Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Akcja Jubiler

Sobotni rozdział!
Kto jest ciekawy czy Monte wybaczy?
Miłego dzionka!

Perspektywa Erwina

Po tym jak Capela do mnie zadzwonił wstałem z kanapy u  Sana w domu i poszedłem do łazienki aby opróżnić pęcherz, który zaczął mnie cisnąć. Ponieważ od wczoraj nie miałem okazji się wysikać mimo iż w celach są toalety to jednak nie czułem się tam bezpiecznie. Gdy tylko się trochę ogarnąłem, wbiłem do pokoju Sana.

-San kurwa wstawaj! - krzyknąłem i pomasowałem się po karku gdyż bolał mnie przez niewygodne położenie na kanapie.

-Co jest? - mruknął senie aż trochę żal mi się go zrobiło, że niestety muszę go obudzić.

-Dostałem informację od naszego informatora, dziś punkt dwudziesta jubiler - oznajmiłem mu co mamy dziś robić.

-Jubiler? - spytał podnosząc się z łóżka i przecierając oczy by się obudzić, ale wstał powoli z łóżka.

-Tak - potwierdziłem skinięciem głowy, a mężczyzna przeszedł obok mnie.

-Dlaczego właśnie jubiler?

-Bo w sumie tak zadecydowałem poza tym pieniądze się nam przydadzą - powiedziałem, ale w sumie sam nie wiedziałem dlaczego to właśnie Capela wybrał jubilera.

-Dobra jaki główny plan i ukryta intencja w tym?

-Chce porozmawiać z Monte będzie on negocjatorem na tym jubilerze. Ja wezmę stronę negocjatora od naszej strony - rzekłem nie chcąc go w sumie kłamać.

-Właśnie tak czułem - wszedł do toalety, ściągnął spodnie i zaczął lać do klozetu. Natomiast ja po prostu oparłem się o framugę gdzie powinny być drzwi, ale ich nie było co było trochę dziwne lecz to łazienka należąca do jego pokoju. - przyznaj się w końcu, że on cię interesuję.

-W jakim sensie? - zapytałem nie rozumiejąc tego co mówi do mnie gdy po prostu patrzyłem na niego mimo iż załatwiał swoje sprawy.

-Oj dobrze wiesz w jakim sensie Erwin - uśmiechnął się do mnie i schował swoją fajkę do bokserek.

-Nie wiem - odparłem uciekając wzrokiem w bok.

-Udawaj, udawaj - zaśmiał się i zaczął myć ręce gdy ja zacząłem zastanawiać się o czym on może myśleć.

-San o czym ty mówisz?

-Zaczął byś myśleć - odparł na moje pytanie i wyszedł z pomieszczenia więc ruszyłem za nim.

-Myślę i to dużo - mruknąłem - jednak mam na w głowie teraz to aby ułożyć plan jubilera.

-Weź pod uwagę jak pogadasz z nim? Przy wszystkich policjantach przyznasz się do błędu i skrzywdzenia go?

-W sumie... racja to czysta głupota - przyznałem mu rację i usiadłem przy wysepce w kuchni, spuszczając głowę w dół.

-No właśnie, która godzina?

-Będzie aktualnie trzynasta trzydzieści - podałem godzinę przyjacielowi gdyż spojrzałem na telefon.

-Chcesz coś do jedzenia? - zapytał, a ja właśnie zauważyłem jak zerkał do lodówki.

-Nie nie trzeba i tak będę musiał dostać się na zakon - odpowiedziałem nie chcąc dodawać mu obowiązków.

-Może zrobić spotkanie u mnie skoro już tu jesteś? Robimy w sumie na zakonie, bo tam najczęściej przebywasz.

-Możesz mieć rację - potwierdziłem jego słowa gdyż przebywam tam naprawdę dużo czasu - to piszę do chłopaków aby się zjawili za pół godziny?

-Dobra godzina w sumie - kiwnął głową i wyciągnął jajka z lodówki - na pewno nie zrobić ci coś do jedzenia?

-Egh nie dasz mi spokoju ze śniadaniem? - spytałem i popatrzyłem na niego znad telefonu.

-Raczej to powinien być obiad, ale zjemy go później jak będziemy jechać na akcje - rzekł wyciągając patelnie z szafki i decydował za mnie wszystko gdy ja nie miałem chyba nic do powiedzenia.

-Czyli chcesz brać udział w tym?

-Czemu nie mogę nawet stać jako zakładnik - zaproponował z uśmiechem na ustach oraz przygotowywał jedzenie.

-No dobra chociaż może nas pójść piątka na napastników, bo chyba mam pomysł rozwiązania problemu rozmowy z Monte.

-Co to za pomysł?

-To już San zostaw mi. Wy będziecie mieć jak uciec autem - stwierdziłem, a powoli koncepcja planu się tworzyła w moim umyśle jednak Monte będzie musiał współpracować aby wszystko wyszło dobrze i przede wszystkim zgodnie z planem. Jednak gdzieś we mnie była ta myśl, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać, mimo iż dziś rano było dość dobrze między nami. Chociaż mógł też udawać.

-Wierzę, że dobrze wyjdzie tak jak zwykle twoje plany - odpowiedział chcąc mnie wesprzeć chyba w ten sposób, wyciągnął dwa talerze, a jeden położył przede mną zaś drugi na przeciwko. Nałożył połowę jajecznicy na mój talerz i drugą połowę na swój.

-Nie za dużo? - mruknąłem patrząc się na niego z niezadowoleniem.

-Erwin. Ostatnio jesz jak nie jesz i dobrze o tym wiesz - westchnął i podał mi widelec, który niechętnie przyjąłem.

-Wiem - mruknąłem cicho - lecz jakoś nie potrafię zmusić się do jedzenia - odparłem i zacząłem grzebać w jedzeniu.

-Musisz jeść - powiedział i uśmiechnął się do mnie - będzie dobrze wybaczy ci, przecież widać po nim, że bardzo tego chce, ale coś go blokuje.

-Niby co takiego? - spytałem podnosząc brew w górę.

-Może przeszłość?

-Ołł - spuściłem głowę w dół gdyż Grzesiu raz opowiadał o tym jak został porwany. Totalnie wypadło mi to z głowy, że może to go właśnie blokować z wybaczeniem mi.

-Czyli chyba trafiłem - powiedział cicho.

-Prawdopodobnie to go blokuje - zaśmiałem się cicho choć nie chciałem się śmiać.

-Jednak nie przejmuj się tym teraz tylko pomyśl co powiedzieć mu aby ci do końca wybaczył albo miał coś co zmotywuje go do wybaczenia właśnie Tobie!

-Racja - mruknąłem biorąc kęs jajecznicy - nie gotujesz tak źle - rzekłem z cwanym uśmiechem do niego.

-Ciesz się, że umiem w ogóle robić jajecznicę co da się zjeść! - z jego ust wydobył się zduszony śmiech.

-Oj cieszę się z tego - odparłem wiedząc co ma na myśli i na spokojnie skończyliśmy nasze popołudniowe śniadanie. San wrzucił naczynia do zmywarki i nim zauważyliśmy do mieszkania schodzili ludzie z zakonu.
Jak zawsze przyszedł Carbo, Dorian, Dia i tu zdziwienie moje, bo Blush Key zjawił się również.

-Co tym razem wymyśliłeś wariacie? - zapytał Carbo siadając na kanapie.

-Jest nas w sumie idealnie - stwierdziłem patrząc na ich wszystkich.

-Erwin czy mógłbyś troszkę przyspieszyć mam na piętnastą spotkanie odnośnie firmy - oznajmił Dia niepewnie się uśmiechając.

-Jasne w sumie i tak nie będziesz brał w tym udziału, ale wiedza ta ci może być potrzebna jak nas wsadzą.

-Dobra - skinął głową opierając się o białą ścianę.

-Do rzeczy - ponaglił mnie Carbo.

-Dziś nasz dzisiejszy cel to jubiler - oznajmiłem po chwili ciszy panującej w pomieszczeniu.

-Jubiler? - zapytał Dorian, a ja przytaknąłem głową na tak - Dlaczego on?

-Sądzę, że to może być mój klucz do porozumienia się z Monte - wyjaśniłem trochę niejasno sprawę odnośnie napadu na sklep z biżuterią.

-Chcesz się złapać?

-Nie i tak, bo dziś i tak siedziałem za kratami celi - odparłem dość spokojnym tonem głosu.

-Dobra więc jaki plan? - spytał Blush Key czekając na jakiekolwiek instrukcje z mojej strony.

-W piątkę jedziemy na nasz cel. Ja biorę negocjatora - oznajmiłem - ze strony policyjnej będzie to Monte.

-Skąd to wiesz? - zapytał ciekawy Dia.

-Mamy informatora - wtrącił się San - chce on być anonimowy więc nie możemy powiedzieć kto to - popatrzyłem z wdzięcznością na przyjaciela, ale tak naprawdę wszyscy w tym pomieszczeniu byli moimi przyjaciółmi, a nawet po prostu rodziną.

-Więc plan wygląda tak, że Blush kieruje dziś autem, Carbo i Dorian musicie załatwić ludzi do stania, a San będzie asekurować wszystko w jubilerze!

-Czym będziemy uciekać?

-Dostaniecie moje elegy Dorian - odparłem.

-Jest ono przecież 4 osobowe, a nas jest pięcioro - zauważył Nicollo.

-Najważniejsze jest to abyście uciekli gdy ja wezmę 03 na rozmowę.

-Czyli nie jedziesz z nami tak mamy to rozumieć? - wtrącił się Carbo.

-Nie wiem okaże się wszystko jak Monte będzie chciał współpracować. Wchodzicie w to?

-Możesz na mnie liczyć! - powiedział pierwszy Carbo ze swoim uśmieszkiem.

-Jasne! - dodał Dorian.

-Mogę spróbować - mruknął Blush, a ja klasnąłem w dłonie z uśmiechem.

-No to zaczynamy!

Nim się obejrzeliśmy było kilka minut dosłownie przed dwudziestą tak jak się umawiałem z pewnym policjantem. Oczywiście nie spodziewałem się tego, że będzie do mnie dzwonić więc odebrałem dość szybko od niego telefon, a gdzieś w głowie zastanawiałem się dlaczego dzwoni.


-O co chodzi? - spytałem od razu chcąc wiedzieć gdyż frustrowała mnie niewiedza.

-Mam tylko chwile więc uważnie słuchaj - powiedział szybko - jeżdżę z Montanhą, a on poszedł po picie do sklepu. Punkt dwudziesta pięć powinniśmy być na miejscu, bo jesteśmy niedaleko jubilera. Włączycie alarm punkt dwudziesta, wtedy będzie git. Pisicela wie o całym zdarzeniu więc jakby twoi wpadli to tylko zabieramy łupy, a oni idą wolno.
Może być?

-Tak tak oczywiście, my właśnie jesteśmy na jubilerze i przygotowujemy wszystko więc powinniśmy zdążyć - odpowiedziałem spokojnie mimo iż mój żołądek był wykręcony o sto osiemdziesiąt stopni ze stresu.

-Dobra idzie. Jak coś będziemy starali się pomóc jak możemy - oznajmił i rozłączył się nim zdążyłem otworzyć usta, by coś mu odpowiedzieć.

-Kto to? - zapytał Carbo w masce czarnego wilka, ale go olałem totalnie.
San miał białą, ja natomiast miałem szarą. Blush ubraną miał jasną brązową zaś Dorian ciemno brązową, do tego oczywiście byliśmy ubrani kolorystycznie tak samo i w te same stroje. Czyli sportówki, spodnie, niezbyt ciepłą bluzę bez ramion, ale z kapturem i oczywiście maski. Mieliśmy ośmiu zakładników, a ja patrzyłem w wyświetlacz telefonu aby godzina się zgadzała. Punkt dwudziesta rozpoczęła się akcja. Chłopaki zaczęli rozwalać szkła i wyłamywać zamki aby dostać się do skarbów które były schowane przed nami. Oczywiście alarm zaczął wyć, ale nie mogąc go dłużej słuchać po niecałych dwóch minutach go wyłączyłem aby nie drażnił dłużej naszych biednych uszu. Pod drzwi podjechała czarna Corvetta aż z naszych ust wydobyło się ciche wooo.

-Ty Szary wiedziałeś, że mają takie auta? - padło pytanie w moją stronę.

-Nie miałem bladego pojęcia Czarny - oznajmiłem, ale oznaczało to, że to właśnie Monte przyjechał tą super furą.

-Na spokojnie Szary uda się wszystko bądź po prostu sobą!

-Dzięki Biały - uśmiechnąłem się, ale przez maskę nie było tego widać. Do szklanych drzwi podszedł mężczyzna, który swoimi oczami potrafi powiedzieć tak wiele i nic gdyż nie potrzebne są słowa aby wyczytać z człowieka wszystko. Jednak on czasami był wielką jedną niewiadomą bądź tak wiele emocji pokazywał, że nie było mowy o to aby wychwycić i wyczytać tą jedną.

-Dobry wieczór co się dzieje w środku? - padło pytanie ze strony Grzesia.

-Napad! - odkrzyknął Carbo.

-Dobrze czy macie negocjatora? - zapytał i popatrzył po nas wszystkich. Niepewnie podszedłem do drzwi, które zostawiliśmy otwarte i stanąłem kilka kroków od Monte.

-Ja nim będę - odparłem pewnym głosem jak ogarnąłem się w głębi siebie. Każdy liczył, że w końcu się pogodzimy ja też chciałem to w końcu uzyskać i doprowadzić do tego by mi wybaczył.

Perspektywa Montanhy

Po całym dniu testowania naszych samochodów, dosiadł się do mnie Capela co mi w sumie nie przeszkadzało, a nawet pasowało iż nie będę sam. Kupiłem dla mnie i Dante po kawie oraz pączku aby coś przegryźć dzisiejszego dnia, ale nie było nam dane nawet wypić kawy gdyż ktoś uruchomił alarm nieopodal nas w jubilerze.

-01 plus 1, 10-90 na jubilera! - powiedział mój radiooperator, a ja nie mając wyboru podjechałem na jubilera zobaczyć co się tam dzieje. Tak jak sadziliśmy był to napad pięcioro osób w maskach wilków oraz zakładnicy. Zaparkowałem corvette przed wjazdem do alejki i wysiadłem z samochodu.

-Wszyscy, którzy na jubilera radio 2 - poinformowałem na radiu i popatrzyłem na Capele.

-Podejdziesz do negocjacji? - zapytał mnie, a ja kiwnąłem głową niechętnie do mężczyzny.

-Mogę podejść - mruknąłem i ruszyłem do sklepu z biżuterią. Stanąłem przed otwartymi drzwiami na oścież i popatrzyłem się na napastników chcąc ich określić - dobry wieczór co się dzieje w środku? - zapytałem, a wszyscy spojrzeli na mnie aż ciarki przeszły mi przez kręgosłup.

-Napad! - odkrzyknął ten z tyłu w czarnej masce.

-Dobrze czy macie negocjacjatora? - zadałem kolejne pytanie, a szary wilk podszedł niepewnie do drzwi.

-Ja nim będę - gdy usłyszałem ten głos podniosłem ręce w górę.

-03 rezygnuje z negocjacji! - powiedziałem na radiu i chciałem się wycofać, ale za mną z nikąd pojawił się Janek.

-Nie ma kurwa wycofywania Montanha! Mamy kadetów mają się uczyć, a nie uczyć się, że można rezygnować!

-Ale... - chciałem się wytłumaczyć, ale nie dał mi nawet dojść do słowa.

-Nie obchodzi mnie, że to jest pastor!Może i być to kurwa Rightwill. Wracasz do negocjacji!

-Ughhh - burknąłem trochę zły i podszedłem z powrotem do Erwina, który ściągnął maskę z twarzy i trzymał ją niepewnie w dłoniach.

-Monte - powiedział cicho i spojrzał w moje oczy.

-Oddawaj chuju mój koc - warknąłem patrząc się na niego.

-Ja chujem? - prychnął - A może ty jesteś chujem! - stał jak wryty i spojrzał na auto - W bagażniku masz swój koc - oznajmił cichym tonem głosu. Podszedłem do auta i otworzyłem bagażnik z elegy Erwina oraz wyciągając swój czarny koc - uznajmy to za początek dobrych negocjacji - powiedział gdy wyciągałem swoją własność. Nie czekałem tylko po prostu ruszyłem do swojego samochodu aby wrzucić do bagaja koc.

-A ty dokąd? - spytał Capela.

-Włożę koc i wracam tam - odparłem, ale otworzyłem drzwi do auta i rzuciłem do tyłu nie mając czasu na otwieranie bagażnika.

-Mam nadzieję - odparł z uśmiechem.

-Zabiję cię za to kiedyś Dante - powiedziałem gdyż zrozumiałem, że palce w tym maczał właśnie ten osobnik, ale w sumie dobrze, bo sam bym nie był w stanie do tego podejść gdyż zawsze uciekałem. Powróciłem pod drzwi w których wyczekiwał na mnie pewny szarowłosy mężczyzna.

-To co Monte? - spytał nerwowo bawiąc się palcami, a ja uśmiechem się do niego delikatnie.

-Ile napastników, ile zakładników i jakie żądania za nich?

-A więc panie policjancie za pierwszego chcemy wolny odjazd.

-Jasne - zgłosiłem na radiu - co następne?

-Za dwóch kolejnych brak kolczatek na całym pościgu - zgłosiłem do Capeli, który bawił się w supervisora - za kolejnych czterech chce brak helikoptera.

-Brak helki na całym pościgu - rzekłem do radia.

-Zgadzamy się! - usłyszałem odpowiedź zwrotną.

-Jest zgoda co za ostatniego? - spytałem z podniesioną brwią gdy on uśmiechnął się do mnie.

-Rozmowę prywatną z tobą - powiedział i przygryzł wargę ze stresu. Westchnąłem cicho i pochyliłem głowę w stronę radia na ramieniu.

-Za ostatniego zakładnika napastnik żąda prywatnej rozmowy w cztery oczy.

-Chcesz tego Grzesiu?

-Nie wiem - odparłem do radia.

-Idź jak coś to masz GPS i cię znajdziemy - spojrzałem kątem oka na Erwina jeszcze raz. Chłopak zorganizował jubilera aby zyskać szanse rozmowy ze mną gdyż nie potrafił przemówić do mnie w inny sposób. Znalazłem kątem oka Capele, który stał na masce samochodu i patrzył się na mnie z lornetki.

-Zgadzam się - powiedziałem do Erwina nie wyłączając radia i widziałem jak Dante przybija piątkę z Pisim oraz cieszy się jak dziecko i słychać było jego krzyk.

-Tak jest kurwa! Morwin is back! - Następnie spojrzałem na Pastora, który wyglądał jakby ktoś zabrał z niego ciężar strachu o to, że się nie zgodzę.

-Pisi chodź do mnie - powiedziałem do radia. Podszedłem do pastora i sprawnym ruchem zapiąłem go w kajdanki aż się przestraszył - no panowie owocnej ucieczki, a ty idziesz ze mną - drugą część zdania skierowałem do pastora. Jankowi nie musiałem tłumaczyć o co chodzi podszedł na moje miejsce i przejął negocjatora. Natomiast ja podszedłem prowadząc Erwina w kajdankach do swojej corvetty. Pilotem otworzyłem samochód i wpakowałem mężczyznę na miejsce pasażera, a sam wsiadłem jako kierowca.

Czy rozmowa przebiegnie zgodnie z planem Erwina?
Czy wrócą do "przyjaźni"?

2414 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro