Trzeba działać
Witam serdecznie wszystkich!
Jak tam u was?
Ja chyba się rozchorowałam co nie jest dobre gdyż potrzebuje być zdrową :c
Jakieś plany na dziś? Ja muszę skończyć w końcu tą książkę, a mam tylko dwa rozdziały do napisania
Naprawdę ciężkie rozdziały
Ale że 123 rozdział no prawie doganiamy pierwszą część!
Życzę wszystkim miłego dzionka ❤️
Gdy państwo Royel opuścili dom główny, idąc ze swoimi dziećmi do swego domku, zostałem w salonie z moim diabełkiem oraz mamą. Zastanawiałem się nad tym co przeczytałem w prawach, ale nic podejrzanego nie widziałem. Mimo tego, że zrobiłem zdjęcia niektórych stron to tylko wyłącznie, dlatego iż intuicja mi mówiła aby to zrobić. Nie wątpiłem nigdy w swoją intuicje, bo nie zawiodła mnie w najtrudniejszych sytuacjach mego życia.
-Ojciec nie był problematyczny gdy miałeś robić jedzenie? - zapytała mnie mama więc zerknąłem znad telefonu na kobietę, która siedziała w dość luźnej pozycji jednak widziałem po niej, że stresuje się, a przede wszystkim martwi.
-Nie był wręcz dało się z nim dogadać na spokojnie - odparłem z uśmiechem na ustach, który miał ją rozluźnić gdyż nie chciałem aby tak bardzo się denerwowała. Nerwy nie były czymś dobrym w jej wieku.
-Jakaś nowość - powiedziała wielce zszokowana moimi słowami.
-Wczoraj wszyscy razem robiliśmy obiad - pochwalił się Erwin z szerokim uśmiechem na ustach i widać było iż bawi się dobrze. Rozmawiając z moją mamą choć tyle dobrze, że przynajmniej z nią ma dobry kontakt. Zakazy, nakazy, obowiązki, kary. To wszystko łączyło się w prawa mafii, które ktoś postanowił stworzyć aby mafię nie zabijały się bezpodstawnie.
-Jakieś plany na dziś? - spytała mama chyba już drugi raz, ale byłem za bardzo zamyślony - Gregi?!
-Co?? - spojrzałem na nią - Ja nie wiem muszę ogarnąć sprawę z Violetami po coś mam pojechać dla ojca - oznajmiłem i wstałem z kanapy.
-Co się dzieje? - spytał Erwin.
-Nic diabełku muszę po prostu zadzwonić - oznajmiłem idąc do kuchni, a następnie wyszedłem na taras siadając w cieniu. Wybrałem numer do Kuia i zawahałem się gdyż mimo, że chciałem mu zaufać to nie potrafiłem do końca tego zrobić. Zawiódł mnie i wiedział, że robi to wszystko dla zemsty. Miał nadzieję, że Erwin zabije gdyż on nigdy nie pobrudził sobie dłoń krwią. Nie przewidział jednak tego, że naprawdę żyje i stanę w obronie swego ojca. Szukanie sposobu aby go zabić to raczej nie jest pomoc dla mnie, ale wiem iż sam nie umiem znaleźć sposobu. Chciałem mu przesłać zdjęcia, ale nie wiem do czego by mógł się posunąć z tymi informacjami. Może jakieś wielkie one nie są, ale to jest prawo Lordów i wyłącznie Lordowie mają prawo je znać. Wziąłem głęboki wdech i wydech aby uspokoić swoje chaotyczne myśli. Musiałem jednak zaufać mącicielowi, ponieważ wiedział więcej bądź miałem taką nadzieję, że wie więcej ode mnie i znajdziemy to co chce aby mnie uratować. Spojrzałem w bezchmurne niebo i opadłem na ciemne drewno.
Spojrzałem na telefon zastanawiając się czy to ma jakiś sens. Co jeśli nie ma ucieczki, co jeśli jest mi to pisanie i powinienem tu zostać na zawsze.
Nie, nie mogę tu zostać mimo iż uwielbiam tu tych wszystkich ludzi, ale muszę wrócić do swojego życia, które zyskałem i sam je stworzyłem, a nie ktoś. Wcisnąłem słuchawkę na ekranie i zamknąłem powieki przykładając telefon do ucha.
Czekanie gdy odbierze to było najgorsze co mogło mnie spotkać. Po trzech sygnałach w końcu odebrał.
-Halo? - ten piskliwy głos nie dało się z żadnym innym pomylić.
-Dzień dobry panie Kui - powiedziałem cicho.
-To ty Montanha - jego głos był zaskoczony - po co dzwonisz do mnie? W jakiej sprawie?
-Byłem sprawdzić główne prawa tak jak prosiłeś. Czy dałoby się dziś ogarnąć to jakoś?
-Dziś nie ma szans. Carbo nadal nie wrócił, a miał mi coś przywieźć z domu więc musisz poczekać.
-Tylko, że czas mi się powoli kończy panie Kui - westchnąłem otwierając oczy mrugając powiekami aby przyzwyczaić się do jasności otaczającej mnie.
-Musisz wytrzymać Gregory. Potrzebuje tego co ma mi przywieźć. Mam wrażenie, że tam jest odpowiedź na wszystko!
-Dobrze poczekam jeszcze, ale naprawdę mi kończy się czas - westchnąłem podnosząc się do siadu. Wszystko znów się komplikowało, a ja nie potrafiłem znaleźć wyjścia.
-Jutro wieczorem powinien być więc przyjedźcie na następny dzień z rana - oznajmił i mimo tego, że chciałem to wiedziałem iż nie będzie proste przekonać ojca przy pomocy mamy. Nawet główny radny nie stanie za mną mimo tego, że mnie lubi. Ten czas był dość intensywny w mym życiu, ale nie było skarg na mnie odnośnie mafii ani policji. Przykładałem się do czegoś co nie było związane ze mną, chociaż może było, ale ja nie chciałem tego prowadzić po prostu. Miałem swój raj na ziemi gdzie chciałem być. Rozejrzałem się po całym terenie widząc drzewa, jezioro, uprawy oraz zwierzęta. Byłem przywiązany do tego miejsca, bo była tutaj moja rodzina i wspomnienia za dzieciaka.
-Dobrze panie Kui - mruknąłem cicho do telefonu i spuściłem wzrok na swoje nogi.
-Nie przerywajcie czytania może coś jeszcze znajdziecie.
-Czy jesteś pewny, że masz odpowiedź? - spytałem cicho, bo powoli traciłem nadzieję na lepszy dzień. Erwin czuł się nawet swobodnie na terenie Lordów, ale nie znaczy to iż nie ma czego się bać. Wystarczy mały błąd z jego bądź mojej strony, a boję się iż powtórzy się to samo co wcześniej. Nie chcę znów brać na siebie wszystkiego, ale wiem, że nie byłbym w stanie Erwina skazać na ból. Tylko czuję się, że tonę w mroku, który mnie otacza pomimo tego iż wokół świeci słońce.
-Mam taką nadzieję - rzekł - znajdziemy jakiś sposób.
-Mam nadzieję, że nie będzie to taki, który skończy się śmiercią mego ojca.
-Dlaczego go chronisz? Zrobił ci tak wiele, a jednak nie pozwalasz aby go zabito! - słowa mężczyzny zdenerwowały mnie bardzo, ale starałem opanować swoją złość.
-Można by było to samo powiedzieć o panu - burknąłem i słyszałem zmieszanie w słowach Chińczyka.
-Jakim sensie?
-Pomimo zrobionej mi krzywdy jakoś nie pragnąłem zemsty na panu i dalej nie szukam. Nienawiść nie jest rozwiązaniem! - powiedziałem oburzonym tonem głosu - Do widzenia! - rozłączyłem się przeczesując włosy do tyłu z nerwów. Miałem dość już. Starałem się jak mogę psychicznie stanąć na nogi, ale mur był coraz większy i przytłaczał mnie. Oparłem głowę o kolana i schowałem ją w nich. Na mych ustach był uśmiech, bo łatwiej było udawać, że jest dobrze niż tłumaczyć wszystkim, dlatego czuję się źle. Nie chciałem martwić mojego partnera, ale przy nim ten mrok pryska jak bańka lecz gdy zostaje sam czuję jak pochłania mnie i nie pozwala iść dalej. Każdy krok w przód jest coraz cięższy i czułem jak nie potrafię zrobić kolejnego. Rozmowa z Kuiem miała podnieść mnie na duchu, ale zdołowała mnie jeszcze bardziej.
Wytarłem kciukiem samotną łezkę, która spłynęła po moim policzku i patrzyłem się hen daleko przed siebie bez większego powodu. Czułem się pusty w głębi siebie jakby wszelkie szczęście oraz emocje zniknęły. Mam wszystko, ale czuję jakbym nie miał niczego. Nie idzie nic tak jak chcę i przeraża mnie to co ma się stać. Nie chciałem być liderem, nie chciałem być żniwiarzem ludzkich żyć, bo każdy ma prawo żyć tak jak chce.
-Grzesiu? - usłyszałem ten kojący głos, a mrok nagle zaczął znikać, a słońce powoli wychodziło za mrocznych chmur. - W porządku?
-Tak - mruknąłem cicho, a on dosiadł się do mnie i oparł głowę o moje ramię. Oparłem więc głowę o jego głowę i uśmiechnąłem się słabo, ale to był prawdziwy uśmiech.
-Co powiedział wujek?
-Dopiero pojutrze - mruknąłem cicho - Carbo nie wrócił z miasta, a miał po coś pojechać.
-I kiedy wróci?
-Podobno jutro wieczorem - odparłem cicho.
-Mogę zadzwonić i - przerwałem mu muskając jego czoło.
-Zostaw Carbo ma prawo do szczęścia tym bardziej Dante - mój partner odsunął się ode mnie kawałek.
-Monte czas się kończy, a oni mogą po romansować kiedy indziej! - burknął zakładając ramię na ramię.
-Nie Erwin to nie chodzi o romansowanie. Dante potrzebuje go nawet jeśli tego nie widzi, ale taka jest rzeczywistość - pogłaskałem go po włosach delikatnie je rozczepując.
-Ale - znów mu przerwałem widząc ten wzrok złotych oczu na sobie.
-Poczekam i nie przyspieszymy tego co się ma stać. Czas jest kluczowy, ale szczęście innych również jest ważne.
-Znów patrzysz na wszystkich wokół! Dlaczego nie popatrzysz choć raz na siebie! - warknął na mnie zdecydowanie niezadowolony tym iż nie chce przyspieszyć tego tylko czekam na zbawienie.
-Patrzę, ale ja sobie poradzę, a Dante byłby w stanie zrobić sobię krzywdę! - odparłem na jego słowa wpatrując się w jego oczy.
-Wiem - wymamrotał smutno i spuścił wzrok.
-Zdążymy - pocałowałem go w policzek - nie przejmuj się dobrze?
-Yhym - kiwnął głową zgadzając się ze mną. Wstałem na równe nogi gdyż za gorąco mi już było mimo iż słońce nie dosięga tutaj aż tak to jednak było parno. Wziąłem go na ręce i wszedłem do domu w którym było chłodniej przez to iż była klimatyzacja. Ruszyłem z nim do salonu i położyłem go na kanapie, a sam usiadłem przy nim. Wtulił się we mnie, a ja objąłem go w pasie wtulając jeszcze bardziej. Mama siedziała oglądając film więc dołączyliśmy się do niej.
-Jak rozmowa przebiegła? - spytała cicho.
-Dobrze mamo - odparłem z uśmiechem na ustach. Oparłem głowę o włosy Erwinka i patrzyłem się w plazmę. Nie wiem nawet kiedy film się skończył i został puszczony kolejny, a Marco przybył do domu.
-Jestem! Grzesiek jedziemy? - spytał się mój braciak i widziałem w jego oczach ekscytacje oraz niecierpliwość.
-Zapomniałem - mruknąłem i odsunąłem się od Erwina - jasne jedziemy brat.
-Gdzie się wybieracie? - nagle odezwała się mama więc spojrzałem na nią.
-Ojciec coś chciał od Violetów więc jedziemy po to - oznajmiłem aby nie martwiła się o to gdzie znikamy.
-Będziecie późno? - spytała, a ja zerknąłem na telefon widząc za dziesięć dziewiętnastą.
-Może do godziny się wyrobimy zależy o co chodzi - wtrącił się Marco i widziałem po nim, że się nie cierpliwi.
-Napiszemy SMS gdy się będziemy spóźniać - rzekłem, a ona kiwnęła głową, a ja pocałowałem Erwina w czółko - bądź grzeczny i nie zrób niczego głupiego - skierowałem te słowa do złotookiego widząc ten jego wzrok. Nie chciał abym jechał, ale musiałem, bo nie miałem wyboru tak naprawdę.
-Będę grzecznie czekać - uśmiechnął się do mnie tym uroczym uśmiechem pokazując te swoje białe kiełki, ale brat pociągnął mnie w stronę wyjścia. Chciał spotkać się z Mileną i nie dziwiłem się mu. Sam bym gonił za miłością aby spędzić z nią jak najwięcej czasu więc rozumiałem go jak najbardziej. Wziął on samochód terenowy Lordów więc nie komentowałem, dlaczego bierzemy wóz kuloodporny. Jednak wsiadłem na miejsce pasażera i powoli wyjechaliśmy z terenu, a ja między czasie zapiąłem pasy. Na spokojnie jechaliśmy w stronę terenu fioletowych gdyż nie mieliśmy daleko, ale nie byłem nigdy w środku domu głównego w takim większym gangu bądź mafii w sumie zależy jak kto na to patrzy. Wpatrywałem się za okno wyszukując czegoś co zainteresuje mnie wystarczająco abym nie myślał o niezbyt przyjemnych rzeczach.
-Jak układa ci się z Mileną? - spytałem starając znaleźć się jakiś temat do rozmowy.
-Jest naprawdę dobrze - mruknął - randka się udała więc no prezent, który mi doradziłeś spodobał jej się.
-Cieszy mnie to - uśmiechnąłem się do niego - jakby połączyć Violetów do Lordów to większy teren do panowania - stwierdziłem cicho, a on spojrzał na mnie.
-Naprawdę nie chcesz tu zostać? Mama będzie smutna iż chcesz odejść bracie. Ojciec to się chyba wścieknie.
-Nie mogę tu zostać dobrze wiesz - odparłem - chciałbym, ale to nie jest moje miejsce!
-Policji jest twoje miejsce co nie? - kiwnąłem potwierdzająco głową i uśmiechnąłem się do niego.
-Ja wiem, że się powtarzam, ale chcę wrócić gdzie jest moje miejsce, a tam czuję, że ono jest. - Powiedziałem do niego - Wiem, że będę rezygnować znów co tu mam, ale dla Erwina warto chyba mnie rozumiesz co nie?
-Może na początku nie rozumiałem tego, ale teraz rozumiem iż chcesz żyć tak jak to sobie wyobraziłeś, ale chyba miejsce na rodzinę tam jest?
-Jeśli ojciec mnie nie wydziedziczy to tak.
-Nie zrobi tego! - powiedział pewnie, ale widziałem jak ciało się mu spina i nie było ono takie pewne jak właściciel.
-Sam tego nie wiesz - rzekłem - więc nie mów czegoś takiego brat skoro nie jesteś pewny.
-Chciałem po prostu abyś nie myślał tak.
-Tak wiem wiem - powoli byliśmy pod siedzibą Violetów. Brat zaparkował samochód na parkingu pod domem i wysiedliśmy z niego. Ośka Violetów była największa potem dzieliły się na mniejsze kawałki osiek inne mafię oraz gangi. Każdy miał swój kawałek ziemi, który bronił, ale tylko my mogliśmy wjechać na każdy rejon bez problemu. - Nie byłem nigdy tutaj.
-Ja byłem kilka razy, ale no - rzekł i wysiedliśmy z auta. Poprawiłem koszulę i chciałem już maskę ubrać, ale zatrzymał mnie brat.
-Nie trzeba - odparł.
-Według procedur musimy nawet jeśli to tylko odebranie paczki - rzekłem, a on pokręcił głową na boki.
-Ojciec zna się z nim więc nie trzeba - odparł więc zostawiłem w spokoju tą maskę i ruszyliśmy do drzwi. Brat zadzwonił, a następnie wycofał się trochę do tyłu. Ubrałem niewidzialną maskę na usta i założyłem dłonie do tyłu. Drzwi otworzyła starsza kobieta.
-A młodzi dżentelmeni to do kogo i od kogo? - spytała uśmiechając się do nas.
-Lords of the world proszę pani. My do szefa przysyła nas Wielki Morte - oznajmiłem, a ona spojrzała zdziwiona na nas jednak kiwnęła głową, wpuszczając nas do środka. Oczywiście dom wyglądał przytulnie i posiadał duży salon kuchnię co było połączone ze sobą. Oczywiście do góry były drzwi i korytarz.
-Marco! - usłyszałem damski głos i po chwili brunetka rzuciła się na mego brata. Więc uśmiechnąłem się na ten widok gdy pocałowała go w policzek.
-Ja do szefa i tak muszę iść - oznajmiłem, a kobieta zaczęła mnie prowadzić gdzieś do odnogi domu. Zostawiłem brata, ale wyłącznie dlatego iż wiedziałem, że on będzie bezpieczny.
-Powinien być w środku szef - odparła więc zapukałem do drzwi i wszedłem do środka nim otrzymałem pozwolenie. Za czarnym biurkiem siedział brunet o średniej postury ciele.
-Wiem po co jesteś tutaj Herdeiro. Zaraz ci przygotuje to o co prosił twój ojciec.
-Dziękuję - odparłem i uśmiechnąłem się do mężczyzny.
-Arthur Violet - przedstawił się mi, a ja kiwnąłem głową widząc iż zbiera różne papiery z półek do teczki.
-Miło mi - odparłem i uważnie przyglądałem się jego ruchom.
-Z czego wiem to twój brat zadurzył się w mojej córce - rzekł spokojnie i zacząłem myśleć co mężczyzna chce przez to wskórać skoro ma taką informację.
-Możliwie iż tak jest. Do czego dążymy w tym panie Violet? - spytałem chcąc wiedzieć.
-Jak ojciec od razu chcesz przejść do konkretów - zaśmiał się cicho i podszedł do mnie podając mi teczkę z zawartością - ma być nie otwarta przez was. Tylko ojciec ma to widzieć dobrze?
-Oczywiście panie Violet - odparłem spokojnie i złapałem pewniej teczkę w dłoń.
-Może zostaniecie na kolację? - zaproponował, a ja zmarszczyłem brwi patrząc się w szare oczy mężczyzny i doszukując jakiegoś podstępu.
-Mieliśmy tylko przyjść po teczkę - odpowiedziałem mężczyźnie, który zaśmiał się tylko na moje słowa.
-Co wam szkodzi zostać trochę dłużej? Brat z pewnością się ucieszy.
-No dobrze zostaniemy - mruknąłem chociaż nie podobało mi się to co kombinuje mężczyzna. Lecz dla szczęścia mego brata mogłem zrobić wszystko. Pan Arthur poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się szeroko.
-Jesteś jednak bardziej jak Vida niż twój ojciec - rzekł spokojnym głosem i zaskoczył mnie tym porównaniem. - Twój ojciec nigdy nie pozwolił by na coś takiego. Masz jego posturę ciała i pozę, ale nic więcej. Zaskakujące.
-Nie rozumiem do czego to ma kierować naszą rozmowę! - podniosłem trochę swój głos i patrzyłem się na mężczyznę szukając jakiejś odpowiedzi. Jednak nie widziałem po nim fałszu ani złych intencji.
-Do niczego stwierdzam tylko fakt iż podałeś się do matki - oparł dłoń o moje plecy i wyszliśmy z gabinetu - kolacja i tak obowiązkowo u nas! Cieszę się iż mogę cię bardziej poznać! Szanuję cię za twoją wytrwałość! Nikt kogo znam nie byłby w stanie zrobić tak wiele - jego słowa były miłe i pełne komplementów. Do mamy napisałem iż będziemy później i aby nie robiła nam jedzenia. Nie wiem ile siedzieliśmy w mafii Violetów, ale mój brat był szczęśliwy i to się liczyło najbardziej.
Dlaczego teczkę może otworzyć tylko Morte?
Czyżby Kui znalazł sposób aby uwolnić Grzesia?
2556 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro