Uległem mu
Witam serdecznie wszystkich w dzisiejszym rozdziale!
Co tam u was? Przyznać się kto obchodzi dziś dzień wagarowicza?
Jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
Nie powiem ambitne małe projekty planuje i będzie ich trochę, ale chyba lubicie w moim wydaniu oneshoty?
Ale, że już 130 rozdział?! Ten czas tak szybko leci! Można powiedzieć, że tyle rozdziałów ile w pierwszej części!
Życzę wszystkim miłego dzionka ❤️
-Jeśli mają naprawdę kryjówkę na terenie Arthura to będzie wykonać ruch przeciwko nim! - oznajmił i przysunął mi krzesło więc usiadłem na nim uważnie obserwując różne pisma każdego z liderów. Każdy był za aby pozbyć się ich i nie dziwiłem się tak naprawdę, bo zrobili sobie wiele wrogów tylko brakowało aby zrobili coś zakshotowi.
-Nic na pośpiech nie można zrobić - rzekłem - mogą się spodziewać iż wszyscy na nich polują więc nie będą wychylać nosa z kryjówki bądź są na tyle głupi aby jeszcze bardziej wszystko utrudniać i niszczyć reputacje.
-Niszczą nam transakcje i zarobki! Strzelają do nas, robią co chcą bez względu na to czy kogoś zranią!
-Najpierw skupmy się na tym gdzie ich siedziba - odparłem i śledziłem wzrokiem mapę. Jedynym jeszcze miejscem w którym nie byli są tereny Mokotowa i dobrze, bo nie chciałbym aby komuś z nich stała się krzywda.
-Ja bym preferował porozmawiać o karze, która ich spotka!
-Według prawa mafii narobili tyle szkód iż musieliby oddać wszystko bądź odrobić to gdyby przyjęli twoje zwierzchnictwo - rzekłem biorąc akta z policji odnośnie Purkera i powoli przeglądałem je lecz nadal czułem wzrok ojca na sobie.
-A co jeśli nie zrobią tego? - oparł głowę o rękę i przeglądał jakąś kartkę.
-Z pewnością skarzesz ich na śmierć - odpowiedziałem gdyż nie było innego wyboru jeśli nie wybiorą pierwszej opcji, ale z tego co czytam i widzę to każdy lider mafii bądź gangu, którzy mają swój teren podlegający do nich są za tym aby pozbyć się problemów w postaci samozwańczej grupy przestępczej. Jest ich za mało aby walczyli ze wszystkimi na każdym ze frontów. Jeśli nie znajdą nasi ich bazy to prawdopodobnie będą próbować robić zasadzkę na jubilerze gdy będą go robić pod osłoną nocy. - To po co się mnie o to pytasz?
-Dla zasady wiesz przyszły przywódca mówi znać każdy wariant. Ten dobry jak i zły.
-Ty wybierasz tylko te złe - odparłem cicho, a on wybuchnął śmiechem.
-Wybieram te, które są rozsądne dla mojej rodziny! Może mam pod władaniem całe miasto, ale oni nie liczą się tak bardzo jak rodzina!
-Jak się bierze odpowiedzialność za wszelkich to wszystkich powinno się chronić! Nie tylko siebie i najbliższych!
-Nie kłóćmy się tylko ogarnijmy sytuację odnośnie tego!
-Dobrze - mruknąłem cicho i zacząłem robić wstępny plan odnośnie jubilera, który może być też wykorzystany na ich kryjówkę. Nagle przez drzwi wszedł Erwin, który był uśmiechnięty od ucha do ucha. Zastanawiało mnie tylko co go tak bardzo cieszy. Od razu dostał ostrzeżenie iż nie powinno go tu być, ale olał to całkiem.
-Oj zamknij się! - rzekł do mego ojca, a mnie złapał za policzki więc mój wzrok spoczął na jego osobie - Montiś!
-Hmm? Co chcesz ode mnie? - spytałem widząc po nim iż czegoś oczekuje i pragnie, ale nie potrafiłem określić co dokładnie.
-Zrobisz ze mną bank? - spytał i spojrzał w moje oczy tymi pięknymi złotymi oczami.
-Erwin dobrze wiesz co sądzę o tym - powiedziałem cicho, a kątem oka widziałem zaszokowaną mine mego ojca.
-Obiecałeś mi iż kiedyś zrobimy wspólnie bank! - burknął widocznie niezadowolony z mej odpowiedzi, a jego policzki napełniły się powietrzem i zmarszczył czoło.
-Jestem.. - westchnąłem cicho i chciałem mu po prostu odmówić gdyż nie lubiłem tego, a wręcz nienawidziłem robić coś przeciwko prawu, a występek nie był dla mnie. Jednak nie dał mi nawet dojść do słowa.
-Monte obiecałeś! - miał tu rację obiecałem mu kiedyś - Robiłeś już bank więc co ci przeszkadza jeszcze jeden ze mną? - mój ojciec wybuchnął nagle śmiechem - Przecież jeszcze nie pracujesz w policji.
-Nie zgodzi się przecież on jest taki prawy i nie robi nic przeciwko prawu! - odpadł ojciec i miał rację. Nie zgodziłbym się nigdy na to aby dobrowolnie zrobić bank, ale Erwin miał rację. Obietnicy się dotrzymuję.
-Monte! - zwróciłem wzrok ku niemu, ale on musnął moje usta i przez chwilę nie potrafiłem odwzajemnić tego pocałunku przez ojca, ale nie potrafiłem się powstrzymać na czułość względem mężczyzny dla którego biło me serce.
-Dobrze niech będzie - westchnąłem zgadzając się na jego propozycję, ale w zamian zobaczyłem tą cudowną radość bijącą od niego całego i emanował tą aurą aż sam się nie mogłem powstrzymać od uśmiechu. Jednak gdy powiedział ojcu jeden do zera zachichotałem gdyż mój chłopak właśnie zrobił na złość memu ojcu. Poczułem jego zimny wzrok na sobie. - Ja nic nie wiem. Nie do mnie. To on!
-Jemu to już pozwoliłeś?! A jak ja ładnie cię poinformowałem to na wszystkie sposoby się zapierałeś!
-Bo nienawidzę robić występku, ale obiecałem mu kiedyś i ma rację - odpowiedziałem spokojnie czując ten palący wzrok na sobie. - Trzeba było nie obrażać jego ego!
-Trzeba było się nie zgadzać!
-Dlaczego miałbym nie ulec memu chłopakowi? - spytałem się go i za późno zrozumiałem to co wyszło z moich ust.
-Może jeszcze powiedz iż wynosiłeś dla niego informacje? - prychnął ojciec widocznie zły na mnie i urażony, ale nie miałem kontroli nad Erwinem, bo to on decydował co chce i widoczniej w końcu trochę czuję się swobodniej na terenie Lordów.
-Nigdy! - rzekłem urażony na niego i przewróciłem oczami, że coś takiego mi zasugerował.
-Dobra nie obrażaj się tylko myśl nad planem!
-Ty też byś mógł, a nie czytasz jakieś informacje!
-Zrobisz to lepiej ode mnie i umiejętniej więc wolę nie ruszać tego za bardzo - odpowiedział mi na co prychnąłem, ale miał rację, bo tylko utrudnił by mi pracę z tym, a musiałem dokończyć to jak najszybciej, bo mam bank do obrabowania z moim chłopakiem. Jak to absurdalnie brzmi. Policjant w sumie to były, idący zrobić napad na bank dla chłopaka. Jednakże nie potrafiłem mu odmówić z tym gdyż miał po prostu rację. Jak wrócę do policji to nie będę mógł zrobić to z nim więc to najlepsza okazja tak naprawdę. W sumie można powiedzieć, że zrobiłem z nimi kasyno, ale głównie byłem jako zakładnik niż współuczestnik tego napadu. Jednak tym razem będzie inaczej i nie muszą mnie porywać. Powoli więc skończyłem pracę nad planem, który obserwował ojciec i trochę doradzał choć nie wszystko było dobre to co mówił. Zmęczony rozplanowaniem wszystkiego nareszcie mogłem opuścić główną siedzibę Lordów i iść do Erwina, który może czeka na mnie bądź nie do końca. W sumie zależy co robi bądź ogarnia, ale szedłem przez korytarz i stanąłem przy drzwiach z których "wytaczyła" się głowa Milo.
-Będę walczyć do końca. Za dużo już straciłem wszystkiego i nie mogę pozwolić sobie na stracenie więcej - wyszeptałem cicho - co nie Milo? - westchnąłem ciężko i ruszyłem do wyjścia z siedziby. Mimo koszmarów w których mnie nawiedza wiem iż nie jest na mnie zły. Wybaczył mi, a ja jemu lecz poczucie winy jest ciężkie do przezwyciężenia, ale dam sobie radę jak to kiedyś po jego stracie. Wziąłem głęboki wdech gorącego powietrza i szybko wypuściłem je z nosa, bo czułem jak beton emanuje gorącem przez słońce, które je nagrzało. Szybko przeszedłem do kuchni aby napić się zimnego picia gdyż byłem spragniony po kilku godzinach w siedzibie.
-O już wyszedłeś? - do kuchni wpadł Erwin, a uśmiech sam mi się wkradł na usta.
-Tak już koniec mojej pracy na dziś.
-Rozmawiałem z Marco! - nagle powiedział i zdziwił mnie tymi słowami, bo zacząłem zastanawiać się po co mógł do niego iść. - Stwierdził iż powinieneś wiedzieć czy macie wiertarkę.
-Jest chyba wiertarka i niech pomyślę - udałem iż się za myślam gdyż byłem chyba pewny gdzie będzie ona potrzebna. - Jest u Jasona.
-To idziemy? - spytał patrząc się na mnie z tą jego werbą, którą tak bardzo kochałem.
-Resztę rzeczy macie na napad?
-Tak podobno ogarnięta jest więc na spokojnie Grzesiu - odpowiedział z uśmiechem na ustach i cieszył się jak dziecko z tak błahego powodu jak napad ze mną.
-To dobrze, a wóz?
-No coś zaproponujesz? - zaśmiał się nerwowo więc kiwnąłem głową iż rozumiem. Będzie czekać mnie wybranie samochodu na akcje, bo oni nie posiadają takich aby sprawnie uciec.
-Kto jest w składzie? - zapytałem spokojnie i wyszliśmy z domu, kierując się w stronę domków oraz altany.
-Ty, ja, Vasquez i Dorek - odpowiedział na me pytanie więc wybuchowy zespół robimy.
-Zakładnicy?
-Podstawieni, Dia z landrynkami ma ogarnąć więc na spokojnie nikogo nie będziemy aż tak bardzo narażać!
-Rozumiem - mruknąłem idąc w stronę domków gdyż na altance nikogo nie było. Dłonie miałem złączone z tyłu i zerkałem na mego partnera dla którego zrobiłbym wszystko i tak też jest. Zgodziłem się na coś co nigdy bym się nie zgodził.
-Wyglądasz jak swój ojciec gdy tak idziesz! - nagle powiedział, a ja ekspresowo zmieniłem pozę na luźną.
-Wybacz - podrapałem się po karku i spuściłem wzrok na ziemię.
-Przecież nie mówię, że to źle! Ja mocno wdałem się w Victora! Choć nie do końca to widać, ale jego nawyki są we mnie!
-Przypominasz go aż za bardzo - stwierdziłem na co on zmrużył powieki.
-Widziałeś go nim to się stało?
-Nie do końca bym to tak nazwał - przeczesałem włosy nerwowo, a Erwin stanął przede mną oczekując odpowiedzi.
-Więc? - złote tęczówki były wpatrzone w moje oczy.
-Miałem sen bądź wizję nie wiem jak to nazwać jeszcze - podrapałem się po karku - nawiedził mnie.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytał z założonymi rękami na klatce piersiowej, a ja westchnąłem cicho.
-Nie wiedziałem jak mam ci to powiedzieć? - odpowiedziałem bardzo niepewnie gdyż nie wiedziałem co tak naprawdę i jak mam mu to przekazać.
-Czy on... - jego kolor oczu zbladł.
-Jest dumny z tego kim się stałeś i prosił mnie abym cię bronił
-Nie potrzebuje ochrony! - burknął zaś jego humor się zmienił dość za szybko..
-Wiem, ale takie słowa usłyszałem od jego! Chodź idziemy, bo musimy dorwać bliźniaków, a oni mogą być wszędzie.
-Dobra! - fuknął i ruszył przed siebie. Przeczesałem włosy nie wiedząc co mam zrobić z jego złością na mnie.
-Erwin - mruknąłem cicho idąc za nim.
-Tak?
-Przepraszam? - powiedziałem cicho do niego, a on spojrzał na mnie.
-Za co mnie przepraszasz? - był zdziwiony moim słowem i gestem wobec niego.
-Za wszystko, bo masz rację powinienem mówić ci wszystko, a mam ciągle jakieś tajemnice związane ze wszystkim wokół, ale ty nie możesz o nich wiedzieć niestety - westchnąłem cicho gdyż nie było mi tak prosto o wszystkim wytłumaczyć. Traktowałem go jak pełnoprawnego członka rodziny, ale nie wszyscy to uznawali. Dotarliśmy do domków i od razu zauważyłem Jasona więc gwizdnąłem na niego, a on ruszył w naszą stronę.
-Hej Erwin i Wężu! - przywitał się z nami więc spojrzałem na Erwina aby zaczął mówić.
-Siema Jooaaason? - zaśmiałem się na jego zawahanie w tym co mówi i kogo przed sobą tak naprawdę ma. Jednak bardzo dobrze się poprawił więc pogłaskałem go po plecach.
-Coś się stało?
-Nie, ale potrzebuje od ciebie coś pożyczyć! - uśmiechnął się delikatnie do blondyna i zaczęło mnie zastanawiać gdzie zgubił brata bliźniaka.
-Co to takiego? Zamieniam się w słuch!
-Potrzebuję wiertarki do banku. Nikt nie chce sprzedać za nawet dużą kwotę - zmrużyłem powieki nie rozumiejąc skąd ma te informacje, ale zapewne przez rodzinę więc nie przejmowałem się tym już teraz bardzo.
-Mamy do dyspozycji wiertarek kilka - odpowiedział - możemy przejść do nas, bo mamy w garażu wszystkie rzeczy.
-Jasne! - Jason spojrzał na mnie, a ja kiwnąłem głową na tak gdyż właśnie teraz spytał się mnie bez zbędnych słów czy ma tak zrobić jak powiedział.
Dlatego też ruszyliśmy do kremowego domku gdzie mieszkają bliźniaki. Nie minęła chwila, a byliśmy w garażu. Jason wziął torbę i włożył do niej podstawową wiertarkę.
-Dzięki Jason - powiedziałem do przyjaciela i zbiliśmy piątkę.
-Do usług Wężu - odparł, a Erwin od razu ruszył w stronę domu głównego. - On chce zrobić sam bank?
-Potrzebuję on do banku masz rację, ale będzie robić go z rodziną.
-Ty też idziesz?
-Niestety musze, bo mnie przymusił trochę - odparłem cicho się śmiejąc.
-To powodzenia życzę i unikajcie ulicę Toverta. Jest zablokowana przed wypadek i będzie jeszcze długo zamknięta.
-Dzięki za informację! - rzekłem i ruszyłem za Erwinem, który wręcz leciał w przód. Był nakręcony na ten bank widocznie i cieszyło mnie to, ale z drugiej strony trochę niepokoiło, bo ojcu może zaimponował tym lecz również zdenerwował bardziej.
-Jak się ubieramy? - spytał zadowolony wchodząc przez drzwi tarasowe. Na szczęście zwolnił więc mogłem go dogonić.
-Co chcesz ubrać?
-Jakieś luźne ciuchy? - mruknął w odpowiedzi, a ja kiwnąłem głową zgadzając się z nim, bo to był dobry pomysł gdyż było ciepło.
-Hej Marco! - przywitałem się z bratem gdy wszedłem do jego pokoju.
-Co chcesz brat? - zauważyłem iż poprawia koszulę i uśmiechnąłem się do niego znacząco.
-Randka? - spytałem cicho, a on potwierdził skinięciem głowy.
-Co cię sprowadza?
-Potrzebuję podkoszulkę tą z kapturem - wyjaśniłem, a on pokazał palcem na szafę.
-Znajdź sobie coś może znajdziesz coś ciekawego! A gdzie Erwin i po co ci?
-Jedziemy robić bank - wyjaśniłem powolnie, bo nie popierałem tego, ale nie mogłem też mu odmówić.
-Ty? Co ci proponował abyś to zrobił z nim?
-Nic w sumie, po prostu mnie poprosił - odparłem i zacząłem się przebierać przy nim.
-A on gdzie?
-Wybiera ciuchy na akcję - rzekłem i poprawiłem bluzę - czyli nie będziesz na kolacji?
-Tak, mama wie iż mam plany, ale nie powiedziałem jej dokładnie jakie - uśmiechnął się delikatnie do mnie.
-To miłej randki w takim razie - odwzajemniłem jego uśmiech.
-Tobie też się szykuje, ale w banku nie sądzisz?
-Możliwe - zaśmiałem się - pozdrów Milenę!
-Jasna sprawa!
Nie wiem nawet kiedy siedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść gofry z bitą śmietaną oraz owocami z szklarni. Przy boku miałem przypiętą kaburę z pistoletem również i Erwin miał swoją. Powoli jedliśmy kolację z rodzicami i wiedzieliśmy iż niedługo musimy jechać aby po naszych podjechać.
-Tylko chłopcy uważajcie dobrze? - odezwała się mama więc kiwnąłem głową na tak.
-Mam nadzieję, że nie zrobicie problemów mojej mafii - rzekł ojciec - macie wrócić, bo nie będę płacić za was kaucji!
-Uciekniemy - rzekł Erwin - mam najlepszych kierowców w ekipie więc nie wpadniemy!
-Śmiem wątpić - mruknął cicho ojciec jedząc gofra - jednakże mam nadzieję, że wróćcie.
-Spokojnie tato nic się nie stanie. Tutejsza policja nie ma szans z Mokotowem - rzekłem i dokończyłem kolację - bierzemy R8 na akcje.
-Dobrze - rzekł niezadowolony, ale nie miał wyboru tak naprawdę w tym co zdecydowałem. Mama pocałowała mnie w czółko oraz Erwina.
-Wróćcie.
-Wrócimy - odparłem i ruszyliśmy z domu. Nim się obejrzałem byliśmy po chłopaków, a następnie asystowałem Erwinowi w hakach gdyż to był ten gorszy ze wszystkich banków i potrzeba było we dwóch robić aby złamać zabezpieczenia. Trochę nam zajęło to, ale gdy weszliśmy do środka, zaczęliśmy zbierać pieniądze, a nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy się całować namiętnie. Czułem jego dłonie na swoich włosach, jak delikatnie je pociąga gdy nasze języki walczyły o dominację.
-Kurwa chłopaki nie ślińcie się gdy bank robimy!
Kto przeszkodził im w pocałunku?
Czy Duarte przekonuje się do Erwina?
2358 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro