Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chce być z tobą po kres

Witam serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Jak tam po nocnym rozdziale?
Jakieś plany na dzisiejszy dzień?
U mnie leje deszcz sadge
Już w sobotę będzie głosowanie!
Na pewno będzie ciekawie!

Miłego dzionka życzę wszystkim!


Styczeń piękny moment gdy zaczyna się nowy rok i człowiek ma o jeden rok więcej w swoim liczniku. Westchnąłem cicho, ponieważ dziś miałem spotkać się z Grzesiem, który miał pomóc mi w moim planie odnośnie oświadczyn z Sky. Mieliśmy spotkać się na komendzie aby przegadać wszystko. Stresowałem się, ale wiedziałem, że właśnie tego chciałem i czułem iż przy niej jest moje miejsce.

-Dzień dobry Capela jest Grzesiu? - zapytałem z uśmiechem na ustach i patrzyłem się na policjanta, który patrzył się na mnie z znużeniem.

-03 do 05 - powiedział do radia.

-Zgłasza - usłyszałem głos Grześka.

-San Thorinio do ciebie czeka w lobby - poinformował.

-Zaproś go do środka zaraz będę, bo jestem na celach.

-Przyjął, zaraz otworze ci drzwi - oznajmił i zniknął za drzwiami od "recepcji". Po chwili szedłem obok niego - usiądź sobie na krześle i poczekaj.

-Jasne - kiwnąłem głową i usiadłem na krzesełku grzecznie czekając na Montanhe.

-Wybacz, że czekałeś - podszedł do mnie brunet, który uśmiechnął się delikatnie do mnie. Dalej unikał Erwina, ale dziwnie byli radośni mimo tego, że nie widzieli się. Może w końcu zaczęli używać telefonów do komunikowania się między sobą. - Chodź do kuchni to porozmawiamy.

-Jasne!

-To co cię sprowadza?

-Pamiętasz naszą rozmowę z grudnia?

-Jasne czemu nie miałbym pamiętać - odparł.

-Chce się jej oświadczyć i wiesz chciałbym to zrobić w ten sposób jak myśleliśmy - powiedziałem siedząc na kanapie, a on podał mi kubek z herbatą.

-Jesteś pewien?

-Tak - kiwnąłem głową.

-Mój oddział z przyjemnością zrobi sobie ćwiczenia desantowe do twojej akcji.

-Jesteś wspaniały Monte - uśmiechem się do niego, a on odwzajemnił uśmiech.

-Nie jestem. Jestem tylko człowiekiem - powiedział z uśmiechem.

-Ale wspaniałym i wielkim - dodałem i napiłem się herbaty.

-No to co? Bierzesz ją na randkę zaliczycie wszystko z listy, a ja i moi wbijamy na plażę otaczamy was, celujemy do was i dalej to twoja improwizacja.

-Tak - kiwnąłem głową - co z tobą i Erwinem?

-Egh możemy nie mówić o tym? - spytał niepewnie.

-Nie chcesz zawalczyć o niego? Widać przecież, że was ciągnie do siebie i to zdecydowanie jest coś więcej niż zwykła przyjaźń! - powiedziałem mu patrząc się w jego oczy.

-To nie jest takie łatwe San. Mogę być zagrożeniem dla niego.

-Grzesiu tak czy siak i tak jesteśmy wszyscy zagrożeni, ale ważne jest aby trzymać się razem - rzekłem na jego słowa chcąc go przekonać do walki o niego.

-Siemanooo Grzesiu i San! - do pomieszczenia wszedł Hank.

-Czy dobrze zrozumiałem, że mój kochany kuzyn chce się żenić i ja nic o tym nie wiem! - stanął przy Montanhie i oparł się o niego.

-Naprawdę nie wiedziałeś? - spytał Grzesiek.

-Nie wiedziałem - odparł i popatrzył się na mnie.

-Miałem dziś powiedzieć - podrapałem się po karku, patrząc na dwóch mężczyzn w policyjnych strojach.

-No to nieźle ze Sky? - potwierdziłem kiwając głową. -Wiedziałem! Gratuluję!

-Dziękuje!

-To jak planujesz jej się oświadczyć?

-Dzięki waszej pomocy - odparłem z uśmiechem. - Jutro zaczynamy akcje.

-Czyli nie chcesz poczekać nad tym jeszcze?

-Już od grudnia Hank czekałem więc jestem pewien tego co robię - powiedziałem i podziękowałem za herbatę - Grzesio cię wprowadzi w to - dodałem i z cały czas byłem uśmiechnięty. W końcu chciałem ułożyć sobie życie i zrobić ten krok w przód nie tylko napady i banki. - Skoro już jesteś Hank kuzynku mój kochany muszę z tobą pogadać.

-O czym?

-O czymś ważnym i na osobności - rzekłem cicho i trochę tajemniczo.

-Jak coś San pisz, a ja ci dam info na później na SMS.

-Jasne Grzesiek.

-Chodź skoro chcesz porozmawiać - odezwał się kuzyn, a ja wstałem z kanapy, kierując się za policjantem. Ruszyliśmy do wyjścia i nie martwiłem się o to co się wydarzy, bo wiedziałem iż Montanha załatwi wszystko tak aby było dobrze. Jeszcze nigdy nie zawiódł więc tym razem zapewne też nie zawiedzie. Wyszliśmy na parking i zauważyłem Jestera policyjnego na nim.

-Ooooo - spojrzałem z zachwytem na auto, a mój kuzyn uśmiechnął się dumnie prężąc pierś.

-Moja duma i chluba tej policji, mój policyjny Jester! - przedstawił mi auto i z zachwytem wsiadłem do auta. - Mów o co chodzi kuzynku.

-Musimy coś zrobić aby Grzesiu i Erwin znowu byli tak blisko jak przed grudniem.

-Czyli nie wydawało mi się, że coś jest nie tak, ale nie chciał mi o tym mówić jak zwykle mi zdradzał dużo, chociaż o Knucklesa nie był nigdy chętny aby zdradzić informacje - przedstawił swój punkt widzenia swojego. Zaś my dojechaliśmy do parku w którym jak widać miała przeprowadzić się nasza rozmowa.

-Zauważyłem, że ostatnio niby są weselsi lecz to nie na tyle jak gdy są razem. Chciałbym im jakoś pokazać aby nie bali się tego.

-Masz trochę rację, ale San... on nie idzie dalej w przód, bo coś go hamuje i boi się o to co się wydarzy z nim jeżeli byłby w zagrożeniu.

-Hank naprawdę potrzeba im jakoś pomóc, bo męczą się tak naprawdę na odległość - westchnąłem gdy stanęliśmy przy strumieniu.

-Nie przekonasz Grzegorza aby zrobił coś w brew tego co postanowił, a jeszcze ten wredny chiń...- powstrzymał się za późno i spojrzał na mnie trochę przestraszony tym co powiedział.

-Wiemy, że to Kui stoi za tym iż się nie spotykają lecz nie znamy powodu.

-Powodem jest przeszłość Grzesia nic więcej nie mogę niestety powiedzieć San.

-To i tak dużo niż wiemy - mruknąłem i zetknąłem w stronę wody.

-Jak chcesz to zrobić? - spytał.

-Jeszcze nie jestem tego pewien, ale impreza, która będzie po wiesz czym. Chyba będzie idealnym momentem skoro oni będą musieli być na tym.

-Kogo bierzesz na świadka?

-Chce ciebie Hank - odparłem cicho - mimo naszych różnic nadal jesteśmy rodziną i chciałbym aby w ten szczególny dzień był razem ze mną.

-Oooo oczywiście, że będę! - rozczulił się więc radosny uśmiech wszedł mi na usta.

-To co robimy z Erwinem i Grzesiem? - spytałem go chcąc wiedzieć czy na coś może wpadł.

-Może ich po prostu popchnijcie na siebie i niech w końcu wyznają sobie miłość! - spojrzałem w stronę krzaka gdyż chyba usłyszałem właśnie stamtąd głos Dii.

-Dia czy ty nas śledzisz?

-Nieeeee? Mnie tu tak naprawdę nie ma! Jednak jakbym już musiał tu być to chcę pomóc!

-Wyłaź z tych krzaków - powiedział przez śmiech Over, a mój tak zwany brat wyczołgał się z krzaków.

-Może troszkę śledziłem! Lecz nie chciałem nic złego! - oznajmił i podniósł ręce do góry.

-Nikt cię nie będzie zakuwać! - pokręcił głową, zrezygnowany Hank.

-Dobra to co masz na myśli? - zapytałem.

-Myśle aby najpierw załatwić sprawę z Kuiem, następnie ich zeswatać na tej twojej imprezie gdzie Hank ma być świadkiem i wcale to nie jest zapewne ślub oraz nie interesuje mnie z kim!

-Dobra nie tłumacz się tylko mów jak! - zasugerował Hank.

Perspektywa Montanhy
Dzień wcześniej

Miałem na poranne zmiany i nie mogłem doczekać się po prostu spotkania z pewnym złotookim mężczyzną, którego powinienem unikać cały czas. Jednak znaleźliśmy sposób na komunikację się ze sobą i bezpieczne miejsce. Nazwaliśmy go naszym miejscem na który przybywam raz na dwa dni gdy mamy czas, a najbardziej teraz skoro zima zaczynała powoli znikać gdyż w tym mieście zwykle trwała stopniowo krótko. Śniegu było co raz mniej, a noce powoli robiły się coraz cieplejsze. Miałem dziś w sumie dobry humor, bo ostatnio umówiliśmy się z trzy dni temu na ten dzień. Chłopaki zrobili tego Pacyfika przez to byli poszukiwani i musieli się chować. Nie powiedzieli mi tego w prost po prostu domyśliłem się gdy Burgershot był zamknięty na podobno pracę remontowe, a do nikogo innego nie dało się dodzwonić. Trochę sylwester bez nich był nudny, ale z drugiej strony mogłem szybciej schować się w domu i nigdzie nie wychodzić. Nie było ich trochę więcej niż tydzień, ale sprawa się przedawniła jak to bywa i mieli na swoim koncie zaliczonego Pacyfika.

-Montanha do biura! - padł komunikat na radiu więc wróciłem na komendę, bo byłem przed nią i w sumie potajemnie paliłem papierosa za murkiem.

-Idę - odpowiedziałem na radiu i ruszyłem do wnętrza komendy, by po chwili znaleźć się w biurze.

-Puka się kurwa! - gdy usłyszałem głos Rightwilla od razu cofnąłem i zapukałem do drzwi. Nie sądziłem, że szef tu będzie gdyż komunikat padł z radia Janka. - Proszę!

-Witam szef - przywitałem się uprzejmie omijając przywitania się z Pisicelą.

-Jak sprawa z Pacyfikiem?

-Nie mamy dowodów na nikogo - odparłem wtrącając się przed Janka.

-Mielibyśmy gdyby zrobilibyśmy ten wjazd - odrzekł Janek.

-Najważniejsze jest życie zakładników - odparłem - poza tym macie te psy policyjne, bo dołączyły do oddziału więc dlaczego nie wykorzystaliście ich do tego aby wyszukać uciekinierów?

-Nie zwalaj winy na oddział K9! - prychnął urażony gdyż należał do niego.

-Nie zwalam, ale zamiast się bawić z nimi moglibyście wtedy użyć je!

-Spokój! Czyli nie wiecie kto?

-Stawiam, że zapewne to Zakon zrobił ten Pacyfik w końcu oni wszystko pierwsi robią!

-Po świętach wyjechali gdzieś więc nie mogli to być oni - odparłem mentalnie dając sobie liścia, bo znowu chroniłem ich dupę mimo tego iż nie powinienem.

-Albo to tylko umówiona wymówka z tobą!

-Nie współpracuje z nimi - westchnąłem wiedząc, że znowu się zaczyna - lepiej abym ja nie zaczął oskarżać cię o niestworzone rzeczy!

-Dość!!!- Sony chyba nie wytrzymał naszej kłótni. - Montanha mówił mi coś o tym, że ich nie ma i wyjechali gdzieś, bo nie było z nimi kontaktu od samego rana. Jednakże nie mając dowodów na to, że oni to zrobili nie możesz oskarżać wszystkich Juan!

-Przepraszam szefie - powiedział cicho, a ja spojrzałem na Rightwilla.

-Skoro brak dowód. Nie ma niczego na nich zamykamy sprawę. Montanha wieczorem chce cię widzieć na spotkaniu High commandu.

-Wieczorem? Emmm, ale ja jestem od samego rana szefie na wieczór chciałem wrócić do domu i odpocząć.

-Montanha.

-Przepraszam szefie, ale naprawdę nie dam rady. Skoro mówimy to jutro chciałbym powołać jednostkę SWAT i SERT do tego aby pomóc koledze w oświadczynach, a chciałby w ten sposób i dlatego też nie mogę zostać.

-Masz pozwolenie - powiedział z cichym westchnięciem - jednak masz być na bieżąco z sprawami HC.

-Tak jest szef - uśmiechnąłem się do niego - jeśli szef pozwoli to już pójdę na czynną służbę aby móc później zejść.

-Idź, a my musimy porozmawiać Juan - skierował te słowa do Janka, a ja otwórzyłem drzwi przez które wszedł do środka Rottweiler czyli psi partner Pisiceli. Uwielbiałem psy, ale najbardziej było mi po prostu ich szkoda, bo najbardziej ryzykują życiem. Wyszedłem więc na parking policyjny aby wziąć vecie i wyjechać na służbę żeby ten czas minął szybciej. Czas leciał powoli i bardzo mozolnie, a chciałem aby już był wieczór. Jednak gdy zaczęły się akcje to czas zaczynał szybciej mijać i nawet nie wiem kiedy była już prawie 18. Więc szybko wróciłem na komendę i przebrałem się w cywilne ciuchy zgłaszając status 3. Zgarnąłem auto i ruszyłem na Meteor Street gdzie był budynek na który musiałem się wdrapać na górę jednak najpierw schować auto na parkingu obok. Zaparkowałem po cichu koło zentorno i zakluczyłem auto. Rozejrzałem się wokół czy ktoś mnie nie widzi i przebiegłem na drugą stronę ulicy. Wbiegłem na schody i truchtem ruszyłem do góry aby następnie spotkać na swojej drodze nieszczęsna drabinę. Wziąłem głębszy wdech i wdrapałem się do góry. Najtrudniejszy przede mną to przejście na wąskim odcinku na duży odcinek płaskiego dachu. Widok z tego miejsca był cudowny i zapierał wdech w piersiach, a nocą to wręcz było tu bajecznie. Przeszedłem ostrożnie i zauważyłem już siedzącego Erwina na betonowym dachu.

-Wybacz za spóźnienie - powiedziałem cicho i wyciągnąłem za kurtki winko. Do siadłem się do niego, a on przytulił się do mojego boku.

-Wiesz, że nie powinniśmy pić w końcu jesteśmy samochodami - wyszeptał cicho jakby bojąc się odezwać.

-Wiem, ale to jest mało procentowe - odparłem - musimy w końcu oblać wasze zwycięstwo chociaż powinienem cię wpakować za to do paki, bo wiesz co sądzę o napadach.

-Wiem, ale to część mnie i dobrze o tym też wiesz.

-Wiem, ale uwielbiam w tobie to - rzekłem i pocałowałem go w czółko - dziś była rozmowa o ten Pacyfik i Pisicela twierdzi, że to wy.

-Dobrze myśli - zaśmiał się - my ojebaliśmy Pacyfika!

-Jednak namieszałem trochę, bo nie mamy dowodów na was więc sprawa się przedawniła.

-Jak zwykle ryzykujesz aby nas chronić.

-Jesteście dla mnie ważni więc będę robić wszystko - odpowiedziałem i otworzyłem winko podając je Erwinowi, który wziął łyka z butelki.

-Słodkie - mruknął i oblizał usta.

-I takie miało być - wyszeptałem.

-Stęskniłem się za tobą Monte - powiedział po chwili.

-A ja za tobą - mruknąłem.

-Wiesz, że nie chciałem aby tak wyszło, że cię nie poinformowałem o tym... - przyłożyłem do jego ust palec i uśmiechnąłem się, bo mu przerwałem.

-Rozumiem to Erwiś dla mojego bezpieczeństwa to zrobiłeś i dla swojego. Jakbym wiedział o tym to bym był również posądzany o współprace - rzekłem i napiłem się z butelki wina, a po chwili poczułem jego usta na swoich. Niewiele myśląc pogłębiłem pocałunek gdyż brakowało mi jego obecności w moim życiu. Uzależnieniłem się od niego to chore, że tak pragnąłem być przy nim. Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a ja oblizałem usta. -Jesteś słodki - wyszeptałem i wtuliłem go w siebie.

-Nie jesteś zły o to?

-Oczywiście, że nie i nigdy nie będę, bo wiem jak ryzykowne jest życie gangstera.

-Niby skąd? - zaśmiał się i odsunął się ode mnie tylko po to aby usiąść na mnie okrakiem.

-Mam swoje tajemnice - wyszeptałem do niego i przysunąłem bliżej siebie.

-Jak każdy - mruknął i złączył nasze usta razem. Omijałem go praktycznie trzy tygodnie gdzie jeden z tygodni on gdzieś przepadł jak kamień w wodzie.
-Co będzie z naszą relacją Monte?

-Dla ciebie zaryzykuję swoje życie kochanie - powiedziałem cicho - lecz boję się o twoje.

-Montiś żyjemy na tym samym i wiem, że kiedyś spotka nas wszystkich śmierć jednak moje uczucia nie zmieniaja się wobec ciebie.

-Czyli... - jego palec dotknął mych warg abym nic nie mówił.

-Jestem gotowy zaryzykować wszystko aby być przy tobie Grzesiu tak samo jak ty. Miłość nie wybiera, ona po prostu jest i to zawsze w najmniej oczekiwanym momencie.

-Kiedy tak bardzo z mądrzałeś emocjonalnie? - spytałem cicho przysuwając go bardziej do siebie.

-Dzięki rozmowie z moją rodziną. Uświadomili mi, że jeśli teraz nie spróbujemy to nigdy nie zrobimy tego kroku w przód.

-Niech zgadnę San to mówił?

-Skąd? - spytał zdziwiony.

-Bo nasz kochany Sanik chce się poślubić z Sky - powiedziałem chociaż nie powinienem gdyż to właśnie on powinien zdradzić to swojej rodzinie osobiście.

-To wyjaśnia wszystko - uśmiechnął się, a jego dłoń zatopiła się w moich włosach. Złapałem go za kark i pociągnąłem do siebie łącząc trochę agresywnie nasze wargi razem.

Czy w końcu będą oficjalnie razem?
Jak będzie wyglądać pomoc Dii, Sana i Hanka dla zakochanych?

2348 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro