Wąż
Witam serdecznie wszystkich w wtorkowym rozdziale!!!
Co tam u was? Jak samopoczucie?
Jakieś plany na dziś dzień?
Ostatnio pogoda nie dopisuje nie wiem jak u was, ale katastrofa taka pogoda.
Co mogę powiedzieć więcej!
Smacznej kawusi laborant się dusi i
Miłego dzionka życzę wszystkim <3
Dałem wsteczny bieg i zrobiłem sto osiemdziesiąt stopni obracając samochód i ruszyłem z piskiem opon przed siebie. Na szybko starałem się obrać jakąś rozsądną drogę. Na pół pamiętałem miasto i musiałem sobie przypomnieć mniej więcej teren, ale jeśli dobrze pamiętam jedyna droga i możliwość bezpiecznej ucieczki jest mój popisowy trik tylko czy dam radę tym autem tam wyrobić to nie wiem. Chyba będzie trzeba zaryzykować i tylko szczęście może mi tylko pomóc teraz.
-Ile mamy? - spytała Jessica.
-Nie wiem nie interesują mnie pieniądze - odpowiedziałem.
-No tak policja cię interesuje bardziej co? - prychnął John na co przewróciłem oczami i dałem więcej gazu, zaciągnąłem ręczny, robiąc bardzo ostry zakręt. Na szczęście nie wypadłem z drogi ani nie uderzyłem w żadną latarnię, chociaż było blisko. Musiałem dojechać na parking, a stamtąd jest tylko jedna możliwość skok między nim, a budową, która jak dotychczas nie jest zrobiona.
-Nie mam zamiaru rozmawiać o tym - rzekłem nie żałując gazu i hamulca. Musiałem zrobić, chociaż kilka sekund więcej odstępu od radiowozu 01. Kiedyś wspominałem tą akcję co odwaliłem Hankowi więc miałem nadzieję, że nie pamięta jej, ale nie mam innego wyboru, bo zbyt dobrze za mną jadą, chociaż zrobiłem kilka ciężkich uliczek. - Kto kieruje na U1?
-Co? - spytał Jason.
-Kto siedzi za kółkiem! - powiedziałem skręcając szybko.
-Ten kadeciak.
-Kurwa - warknąłem, bo ten głupek mógłby za mną skoczyć. Fioletowy parking był praktycznie przede mną, a za nim budowa.
-Boisz się kadeciaka? - prychnęła ciemna blondynka lecz nie odpowiedziałem, a bardziej zacisnąłem ręce na kierownicy. Bałem się i to cholernie bałem oraz tęskniłem. Musiałem nas chronić, a najbardziej ciebie Hanky więc błagam nie skacz. Wjechałem na parking i od razu ruszyłem na dach jadąc jak najszybciej po pętli w górę.
-Co ty robisz?
-Grzesiek nie przeskoczysz tym! - powiedział przerażony John siedzący obok mnie aż zapiął pasy z przerażenia -Stój, stój!!!
-Nie pójdę kurwa siedzieć - warknąłem i ostatnia pętla, a potem prosta droga na budowę.
-Zabijesz nas Wąż! - krzyknęła Jessica.
-To zginiemy razem będzie nam raźniej - zaśmiałem się i wciągnąłem cały gaz do samego spodu. Licznik miał 150, a to było mało czasu na rozpędzenie się do minimum 200 na liczniku.
-Ja pierdole - wyszeptał Jason, a ja jechałem typowo na rampę. Świat nagle zwolnił w lusterku widziałem jak Hank hamuje już samochód gdyż 01 coś mówił. Chyba nikt dotychczas nie wykonał tego skoku tak jak należy. Widziałem kontem oka jak licznik powoli dochodzi do dwustu. Miałem nadzieję, że przeskoczę. Jak umrę to dosyć słaby sposób na śmierć, ale nie mogłem umierać. Morte mógłby po tym jak bym zniknął, zniszczyć moją rodzinę na 5city, a tego nie chciałem więc siłą musiałem żyć, chociaż nie chciałem. Auto skoczyło z rampy, a mój wzrok był skupiony na budowie. Powinniśmy trafić o piętro niżej, a jak spadniemy bardziej to czekała nas ściana. Nikt inny nie zrobił tego skoku oprócz mnie więc jeśli wszystko dobrze zrobiłem to powinniśmy przeżyć. Świat nagle przyspieszył, a samochód wpadł rozpędzony przez niezabudowaną wyrwę w ścianie. Moje serce biło jak szalone gdy szybko musiałem wymanewrować wóz aby nie wbić się w kolumnę. Kolejny skok był ze skokiem na podwyższoną drogę, ponieważ niżej jeździły tramwaje.
-O kurwaa! Zrobiłeś to! - krzyknął niedowierzając John - Kurwa wąż w formie!
-Dokładnie tak! - odparłem zeskakując na ulicę, a z niej szybko zjechałem w ciemne uliczki. Jeśli się nie myliłem to gdzieś niedaleko powinien być nieużywany podziemny tor gdzie kiedyś ja Aron i John przeżyliśmy ten skok, a przy okazji schowaliśmy się na godzinę. Tak też zrobiłem i wjechałem do tunelu. Serce biło mi jak oszalałe, ale brakowało mi właśnie takiego szybkiego jeżdżenia. Nie była to moja kochana vecia, ale możliwość prowadzenia to coś co mi brakowało.
-My żyjemy? - spytała jedyna dziewczyna w samochodzie.
-Żyjemy - odpowiedziałem.
-Co to było? - spytał Jason.
-To przez policję nazywany skok węża - oznajmił obok mnie chłopak.
-To oznacza?
-Że tylko jedna osoba potrafi trafić w tą dziurę w budowie - wyjaśniłem.
-Było wiele osób, które próbowały skoczyć, ale kończyły w szpitalu - oznajmił John.
-Czyli?
-Bracie kuźwa teraz to będą widzieć, że mistrz kierownicy wrócił!
-Nie jestem mistrzem kierownicy - odpowiedziałem nie zgadzając się z tym przydomkiem. To Carbo był o wiele lepszy wraz z Vasquezem. Ja byłem gdzieś daleko, w końcu nie umiem wyciągnąć potęgi siły z veci to jak niby miałbym być mistrzem. Oddychałem spokojnie. Policja nie powinna nas znaleźć tutaj i jak poczekamy z dwadzieścia minut to dadzą sobie spokój. Tak mało brakowało aby helikopter mnie zobaczył. Na szczęście daliśmy radę, a raczej dałem.
-Gadasz od rzeczy! Policja pewnie teraz jest przerażona! W końcu kto jak nie my! Najlepszy gang do odbić z konwojów!
-Wiecie, że nie zostanę na długo na tym stanowisku. Morte pewnie przeniesienie mnie na handel - westchnąłem oddychając ciężko i mówiąc po prostu prawdę. Ojciec mocno chciał mnie ustanowić coraz wyżej i wyżej aż w końcu będę na równi niemu. Nie chciałem jednak, ale nie miałem wyboru. Wybór skończył się gdy wybrałem śmierć.
-Dopiero byłeś na rolniku - stwierdziła Jessica.
-A teraz napadam na banki zamiast robić konwoje - oznajmiłem.
-Faktycznie o jedno stanowisko wyżej - stwierdził John i spojrzał na mnie - powiesz o co chodzi z tą policją?
-Jak wiecie uciekłem z domu, bo nie miałem wyboru - westchnąłem ciężko.
-Dlaczego? - zapytała się dziewczyna.
-Nie zabiłem człowieka - odpowiedziałem - ojciec się wkurzył i zrobił coś głupiego. Uciekłem aby przeżyć.
-Dlatego więc dołączyłeś do policji? - spytał Jason.
-Znalazłem coś w czym jestem, a raczej byłem dobry - uśmiechnąłem się słabo wspominając pracę w policji. To były najlepsze miesiące mego życia.
-I byś wrócił do pracy w policji?! - spytał z niedowierzaniem John.
-Tak - odparłem szczerze - nie chce być mafiozą, ale nie mam nic do mafii, bo wiem jak działa jedna strona jak i druga. Po prostu lepiej czuję się przestrzegając prawa. Rozumiem, że możecie mnie nienawidzić i mieć urazę do mnie. Rozumiem i zapracuje na wasze zaufanie.
-Chłopie jesteś dla nas jak brat i byłeś! Raczej nic to się nie zmieni - odezwał się Jason - nawet jeśli znalazłeś swoje powołanie gdzieś indziej! Przynajmniej będziemy wiedzieć więcej o policji!
-Brat ma rację - poparł go John - od tyłu lat byliśmy przyjaciółmi, że nie powinniśmy cię oskarżać o coś. W końcu my oddzieliliśmy się aby robić banki gdy reszta woli odbicia!
-Twój ojciec czasami jest jebniety, ale rodzina jest dla niego najważniejsza.
-Wiem w końcu to on tego nauczył nas - to jedyna rzecz, którą używałem i mogłem przyznać się do tego, że to ojciec we mnie rozpalił aby pielęgnować rodzinę i osoby, które do niej należą.
-Racja Grzechu! To co panowie wracamy?
-Nie no co ty jedziemy na lody! Trzeba uczcić to, że żyjemy i w końcu nas nie złapano! - stwierdził John i spojrzał na mnie - Jedziemy co nie? - jego niebieskie oczy na mnie patrzyły z nadzieją, wyczekując odpowiedzi.
-Jedziemy, ale któreś z was mi stawia! - dając warunek gdyż nie posiadałem pieniędzy i telefonu na wyłączność.
-Jasne wężu! - odpowiedzieli i nie powiem poczułem się trochę jak na 5city gdzie pilnowałem swoich wariatów. Zapaliłem samochód i wyjechałem z kanałów, prawie z drugiej strony miasta tak, że uniknęliśmy partoli policyjnych. Dzieliło nas kilkanaście kilometrów do terenu Lordów, ale podjechałem do kawiarenki "U Sally" gdzie były najlepsze lody w okolicy jeśli nadal są. Nie pomyliłem się odnośnie drogi więc po chwili zaparkowałem na parkingu bardziej z tyłu aby żaden partol policji nie zauważył tego samochodu i ruszyliśmy do środka lokalu. Od razu po otwarciu drzwi, w moje nozdrza dostał się zapach słodkości. Część mojej ekipy rzuciła się do lady aby zobaczyć jakie smaki są dostępne do wybrania. Gdy ja spokojnym krokiem podszedłem do nich. Nadal na szyi miałem białą chustę aby zasłonić ślady po duszeniu, chociaż już nie tak bardzo bolało mnie gardło jak wcześniej.
-Ja poproszę w wafelku trzy gałki!
-Ja też!
-Wszyscy chcemy - z prostowałem wypowiedź chłopaków i spojrzałem na dziewczynę obok nich.
-Jakie to będą? - pokolei zamawiali sobie lody gdy ja zostałem na końcu.
-Jakie dla ciebie?
-Poproszę kawowe, cytrynowe i czekoladowe - powiedziałem smaki, które mnie zaciekawiły. W ten sposób każdy z wafelkiem lodów opuściliśmy kawiarenkę i ruszyliśmy na tyły usiąść na murku jak za starych dobrych czasów gdy jeszcze bawiła mnie przestępczość i nie wiedziałem, że to co robię jest złe.
-To wężu - zaczął John - co dalej?
-Nie wiem zobaczę co przyniesie czas - odparłem patrząc się w lody, które powoli lizałem.
-Czy mógłbyś ściągnąć tą chustę? - spytała cicho szaro oka na co spięły się moje wszystkie mięśnie.
-Wolałbym nie - odpowiedziałem uporczywie patrząc się w topniejącego loda.
-Chusta nie zakrywa wszystkiego tak bardzo - mruknął zmartwiony Jason.
-Kto ci to zrobił?
-Nie ważne - odparłem - najważniejsze jest to, że nie chce o tym pamiętać i nie boli już.
-Jakbyś chciał porozmawiać o tym. To nie jesteś sam.
-John ma rację możesz na nas polegać zawsze.
-Jesteśmy rodziną w końcu co nie? - dodała Jessica.
-Dziękuję wam - uśmiechnąłem się słabo, chociaż zrobiło mi się cieplej na sercu, bo jak dotychczas czułem się mocno samotny i słaby. Lecz oni przypomnieli mi, że przecież mogę walczyć o swoje szczęście, ale boję się reakcji ojca na to, że jestem Bi i preferuję bardziej chłopców niż dziewczyny. Może pozwoliłby mi aby poinformować Erwina o tym, że żyje i może gdybyśmy nie mówili, że jest z Mokotowa to jeszcze jakoś, by się ulżyło. Co ja pierdole.... To nigdy się nie uda. Ojciec nienawidzi tych co są inni, a ja byłem inny i nie zaakceptuje tego. Powinienem dać sobie spokój z tym wszystkim, ale nie potrafię. Nie potrafię zrezygnować z wcześniejszego życia gdzie był on. Przez tą chwilę poczułem się w końcu choć trochę normalnie, ale nie było normalnie i nie będzie nigdy. Z cichym westchnięciem zlizałem z dłoni loda, który mi się roztapiał więc zacząłem go w końcu jeść. Gdy w końcu skończyliśmy słodkość, dałem kluczyki Jasonowi. Nie miałem ochoty prowadzić, chociaż nie wiedziałem czy będę mieć jeszcze okazję prowadzić samochód w najbliższym czasie.
Perspektywa Tilii
-Mamo!
-Tak Marco? - odparłam ścigając ciuchy z sznura na pranie gdy już wyschło, bo Gregory nie miał już praktycznie czystych slipek. Chyba będzie jednak kupić mu więcej nowych ciuchów, a stare przebrać i wyrzucić bądź oddać potrzebującym.
-Czy twoja moc pomaga na ślady? - zadał dziwne pytanie przez które spojrzałam na swojego najmłodszego syna, który patrzył się na mnie z zmieszaną miną.
-W sensie na jakie ślady? Moja moc jest ograniczona dobrze o tym wiesz - odpowiedziałam. Marco wdał się we mnie z wyglądu gdyż jego rysy twarzy były delikatne inne od jego brata, który był mniejszą kopią ojca.
-Ślady na ciele przez na przykład dłonie jak za mocno złapiesz - wyjaśnił niepewnie.
-Nie jestem w stanie tego uleczyć - odparłam zgodnie z prawdą, a syn wyglądał na zmartwionego - znowu się biłeś i masz śliniaki?
-Nie, ja nie biję się mamo - gdy to padło z jego ust, odetchnąłam z ulgą jednak zaczęło mnie martwić to po co on w ogóle się pyta o takie coś.
-Mów co się stało - rzekłam surowym głosem i popatrzyłam w jego oczy.
-Mamo nie mogę.
-Marco - westchnął i spuścił głowę w dół.
-Grzesiek - tyle było mi tylko potrzeba aby domyśleć się o co chodzi. Mój syn znowu został ranny albo skrzywdzony i to teraz nachodzi pytanie czy przez Arona jego przyjaciela czy o grozo znowu przez ojca. Duarte ostatnio za bardzo sobie pozwala krzywdząc go, a chłopak nic złego nie robi aby tak go traktować. Rozumiem, że nie chce zdradzić informacji, ale jeśli nie robi tego to jest i stoi za tym jakiś większy powód.
-Twój brat wrócił?
-Nie wiem - odparł - ojciec przydzielił mu najbardziej nieciekawą grupę ludzi co robią banki, ale nie często udaje im się uciec.
-Marco, synku kochany, ściągniesz do końca ciuchy?
-No dobrze - westchnął gdyż nie lubił pomagać w obowiązkach domowych, a wolił pracować na polach oraz w terenie. Sama skierowałam się do domu aby zobaczyć czy Gregory przyjechał i przeprowadzić poważną rozmowę z moim mężem. Idąc do głównych drzwi od razu w oczy rzucił mi się SUV, który jechał na parking. Więc ruszyłam w tamtym kierunku mając przeczucie iż tam jest mój syn.
-Pani Vida - odezwała się Jessica i wszyscy delikatnie spuścili głowy.
-Idźcie do siebie - oznajmiłam, a oni poszli gdy Gregory stał w jednym miejscu - Synu podejdź - zrobił to niepewnie i od razu zauważyłam chustę na jego szyi. Chciałam się jej pozbyć aby zobaczyć jakie szkody na ciele zrobiła mu osoba. Jednak chłopak odsunął się widząc co chce zrobić. -Gregory ściągnij chustę.
-Wolałbym nie mamo - powiedział delikatnie ochrypłym głosem.
-Gregory - wiedziałam, że nie lubił swojego pełnego imienia, ale nie mogłam inaczej. Chłopak niepewnie rozwiązał chustę, którą ściągnął z szyi, a mi ukazała się odbita dłoń. -Czy to wina Duarte? - mój syn nie odezwał się tylko uciekł wzrokiem. Tylko tyle było mi potrzeba aby wiedzieć. -Chodź - z kieszeni wyciągnęłam telefon i wybrałam odpowiedni numer. -Mamy do porozmawiania w kuchni.
-O co chodzi? - spytał mój mąż wchodzący jak zwykle przez drzwi tarasowe. Gregory usiadł jak mu kazałam, ale starał się wtopić w tło. Bał się ojca chociaż starał się tego nie pokazywać.
-Jeszcze pytasz?! - krzyknąłam - TY chcesz zabić nam syna?!
-Nie rozumiem o co chodzi ci kochanie.
-Duarte proszę cię rozpoznam twoje dłonie wszędzie jak i na naszym dziecku! Dlaczego mu to robisz?!
-Gówiarz sobie zasłużył nieposłuszeństwem - odpowiedział co mnie zagotowało bardziej.
-DUARTE TO TWÓJ SYN!
-Wiem.
-Krzywdzisz... Ggo cały czas! Nie widzisz, że chłopak się ciebie boi!
-No i prawidłowo, że powinien. Każdy czuję respekt wobec mnie.
-Duarte proszę cię... nie jesteś taki! - powiedziałam czując jak moje oczy się szklą z powodu łez - Przestań krzywdzić osoby wokół siebie, które są rodziną. Gregory nie zasłużył na takie traktowanie!
-Nie słucha się, podważa moje polecenia i nie ma do mnie szacunku! Dopóki nie zmieni się jego zachowanie. Moje również się nie zmieni!
-Mężu kocham cię, ale nie mogę pozwolić na krzywdę swoich dzieci. Masz zakaz zbliżania się do swojego syna inaczej biorę synów ze sobą i wyjeżdżam do mamy!
-Skarbie... - jego postawa zmieniła się, a on totalnie zatracił się w tym kim jest. Często jest Morte, a rzadko jest moim kochanym Duarte. Jednak nie wybaczę mu krzywdy syna, który będzie przez najbliższy czas chodzić z odbitą dłonią na szyi. To wygląda bardzo źle - ...ja przepraszam.
-Nie przepraszaj mnie tylko swojego syna, którego prawie udusiłeś!
-Żyje przecież w czym problem?
-Duarte!
-Dobrze - westchnął i ruszył do Gregorego, który popatrzył się na mnie swoimi brązowymi oczami w których widziałam ukryty strach, chociaż jego mina nie mówiła niczego. -Gregory - klęknął na kolano przed krzesłem na którym siedział - przepraszam za to co zrobiłem.
-Robisz to wyłącznie tylko dla matki, nie dla samego siebie - powiedział cicho nie patrząc się na ojca - nie mogę przyjąć tych przeprosin, bo nie są szczere - wstał z krzesła i ruszył w stronę salonu - nie dziw się dlaczego ci nie ufam i darzę cię nienawiścią. Skoro sam nie potrafisz powiedzieć szczerego przepraszam. - stanął na pograniczu kuchni i salonu - Robię wszystko do czego mnie przymuszasz i nie komentuje tego nawet. Nie zdradzę ci niczego o 5city i choćbyś miał mnie zabić to nie zdradzę niczego.
Czy Tilia pomoże dojść do porozumienia?
Czy przeprosiny były szczere?
2443 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro