Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Coś tu nie gra

Witam serdecznie w piątkowym dniu Maratonu!
Dwie cudne osóbki zrobiły prezentacje, dlaczego to właśnie Grzesiu powinien być z Erwinem więc w komentarzu będziecie mieć do tego odnośnik i na dole rozdziału!
Jakieś plany?
Życzę miłego dzionka!

Lot samolotem był dość spokojny przez pół siedziałem na telefonie, rozłożony w fotelu gdy Labo spał. Dla bezpieczeństwa woleliśmy czatować jakby coś się działo bądź ktoś odważył się ruszyć to co nie powinien ruszać. Tak więc pierwszą połowę spał Labo stwierdzając, że jak mam spotkać się z Kui'em to lepiej abym się wyspał. W końcu mogłem bezpiecznie napisać do swoich, ale wolałem poinformować jak na razie Kuia aby przekazać, że z samego rana będę na Burgershocie. Mimo iż były to tylko trzy dni to jednak strasznie stęskniłem się za Erwinem, Sanem, Carbo i całym zakonem. Każdy był w moim serduszku i w pamięci nawet miejsce było dla Grzesia, który mimo odmów to jednak przynależał do nas, a nadal był policjantem i wiernie służył państwu, starając się chronić oraz pomagać prostym ludziom mieszkającym w naszym kochanym mieście. Obudziłem się tak godzinę przed naszym lądowaniem. Od razu zauważyłem, że Labo przysnął i nie dziwię się mu trochę procentów wypił w tym piwie i go zapewne ponownie ścięło. Spojrzałem przez małe okienko i zacząłem podziwiać jak słońce powoli wchodzi na niebo, które zaczynało się powoli rozjaśniać. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na ekran na którym była wiadomość.

#Dobrze mam nadzieję, że załatwiłeś to co trzeba! Będę czekać w biurze! #

Gdy przeczytałem od niego wiadomości wiedziałem, że mam kilka już pytań do niego na które chce usłyszeć odpowiedź. Spojrzałem jeszcze raz na zdjęcie dwóch młodych chłopaków widać było, że dzieł ich duży czas wiekowy. Najbardziej intrygował mnie Herderio, który wydawał się być nie obecny w czasie robienia zdjęcia.

-Za 15 minut będziemy lądować! - słysząc ten komunikat zacząłem delikatnie bujać Michaelem aby go obudzić. Poskutkowało to dopiero po naprawdę mocnym pchnięciem.

-Co jest? - wymamrotał nie rozumiejąc po co został zbudzony.

-Za 15 minut lądujemy na lotnisku- powiedziałem do niego i poprawiłem koszule na sobie.

-Dobra - mruknął i rozciągnął się w fotelu. - Dzięki Dia za to co się tam działo i postawiłeś się za mną mimo iż nie musiałeś.

-Jesteś częścią rodziny więc to był mój obowiązek - odparłem z uśmiechem i widząc jak samolot powoli zniża pułap, bardzo chciałem zobaczyć co z chłopakami i z tym wszystkim co się działo w czasie mojej nieobecności, ale musiałem najpierw spotkać się z mącicielem. Kiedy wylądowaliśmy nie spodziewałem się, że tutaj też spadł śnieg. Jednak nie przejmowałem się tym, ponieważ oznaczało to tylko, że pora na sanki i dobrą zabawę z chłopakami. Odebraliśmy swoje walizki i ruszyliśmy na parking gdzie powinno stać moje auto i na szczęście nie zmieniło się to. -Dokąd cię podrzucić?

-Pod blok niedaleko Vesppuci - poinformował - tam wykupiłem mieszkanie.

-Jasne, mam po drodze! - Otworzyłem bagażnik i wrzuciłem swoje walizki do środka. Natomiast Labo wrzucił swoją walizkę na tył samochodu i wsiadł na pasażera, a ja dołączyłem do niego, ale zasiadłem jako kierowca. Ostrożnie włączyłem się do ruchu drogowego i jechałem w stronę Vesppuci, a następny przystanek to Burgershot.

-Dzięki Dia jeszcze raz i do zobaczenia! - pożegnał się ze mną wyciągając bagaż. Skoro stałem na poboczu wysiadłem z auta podszedłem do zdziwionego chłopaka i przytuliłem go co odwzajemnił.

-Ja również dziękuję do później Michael! - powiedziałem do niego imieniem przez to dostałem delikatnie z pięści w ramię.

-Nie mów do mnie po imieniu - prychnął i wydawało mi się, że nawet uśmiechnął się - niech zostanie to między nami i nazywaj mnie Labo!

-Dobrze Labo! Jak coś to dzwoń! - pomachałem mu i wsiadłem do samochodu odjeżdżając z piskiem opon. Musiałem jak najszybciej załatwić sprawę z Kuiem, a następnie sprawdzić co u Erwina. Zostawiłem go sam na sam z Montanhą, ale nie znaczy, że dogadali się między sobą, bo często lubili kłócić się o wszystko i nic. Jednak sądzę, że między nimi jest okej w końcu widać tą chemię między nimi. Nawet nie wiem kiedy wjechałem na parking przy Burgershocie. Zaparkowałem samochód za budynkiem aby mnie nie było widać, ale nie zablokowałem przejazdu. Nie fatygowałem się i wszedłem do środka opustoszałego lokalu od wejścia dla pracowników. Zamknąłem drzwi i ruszyłem od razu do biura chińczyka. Nie pukałem, bo sądziłem, że to bez sensu jest i wszedłem jak do siebie. Kui siedział przy biurku i sprawdzał jakieś papiery.

-Miło cię widzieć całego - przywitał się nie patrząc na mnie.

-Wiedziałeś, że Labo ma problemy z Lordami?! Specjalnie nie zaprzeczałeś aby jechał ze mną?

-Tak wiedziałem, że jest winny pieniądze Lordom - odparł.

-Więc to był twój plan?

-Pomogłem ci tylko w zdobyciu tego co miałeś zdobyć - rzekł i popatrzył na mnie z uśmiechem - raczej nie powinno cię dziwić to, że na mąciłem!

-Mogli nas tam zabić!

-Jednak tu jesteś więc żyjesz - oparł dłonie o brodę patrząc się na mnie, a ja wkurzony ścisnąłem dłonie w pięści. -Mówiłem, że ryzykujesz jadąc tam.

-Jeśli nie wróciłbym?

-Wtedy ktoś inny zajął, by twoje miejsce - powiedział to tak obojętnie, że aż zabolało.

-Jesteś chujem! - warknąłem i podszedłem do biurka próbując uspokoić swoje myśli.

-Taki jest biznes Dia! Mafia tak działa jednak widzisz różnice w panowaniu mafii tutaj, a tam!

-Tak - westchnąłem zdegustowany tym, że znowu chińczyk pogrywa z wszystkimi. - Po co ci było to zdjęcie?

-Zdjęcie pod dobrym okiem zdradza więcej niż myślisz! Pozwala pokazać coś co nie widać gołym okiem.

-Czy ty chcesz znaleźć Herdeiro? - zapytałem gdyż ta myśl mi chodziła po głowie od pewnego czasu.

-Tak - odparł bez żadnego wytłumaczenia.

-Dlaczego? Chłop zniknął, nie mogą go znaleźć, a ty nagle chcesz to zrobić po co?

-Zemsta Dia i nic więcej! Od czegoś trzeba zacząć, a on jest odpowiednim początkiem!

-Nie rozumiem przecież wiesz jak działa prawo mafii.

-Ta czy siak będą chcieli go z powrotem. Nie zastanawiało cię dlaczego nazywa się Herdeiro!

-Nie umiem portugalskiego - odpowiedziałem.

-Herdeiro to dziedzic czyli następca! Morte nie zabije go, bo musi mieć następce!

-A jego lewa dłoń?

-Nie będzie nigdy następcą, jest i będzie tylko doradzać i pilnować ludzi - odpowiedział z swoim mącicielskim uśmiechem.

-Czyli chcesz znaleźć i zabić chłopaka, który przepadł jak kamień w wodzie?

-Zemsta zawsze najbardziej boli gdy traci się członka rodziny. Nic nie powstrzyma mnie przed zemstą nad Lordami tym bardziej to, że mam pewne przypuszczenia!

-Jakie?

-Potrzebuje zdjęcia - powiedział przypatrując się mi, a ja wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem jego numer w kontaktach wysyłając mu te jego upragnione zdjęcie.

-Czyli wiesz kim jest Herdeiro?

-Mam przypuszczenia odnośnie jego osoby, ale nie jest ci to potrzebne!

-Chce wiedzieć!

-Zastanowię się czy powinieneś wiedzieć tą informacje - powiedział patrząc się w ekran swojego telefonu, a jego mina z uśmiechniętej zmieniła się na zawiedzioną i smutną.

-Co się stało? - spytałem zdziwiony nagłą zmianą jego emocji.

-W następny tygodniu jest akcja odnośnie tankowca z nielegalną bronią. Ominęło cię wczorajsze spotkanie - zmienił płynnie temat przez to nie mogłem wróci do poprzedniego pytania, bo nasunął mi pytanie odnośnie akcji.

-Jaką mam rolę w tym?

-Będziesz kontrolował wszystko i przypatrywać się z dala, ale to omówimy na spotkaniu w następnym tygodniu. Mam nadzieję, że dobrze bawiłeś się na wyjeździe.

-Tak, nawet było fajnie gdyby nie porwanie mnie do głównej siedziby i grożenie mi śmiercią - prychnąłem przewracając oczami.

-Czy o coś pytali? Domyślili się z kim współpracujesz?

-Nie, ale pytali się Montanhe, bo przez przypadek powiedziałem jego nazwisko kiedy Erwin dzwonił z jego telefonu - przyznałem się do zjebania - jednak powiedzieliśmy, że tak go tylko przezywamy, ale nie wiem czy uwierzyli.

-Miejmy nadzieje, że uwierzyli, bo jakbyś wjebał w coś Montanhe nie byłoby miło w końcu z nim jest Erwin i jego też byś naraził - rzekł nie patrząc się na mnie, ale mogłem z niego wyczytać, że coś jest na rzeczy jednak nie potrafiłem rozgryźć czy to na dobrze czy na źle ukrywa.

-Wiem zjebałem i przyznaje się do błędu!

-Przeleje ci na konto pieniądze za załatwienie mi tego zdjęcia.

-Dobrze - kiwnąłem głową.

-Nie dzwoń do chłopaków wczoraj za pili się alkoholem więc daj im wytrzeźwieć.

-Rozumiem - wyszedłem z biura mając ochotę nie wracać tu, ale mieliśmy współprace z tym małym, wrednym mącicielem. Więc wsiadłem do samochodu i westchnąłem ciężko, bo nie chciałem przyczynić się do śmierci niewinnego mężczyzny. Nawet jeśli należy od wrogów to jednak mi nic nie zrobił, chociaż Erwin pewnie cieszyłby się tym iż zadał cios Lordom. Nie mówił o nich za dużo, ale każdy wie, że zabili przywódce mafii do której przy należał Erwin, Dorian i Silny, a nawet sam Kui. Szkoda jednak, że nienawiść czasami zaślepiła ich serca. W sumie rozumiałem trochę ich chęć zemsty, ale robili to co kochali tutaj i nie powinni przenosić wojny na te miasto. Nie skupiłem się nawet na tym jak jadę aż nie okazało się iż dojechałem na miejsce, czyli mój i Erwina blok mieszkalny zwany apartamentowcem. Wy pakowałem walizki i schowałem auto do garażu, a następnie wpakowałem się do windy wciskając o trzeci niżej numerek piętra siwowłosego. Chciałem najpierw na szybko rozpakować się potem przebrać w świeże ciuchy i pójść do Erwina zobaczyć jak się trzyma po nocy balowania i picia alkoholu. Oczywiście jak tylko wszedłem do mieszkania niechlujnie rzuciłem walizki na kanapę i ruszyłem od razu do łazienki aby wziąć prysznic, który nie zajął mi tak długo czasu, a że zacząłem myśleć o śniadaniu postanowiłem, że dziś na śniadanie zjemy gofry z bitą śmietaną i owocami. Dlatego też czekało mnie przejście do sklepu po gofry i dodatki. Dzień na słodko trzeba było zacząć. Tak więc szybki spacerek do sklepu niedaleko i z powrotem zajął mi pół godziny. U Kuia spędziłem z godzinę, a już wtedy była 6 rano jak przyjechałem pod lokal. Więc była już 8 gdy wciskałem przycisk piętra Erwina będąc ciekawym czy chłopak nadal śpi czy też nie. Natomiast kupiłem o wiele więcej, bo nie byłem pewien czy Grzesiu wrócił do siebie czy jednak został na noc u Erwina skoro bawił się w niańkę i rozwoził ich pijanych po domach. Cicho otworzyłem drzwi od mieszkania pastora i zamknąłem je też cicho aby nie obudzić nikogo. Na wejściu nie zauważyłem butów, które zwykle braciszek zostawia na wejściu i można było się o nie potknąć. Ściągnąłem z siebie kurtkę i buty. Z ciekawości zerknąłem do pokoju gościnnego w którym było pusto. Wchodząc głębiej do mieszkania, nie zauważyłem też nikogo na kanapie. Więc zostało mi tylko jedne pomieszczenie. Reklamówkę odłożyłem na blat i mogłem zauważyć uchylone jak nie otwarte na oścież drzwi do pokoju złotookiego, który zawsze zamyka je, bo wie, że zawsze przychodzę, a on potrzebuje mieć prywatność. Nie wiele myśląc zerknąłem do pomieszczenia w którym zobaczyłem pewien uroczy widok. Montanha zaborczo obejmował Erwina, który spał wtulony w jego klatkę piersiową w sumie razem leżeli na kształt aka łyżeczki. Bez ich zgody zrobiłem im kilka zdjęć. Nie sądziłem, że spotkam ich w takiej sytuacji gdy ciuchy były rzucone na jedną stronę łóżka. Byłem ciekaw czy jednak coś stało się więcej między nimi, bo było widać zdecydowaną różnice w ich spaniu teraz, a spaniu kilka miesięcy temu. Nie przeszkadzałem im skoro mogli zarwać dzień, a raczej noc. Stwierdziłem, że poczekam w salonie i pooglądam sobie jakiś film dopóki chłopaki się nie obudzą.

-Hej Dia - usłyszałem cichy głos przez który aż podskoczyłem z zaskoczenia.

-Hej Grzesiu jak się spało? - spytałem, ale on zaczął czegoś szukać po szafkach. - Co robisz?

-Erwin zachlał wczoraj równo, pewnie jak się obudzi będzie mieć kaca - odpowiedział i wyciągnął wodę z lodówki.

-Czy między wami? No ten tego?

-A widzisz abym był goły? - odpowiedział na pytanie, pytaniem.

-No nie, bo jesteś w bokserkach.

-No właśnie więc nie myśl sobie za dużo - mruknął i napił się wody z butelki, a po chwili zniknął w pokoju Erwina. Po dwóch minutach wrócił mając na nogach spodnie. - O której wróciłeś do miasta?

-Gdzieś około 7 - odparłem delikatnie go okłamując, a raczej zatajając informacje dla bezpieczeństwa pewnego chińczyka.

-Pewnie całą noc podróż trwała?

-Tak, ale przespałem połowę drogi - uśmiechnąłem się do niego i pierwszy raz mogłem przyjrzeć się jego klatce piersiowej oraz wszystkim blizną znajdujących się na skórze. -A co się działo wczoraj, że braciszek ma obudzić się na kacu?

-Dorian, Carbo, San i on stwierdzili, że fajnie będzie się najebać, ale nie przemyśleli tego, że jak zaczną na Burgershocie to nie będą mieli jak dostać się do baru. Więc ja zostałem ich niańką i zawiozłem oraz odwiozłem każdego do domu.

-Jakim cudem więc Erwin i ty w łóżku?

-Tak jakoś wyszło, że poprosił mnie abym nie szedł, bo nie opłaca mi się iść do siebie o tej porze, a że trochę utrudniał musiałem go rozebrać aby nie przegrzał się w ciuchach. - słuchałem go uważnie i kiwałem głową, że rozumiem - No to go rozebrałem i tak jakoś wyszło, że usnąłem z nim w jednym łóżku.

-Wiem, że będę się powtarzał, ale nie uważasz, że co raz i to naprawdę co raz częściej widzę was w takiej sytuacji? Tylko ta wyglądała na inną...

-W jakim sensie?

-Chyba wiesz co chce powiedzieć - uśmiechnąłem się do niego znacząco, a on delikatnie się zmieszał drapiąc po karku.

-Co dziś na śniadanie? - zmienił szybko temat, bo wcześniejszy jak widać nie był wygodny dla niego. Z jednej strony rozumiałem go, ale z drugiej strony ciekawiło mnie co tak naprawdę tu się działo.

Kogo podejrzewa Kui?
Czy zemszczą się na Lordach?

2133 słów

https://docs.google.com/presentation/d/1DD14VdTiHY9dqVyB1ckSTqIWLVCwCD4mQD8v2eTZQ9c/edit?usp=sharing

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro