Wspólnie podejmijmy słuszną decyzję
Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!!!
Co tam u was?
Ja dziś wybieram się na nockę do koleżanki :3
Jestem padnięta po wczorajszej wycieczce, ale było warto!
Dzisiejszy rozdział na pewno nakieruje was trochę do tego co będzie się działo!
Miłego dzionka życzę wszystkim<3
Perspektywa Pisiceli
Jechałem z Frankiem w raptorze, ale to właśnie on prowadził pojazd gdyż nie miałem siły na to aby usiąść za kierownicą. W głowie ciągle miałem dzień w którym Gregory został rozstrzelany. Byłem złym kolegą i przyjacielem, szefem oraz mentorem. Oparłem głowę o zagłówek fotela i patrzyłem się przez przednią szybę. Panacleti nie dawał ciągle mi spokoju i miałem powoli dosyć grania na kilka frontów, bo ile można. Nie tylko raniłem Montanhe głupimi zakazami i słowami, które nie jeden raz ode mnie usłyszał. Słowami, które musiały go boleć. Nie zdawałem sobie sprawy z tego jaką ma przeszłość w sumie nikt nie wiedział oprócz Hanka jak się okazało. Westchnąłem ciężko i przymknąłem powieki.
-Wszystko w porządku kurwica z tobą Janek?
-Tak Franuś po prostu myślę o czymś - odpowiedziałem.
-Właśnie widzę, że coś cię dręczy! - odpowiedział, a ja spojrzałem na niego spod uchylonej powieki.
-Nic takiego czym bym sobie nie poradził przyjacielu - odparłem pewnie chociaż to była tylko maska pod którą emocje we mnie się kotłowały i nie pozwalały na racjonalne decyzje. Dlatego Rightwill przejął kontrolę nad jednostką. Musiał gdyż nie miał tak naprawdę wyboru, bo nikt z HC nie potrafił zająć mojego miejsca. Przez to powstało kilkanaście reform w naszej jednostce z jednej strony dobrze, ale z drugiej strony nie chciałem nic zmieniać. Jednak czasu nie da się zmienić ani na niego wpłynąć. Gdyż czas działa własnymi zasadami i nie da się go zatrzymać ani cofnąć, a tym bardziej przyspieszyć. Czas jest najsurowszym ze wszystkich czynników, który jest zawsze przy człowieku i możemy popełniać błędy, uczyć się na nich bądź robić co chcemy, ale każda sytuacja odziałuje na człowieka duszę. Tak też było ze mną. Zbyt wiele czasu zmarnowałem na tym co będzie i jak będzie oraz co mogę zrobić aby nie dopuścić do złego. Tylko zapomniałem, że idąc przez życie mijam ludzi, którzy z czasem stają się częścią mego życia. Czasem trzeba zrezygnować, a czasem trzeba iść dalej. Musiałem jednak zrezygnować z rodziny, która jest gdzieś tam w mieście gdzie mój syn spełnia się jako stróż prawa idąc za mną w moje ślady. Mam nadzieję, że nie popełni tych samych błędów jak jego ojciec.
-Nie radzisz sobie od dłuższego czasu - odpowiedział i miał rację. Sytuacja, którą kontrolowałem właśnie wymykała mi się z rąk. Jeśli stracę całkowicie kontrole to nawet nie chciałbym wiedzieć do czego, by to dopuściło. Wyjazd Hanka do innej jednostki też był ciosem prosto w serce, ponieważ lubiłem go i był przyjacielem, a teraz nie wiadomo czy wróci gdyż miasto Coco jest naprawdę niebezpieczne i to bardziej niż nasze. Ciągle coś tracę i czuję to, ale nadal staram się uśmiechać i mieć pogodną twarz nawet gdy jest źle. Spadino może i traktował mnie jak kolegę to jednak przypominał mi ciągle o tym kto tak naprawdę pociąga za sznurki. Szef pomagał mi ile mógł, ale ile będzie przymykał oko na moje przewinienia i to iż tak głęboko wpadłem w bagno. Jak widać nikt w tej jednostce nie ma czystej kartoteki, którą każdy inny przykładny obywatel posiada.
-Staram się, ale ciężko jest przyjacielu.
-Kurwica Janek! Musisz spiąć tą dupę i przeciwstawić się mu! Przecież nie będziesz tak żyć do końca życia! - miał rację, ale obawa, że zrani kogoś z mojej rodziny była zbyt duża. Chciałem mu to powiedzieć, ale na radiu padł komunikat.
-Powołany zostaje High command za 20 minut!
-10-4 - odpowiedziałem na radiu i spojrzałem pytająco się na Franka.
-Nie wiem dlaczego cię wołają! Ja nic złego nie zrobiłem, a jeśli nawet to stoimy przy wersji, że to nie ja! - parsknąłem śmiechem na słowa przyjaciela.
-Jasne, a trzeźwy jesteś, że poradzisz policyjny wóz?
-Dwa piwa na lepszą koncentrację nikogo jeszcze nie zabiły!
-No tak cały Franek - odparłem cicho z słabym uśmiechem na ustach i spojrzałem przez szybę na ulicę przed nami. Asfaltowa droga ciągnęła się przed nami i było widać miraż odbijający się na niej. Było coraz bardziej upalniej, a jeszcze lata oficjalnego kalendarzowego nie było. Nim wrócimy do miasta zajmie nam to z 15 minut więc Franeczek nie żałował gazu i piłował raptora aby jechał on jeszcze szybciej. W końcu nie mogłem spóźnić się na zebranie, bo było niespodziewane przez nas gdyż wraz z Frankiem chcieliśmy po patrolować tereny Paleto i Sandy w bardziej niedostępnych miejscach dla zwykłego samochodu. Po kilkunastu minutach sierżant zaparkował na dolnym parkingu pod komendą. -Nie wiem ile może to zająć więc uważaj na siebie i zostaw trochę mi tego alkoholu na później!
-Spokojna głową Franek ma cały baganik wypchany w butelkach!
-Miłej służby!
-Miłego spotkania - odparł i wyjechał zostawiając mnie samego na parkingu. Dosyć szybko wszedłem po schodach na górę do sali gdzie odbywają się spotkania HC. Na miejscu już był Capela, Andrews, Rightwill i Rift. Brakowało tylko Montanhy, który już nigdy nie zasiądzie przy jednym stole z nami oraz Xandera, którego nie było na służbie. Usiadłem obok Capeli i spojrzałem na każdego z osobna. Nie wiedziałem jednak po co zostało powołane zebranie.
-Po co zebraliśmy się tutaj? - spytał Rift.
-Właśnie? - dodałem od siebie.
-Powiem tak sytuacja jest dosyć ciekawa jak i nie ciekawa - odpowiedział Rightwill - Zakon połączył siły z Burgershotem i chcą abyśmy my połączyli siły aby móc im przeprowadzić szturm na siedzibę Lordów.
-Co? - wymsknęło się z ust zdziwionego Alexa.
-Wiem jak to brzmi, ale rozmawiałem godzinę temu z Kuiem i Knucklesem. Proszą nas o pomoc, ale nie odpowiedziałem im niczego, bo to wasze życia i wy decydujecie.
-Mamy pomoc w porachunkach mafijnych?! - powiedział z oburzeniem Rift - Nie wystarczy, że i tak jesteśmy jebani 24/7, a na dodatek mamy jeszcze ryzykować swoim życiem?! Nie ma mowy!
-Dlaczego chcą takiej przysługi od nas? - spytał spokojnie Dante. W sumie ja nie wiedziałem co myśleć o tym więc nie odzywałem się na ten temat.
-Knuckles chce dowiedzieć się gdzie jest Gregory - odpowiedział - liczy na to iż przeżył to chociaż jest to mało prawdopodobne, a nawet jeśli znajdziemy jego grób to chce przenieść go do naszego miasta.
-Wierzysz w to iż przeżył? - zapytał Andrews.
-Sam nie wiem co myśleć o tym - odpowiedział - jednak powiedzieli, że rodziny się nie zostawia. Może mają rację, bo w końcu Montanha zapoczątkował to wszystko - rzekł opierając się oparcie fotelu nie patrząc się na nas.
-Powinien mieć należyty pochówek - odezwałem się - był jednym z nas bez względu na to kim był w przeszłości, ale widział przyszłość w policji. Tyle razy ryzykował swoim życiem, by chronić niewinnych. Powinniśmy za to być mu wdzięczni - patrzyłem się w stół zastanawiając się czy to co chce powiedzieć to dobry wybór - ja jestem gotowy zaryzykować swoim życiem skoro Hank był gotowy wyjechać na Coco! Chcę jakoś naprawić swoje błędy, które popełniłem względem Grzesia.
-Jeśli Erwin wierzy w to iż przeżył to i ja mogę wierzyć w to - rzekł Dante - powinniśmy zrobić tą ostatnią przysługę dla Gregorego, bo od początku starał się abyśmy wszyscy żyli w zgodzie i byli jak rodzina.
-Nie nadaje się do takich rzeczy, ale Montaha był jednym z nas i jak Janek powiedział należy mu się uroczysty pochówek. Godny policjanta, który nigdy nie bał się zaryzykować własnym życiem dla dobra ogółu - powiedział Peepi.
-Jak spotkanie HC ma rozwiązać ten problem z dołączeniem do porachunku mafijnego jak jesteśmy tu tylko my?! - powiedział oburzony Rift.
-Jesteście głową tej jednostki. Jeśli wy się zgodzicie to reszta pójdzie za wami - oznajmił Sony i spojrzał na każdego z nas - możemy tego nie przeżyć jeśli otworzą ogień w naszym kierunku. Dlaczego to jest tak ryzykowne posunięcie na które każdy musi się zgodzić. Bez zgody waszej nic nikt nie zrobi.
-Rozumiemy - odparliśmy w tym samym momencie.
-Rift skoro nie chcesz ryzykować to zostaniesz z ludźmi, którzy również odmówią i będziecie starali utrzymać porządek w mieście - oznajmił Szef - gdy my prawdopodobnie wyruszymy naprzeciw śmierci.
-Co jeśli Gregory naprawdę przeżył? - spytał Andrews - Chyba byśmy o tym wiedzieli w końcu miał przy sobie telefon, mógł po prostu napisać.
-Nic nie wiemy tak naprawdę więc musimy uzbroić się w cierpliwość. Jeśli zgodzimy się to dadzą nam dostęp do wszystkich informacji i to co mają. Wspólnie opracujemy plan działania nim wjedziemy na obcy teren.
-Jak wytłumaczymy swoją obecność w tamtym miejscu jeśli damy radę? - zapytałem - Porachunki łączą się z zabiciem lidera albo wszystkich po drodze, a tego zaretuszować się tak łatwo nie da.
-Przedyskutujemy ten temat z Kuiem. Nie będziemy zabijać nikogo, ale możemy przymknąć oko na kilka śmierci w końcu zawsze mogło coś nie pójść tak! Teraz to są takie gdybania, ale przekonamy się na miejscu co z tym zrobić i jak - wyjaśnił sytuację, która może zaistnieć i rozumiałem ją jak najbardziej w końcu to nie jest takie łatwe. Jednak praca mafii z policją to było ryzykowne posunięcie na jakie się pchaliśmy, bo konsekwencje z tego mógłby być opłakane.
-Zwołać kod 8? - spytał Alex - Trzeba poinformować w końcu resztę. W wielkości z pewnością będziemy za pomocą.
-Zwołujcie niech każdy przybędzie! - rzekł siwowłosy - do 20 minut ma być każdy kto jest na służbie. Niech każdy to przetrawi jeszcze przez noc, a z rana zdecydujemy czy chcemy w to wejść.
W ten sposób został zwołany kod 8. Pierwsze takie spotkanie gdzie naprawdę zadecydujemy o swoim życiu i tym czy jesteśmy w stanie poświęcić się dla dobra ogółu i rozbić mafię, która jest zagrożeniem nie tylko dla tamtego miasta, ale i dla nas w końcu mogliśmy być na celowniku Lordów, który nie boją się podjąć radykalnych decyzji, które mogą nam zaszkodzić. Gwar jaki powstał na sali aż zaczął być dokuczliwy dla bębenków usznych.
-Spokój! - krzyknąłem, a wszyscy uspokoili się w miarę. -To wy decydujecie kto jest gotowy zaryzykować. My nie będziemy wybrać z was gdyż to musi być dobrowolna decyzja.
-Do jutra musicie się namyślić czy chcecie ruszyć za nami czy jednak zostać z Riftem tutaj - powiedział Sony - wracać teraz na służbę i do patroli!!!
-Tak jest szef!
Perspektywa Carbo
Siedziałem na Burgershocie gdyż nie miałem co do roboty więc zajmowałem się robieniem burgerów, ponieważ był całkiem spory ruch, a przy okazji dobry utarg i trzeba było pomóc pracownikom lokalu, którzy nie wyrabiali. Miałem duży problem z tym iż straciłem towarzysza do picia bimberka limonkowego więc przestałem go produkować, ponieważ nie było takich dobrych okazji aby się napić. W sumie w ogóle nie miałem ochoty na picie gdy Erwin nie był stabilny emocjonalnie. Ciągle z tyłu głowy miałem jego próby samobójcze i bałem się, że w końcu zrobi sobie coś. Dlatego został u Kuia. Potrzebował ojcowskiej dłoni, która pomoże gdy jest źle i będzie zawsze gdy potrzeba. W końcu mimo tego jego mącenia był wspaniałym opiekunem, ale często zatracał się w czymś czym nie powinien. Teraz na szczęście był wsparciem dla nas wszystkich. Szykowała się wielka akcja i to bardzo gdyż dziś widziałem ich przez chwilę, bo się gdzieś spieszyli. Czułem to w sobie, że szykuje tak, a nie inaczej skoro Hank został wysłany na Coco. Nasz osobisty zawiadowca, który podaje nam informacje jak na tacy i nikt go nie podejrzewa. Zastanawiało mnie jednak jaki jest kolejny krok zbliżający nas do nieuniknionej zemsty za wszystkich poległych towarzyszy. Przez drzwi od zaplecza wszedł Erwin w towarzystwie wujka.
-Gdzie byliście? - spytałem cicho.
-Dzwoń po wszystkich - powiedział na dzień dobry Kui - robimy zebranie mafijne za pół godziny!
-Dobra - odstawiłem deskę do krojenia z ogórkami pokrojonymi w plastry i wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni.
-Zadzwonię po Dię - zaproponował Erwin swoją pomoc, a ja kiwnąłem głową. W ten sposób rozdzieliliśmy dzwonienie po swoich aby było szybciej. Tylko czy się wszyscy zmieścimy na zapleczu, bo nasza rodzina trochę się powiększyła od pewnego czasu. Była nas dziewiętnastka co było dużo, ale zarazem mało biorąc pod uwagę liczebność Lordów.
Po pół godzinie wszyscy już byli na miejscu i zaplecze naprawdę trochę małe się wydawało przy takiej ilości nas.
-Miło mi, że wszyscy przybyli tutaj w jak najszybszym czasie - przywitał się wuja ze wszystkimi zebranymi w tym miejscu. - mamy dla was informacje, która nie powinna was zdziwić. Chcemy zaatakować Lordów - oznajmił na co wszyscy patrzyli się na niego niezrozumiale. No nie wszyscy ci którzy są z Mokotowa wiedzą jak ważna jest to decyzja.
-Dobić szczury! - warknął Dorian.
-To co robimy? - spytał Joseph.
-Jaki plan? - zapytałem uśmiechając się szeroko.
-Byliśmy dziś z Erwinem u Rightwilla - oznajmił na co zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc po co byli u policjanta i to na dodatek szefa.
-Jest nas zdecydowanie za mało aby zaatakować grupę Lordów, ale jeśli policja się zgodzi to zemścimy się wspólnie - powiedział Erwin - oni zaopatrzą nas w bronie i ochronę, a przy okazji pomogą rozplanować atak. Hank sprawdzi mokotowską willę czy jest zdatna do użytku więc tam się zatrzymamy. - dopowiedział - Liczę na to iż pójdziecie za nami.
-Pojdę za tobą bracie choćby do samych drzwi piekieł aby powiedzieć diabłowi dzień dobry - odpowiedziałem. Nie miałem nic do stracenia skoro nawet Kui idzie na to.
-Pójdę za tobą - powiedział Silny.
-Ja też - poparł go Dorian.
-Jest to ryzykowne posunięcie, ale robiliśmy już o wiele głupsze rzeczy! Ja i moje landrynki wchodzimy w to!
-Dla rodziny wszystko - odezwał się San.
-Jestem z tobą! - rzekł Labo.
-Możecie na mnie liczyć - oznajmił Vasquez.
-To kiedy się wybieramy? - spytał David.
-Skoro San to i ja! - stwierdziła Sky.
-Ja zostaje ktoś musi zostać i pilnować Burgershota - powiedziała Heidi.
-Zostaje z Heidi - oznajmiła Angela.
-Ja ide z wami chłopaki - Summer potwierdziła idzie z nami.
-Dobrze - kiwnął głową Kui - dobrze, że ktoś zechciał samowolnie zostać gdyż nie chciałbym abyśmy musieli kogoś wybierać na siłę.
-Damy z siebie wszystko wuja! - powiedziałem - Z pomocą policji czy też nie!
-Dziękuję wam za to, że wszyscy tu jesteście - powiedział cicho Erwin.
-Dla rodziny wszystko - stwierdził Labo, a wszyscy potwierdzili jego słowa skinięciem głowy.
-Jutro dostaniemy informacje czy policja w to wchodzi - rzekł Kui - więc musimy uzbroić się w cierpliwość, bo przed nami kilka dni uzgadniania.
Czy dadzą radę współpracować z policją?
Czy naprawdę Pisicela żałuje?
2247 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro