, ale to dobrze, bo mogłem zastanowić się nad sensem swych słów, które chce mu przekazać. Po pół godzinie byliśmy na miejscu co zasygnalizowałem wychodząc z samochodu. Montanha zrobił to samo więc odetchnąłem z ulgą.

-To o czym chciałbyś porozmawiać?

-Trudno mi wziąć to w słowa i sensowne zdanie - mruknąłem patrząc się w widok porannego miasta.

-Na spokojnie - jego dłoń znalazła się na moim ramieniu, a on sam się uśmiechał do mnie.

-Chce się oświadczyć - powiedziałem po chwili.

-Z Sky? - jego odpowiedź mnie zszokowała - San nie znam cię od wczoraj przyjacielu widziałem, że prędzej czy później tak się stanie.

-Jak?

-Wtedy kiedy byliśmy nad morzem kilka miesięcy temu. Wtedy kiedy schodziłem po schodach już wtedy widziałem jak ona na ciebie patrzy i to była tylko kwestia czasu abyście do siebie zbliżyli.

-Jesteś bardzo spostrzegawczy jednak nie na to co trzeba!

-W sensie? - spytał.

-Ty i Erwin! Co z wami?

-Nie rozumiem - odpowiedział na mojej pytanie.

-Każdy widzi, że was do siebie ciągnie dlaczego więc nie dacie sobie szansy?

-Ja... - westchnął co mnie zdziwiło, a on usiadł na ziemi nie zwracając uwagi na to, że jest na niej śnieg. Nie widziałem go jeszcze tak przy dołowanego, ponieważ zawsze się uśmiechał -Ja nie mogę mu dać szansy.

-Dlaczego?

-Nie jest to temat na taką chwilę gdy powinniśmy rozmawiać o twoim ślubie.

-Grzesiu ja też nie znam cię od wczoraj. Widzę ten wzrok gdy patrzysz na niego i widać po tobie, że chcesz, ale cię blokuje coś! Więc co cię blokuje?

-San nie powinienem mówić o tym - mruknął.

-Ale jak się wygadasz to będzie ci lżej! Nikt nie dowie się o tym! - starałem się wyciągnąć z niego chociaż trochę.

-Jedna osoba wie tylko. Nie chce kolejnej.

-Wiem, że to mój kuzyn -oznajmiłem mu prosto w oczy - wiem, że coś ukrywasz i nie chcesz mówić, ale jesteś częścią rodziny i chcemy ci pomóc.

-San...

-Nie Grzesiu! Ty się męczysz i Erwin. Siwy chuj nie przyzna się, że coś do ciebie czuje słownie, bo sam nie potrafi wyrażać emocji. Więc to ty powinieneś zrobić ten pierwszy krok!

-San - spojrzał na mnie.

-Kochasz go?

-Tak - wyszeptał i spuścił wzrok w ziemię. Co mnie nie zdziwiło, bo to była tylko kwestia czasu aż się przyzna.

-To dlaczego mu tego po prostu nie powiesz?

-Nie chce go zranić.

-Czym niby zranić? Uczuciem do niego?

-To dość zawiła sprawa.

-Powiedz po prostu.

-Mam nie ciekawą historię, którą ukrywam przed wszystkimi. Mogę być zagrożeniem dla niego, a tego nie chce tym bardziej nie chce go zranić gdy...- przerwał widać jak wiele bólu przyswarza mu powiedzenie prawdy.

-Gdy?

-Gdy mnie zabraknie San. Nie chce dać mu nadziei, że będę, że będzie mógł schować się w moich ramionach, będzie darzył mnie uczuciem, którego nie rozumie jednak stara się zrozumieć.

-Boisz się, że zrobisz mu krzywdę?

-Tak, dlatego też staram się trzymać tą granicę, ale nie potrafię już powoli jej utrzymywać.

-Może warto będzie zaryzykować?

-Nie wiem San. Wiem jak boli strata osoby, którą się kochało. Człowiek nie jest później ten sam gdy ma złamane serce - schował głowę w nogach więc przytuliłem go aby wiedział, że nie jest sam. Pierwszy raz widziałem po nim aby był tak załamany i zaczęło mnie zastanawiać ile ma ukrytych wątków przed nami.

-Jednak teraz też mu dajesz nadzieję pozwalając mu na wszystko co chce robić z tobą!

-Hm? - mruknął nie rozumiejąc, a ja dotknąłem jego szyi gdzie była malinka.

-Oznaczył cię - uśmiechnąłem się do niego - przemyśl to Grzesiu, przecież czasem warto zaryzykować znając cenę.

-Spróbuję - mruknął i pomasował miejsce z malinką będąc trochę zażenowany.

-Mam nadzieję, bo naprawdę wszyscy chcą abyście byli szczęśliwi. Zaś te szczęście masz przed sobą i jest nim ten złotooki szaleniec, którego kochasz.

-Chce tylko aby był bezpieczny i szczęśliwy. Lecz obawiam się, że nie zapewnie mu tego.

-Przy tobie będzie.

-Dziękuję San, że jesteś.

-Zawsze do usług przyjacielu, przecież możesz zawsze na mnie polegać. - powiedziałem szczerze. -To powiesz mi kim tak naprawdę jesteś skoro masz nie ciekawą historię?

-Czy zdziwił by cię fakt, że zaszedłem za skórę takiej podobnej rodzinie, co ty teraz posiadasz? - moje oczy powiększyły się gdy to powiedział, a jego smętna mina mówiła prawdę.

-Czyli boisz się po rachunku mafijnego? - spytałem chcąc się upewnić czy dobrze zrozumiałem.

-Nie chce po prostu aby stała się wam krzywda przez to, że uciekam przed przeszłością, a tym bardziej nie chce narazić jego.

-Wystarczy, że będziesz trzymać się nas i my zajmiemy się tą mafią.

-To nie jest mafia z którą mieli byście jakiekolwiek szanse.

-Jednak to nasz teren.

-Jak planujesz zrobić ślub?

Nawet nie wiem kiedy przeszliśmy na temat ślubu i zaręczyn, które chciałem wykonać. Skubany wiedział jak ominąć tematy, które nie były wygodne dla niego. Monte zaproponował mi bardzo dużo super pomysłów przez które zacząłem myśleć głębiej o każdym szczególe. Spędziliśmy pół dnia ze sobą rozmawiając na różne tematy, ale nie chciał już wrócić do pierwszego tematu. Zgrabnie omijał pytania i odpowiedzi na nie. Zastanawiało mnie co takiego ma w sobie mój kuzyn, że potrafił mu powiedzieć więcej niż mi. Chociaż może przez to, że razem codziennie jeżdżą na patrolu i rozmawiają ze sobą przez telefon w każdy wolnym czasie. Po dłuższej chwili stwierdziłem, że pora coś zjeść i zająć się życiem. Więc pojechaliśmy na Burgershota aby zamówić sobie po hamburgerze i przekąsić coś po połowie dnia wspólnej pogawędki.

Perspektywa Montanhy

San miał rację jednak obawa o życie Erwina była większa niż to abym był szczęśliwy, bo raczej szczęście nie trwa długo. San zajechał na Burgershota jednak nie wysiedliśmy z auta widziałem, że coś trapi Sana więc tylko czekałem aż zdecyduje się czy zacząć temat.

-Dlaczego Hankowi ufasz bardziej niż mi? W końcu jesteśmy praktycznie ta sama krew!

-Nie mówię, że nie ufam tobie San po prostu Hankowi przez przypadek się wygadałem gdy wypiłem za dużo alkoholu. Więc musiałem powiedzieć wszystko od początku mu i zdradzić wszystkie informacje. Nie chce narażać cię, bo masz większą wiedzę.

-Nie rozumiem - mruknął, a ja byłem na to przygotowany.

-Nie mogę wszystkiego powiedzieć San gdybym chciał, nie mogę i nie jestem w stanie ci tego nawet powiedzieć.

-No dobrze chodźmy coś zjeść - powiedział, a na jego ustach pojawił się uśmiech - przy nas tak się nie najebiesz! Dlaczego?

-Znalazłem umiar alkoholowy dlatego - wszedliśmy do ciepłego wnętrza restauracji, a mym oczom ukazał się Erwin uciekający przed Carbo, a w rękach złotookiego zauważyłem moją broń długą. Mój uśmiech zniknął z ust. Chyba nawet nie zauważył mnie gdy wpadł na moją klatkę piersiową.

-Przepraaaaaaaaaaa.... Mmonte! - wszystkie jego mięśnie nagle spięły się widząc mój wzrok. Wyciągnąłem dłoń, a on westchnął cicho i oddał do mojej dłoni mój karabin.

-Co ja mówiłem o wynoszeniu broni z mojego domu?

-Że nie wolno... - spuścił głowę w dół -.. Ale ja... Nic, by się nie stało!

-Właśnie widzę, że nic. Latający pastor z karabinem po Burgershocie, brakuje tylko aby policja przyjechała. - westchnąłem ciężko widząc jak zgarbiony patrzy się w swoje buty. Niczym dziecko, które dostało karę od rodzica -Gdzie jest Kui? Bo raczej na to nie pozwoliłby aby się tak działo na lokalu!

-Nie ma - powiedział stojący za pastorem Nico.

-Naprawdę odpowiedzialnie się zachowaliście! - westchnąłem ciężko -Myślałem, że zaufanie idzie w dwie strony Erwin. Ja jakoś nie wyniosłem nic z Twego domu to dlatego ty wynosisz z mego?

-Nie chciałem Monte noooo - popatrzył na mnie mnie przepraszającym wzrokiem.

-Nie obchodzi mnie czy nie chciałeś czy co innego. Zaufałem, że broni nie tkniesz Erwin - patrzyłem na niego zawiedzionym wzrokiem gdyż tak też się czułem. Mógł z tego zrobić wiele problemów jakby ktoś zgłosiłby broń w lokalu. Na dodatek moją broń, a mogliby to później wytykać na komendzie. Zawiesiłem broń na plecy i popatrzyłem na Sana, który też nie wyglądał na zadowolonego.

-Przegieliście chłopaki i to bardzo! Wiecie ile to problemów by przyniosło dla nas, Montanhy i Kuia?

-O czym mowa Misiaczki moje kolorowe? - usłyszałem głos Kuia za sobą.

-Erwin ukradł broń Montanhie i popierdalał nią po lokalu - odezwał się San, skarżąc się na pastora.

-Erwinku misiu kolorowy - zaczął mówić i znalazł się między mną, a Erwinem - ILE RAZY MÓWIŁEM NIE MA BRONI NA BURGERSHOCIE!

-Dużo - mruknął nadal patrząc się na podłogę. Powinno mi zrobić się go szkoda, ale nie było. Musiał zapłacić za naderwanie mojego zaufania. Nie wiadomo czy nawet nie używał tej broni do czegoś nielegalnego.

-Wiesz co San dzięki za wspólny dzień, ale chyba wrócę do siebie. Muszę sprawdzić czy nic mi nie zniknęło przed jutrzejszą służbą - powiedziałem nie chcąc ingerować w tutejsze relacje. -Do widzenia panie Kui - pożegnałem się i wyszedłem z lokalu, kierując się do domu. Czekała mnie długa pierwsza wędrówka jednak byłem na nią przygotowany. Musiałem ochłonąć przede wszystkim i przemyśleć słowa Sana. Wobec mnie dziś bardzo nie fer postąpił gdy naprawdę tyle razy miał okazję aby ukraść broń to nie robił tego, a nagle ruszył, co było dziwne. Westchnąłem ciężko idąc na wschód. Chłodne powietrze drażniło moje policzki gdy usłyszałem trąbienie za sobą.

-Siemankooo - przywitał się Hank będąc za kółkiem wiktorii. Nie spodziewał bym się go tutaj, ale jednak jest.

-Siemka Hanky - uśmiechnąłem się do niego.

-Wsiadaj! - powiedział i zastanowiłem się chwilę czy to dobry pomysł, ale wsiadłem na miejsce pasażera. -Co robisz sam i po co Ci karabin?

-Wracam z Burgershota - odparłem zgodnie z prawdą - a broń mam, bo Erwin zajebał mi z mieszkania i nie wiem nawet kiedy.

-Dobrze, że odzyskałeś broń, bo potem byłoby ciężko to wytłumaczyć.

-Tak wiem - kiwnąłem głową - jak mija służba?

-Nawet dobrze! Wiesz, że jutro jest oddawanie głosów!

-Głosów?

-A no tak ty nie wiesz! Jutro wybieramy nowego 01 - gdy to powiedział spojrzałem na niego chwilę nie rozumiejąc tego co do mnie powiedział.

-Co?

-Nowy 01, wiesz kadencja Capeli się skończyła, ale chyba dużo osób jest nie zadowolona, że nie bierze ponownego udziału!

-Dlaczego zawsze gdy mnie nie ma to musi się tyle dziać! -westchnąłem sfrustrowany tym, że mnie nie poinformowano o wyborach.

-Może chcieli abyś odpoczął, bo ostatnia akcja dość mocno odbiła się na twoim zdrowiu i psychice - oznajmił i miał rację odnośnie tego.

-Ta masz rację - przytaknąłem mu - jak w ogóle u ciebie?

-Bardzo dobrze powoli pnę się do góry - widać, że miał dzisiaj bardzo dobry humor.

-To gratuluję Hankuś!

-Nie nazywaj mnie tak brzmi to jakbyś mówił do dziecka!

-A może jesteś takim dzieckiem?

-W twoich snach - zaśmiał się - jak się trzymasz? Spędziłeś dużo czasu z pastorem sam na sam.

-Nie żałuję spędzonego czasu z nim - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

-Właśnie widzę, ta malinka jest cholernie widoczna - gdy to usłyszałem z jego ust schowałem twarz w dłoniach.

-Kurwa dlaczego?! Najpierw San teraz ty! Nie możecie udawać, że tego nie ma?

-Trudno nie zauważyć skoro widać na twojej skórze, a wiadomo, że kobiety nie masz!

-Bardzo mnie pocieszasz - westchnąłem ponownie i spojrzałem przez okno - dlaczego Sanowi mówiłeś, że wiesz on mnie więcej?

-San chciał jakoś zorganizować wam randkę abyście w końcu na siebie popatrzyli z tej innej strony! Jednak stwierdziłem, że to nie wypali przez to, że boisz się o jego bezpieczeństwo i zaczął mnie wypytywać dlaczego, ale no nie zdradziłem mu tego. W końcu obiecałem ci, że nikt nie dowie się ode mnie Grzesiu kim jesteś, a raczej kim byłeś!

-Dzięki Hank jesteś najlepszym moim przyjacielem - uśmiechnąłem się do niego i prawie wjechało, by w nas auto. Spojrzeliśmy na siebie i już wiedziałem, co nas czeka więc złapałem za jego radio. - 408 plus 1, 10-80 za szarym fordem, obecne 10-20 to kwadraciak! Potrzebne pilne wsparcie!

Co winien jest Monte tej mafii?
Czy Erwin sobie przeskrobał?

2183 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro