Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

...upokorzyć Duarte?

Witam serdecznie wszystkich!
Oj dziś będzie się działo! Erwin wchodzi na rejony!
Jak wam dzionek się zaczął?
Czy ja wczoraj zapomniałam o nocnym?
Tak...em no więc ten tego dziś dostaniecie za wczoraj peeposhy?
Wczoraj totalnie zapomniałam przez to iż trochę źle się czułam, ale dziś  dostaniecie drugi rozdział w wynagrodzeniu dobrze?
Życzę wszystkim miłego dzionka!

Tak więc zadowolony z siebie wypiłem sok, a przez drzwi wszedł Jason bądź John nie umiałem nadal ich rozróżnić i dziwiłem się jak oni wszyscy ich rozróżniają.

-Dzień dobry wielki Morte i pani Vido - przywitał się na co mężczyzna przy stole trzymający w dłoniach gazetę kiwnął głową.

-Co cię sprowadza John - spytała mama Grzesia i spojrzałem na nią z wymalowanym szokiem.

-Nadal nie rozróżniasz nas? - zaśmiał się widząc chyba moją minę.

-Nie mam bladego pojęcia jak wszyscy was rozróżniają!

-Jason ma bardziej ciemniejsze oczy gdy John ma jaśniejsze - oznajmiła kobieta z cichym śmiechem widocznie rozbawiona tym - co cię sprowadza?

-Jest Herdeiro? - spytał z założonymi rękami z tyłu.

-Pojechał po coś, a czego chcecie? - odezwał się Morte i widziałem iż coś kombinuje.

-Chcieliśmy zgarnąć go na strzelnicę!

-Bierzcie jego - pokazał na mnie - i nie zwracajcie!

-Aha! - prychnąłem na słowa mężczyzny bardzo niezadowolony z tego iż mnie sprzedaje innym aby nie siedzieć ze mną.

-Chcesz Erwin? - skierował te słowa w moją stronę więc kiwnąłem głową na tak, wstając od stołu - To czekać będziemy przed domem więc ubierz buty!

-Jasne! Brać broń?

-Nie trzeba, bo na strzelnicy mamy zapewnioną! - odparł wychodząc przez szklane drzwi więc uśmiechnąłem się do pani Vidy idąc do drzwi frontowych.

-Tylko uważajcie tam na siebie Erwin!

-Dobrze! - odpowiedziałem kobiece i zacząłem ubierać trampki, które dostałem. Nie powiem, ale kobieta rozpieszczała mnie na różne sposoby i wydawało mi się iż stara się w ten sposób wynagrodzić ból, mój jak i Grzesia. Była cudowną kobietą tylko szkoda, że tyle musiała cierpieć przez Duarte. Jednak Monte też cierpiał przez moje sprawy lecz mimo to kochał i tak. Zaskakujące jest to jak bardzo byliśmy podobni, ale różni od nich. Bo ja jeszcze miałem serce w przeciwieństwie do ojca Gregorego. Wyszedłem z domu głównego i widziałem wóz terenowy przy którym stał John, Jason, Daniel, Monica oraz Jessica. Brakowało tylko tego skurwiela, ale to dobrze przynajmniej będę miał spokój, bo reszta była naprawdę spoko i polubiłem ich.

-Siemasz Erwin! - przywitał się Daniel więc odwzajemniłem jego uśmiech.

-Nie ma Węża więc zabieramy Erwina! - poinformował John.

-Skoro Wąż jest z Erwinem to Erwin jest wążątkiem? - spytała Jess na co wszyscy wybuchli śmiechem również i ja.

-Nie no wystarczy tylko Erwin albo szefitek - odparłem próbując uspokoić swój oddech przez śmiech.

-Dobra jedziemy! - odezwał się Jason chyba Jason i ruszył do odpalonego wozu zapewne na miejsce kierowcy. Wsiadłem do tyłu i jak się okazało ten wóz miał siedem miejsc siedzących, bo bagażnik jeśli to tak można nazwać służył za dodatkowe siedzenia. Usiadłem w tyle zadowolony iż miałem okienko dla siebie, bo mimo iż mieszkałem w tym mieście kawał czasu to jednak nie do końca pamiętam miejsc. Jednak gdyby chciał to z pewnością przypomniał bym sobie je wszystkie, ale nie chciało mi się, bo byliśmy tu tylko na jakiś czas, a nie po to aby zdobyć na nowo miasto. Jechaliśmy do strzelnicy i w sumie nie byłem na niej kupę czasu, bo typowo mój trening strzelania opierał się na nawalaniu z policją. Integracja z ekipą Grzesia była przyjemna, bo nie traktowali mnie jak intruza czy osobę, która zagraża wszystkim. Byłem dla nich kimś kogo warto poznać poza tym jestem z Grzesiem, a ich liderem. Nie sądziłem iż osoby, które będą na zdjęciu, które widziałem wtedy u Montanhy w mieszkaniu to będą jego przyjaciele. Właśnie ci przyjaciele tak zwana banda Węża czy jak to oni się nazywają. Nadal pamiętam ten delikatny szczegół i Monte nigdy w sumie nie wytłumaczył mi kim oni są. Teraz to ich poznałem na żywo więc raczej już wytłumaczeń nie potrzebowałem.

Spędziłem z nimi naprawdę super trzy godziny i byłem wręcz zadowolony z takiej rozgrywki choć gdzieś tam z tyłu głowy miałem iż brakuje mi Grzesia. Lecz atmosfera panująca między mną, a jego ekipą była przyjemna i gdyby połączyć nasze grupki to policja nie miała szans. Nie powiem, ale wszyscy się dogadywaliśmy nawet Aron choć nie lubię go i nie będę lubić nigdy. Podpadł mi, a tacy mają ciężko ze mną, dlatego cieszyłem się iż go nie było po prostu. Około dziesiątej w sumie to już jedenastej byliśmy z powrotem na terenie Lordów i nie powiem, ale przyzwyczaiłem się do tego miejsca. Pomimo kilku szkodników, których bym się pozbył to było tu całkiem dobrze. Pomagałem oczywiście pani Tilii w kuchni gdy mi się nudziło i nie krzyczał o to Morte, ale chciałem być trochę przydatny, bo jeśli nie banki i okradanie to pomagałem przy podlewaniu roślin bądź pieleniu grządek lub po prostu w zakupach mimo iż nie interesowały mnie one.

-Gdzie byłeś? - od razu usłyszałem głos Grzesia, który wstał z schodów i podszedł do mnie.

-Z nami na strzelnicy! - oznajmił John - chcieliśmy ciebie też, ale nie było cię.

-Musiałem ojcu coś załatwić - odparł spokojnie i z uśmiechem na ustach, który o dziwo nie był sztuczny.

-Co takiego?

-U Fenixa - odpowiedział.

-Czyli z Felą się widziałeś? - odezwała się Jess, a on potwierdził kiwnięciem głowy.

-Pod koniec wakacji obejmie stanowisko swojego ojca - rzekł, a ja zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc o czym on mówi i choć interesowało mnie to dosyć mocno to jednak nie rozumiem dlaczego był taki szum wokół tej osoby.

-To ci musi chyba wytłumaczyć Grzesiek - rzekł Daniel - to my się zmywamy! Później się spotkamy przy altance!

-Jasne! Trzymajcie się! - pomachał im Grzesiu więc dołączyłem się i następnie spojrzałem na mego bruneta.

-Więc?

-Chodź przejdźmy się kawałek - zaproponował i od razu ruszył do przodu jednak milczał.

-Monte mogę mieć pytanie? - mruknąłem cicho, a on kiwnął potwierdzająco głową - Co oznaczały słowa tego ojca ze ślubem.

-Eghhh - westchnął i podrapał się po karku - widzisz Erwin mój ojciec uważał iż potrzebna mi jest osoba, która pomoże mi w ogarnięciu się, ale wybrał mi on zły sposób na to.

-Ślub? - mruknąłem niezadowolony z tego.

-Stwierdził, że kobieta pomoże i zmusi mnie do zostania, co łączy się z tym iż nasze mafię by się połączyły. Jednak odmówiłem ze względu na ciebie Erwin. Nie byłbym w stanie poślubić kogoś wiedząc iż nadal mnie kochasz, a raczej tak myślałem, bo moje serce należało tylko do ciebie - słysząc jego słowa oczy mi się zaszkliły więc stanąłem przed nim i stałem na palcach aby dosięgnąć jego warg. Nie minęła chwila, a nasze usta zetknąły się ze sobą w delikatnym pocałunku.

-Więc ona jest tą, która miała być twoją kandydatką? - spytałem odsuwając się od jego ust.

-Jest bardziej przyjaciółką od małego - wyjaśnił spokojnie - nikim więcej tak naprawdę.

-To po co u niej byłeś?

-Ojciec wysłał mnie po kolejną teczkę i nie rozumiem co takiego w nich jest skoro daniny były już zbierane przez brata.

-Może jakieś informacje? - mruknąłem, a on kiwnął głową.

-Może masz rację diabełku - uśmiechnąłem się do niego zadowolony, bo lubiłem gdy nazywał mnie tak czule. - Zaraz obiad - stwierdził, a ja teraz zauważyłem, że zrobiliśmy kółko wokół terenu.

-Ja po obiedzie jadę do naszych - oznajmiłem mu, bo należało mu powiedzieć tak naprawdę co zamierzam robić choć nie do końca chciałem zdradzać mu to co planuję tak naprawdę. Niech to będzie dla nas wszystkich niewiadoma w sumie głównie dla strony przeciwnej, ale Mokotów z pewnością mi pomoże. Bracia nigdy nie zawiedli mnie i tym razem też tak będzie.

-Po co? Ojciec wie?

-Po coś i wie twoja mama stanęła za mną - z uśmiechem na ustach wchodziłem przez główne drzwi do domu. Ściągnęliśmy buty i w klapkach ruszyliśmy do kuchni z której pachniało cudownie jak każdego dnia aż zastanawiało mnie to jak kobieta ma tyle cierpliwości do śniadań, obiadów i kolacji. Podziwiam jej wytrwałość oraz chęci. Monte jak zwykle odsunął mi krzesło na którym usiadłem i widziałem ten niezadowolony wzrok Morte. Nie podobało mu się to w ciągu dalszym, ale nie miał nic tak naprawdę do powiedzenia więc nie odzywał się aby nie zrobić sobie większego przypału u żony. Na obiad była zupa pomidorowa z kluskami więc zadowolony z wyboru kobiety od razu zacząłem sobie nakładać zupy do talerza.

-Smacznego mężczyźni - powiedziała więc wszyscy odpowiedzieliśmy tym samym na jej smacznego. Obiad minął w miarę spokojnej atmosferze więc o to nie trzeba było się martwić. Najedzony zupą niestety wstałem gdy wszyscy zjedli, bo to była zasada jedzenia przy stole. Niby w porządku, ale z drugiej strony trochę ograniczająca.

-Jakie auto mogę wziąć? - spytałem z grzeczności, a on pokręcił głową na boki fucząc niezadowolony.

-Weź byle jakie tylko nie mój czy któryś do roboty - oznajmił wstając z krzesła - Gregory będę potrzebował cię za pół godziny na dole!

-Oczywiście ojcze - odpowiedział mu i nie spodobało mi się to iż sam tam będzie musiał schodzić bez mojego wsparcia. Jednak musiałem pojechać do swoich. - Weź pierwsze kluczyki z lewa na samym dole - poinformował mnie więc też tak chciałem zrobić. Od razu po podziękowaniu za obiad ruszyłem do przedsionka gdzie były zawieszone kluczyki. Wziąłem te co mi doradził i ubrałem buty, a następnie wyszedłem kierując się od razu do garażu. Na wstępie jak wcisnąłem guzik w kluczykach, widziałem czarne takie średnie auto z białymi detalami, które zareagowało na pilota więc na spokojnie zasiadłem do środka. Wszystkie auta były praktycznie tak samo zrobione aby nie wyróżniały się zbyt wieloma detalami od innych modeli. Z jednej strony spoko pomysł, ale na dłuższą metę to nie chciałbym mieć takiego samochodu. Wyjechałem z terenu Lordów i skierowałem się do domu aby porozmawiać z moimi odnośne sprawy co mnie denerwuje. Po pół godzinie jazdy wjechałem do środka terenu Mokotowskiej willi i zaparkowałem samochód obok garażu w sumie pod wiatą.

-Erwin! - Chase na mnie wpadł na co się zaśmiałem gdy białowłosy wtulił się we mnie. - Co tak bez zapowiedzi?

-Muszę porozmawiać o czymś z chłopakami - stwierdziłem spokojnie i ruszyliśmy do środka domu.

-Erwin? - zdziwiła się Sky widząc mnie więc po chwili zjawiła się moja główna paczka, która przytuliła mnie. Zaś po chwili wylądowałem na kanapie otoczony przyjaciółmi.

-Gdzie Grzesiek? - spytał Vasquez z przymrużonymi powiekami.

-Ma szlaban na wyjeżdżanie z terenu - odparłem na pytanie bruneta.

-Czyli to przez te spóźnienie? - odezwał się San, a ja kiwnąłem głową na tak - Przerypane - mruknął siadając obok mnie.

-Co od nas w takimi razie potrzebujesz?

-Więc Silny potrzebuje waszej pomocy - oznakamiłem, a wszyscy usiedli wokół mnie. W sumie Silny, Dorian, Carbo, Vaski, Dia, Labo, David oraz San.

-Mów braciak - odezwał się Dorian.

-Duarte mi podpadł pewnymi słowami - powiedziałem po chwili ciszy gdyż musiałem sobie jakoś to ułożyć w głowie.

-Czym? - zapytał David i widziałem iż już łapał za broń.

-Spokojnie nie będziemy strzelać ani nic. Chcę siąść na jego ambicji, ale z tego co dowiedziałem się od brata Monte to to iż Duarte nie potrafił go zmusić do niego.

-Chcesz zabrać go gdzieś tak aby Morte, bo chyba o nim jest mowa co nie? - powiedział niepewnie Carbo - Był zazdrosny?

-Chce siąść mu na ambicji iż nie zdołał przekonać syna słowami, a ja po prostu poproszę o to tylko nie wiem co zrobić takiego aby się wkurzył.

-Zrób to co umiemy najbardziej!

-Czyli? - spojrzałem na maskę Labo.

-Bank!

-Ooo napadzik! - powiedział zachwycony Vasquez - Policja tutaj to słabeusze jeśli chodzi o wyścigi, ale tutaj mają ciekawie prowadzone te wyścigi!

-No organizator tego jest kimś ciekawym - stwierdził Carbo - jednak używa modyfikatora głosu więc nie da się go wychwycić, a szkoda.

-Ktoś bardzo ciekawy? - spytałem.

-Vasquezowi wpadł w oko - zaśmiał się Nicollo.

-Eeej! - oburzył się i uderzył go w ramię - Zajmij się Capelą!

-Chłopaki uspokójcie się - powiedział San, a oni jak dzieci założyli ramię na ramię.

-Mamy rzeczy na to? - spytałem, a do pomieszczenia wszedł Kui.

-Szukali przedmiotów brakuje tylko wiertarki, bo nikt nie ma dostępnej na sprzedaż - oznajmił spokojnie i zdziwiłem się na jego słowa iż wie o czym mówimy.

-Może pożyczą Lordowie - odpowiedziałem na słowa Kuia i wszyscy popatrzyli się na mnie jak na chorego psychicznie. - No co poproszę Johna bądź Jasona o to i dadzą mi.

-No tak oni robią banki więc pewnie mają sprzęt - stwierdził Dia więc kiwnąłem potwierdzająco głową.

-Jeśli chcesz aby Duarte poczuł się urażony nie wiem czy to wystarczy.

-Spokojnie wuja ja wiem co zrobię - odpowiedziałem pewny swych słów gdyż miałem idealny pomysł na to co zrobić.

-Tylko nie zrób czegoś co będziesz żałować potem dobrze? - mruknął chińczyk więc kiwnąłem głową z uśmiechem.

-O której ten bank? I czym mamy jechać?

-Spokojnie Vaski ogarnę to z Grzesiem tylko wkurwie najpierw Duarte.

-Mamy tylko dwa wozy wyścigowe, ale one nie będą nadawać się do tego - stwierdził Carbo.

-Ogarniemy jakiś wóz Lordów więc nie przejmujcie się tym i dziś wieczorem po kolacji więc pewnie na 20 - oznajmiłem - podjedziemy po was.

-To kto bawi się w napad? - zapytał Dia i miał rację iż wszyscy nie pojedziemy. - Ja mogę z landrynkami ogarnąć zakładników.

-Ja mogę - stwierdził Sindacco, a wszyscy milczeli.

-Dobra ja pójdę na czwartego - oznajmił Dorian.

-No to mamy skład - stwierdziłem zadowolony i uśmiechnąłem się do wszystkich.

-Na dwudziestą będą zakładnicy, ale gdzie chcecie robić ten bank? - zapytał mulat.

-Najbliższy jaki jest - oznajmiłem mu i podrapałem się po ramieniu.

-Wybierzemy coś - Carbo wstał z kanapy i ruszył spokojnie to kuchni.

-Dobra no to jadę ogarniać to - również podniosłem się na równe nogi podekscytowany tym co planuje. Sportowy bańczyk z przyjaciółmi oraz Grzesiem to tak dobrze brzmiało - dziękuję familia! - ruszyłem do wyjścia z domu.

-Uważaj na siebie misiu kolorowy! - usłyszałem głos Kuia nim wyszedłem z domu. Prędko przebiegłem do auta i następnie ruszyłem na teren Lordów. Droga z powrotem minęła szybciej więc nawet nie wiem kiedy zaparkowałem samochód na swoim miejscu i zszedłem do siedziby. Miałem nadzieję iż tam będą więc wesołym krokiem szedłem przez korytarz, emanowałem energią i było to widać. Wbiłem jak do siebie do głównej sali gdzie na stole rozłożone były jakieś plany, ale mnie to nie obchodziło.

-Erwin co tu robisz? - spytał zdziwiony Monte więc uśmiechnąłem się do niego szczerząc ząbki i wtuliem się w niego, a on nie miał wyjścia więc objął mnie.

-Przyszedłem sobie - odparłem zadowolony z tego iż mnie objął.

-Knuckles masz wyjść, bo to nie jest czas abyś teraz tu był! - warknął Duarte, bo czułem ten wzrok na sobie.

-Oj zamknij się! - rzekłem do starszego mężczyzny i złapałem Monte za policzki - Montiś!

-Hmm? Co chcesz ode mnie?

-Zrobisz ze mną bank? - spojrzałem w jego oczy proszącym wzrokiem.

-Erwin dobrze wiesz co sądzę o tym.

-Obiecałeś mi iż kiedyś zrobimy wspólnie bank! - burknąłem niezadowolony z tego co mi odpowiedział i naburmuszyłem się.

-Jestem.. - przerwałem mu od razu.

-Monte obiecałeś. Robiłeś już bank więc co ci przeszkadza jeszcze jeden ze mną? - Morte wybuchnął śmiechem - Przecież jeszcze nie pracujesz w policji.

-Nie zgodzi się przecież on jest taki prawy i nie robi nic przeciwko prawu! - rzekł mężczyzna, który usiadł na krześle.

-Monte! - spojrzał w moje oczy i pocałowałem go w usta, a on odwzajemnił muśnięcie moich warg. Kochałem jego usta i wiedziałem iż to zdenerwuje mężczyznę. Co związało się oczywiście z cichym fuknięciem.

-Dobrze niech będzie - westchnął cicho zgadzając się na moje słowa, a ja uśmiechnąłem się radośnie.

-Dziś o 20 kochanie! - odsunąłem się od niego i pokazałem język Duarte - jeden do zera - warknąłem do niego i wybiegłem zadowolony z pomieszczenia aby wyjść z siedziby gdyż widziałem po nim tą złość.

Kim jest organizator wyścigów?
Czy bank się uda i nie będzie problemów?

2460 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro