...upokorzyć Duarte?
Witam serdecznie wszystkich!
Oj dziś będzie się działo! Erwin wchodzi na rejony!
Jak wam dzionek się zaczął?
Czy ja wczoraj zapomniałam o nocnym?
Tak...em no więc ten tego dziś dostaniecie za wczoraj peeposhy?
Wczoraj totalnie zapomniałam przez to iż trochę źle się czułam, ale dziś dostaniecie drugi rozdział w wynagrodzeniu dobrze?
Życzę wszystkim miłego dzionka!
Tak więc zadowolony z siebie wypiłem sok, a przez drzwi wszedł Jason bądź John nie umiałem nadal ich rozróżnić i dziwiłem się jak oni wszyscy ich rozróżniają.
-Dzień dobry wielki Morte i pani Vido - przywitał się na co mężczyzna przy stole trzymający w dłoniach gazetę kiwnął głową.
-Co cię sprowadza John - spytała mama Grzesia i spojrzałem na nią z wymalowanym szokiem.
-Nadal nie rozróżniasz nas? - zaśmiał się widząc chyba moją minę.
-Nie mam bladego pojęcia jak wszyscy was rozróżniają!
-Jason ma bardziej ciemniejsze oczy gdy John ma jaśniejsze - oznajmiła kobieta z cichym śmiechem widocznie rozbawiona tym - co cię sprowadza?
-Jest Herdeiro? - spytał z założonymi rękami z tyłu.
-Pojechał po coś, a czego chcecie? - odezwał się Morte i widziałem iż coś kombinuje.
-Chcieliśmy zgarnąć go na strzelnicę!
-Bierzcie jego - pokazał na mnie - i nie zwracajcie!
-Aha! - prychnąłem na słowa mężczyzny bardzo niezadowolony z tego iż mnie sprzedaje innym aby nie siedzieć ze mną.
-Chcesz Erwin? - skierował te słowa w moją stronę więc kiwnąłem głową na tak, wstając od stołu - To czekać będziemy przed domem więc ubierz buty!
-Jasne! Brać broń?
-Nie trzeba, bo na strzelnicy mamy zapewnioną! - odparł wychodząc przez szklane drzwi więc uśmiechnąłem się do pani Vidy idąc do drzwi frontowych.
-Tylko uważajcie tam na siebie Erwin!
-Dobrze! - odpowiedziałem kobiece i zacząłem ubierać trampki, które dostałem. Nie powiem, ale kobieta rozpieszczała mnie na różne sposoby i wydawało mi się iż stara się w ten sposób wynagrodzić ból, mój jak i Grzesia. Była cudowną kobietą tylko szkoda, że tyle musiała cierpieć przez Duarte. Jednak Monte też cierpiał przez moje sprawy lecz mimo to kochał i tak. Zaskakujące jest to jak bardzo byliśmy podobni, ale różni od nich. Bo ja jeszcze miałem serce w przeciwieństwie do ojca Gregorego. Wyszedłem z domu głównego i widziałem wóz terenowy przy którym stał John, Jason, Daniel, Monica oraz Jessica. Brakowało tylko tego skurwiela, ale to dobrze przynajmniej będę miał spokój, bo reszta była naprawdę spoko i polubiłem ich.
-Siemasz Erwin! - przywitał się Daniel więc odwzajemniłem jego uśmiech.
-Nie ma Węża więc zabieramy Erwina! - poinformował John.
-Skoro Wąż jest z Erwinem to Erwin jest wążątkiem? - spytała Jess na co wszyscy wybuchli śmiechem również i ja.
-Nie no wystarczy tylko Erwin albo szefitek - odparłem próbując uspokoić swój oddech przez śmiech.
-Dobra jedziemy! - odezwał się Jason chyba Jason i ruszył do odpalonego wozu zapewne na miejsce kierowcy. Wsiadłem do tyłu i jak się okazało ten wóz miał siedem miejsc siedzących, bo bagażnik jeśli to tak można nazwać służył za dodatkowe siedzenia. Usiadłem w tyle zadowolony iż miałem okienko dla siebie, bo mimo iż mieszkałem w tym mieście kawał czasu to jednak nie do końca pamiętam miejsc. Jednak gdyby chciał to z pewnością przypomniał bym sobie je wszystkie, ale nie chciało mi się, bo byliśmy tu tylko na jakiś czas, a nie po to aby zdobyć na nowo miasto. Jechaliśmy do strzelnicy i w sumie nie byłem na niej kupę czasu, bo typowo mój trening strzelania opierał się na nawalaniu z policją. Integracja z ekipą Grzesia była przyjemna, bo nie traktowali mnie jak intruza czy osobę, która zagraża wszystkim. Byłem dla nich kimś kogo warto poznać poza tym jestem z Grzesiem, a ich liderem. Nie sądziłem iż osoby, które będą na zdjęciu, które widziałem wtedy u Montanhy w mieszkaniu to będą jego przyjaciele. Właśnie ci przyjaciele tak zwana banda Węża czy jak to oni się nazywają. Nadal pamiętam ten delikatny szczegół i Monte nigdy w sumie nie wytłumaczył mi kim oni są. Teraz to ich poznałem na żywo więc raczej już wytłumaczeń nie potrzebowałem.
Spędziłem z nimi naprawdę super trzy godziny i byłem wręcz zadowolony z takiej rozgrywki choć gdzieś tam z tyłu głowy miałem iż brakuje mi Grzesia. Lecz atmosfera panująca między mną, a jego ekipą była przyjemna i gdyby połączyć nasze grupki to policja nie miała szans. Nie powiem, ale wszyscy się dogadywaliśmy nawet Aron choć nie lubię go i nie będę lubić nigdy. Podpadł mi, a tacy mają ciężko ze mną, dlatego cieszyłem się iż go nie było po prostu. Około dziesiątej w sumie to już jedenastej byliśmy z powrotem na terenie Lordów i nie powiem, ale przyzwyczaiłem się do tego miejsca. Pomimo kilku szkodników, których bym się pozbył to było tu całkiem dobrze. Pomagałem oczywiście pani Tilii w kuchni gdy mi się nudziło i nie krzyczał o to Morte, ale chciałem być trochę przydatny, bo jeśli nie banki i okradanie to pomagałem przy podlewaniu roślin bądź pieleniu grządek lub po prostu w zakupach mimo iż nie interesowały mnie one.
-Gdzie byłeś? - od razu usłyszałem głos Grzesia, który wstał z schodów i podszedł do mnie.
-Z nami na strzelnicy! - oznajmił John - chcieliśmy ciebie też, ale nie było cię.
-Musiałem ojcu coś załatwić - odparł spokojnie i z uśmiechem na ustach, który o dziwo nie był sztuczny.
-Co takiego?
-U Fenixa - odpowiedział.
-Czyli z Felą się widziałeś? - odezwała się Jess, a on potwierdził kiwnięciem głowy.
-Pod koniec wakacji obejmie stanowisko swojego ojca - rzekł, a ja zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc o czym on mówi i choć interesowało mnie to dosyć mocno to jednak nie rozumiem dlaczego był taki szum wokół tej osoby.
-To ci musi chyba wytłumaczyć Grzesiek - rzekł Daniel - to my się zmywamy! Później się spotkamy przy altance!
-Jasne! Trzymajcie się! - pomachał im Grzesiu więc dołączyłem się i następnie spojrzałem na mego bruneta.
-Więc?
-Chodź przejdźmy się kawałek - zaproponował i od razu ruszył do przodu jednak milczał.
-Monte mogę mieć pytanie? - mruknąłem cicho, a on kiwnął potwierdzająco głową - Co oznaczały słowa tego ojca ze ślubem.
-Eghhh - westchnął i podrapał się po karku - widzisz Erwin mój ojciec uważał iż potrzebna mi jest osoba, która pomoże mi w ogarnięciu się, ale wybrał mi on zły sposób na to.
-Ślub? - mruknąłem niezadowolony z tego.
-Stwierdził, że kobieta pomoże i zmusi mnie do zostania, co łączy się z tym iż nasze mafię by się połączyły. Jednak odmówiłem ze względu na ciebie Erwin. Nie byłbym w stanie poślubić kogoś wiedząc iż nadal mnie kochasz, a raczej tak myślałem, bo moje serce należało tylko do ciebie - słysząc jego słowa oczy mi się zaszkliły więc stanąłem przed nim i stałem na palcach aby dosięgnąć jego warg. Nie minęła chwila, a nasze usta zetknąły się ze sobą w delikatnym pocałunku.
-Więc ona jest tą, która miała być twoją kandydatką? - spytałem odsuwając się od jego ust.
-Jest bardziej przyjaciółką od małego - wyjaśnił spokojnie - nikim więcej tak naprawdę.
-To po co u niej byłeś?
-Ojciec wysłał mnie po kolejną teczkę i nie rozumiem co takiego w nich jest skoro daniny były już zbierane przez brata.
-Może jakieś informacje? - mruknąłem, a on kiwnął głową.
-Może masz rację diabełku - uśmiechnąłem się do niego zadowolony, bo lubiłem gdy nazywał mnie tak czule. - Zaraz obiad - stwierdził, a ja teraz zauważyłem, że zrobiliśmy kółko wokół terenu.
-Ja po obiedzie jadę do naszych - oznajmiłem mu, bo należało mu powiedzieć tak naprawdę co zamierzam robić choć nie do końca chciałem zdradzać mu to co planuję tak naprawdę. Niech to będzie dla nas wszystkich niewiadoma w sumie głównie dla strony przeciwnej, ale Mokotów z pewnością mi pomoże. Bracia nigdy nie zawiedli mnie i tym razem też tak będzie.
-Po co? Ojciec wie?
-Po coś i wie twoja mama stanęła za mną - z uśmiechem na ustach wchodziłem przez główne drzwi do domu. Ściągnęliśmy buty i w klapkach ruszyliśmy do kuchni z której pachniało cudownie jak każdego dnia aż zastanawiało mnie to jak kobieta ma tyle cierpliwości do śniadań, obiadów i kolacji. Podziwiam jej wytrwałość oraz chęci. Monte jak zwykle odsunął mi krzesło na którym usiadłem i widziałem ten niezadowolony wzrok Morte. Nie podobało mu się to w ciągu dalszym, ale nie miał nic tak naprawdę do powiedzenia więc nie odzywał się aby nie zrobić sobie większego przypału u żony. Na obiad była zupa pomidorowa z kluskami więc zadowolony z wyboru kobiety od razu zacząłem sobie nakładać zupy do talerza.
-Smacznego mężczyźni - powiedziała więc wszyscy odpowiedzieliśmy tym samym na jej smacznego. Obiad minął w miarę spokojnej atmosferze więc o to nie trzeba było się martwić. Najedzony zupą niestety wstałem gdy wszyscy zjedli, bo to była zasada jedzenia przy stole. Niby w porządku, ale z drugiej strony trochę ograniczająca.
-Jakie auto mogę wziąć? - spytałem z grzeczności, a on pokręcił głową na boki fucząc niezadowolony.
-Weź byle jakie tylko nie mój czy któryś do roboty - oznajmił wstając z krzesła - Gregory będę potrzebował cię za pół godziny na dole!
-Oczywiście ojcze - odpowiedział mu i nie spodobało mi się to iż sam tam będzie musiał schodzić bez mojego wsparcia. Jednak musiałem pojechać do swoich. - Weź pierwsze kluczyki z lewa na samym dole - poinformował mnie więc też tak chciałem zrobić. Od razu po podziękowaniu za obiad ruszyłem do przedsionka gdzie były zawieszone kluczyki. Wziąłem te co mi doradził i ubrałem buty, a następnie wyszedłem kierując się od razu do garażu. Na wstępie jak wcisnąłem guzik w kluczykach, widziałem czarne takie średnie auto z białymi detalami, które zareagowało na pilota więc na spokojnie zasiadłem do środka. Wszystkie auta były praktycznie tak samo zrobione aby nie wyróżniały się zbyt wieloma detalami od innych modeli. Z jednej strony spoko pomysł, ale na dłuższą metę to nie chciałbym mieć takiego samochodu. Wyjechałem z terenu Lordów i skierowałem się do domu aby porozmawiać z moimi odnośne sprawy co mnie denerwuje. Po pół godzinie jazdy wjechałem do środka terenu Mokotowskiej willi i zaparkowałem samochód obok garażu w sumie pod wiatą.
-Erwin! - Chase na mnie wpadł na co się zaśmiałem gdy białowłosy wtulił się we mnie. - Co tak bez zapowiedzi?
-Muszę porozmawiać o czymś z chłopakami - stwierdziłem spokojnie i ruszyliśmy do środka domu.
-Erwin? - zdziwiła się Sky widząc mnie więc po chwili zjawiła się moja główna paczka, która przytuliła mnie. Zaś po chwili wylądowałem na kanapie otoczony przyjaciółmi.
-Gdzie Grzesiek? - spytał Vasquez z przymrużonymi powiekami.
-Ma szlaban na wyjeżdżanie z terenu - odparłem na pytanie bruneta.
-Czyli to przez te spóźnienie? - odezwał się San, a ja kiwnąłem głową na tak - Przerypane - mruknął siadając obok mnie.
-Co od nas w takimi razie potrzebujesz?
-Więc Silny potrzebuje waszej pomocy - oznakamiłem, a wszyscy usiedli wokół mnie. W sumie Silny, Dorian, Carbo, Vaski, Dia, Labo, David oraz San.
-Mów braciak - odezwał się Dorian.
-Duarte mi podpadł pewnymi słowami - powiedziałem po chwili ciszy gdyż musiałem sobie jakoś to ułożyć w głowie.
-Czym? - zapytał David i widziałem iż już łapał za broń.
-Spokojnie nie będziemy strzelać ani nic. Chcę siąść na jego ambicji, ale z tego co dowiedziałem się od brata Monte to to iż Duarte nie potrafił go zmusić do niego.
-Chcesz zabrać go gdzieś tak aby Morte, bo chyba o nim jest mowa co nie? - powiedział niepewnie Carbo - Był zazdrosny?
-Chce siąść mu na ambicji iż nie zdołał przekonać syna słowami, a ja po prostu poproszę o to tylko nie wiem co zrobić takiego aby się wkurzył.
-Zrób to co umiemy najbardziej!
-Czyli? - spojrzałem na maskę Labo.
-Bank!
-Ooo napadzik! - powiedział zachwycony Vasquez - Policja tutaj to słabeusze jeśli chodzi o wyścigi, ale tutaj mają ciekawie prowadzone te wyścigi!
-No organizator tego jest kimś ciekawym - stwierdził Carbo - jednak używa modyfikatora głosu więc nie da się go wychwycić, a szkoda.
-Ktoś bardzo ciekawy? - spytałem.
-Vasquezowi wpadł w oko - zaśmiał się Nicollo.
-Eeej! - oburzył się i uderzył go w ramię - Zajmij się Capelą!
-Chłopaki uspokójcie się - powiedział San, a oni jak dzieci założyli ramię na ramię.
-Mamy rzeczy na to? - spytałem, a do pomieszczenia wszedł Kui.
-Szukali przedmiotów brakuje tylko wiertarki, bo nikt nie ma dostępnej na sprzedaż - oznajmił spokojnie i zdziwiłem się na jego słowa iż wie o czym mówimy.
-Może pożyczą Lordowie - odpowiedziałem na słowa Kuia i wszyscy popatrzyli się na mnie jak na chorego psychicznie. - No co poproszę Johna bądź Jasona o to i dadzą mi.
-No tak oni robią banki więc pewnie mają sprzęt - stwierdził Dia więc kiwnąłem potwierdzająco głową.
-Jeśli chcesz aby Duarte poczuł się urażony nie wiem czy to wystarczy.
-Spokojnie wuja ja wiem co zrobię - odpowiedziałem pewny swych słów gdyż miałem idealny pomysł na to co zrobić.
-Tylko nie zrób czegoś co będziesz żałować potem dobrze? - mruknął chińczyk więc kiwnąłem głową z uśmiechem.
-O której ten bank? I czym mamy jechać?
-Spokojnie Vaski ogarnę to z Grzesiem tylko wkurwie najpierw Duarte.
-Mamy tylko dwa wozy wyścigowe, ale one nie będą nadawać się do tego - stwierdził Carbo.
-Ogarniemy jakiś wóz Lordów więc nie przejmujcie się tym i dziś wieczorem po kolacji więc pewnie na 20 - oznajmiłem - podjedziemy po was.
-To kto bawi się w napad? - zapytał Dia i miał rację iż wszyscy nie pojedziemy. - Ja mogę z landrynkami ogarnąć zakładników.
-Ja mogę - stwierdził Sindacco, a wszyscy milczeli.
-Dobra ja pójdę na czwartego - oznajmił Dorian.
-No to mamy skład - stwierdziłem zadowolony i uśmiechnąłem się do wszystkich.
-Na dwudziestą będą zakładnicy, ale gdzie chcecie robić ten bank? - zapytał mulat.
-Najbliższy jaki jest - oznajmiłem mu i podrapałem się po ramieniu.
-Wybierzemy coś - Carbo wstał z kanapy i ruszył spokojnie to kuchni.
-Dobra no to jadę ogarniać to - również podniosłem się na równe nogi podekscytowany tym co planuje. Sportowy bańczyk z przyjaciółmi oraz Grzesiem to tak dobrze brzmiało - dziękuję familia! - ruszyłem do wyjścia z domu.
-Uważaj na siebie misiu kolorowy! - usłyszałem głos Kuia nim wyszedłem z domu. Prędko przebiegłem do auta i następnie ruszyłem na teren Lordów. Droga z powrotem minęła szybciej więc nawet nie wiem kiedy zaparkowałem samochód na swoim miejscu i zszedłem do siedziby. Miałem nadzieję iż tam będą więc wesołym krokiem szedłem przez korytarz, emanowałem energią i było to widać. Wbiłem jak do siebie do głównej sali gdzie na stole rozłożone były jakieś plany, ale mnie to nie obchodziło.
-Erwin co tu robisz? - spytał zdziwiony Monte więc uśmiechnąłem się do niego szczerząc ząbki i wtuliem się w niego, a on nie miał wyjścia więc objął mnie.
-Przyszedłem sobie - odparłem zadowolony z tego iż mnie objął.
-Knuckles masz wyjść, bo to nie jest czas abyś teraz tu był! - warknął Duarte, bo czułem ten wzrok na sobie.
-Oj zamknij się! - rzekłem do starszego mężczyzny i złapałem Monte za policzki - Montiś!
-Hmm? Co chcesz ode mnie?
-Zrobisz ze mną bank? - spojrzałem w jego oczy proszącym wzrokiem.
-Erwin dobrze wiesz co sądzę o tym.
-Obiecałeś mi iż kiedyś zrobimy wspólnie bank! - burknąłem niezadowolony z tego co mi odpowiedział i naburmuszyłem się.
-Jestem.. - przerwałem mu od razu.
-Monte obiecałeś. Robiłeś już bank więc co ci przeszkadza jeszcze jeden ze mną? - Morte wybuchnął śmiechem - Przecież jeszcze nie pracujesz w policji.
-Nie zgodzi się przecież on jest taki prawy i nie robi nic przeciwko prawu! - rzekł mężczyzna, który usiadł na krześle.
-Monte! - spojrzał w moje oczy i pocałowałem go w usta, a on odwzajemnił muśnięcie moich warg. Kochałem jego usta i wiedziałem iż to zdenerwuje mężczyznę. Co związało się oczywiście z cichym fuknięciem.
-Dobrze niech będzie - westchnął cicho zgadzając się na moje słowa, a ja uśmiechnąłem się radośnie.
-Dziś o 20 kochanie! - odsunąłem się od niego i pokazałem język Duarte - jeden do zera - warknąłem do niego i wybiegłem zadowolony z pomieszczenia aby wyjść z siedziby gdyż widziałem po nim tą złość.
Kim jest organizator wyścigów?
Czy bank się uda i nie będzie problemów?
2460 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro