Szefie pora porozmawiać
N OOOO CNY właśnie tak
Pomyśleć, że zaczęłam pisać tą część historii właśnie w maju i skończę ją w maju 🥺
No niestety właśnie na początku maja skończymy naszą wspólną przygodę co jest przykre.
Tyle rzeczy mam do pisania, a kolejna główna książka nie ruszona sadge
No co poradzić trzeba skończyć hsw
Życzę wszystkim dobrej nocy, a tym co czytają z rana miłego dzionka
Perspektywa Hanka
Bankiet wydawał się na początku bardzo drętwy może przez powagę jaką wprowadził Wielki Morte, ojciec Grzesia. Uśmiechałem się w stronę mego przyjaciela i widziałem po nim wielką ulgę. Cieszyłem się wraz z wszystkimi, że wolność została zwrócona. Pomimo tego gdzie aktualnie jesteśmy i tego iż tylko ochrona wraz z Duarte oraz tym czarnowłosym mają tu broń mnie delikatnie martwiła. Miałem jednak nadzieję, że nie wyjdą jakieś komplikacje i nie będzie tu policji, bo nie wyjaśnię szefowi, dlaczego tu jestem. Jednak po godzinie dwóch, rozluźniła się atmosfera nawet rozmawiałem z kilkoma osobami, które były zainteresowane moją osobą mimo iż nie byłem w mafii, a tylko to była przykrywka dla mnie. Siedziałem z kuzynem oraz jego żoną gdy Erwin wraz z Gregorym tańczyli na parkiecie. Widać iż brunet uwielbiał tańczyć gdyż prowadził Erwina do różnych piosenek.
-Wracasz z nami czy sam? - spytał San, a ja spojrzałem na niego.
-Raczej wolę z wami, bo powinienem wrócić do pracy w swojej jednostce choć będę trochę tęsknić za ludźmi poznanymi tutaj.
-Z pewnością w końcu dwa miesiące i coś spędziłeś tutaj - uśmiechnął się klepiąc mnie po ramieniu, a do stolika dosiadł się Erwin, który ledwo oddychał, ale był szczęśliwy.
-Co wymęczył cię? - zaśmiał się Dia, a Erwin prychnął śmiechem.
-Dobrze wiecie, że za nim nadążyć aż tak się nie da.
-I zostawiłeś go samego na parkiecie? - spytałem zaskoczony.
-Porwał mamę do tańca więc nawet jeśli porwie inną kobietę bądź mężczyznę nie przeszkadza mi to - odparł spokojnie, a ja uśmiechnąłem się do niego kiwając głową ze zrozumieniem - wiem, że Monte nie zrobi nic złego.
-To kiedy wracamy dokładnie do domu?
-Pojutrze Monte mówił - odpowiedział na moje pytanie Kui, który sprawdzał coś na telefonie. Widocznie nie bawił się na tyle dobrze by czerpać przyjemność z tego miejsca. Ja się bawiłem nawet znośnie nie biorąc pod uwagę, że wszyscy tutaj to największe szychy mafijne. Jednak miałem z kim rozmawiać więc nie przejmowałem się tym ile tu jest złych osób w końcu nie każdy taki musi być, bo przecież były też tu dzieci.
-Jestem! - do stolika wrócił uśmiechnięty Carbo, któremu poradziłem aby zadzwonił do Dante i pokazał mu to wszystko. Chciałem by i Dante zaznał trochę szczęścia, mimo iż nie koniecznie z pewnością Rightwillowi będzie odpowiadać to iż jest mafiozą, ale skoro Grzesiek może to czemu nie i Dante.
-I jak rozmowa?
-Dante stwierdził, że to cudowne miejsce i mam zamiar wziąć go kiedyś do tego podobnego miejsca! By zobaczył je na własne oczy!
-To dobrze, że myślisz przyszłościowo w związek braciszku!
-Jja... - zająknął się i spojrzeliśmy na niego zdziwieni gdyż nigdy czegoś takiego nie robił -...zajmij się Montanhą!
-A którym, bo ma czterech - za żartowałem, a wszyscy wybuchli śmiechem wraz ze mną.
-Weź się udław tym Hankiem - burknął obrażony wstając od stołu - idę do jednego i prawidłowego Montanhy! Mojego!
-No to żeś narobił kuzynku!
-Oj cicho bądź San też się śmiałeś jak i wszyscy oprócz Kuia - odparłem na spokojnie i podniosłem kieliszek w górę. Wiedziałem iż to mój ostatni gdyż jutro będzie trzeba na patrol.
Ostatni patrol w tym mieście oraz z tym wszystkim. Będzie trzeba się spakować i złożyć kluczyki oraz odznakę. Nie chciałem w sumie żegnać się z tym gdyż mimo bycia dalej kadetem to robiłem wszystko co zwykły oficer i nie tylko. Może mieli co niektórzy rację iż stałem się pupilkiem 01, ale naprawdę byłem też wtyczką dla Mokotowa, bo Riley robił dużo rzeczy przy mnie więc mogłem się uczyć z tego oraz czytać. Szkoda, że go okłamywałem w kilku sprawach, ale niestety musiałem chronić swoich przyjaciół i prawdę pod przykryciem kłamstwa. Zastanawiałem się czy powinienem mówić o prawdziwych mych intencjach i po co przybyłem do Coco. Jednak chyba szef zasłużył na prawdę, ale czy była ona wystarczająco dobra by wynagrodzić te kłamstwa, które mu wmawiałem. Zastanowię się jutro nad tym, a teraz powinienem skupić się na świętowaniu i zabawie. Zabawa trwała w najlepsze gdy wszyscy pili choć nie do końca nawet ochrona połowicznie zluzowała i też gulnęła sobie po shocie alkoholu. Wyszedłem na zewnątrz, by trochę się przewietrzyć. Niebo było pełne gwiazd gdyż chmury z czasem zniknęły zostawiając czyste niebo. Było chyba grubo po pierwszej w nocy, ale nikomu nie przeszkadzała zabawa tu. Nawet Kui się rozluźnił gdyż do jego soku Carbo i Silny stwierdzili, że najlepiej dolać alkoholu. No i rozpili nam chińczyka w ten sposób, który nawet nie był świadomy iż coś mu dolewają.
-Jak tam Hank? - usłyszałem głos Grzesia więc spojrzałem na niego i zobaczyłem jak w ramionach trzyma śpiącego Erwina.
-Dobrze - uśmiechnąłem się do niego, a on przysiadł się na ławkę do mnie.
-Jakoś nie widzę by było dobrze. Co cię trapi?
-Riley mnie trapi nie wiem czy zostawiać go bez wyjaśnienia sprawy wiesz nie chce być kłamcą w jego oczach, ale też nie chcę ukrywać prawdy.
-Jeśli Riley jak sądzę jest wyrozumiały to wybaczy ci! W końcu przybyłeś tu jako szpieg, ale i policjant, a przede wszystkim jako troskliwy przyjaciel - odparł z uśmiechem na ustach co mnie choć trochę pocieszyło.
-Za dużo wypił?
-Co ty my nie piliśmy alkoholu w ogóle chyba, że on coś pił to nie wiem - zaśmiał się - jednak ja wymęczyłem go na parkiecie!
-No tak ty jakbyś nie tańczył to byś był chory! Grzesiek, a chciałbyś ze mną dziś pójść na służbę?
-Ja?
-Riley ci proponował, a z tobą czułbym się raźniej i lepiej Grzesiek - mruknąłem - poza tym jesteś czysty jak łza, a ja jestem po kilku drinkach.
-Zobacze Hank na którą masz?
-Na dwunastą mam do dwunastej w nocy - odparłem z uśmiechem gdyż czułem, że pojedzie ze mną.
-Zobaczę co da się zrobić Hank - uśmiechnął się tym swoim radosnym uśmiechem, którego nie widziałem dawno gdyż jak widzieliśmy się miał maskę uśmiechu tego fałszywego, którym udawał, że jest dobrze.
-Dzięki przyjacielu - mruknąłem i spojrzałem w niebo, a kątem oka zauważyłem, że też się patrzy w górę trzymając w ramionach śpiącego siwowłosego. - Nie lepiej odstawić go do łóżka?
-Obudzi się jak go puszczę, a poza tym nie wiem czy nie będzie miał koszmarów wolę mieć go przy sobie.
-Nie jest za ciężki?
-Jest leciutki jak piórko dla mnie więc nie ma czego się martwić - odpowiedział, a mężczyzna w jego rękach wtulił się bardziej w niego mrucząc cicho - Wracacie o której do siebie i kto prowadzi skoro upili Kuia?
-Aż tak widać, że go upili? - zaśmiałem się gdy on skinął głową na tak.
-Niech zgadnę Joseph i Nicollo?
-Jak zawsze bezbłędne wnioski dajesz jak widać nie da się zmienić cię w ogóle!
-Każdego da się zmienić jeśli człowiek chce tej zmiany, a na siłę nic nie działa - rzekł spokojnie i spojrzał w stronę budynku więc też spojrzałem w tym samym kierunku. W naszą stronę szła czarnowłosa kobieta z rozpuszczonymi włosami i delikatnym uśmiechem na ustach.
-Co tak samotnie siedzicie tutaj chłopcy?
-Tak po prostu sobie rozmawiamy mamo - odpowiedział gdy ja przyglądałem się kobiecie zainteresowany. Przeczesała włosy do tyłu Grzesia, a następnie pogłaskała śpiącego Erwina.
-Powinieneś z nim iść już do pokoju skoro śpi.
-Wiem za niedługo pójdziemy się położyć spać - gdy oni rozmawiali ja po prostu patrzyłem się na matkę mego przyjaciela aż nagle na mnie spojrzała.
-Ty pewnie jesteś Hank przyjaciel mego syna - powiedziała, a ja skinąłem głową.
-Tak proszę pani - odparłem gdyż od kobiety biła aura spokoju.
-Właśnie mamo mogę jutro w sumie dziś z Hankiem wybrać się do policji?
-Jeśli tylko chcesz to idź - pocałowała go w czółko - jakoś przetłumaczę twemu ojcu gdzie jesteś, ale pewnie będzie bawił się do rana więc nie masz co się przejmować.
-Dzięki mamo! - uśmiechnął się radośnie i teraz zauważyłem, że między nimi jest ta więź rodzic, a syn. Zaskakiwało mnie to jak tak dobra osoba może być z tak potwornym mężczyzną.
-Mogę zadać pytanie? - odezwałem się, a kobieta na mnie spojrzała z uśmiechem na ustach.
-Oczywiście pytaj o co chcesz!
-Jakim cudem pani jest z kimś takim jak Morte? Przepraszam od razu za takie pytanie po prostu mnie to ciekawi.
-Wiesz złociutki miłość bywa różna i dla miłości ludzie potrafią zrobić dosłownie wszystko. Twój kuzyn San nie pomyliłam imienia?
-Nie pomyliła pani - uśmiechnąłem się.
-Wydaje się być bardzo miłym mężczyzną wraz ze swoją partnerką i wydają się być dobrzy. W porównaniu z mym synem i Erwinem sytuacja wygląda inaczej, a ja i mój mąż to też totalna inna bajka. Miłość jest różna i nie wszystko da się przewidzieć nawet jeśli jedna osoba wydaje się być tą złą nie znaczy, że taka jest na co dzień.
-Chyba rozumiem - odpowiedziałem niepewnie do kobiety, która po prostu się uśmiechnęła do mnie.
-Idę do męża i radzę wam kłaść się powoli, bo widać, że zmęczeni jesteście!
-Dobrze mamo - mruknął Grzesiu i spojrzał na mnie wtulając się bardziej w Erwina - idziemy spać Hank wy wracacie do willi?
-Chyba na to wychodzi - odpowiedziałem wstając z ławki, a za mną ruszył Grzesiek.
-Pożegnam się jeszcze z resztą i serio idę spać wraz z Erwisiem - ziewnął cicho i ruszyliśmy do środka do naszego stolika.
-Ooo Erwin śpi! - rozczuliła się Summer.
-Ciii - upomniał ją Grześ - my idziemy spać, bo jest już późno. Chciałem wam życzyć dobrej nocy i uważajcie na drodze jak będziecie wracać.
-Dziękujemy Grzesiu - powiedział Carbo z uśmiechem na ustach i zdziwiłem się, że nie jest mocno wstawiony. - dobrej nocy!
-To co my też się zmywamy? - spytał Dorian cicho ziewając, a Kui kiwnął głową na tak leżąc nią na stoliku.
-To ja poszukam landrynek - odezwał się Dia, który był również na nogach.
Nawet nie wiem kiedy opuściliśmy dwór wiśni i jechaliśmy autami do willi. To znaczy byłem z landrynkami i Dią w wozie gdyż Foster nie pił w ogóle. Odwieźli mnie do kawalerki, a następnie gdy tylko wszedłem do mieszkania padłem na łóżko szczęśliwy iż w końcu odpocznę pod kocykiem. Zamknąłem oczy i nie wiem nawet kiedy odleciałem do krainy snów. Obudziłem się chyba około dziesiątej przez telefon, który do mnie dzwonił więc odebrałem nie za bardzo przytomny.
-Witaj Hank! - usłyszałem głos Grzesia więc ziewnąłem i rozciągnąłem się na łóżku.
-Cześć co jest?
-Aż tak dzwonię by cię obudzić! Jadę do domu się przebrać ubrać i będę niedługo u ciebie!
-To też zaraz się na spokojnie ogarnę i zadzwonię do Rileya by spytać o ciebie.
-Na spokojnie przyjacielu! - rozłączył się, a ja podniosłem się do siadu. Musiałem się ogarnąć, a przede wszystkim zadzwonić do szefa.
Wybrałem więc od razu numer do Martela i przyłożyłem telefon do ucha. Pierwszy sygnał potem drugi ciągnęły się w wieczność aż w końcu nie usłyszałem głosu szafa.
-Dobry szef! - przywitałem się z mężczyzną.
-O co chodzi Hank zwykle dzwonisz gdy coś trzeba - powiedział i słyszałem jak robi chyba kawę gdyż czajnik mu gwizdał.
-Tak mam sprawę w sumie dwie, ale głównie jedną przez telefon.
-Zamieniam się więc w słuch Hank - usłyszałem więc wziąłem głęboki wdech i wydech.
-Pamięta szef mego kolegę z miasta?
-Pamiętam i co związku z tym?
-Proponował szef by wszedł na dzień na policję tutaj i czy może dziś?
-Dziś? - westchnął - Myślałem, że ostrzeżesz dzień bądź dwa dni przed, a nie dwie godziny przed.
-Wybacz szefie tak jakoś wyszło - zakłopotałem się drapiąc po karku nie wiedząc co zrobić w takim przypadku.
-No, ale ogarnę to jakoś na szybko więc damy sobie radę!
-Dziękuje szef jesteś wielki! - pożegnałem się z nim i wstałem z łóżka przecierając twarz. Na spokojnie przeszedłem do łazienki i wziąłem szybki zimny prysznic, który miał mnie orzeźwić po nocnej zabawie oraz piciu. Przebrałem się w mundur i zrobiłem szybkie śniadanie, a przede wszystkim wziąłem tabletkę na ból głowy. Chociaż nie doskwierał mi to jednak wolałem zniwelować go na samym początku nim aby się pojawił w najmniej oczekiwanym momencie. Zjadłem szybkie śniadanie i wysłałem SMS z lokalizacją dla Grzesia gdyż prosił o to. Nie dziwiłem się gdyż nie widział dokładnie gdzie mieszkam. Po pół godzinie wyszedłem na zewnątrz i uśmiechnąłem się widząc stojącego Grzesia przed klatką. Byłem w mundurze gdy on w spodenkach i koszuli.
-Cześć Grzesiu, chodź idziemy! - uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił mój uśmiech.
-Zgodził się?
-Tak czemu miałby nie? - zaśmiałem się - Na kilka godzin jesteś nie na stałe - mruknąłem i przeszliśmy przez drzwi komendy.
-Cześć Hank! - za biurkiem siedział Janush.
-Cześć Janusz! Co tam?
-Dobrze dziś sobie siedzę za biurkiem - odpowiedział z uśmiechem.
-Przepiłeś się? - zaśmiałem widząc różowe policzki.
-No co poradzić czasem bywa i tak - zachichotałem na jego słowa - a to kto?
-Jestem Gregory miło mi.
-Mi też jest jestem Janush Modulathor!
-Chodź Grzesiek - złapałem go za ramię i pociągnąłem przez bramkę w stronę schodów. Od razu zauważyłem Rileya na górze więc uśmiechnąłem się słabo do mężczyzny - dobry szef!
-Witaj Hank i Gregory - przywitał się z nami, a na ustach miał przyjazny uśmiech.
-Dobry szef - powiedzieliśmy w tym samym czasie.
-Chodź Gregory mamy zapasowy strój to ubierzesz się w go i pojeździsz z nami na patrolu.
-Tak jest - odparł Gregory z uśmiechem i ogarnęliśmy na spokojnie wszystko związane z patrolem i już po pół godzinie na spokojnie byliśmy już w samochodzie. Grzesiek kierował gdyż ja nie byłem w stanie usiąść za kierownicą w takim stanie. Co od razu zauważył Riley.
-Ciebie też muszę za biurko wysłać skoro nie siedzisz za kierownicą, a z tyłu?
-Wiesz szef mieliśmy wczoraj imprezę i trochę wypiłem, ale nie jestem pijany!
-Napił się z trzy może cztery shoty - powiedział Grzesiek broniąc mnie przed szefem.
-Wyjaśnisz mi o co chodzi i co chciałeś powiedzieć mi?
-Wiesz szefie - westchnąłem cicho i zerknąłem na Grzesia, który skinął mi głową więc wziąłem głęboki wdech - chodzi iż nie do końca byłem z szefem szczery.
-W sensie? - spytał zaskoczony i spojrzał na mnie, ale otworzyłem usta, by powiedzieć lecz nie potrafiłem nic wypowiedzieć.
-No Hank ja za ciebie tego nie powiem to nie ja spędziłem tu ponad dwa miesiące.
-Racja - mruknąłem cicho i spojrzałem na 01 - Szefie chodzi o to iż szefa wprowadziłem w błąd.
-Jaki?
-Nie przybyłem tu dokładnie z takiego powodu jaki przedstawił szef Rightwill - mruknąłem - straciłem przyjaciela, ale tak naprawdę okazało się dużo bardziej skompilowane niż jest.
-Nie rozumiem - odpowiedział marszcząc brwi.
-Hankowi chodzi o mnie. Lordowie mnie dopadli i skazali na śmierć to wiedzieli wszyscy z miasta.
-Skazli na śmierć, a żyjesz? Co jest? - Riley był zmieszany nie rozumiejąc co się dzieje.
-Gregory jest terminatorem nie da się go tak pokonać tak sądziliśmy do tego jednego momentu, ale przybyłem tu na zlecenie przyjaciela, który chciał się przekonać czy na pewno nie żyje - zacząłem wyjaśniać - miałem za zadanie sprawdzić wszystkie cmentarze i gdy upewnię się czy na pewno nie żyje.
-Plany się pozmieniały gdy zaczęli jednak planować atak na Lordów - dopowiedział Grzesiek.
-Wtedy też prosiłem o te wolne by dołączyć do reszty.
-Czyli ta cała śpiewka o zabójstwie... - wziął głęboki wdech.
-Była podkoloryzowana szefie, ale poniekąd prawdziwa, a ból również związany ze stratą - spuściłem głowę w dół.
-Dlaczego mi to teraz mówisz?!
-Ponieważ jutro wracamy do domu - odezwał się Gregory - uwolniłem się z mafii mogę być wolny i mogę w końcu wrócić do tego co kocham. Jestem wdzięczny Hankowi iż poświęcił tak wiele i zaryzykował. Naprawdę wspaniały jest z niego przyjaciel proszę go nie karać za to.
-Czuję się zmieszany tym wszystkim - powiedział cicho, ale nie potrafiłem na niego spojrzeć, bo za bardzo się bałem.
-Przepraszam szef - mruknąłem cicho oczekując nagany.
-Nie wiem co mam powiedzieć ci Hank trochę nie miło kłamać.
-Ja bym stwierdził, że to białe kłamstwo, bo nie chciał nikogo w to wplątywać, a przede wszystkim chronić szef - słowa Grzesia podniosły mnie delikatnie na duchu gdyż miał rację.
-Jednak ponosił byś jakąś karę gdybyś był stałym policjantem, a jesteś tylko na wymianę mimo iż skończyła się trochę czasu temu - mówił spokojnie więc odważyłem się spojrzeć na mężczyznę - staram się patrzeć na wszystko z dwóch stron medalu i postaram się zrozumieć wszystko. Nie mówię, że wybaczam od razu lecz cieszę się iż wróciło do normy.
-Będę tęsknić za tutejszą służbą, ale dziś złoże wszystkie rzeczy należące do szefa, bo jutro będzie z tym problem.
-Szkoda we dwójkę dobrze byście tu pasowali.
-Wybacz szef, ale my trzymamy się razem i wracamy do naszej jednostki.
-Pora wrócić do domu Riley - powiedziałem do niego po imieniu, a on uśmiechnął się.
-Życzę więc wam szczęścia w pracy i chociaż spędźmy ten czas w dobrej atmosferze!
-Tak szef! - odparłem z uśmiechem na ustach, bo poszło lepiej niż sądziłem.
Czy dobrze zrobił mówiąc prawdę?
Czy to oznacza koniec przygody w Coco?
2670 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro