Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

By przezwyciężyć śmierć?

Czy was też cholernie bolało ramię po szczepieniu na covida? Bo ja totalnie nie mogę od wczoraj ruszać ręką!
Długo zastanawiałam się nad dodaniem wam tego rozdziału!
Miłego dzionka!

Perspektywa Pisiceli

Leciałem w helikopterze w stronę miejsca gdzie był przetrzymywany siłą szef policji i miałem nadzieję, że nie jest tak tragicznie. Kiedy tylko w końcu wylądowaliśmy na ziemi od razu przejąłem kontrolę nad akcją i rozkazywałem wszystkim co przybyli. Wbiłem do budynku z bronią długą w dłoniach i gdy ujrzałem Montanhe i w jakim tragicznym stanie jest aż przeraziłem się, że może jest już za późno. Jednak nie brałem pod uwagę to, że tak możemy stracić szefa policji. Podbiegłem do niego kładąc M4 obok siebie i zacząłem sprawdzać jego puls. Był i żył, widziałem jak jego zaszklone, wypłowiałe oczy z kolorów patrzą na mnie, ale wyglądały jakby mnie nie rozpoznawały. 

-Dzwońcie do EMS! - krzyknął Capela i zaczął uwalniać Montanhe z kajdanek, które były przykute do krzesła. Nie spodziewałem się, że jak go uwolni to bezwładnie poleci w przód. Na szczęście złapałem go w miarę bezpiecznie i wziąłem na ręce. Wydawało się w tym momencie iż totalnie nic nie waży, chociaż jego ciało było bezwładne i powinno być o wiele cięższe. Wraz z Capelą wpakowaliśmy się do eagla i trzymając na rękach 01 mogłem przyjrzeć się jego ranom i temu co zrobili z nim porywacze. Jego oczy były zamknięte przez powieki, ale gdy je uchylił odetchnąłem trochę z ulgą, że jednak trzyma się pomimo tylu ran ciętych i wychłodzonego ciała.

-Trzymaj się zaraz będziemy! - powiedziałem do niego z nadzieją iż tak też będzie żeby nie poddawał się jednak znowu mi odpłynął w ramionach - Kurwica nie da się szybciej?

-Niestety szefie lecimy najszybciej jak możemy - odpowiedział pilot śmigłowca i tylko mogłem zagryźć zęby modląc się aby Grzechu wyszedł z tego cało. Po kilku minutach, które dłużyły się niemiłosiernie wylądowaliśmy na helipadzie gdzie czekali już medycy z wstępnym sprzętem. Wysiadłem z helki na dość miękkich nogach i oddałem mojego przyjaciela w ręce medyków. W ręce ludzi, którzy mogli ocalić jego życie. Spojrzałem na Dante i widziałem w jego oczach strach o towarzysza. Podszedł on do mnie bardzo niepewnie i przytulił się do mnie więc objąłem go rękoma w obronnym i przyjacielskim geście. Sam w sumie potrzebowałem się do kogoś przytulić.

-Czy on? - spytał cicho, a jego głos bardzo drżał pod wpływem emocji.

-On musi dać radę - powiedziałem z westchnieniem - w końcu to jest Montanha jego zabić tak łatwo nie da.

-Ale sam widziałeś jak on wyglądał!

-Złość czy nienawiść do porywaczy nic nam teraz nie da. Nasi ludzie muszą wierzyć iż ktoś jest w stanie poprowadzić tą jednostkę gdy Grzechu będzie w szpitalu. Musimy zająć się tym Capela - mówiłem mu spokojnym tonem głosu aby go uspokoić - jesteśmy policją musimy pokazać, że nie można tak robić!

-Masz rację - mruknął i odsunął się ode mnie. Helikopter nadal czekał na rozkazy z Riftem w środku jako pilotem - wrócę na miejsce zdarzenia może coś znajdziemy i będziemy w stanie kogoś obarczyć o to wszystko.

-Ja zostanę w szpitalu gdyby coś miało się zdarzyć - odparłem choć liczyłem aby nic się nie stało - będę informować na bierząco, a wy uważajcie na siebie tam.

-Spokojna głowa szafie damy radę! - odezwał się Rift posyłając nam pokrzepiający uśmiech, który miał dodać nam nadziei.

-Lecimy Rift - rzekł Capela i wsiadł do iglo. Natomiast ja ruszyłem do środka szpitala poszukując gdzie może być aktualnie Grzechu. Spytałem chyba cały personel szpitala o niego i w końcu trafiłem przed salę operacyjną, ponieważ podobno wcześniej był na prześwietleniu klatki piersiowej by sprawdzić stan obrażeń. W sali podobno było aż trzech medyków, którzy zajmowali się szefem policji. Westchnąłem ciężko siadając na krześle i nie zostało mi nic oprócz czekania aż skończą go łatać jeśli będą w stanie go poskładać, bo widać było po nim, że ledwo żyje gdy po niego przybyliśmy. Siedziałem godzinę w jednym miejscu modląc się do Boga aby Grzechu z tego wyszedł cało. Kątem oka zobaczyłem jak Franek podchodzi do mnie i siada na wolnym miejscu obok.

-Ile już to trwa? - spytał cicho.

-Ponad godzinę - odparłem.

-Czy coś wiadomo?

-Nie wychodzili ze środka nie było szans się spytać - odpowiedziałem i popatrzyłem na niego.

-Będzie dobrze Janek to jest Montanha nie jeden raz już był w szpitalu!

-Ale nie widziałeś jego ciała. Całe zimne wychłodzone, a głowa rozpalona. Wszędzie na przodzie rany i...- nie potrafiłem wyrzucić z siebie jego widoku. Mimo iż byłem świadkiem i to nie jednego wypadku gdzie ktoś z jednostki był poważnie ranny, a nawet torturowany to jednak Grzechu był kimś kogo traktowałem bardzo należycie za to iż był szefem.

-Będzie dobrze przecież - chciał mnie jakoś uspokoić jednak ciężko to szło. Nagle drzwi od sali otworzyły się, a przez nie wyszedł lekarz. Wstałem bardzo szybko na równe nogi i podszedłem do mężczyzny.

-Czy wiadomo co z Montanhą? - spytałem nie kryjąc strachu o mężczyznę, a lekarz wyglądał jakby przeżył tornado.

-A kim pan jest dla pana Montanhy? - zadał pytanie widocznie zmęczony.

-Jestem jego prawą ręką 02 Juan Pisicela - pokazałem mu odznakę i z gasnącą nadzieją patrzyłem na medyka aby cokolwiek mi już powiedział.

-Więc sytuacja nie wygląda najlepiej - zaczął mówić, a serce stanęło i przestało bić na chwilę gdy w uszach szumiała mi tylko cisza - jednak udało się uratować jego życie. Chociaż naprawdę jego stan zdrowotny nie wygląda najlepiej. Dużo ran ciętych prawie się wykrwawił na śmierć, hipotermia i jak się okazało jego ciało wprowadziło się w stan śpiączki.

-Co to oznacza? - spytał się Franek wtrącając w zdanie medykowi.

-Mimo tego, że był na skraju śmierci to jednak trzymał się ostatkami siły życia. Naprawdę w sumie to cud, że jeszcze jest wśród nas... Jednak jest jedno, ale...

-Jakie? - zapytałem niepewnie.

-Najbliższe dwadzieścia cztery godziny pokażą nam czy przetrwa.

-Ale panie kilka ran ciętych trochę wychłodzenia i takie katastroficzne skutki? - z niedowierzaniem wtrącił się ponownie Franek.

-Gdyby nie skrajne wyziębienie sytuacja wyglądałaby możliwe iż znaczniej lepiej, ale niestety jest jak jest. Przepraszam, ale muszę zająć się innym pacjentem. - powiedział to i zniknął za kolejnymi drzwiami, a przez drzwi od sali wyjechał stół z Grzesiem, który był nieprzytomny.

-Kurwica - mruknął Franek widząc w jakim stanie jest mężczyzna.

-Czy będzie można wejść później do sali? - zagadałem panią lekarz.

-Tak oczywiście jedziemy z nim do sali dwadzieścia - odpowiedziała - lecz dopiero za godzinę.

-Rozumiemy i dziękujemy - odparł Franek.

-I co ja mam powiedzieć Pastorowi?

-Prawdę? - popatrzył na mnie - Nie owijaj w bambuko, bo to nigdy nie pomaga - odparł i poklepał mnie po plecach - jadę na służbę się odbić i wpadnę później.

-Dzięki Franek - mruknąłem i wyciągnąłem telefon z kieszeni.

-Zawsze do usług! Trzymaj się Janeczku!

-Pa Franeczku - pożegnałem się i wybrałem niepewnie numer do pastora.

-Zakon Błędnej Ciszy, Erwin Knuckles w czym mogę pomóc? - odebrał, a miałem nadzieję, że może jednak nie będzie w stanie.

-Chciał Pastor abym poinformował gdy coś będziemy mieć - powiedziałem dość nerwowo gdyż za dużo nerwów mnie już dziś zjadło.

-Coś macie? - spytał, ale nie byłem w stanie cokolwiek powiedzieć - Halo?

-M-mamy Montanhe - odparłem po dłużej chwili.

-Czy wszystko z nim w porządku? - spytał zmartwiony tym chyba, że tak długo odpowiadam mu na pytanie.

-Lekarze powiedzieli iż najbliższa doba jest decydująca o jego życiu - odpowiedziałem przez ściśnięte gardło, bo naprawdę nie byłem w stanie tego normalnie powiedzieć - nic nie jestem w stanie więcej powiedzieć - dodałem i rozłączyłem się nie mogąc dłużej tego ciągnąć. To nie było na moje siły dziś.

-03 do 02 - zaszeleściło mi radio.

-02 zgłasza - mruknąłem.

-Wiadomo co z Montanhą?

-Naprawdę ciężko z nim lekarz stwierdził, że dwadzieścia cztery godziny będą decydujące o jego życiu - poinformowałem na radiu zdając sobie sprawę iż zapewne wszyscy podsłuchują naszą rozmowę.

-Zaraz będę na szpitalu - odparł i wyszedł z radia natomiast ja chodziłem w kółko przy drzwiach do sali oraz po prostu starałem się myśleć pozytywnie co nie szło mi za dobrze w tym przypadku.

Perspektywa Erwina

Siedziałem wraz z chłopakami na zakrystii i liczyliśmy pieniądze aby dostarczyć je samemu Kuiowi. W sumie milion i trzysta koła wyszło za wszystko więc mamy profit pieniężny. Oczywiście naddatek pieniężny lądował na koncie do użytku ogólnego zakonu. Z walizką wypchaną pieniędzmi zasiadłem jako pasażer w niebieskim elegy Dii. Nie wiedziałem skąd ma on tyle pieniędzy na takie zabawki, ale z pewnością zarabiał sporo w jakiś sposób legalny bądź nie.

-Dlaczego dziś? - spytał Dia prowadząc auto.

-Bo jutro już jest nowy miesiąc i dziś musimy mu zapłacić, bo inaczej jutro zgodziłby się na propozycje Spadiniarzy, a raczej tego byśmy nie chcieli - powiedziałem swoje zdanie na owy temat i patrzyłem się przez okno na ulicę miasta. Powoli dochodziła dwunasta popołudniu, a punkt południe mieliśmy być na Burgershocie z pieniędzmi.

-No raczej nie skoro Kui załatwia nam sporo rzeczy jak i ludzi do waszych wyczynów - odparł i zajechał na skrzyżowaniu w lewo kierując się zachód.

-No właśnie - wtrącił się Silny, który siedział z tyłu - poza tym nie wybaczyłbym mu czegoś takiego.

-Raczej nikt, by nie wybaczył - stwierdziłem i trzymałem na kolanach walizkę. Już z dala widziałem napis Burgershot więc byliśmy coraz bliżej - nie żebym coś miał do Kuia, ale czasami z nim jakieś układy trudno jakkolwiek poprowadzić.

-W ogóle jak poszła akcja? - zapytał Dia - Widziałem zdjęcia Grzesia na twitterze wraz z twoim postem.

-Tak jak mówiłem wszystko poszło zgodnie z planem, a policja skupiła się wyłącznie tylko na odzyskaniu 01 - skróciłem akcje do tylko ważnych aspektów, które się wydarzyły.

-A co z Grzesiem? - spytał i tu mnie skręciło w żołądku z stresu.

-Trochę przesadziliśmy z Carbo - odpowiedział za mnie Joseph.

-To znaczy?

-Z kilku ran ciętych powstało kilkadziesiąt - odrzekłem cicho.

-Ale nic mu nie jest?

-Tego nie jestem pewien, ale to w końcu Grzechu on jest jak terminator wyjdzie pewnie z tego - stwierdziłem delikatnie lekceważąco owy temat mimo iż byłem zdenerwowany o stan zdrowotny Monte. Jednakże miałem coś do wykonania potem zajmować się rzeczami, które są również ważne, ale nie tak ważne jak rodzina. Dia zaparkował samochód w miejscu gdzie powinno zamawiać się autem na wynos jedzenie, ale nie mieliśmy zamiaru bawić się w szukanie miejsca parkingowego na parkingu gdzie wszystkie miejsca były zajęte. Dia stanął tak aby druga osoba mogła przejechać swoim autem. Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się na wejście od zaplecza gdyż Joseph miał klucze. Nie fatygowaliśmy się aby iść przez cały lokal żeby zniknąć za zapleczem gdy mamy możliwość dostania się do niego po najprostszej linii oporu.
Tak więc weszliśmy na zaplecze i przywitaliśmy się z pracującymi tutaj ludźmi.

-Idź my poczekamy przed - stwierdził Dia i uśmiechnął się do mnie na co odwzajemniłem uśmiech. Zapukałem do drzwi biura i wszedłem do środka nie czekając na pozwolenie ze strony mąciciela.

-Misiu kolorowy dobrze znasz zasady iż czeka się aż odpowie się proszę!

-A nie ma za co - uśmiechnąłem się przebiegle do mężczyzny i usiadłem na fotelu, który był na przeciwko biurka na którym położyłem walizkę.

-Widzę iż załatwiłeś wszystko co tylko chciałeś misiu kolorowy - powiedział i otworzył walizkę upewniając się czy wszystko jest w jak najlepszym porządku - na mieście mówią iż grupa terrorystyczna powstała skoro porwała szefa policji i była zdolna do takiego czynu.

-Coś jeszcze ciekawego mówią? - spytałem ciekawy tego co wie Kui.

-Że podobno jest w stanie krytycznym - odparł - nie mogę zaprzeczyć iż dokonałeś w mieście czegoś co nie dokonał jeszcze nikt! Osiągnąłeś swój cel, ale jakim kosztem?

-Nie rozumiem o co ci chodzi Kui - odparłem spokojnie i podniosłem brew w górę.

-Jak się dowie, że to ty możesz odsiedzieć za terroryzm kilka długich miesięcy - odrzekł i założył ramię na ramię.

-Trudno od czegoś trzeba zaczynać poza tym mieliśmy maski i ciuchy specjalnie na tą okazję więc wszystko było do planowane do samego końca.

-Przekonamy się w najbliższym czasie - powiedział i popatrzył na mnie - nadal możemy wspólnie pracować, bo do trzymałeś umowy!

-Cieszę się z tego katarynko!

-Ja również, bo nie będę musiał zdradzać rodziny.

-Raczej nikt, by ci tego nie wybaczył - stwierdziłem i uśmiechnąłem się do niego.

-Czy oczekujesz ode mnie czegoś? - zapytał ciekawskim spojrzeniem.

-W sumie to... - przerwał mi telefon, który niechętnie wyciągnąłem i spojrzałem na ekran - dasz mi chwilę 02 dzwoni.

-Ależ oczywiście - kiwnął głową.

-Zakon Błędnej Ciszy, Erwin Knuckles w czym mogę pomóc? - rzekłem odbierając telefon. Tak jak sądziłem odzyskali Grzesia i musiałem grać zmartwionego przez Pisicelą oraz Kuiem, ale tak naprawdę byłem cholernie zmartwiony tym w jakim stanie zostawiliśmy go tam na pastwę losu. Samego, zmarzniętego i rannego.
Zadałem takie w sumie bez sensu pytanie, ale głos Pisiceli nie brzmiał za dobrze - Czy wszystko z nim w porządku? - wypadło z moich ust będąc zarazem ciekawy, a z drugiej strony słysząc rozpacz w jego głosie zastanawiałem się co się takiego stało.
Usłyszałem po długiej cieszy, że Grzesiu ma dobę, która zadecyduje o jego życiu. Moje serce na chwilę zatrzymało swój rytm bicia, a mój wzrok skupił się na chińczyku. Natomiast Pisicela rozłączył się nie mogąc mi nic więcej chyba powiedzieć.

-Co się stało misiu kolorowy?

-Miałeś rację - schowałem twarz w dłoniach złożonych jak do modlitwy - zbyt dużym kosztem poprowadziłem tą misję - wyszeptałem przerażony, że mógł przeze mnie umrzeć, bo ja sobie to wymyśliłem.

-Coś nie tak z Montanhą? - spytał ciekawskim głosem, ale jego wzrok był obojętny.

-Kolejne dwadzieścia cztery godziny zadecydują czy przeżyje...

-A więc lepiej abyśmy nie stracili wtyk w policji Erwin - rzekł i usiadł na fotelu patrząc się na mnie swoim poważnym wzrokiem. Jakby nie patrzeć zależało mu na wtykach w policji.

-Jadę na szpital - wstałem z fotela bez dodatkowych słów, wychodząc od tak z Burgershota. Miałem ochotę krzyczeć i płakać zarazem. Ponieważ mało go znam to jednak stał się częścią mego dnia i życia. Nie wyobrażałem sobie tego, że nagle może go od tak zabraknąć, bo ja musiałem go porwać.

Czy Monte przetrwa?
Czy Erwin się przyzna do wszystkiego?

2212 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro