Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szefie pora porozmawiać

N OOOO CNY właśnie tak
Pomyśleć, że zaczęłam pisać tą część historii właśnie w maju i skończę ją w maju 🥺
No niestety właśnie na początku maja skończymy naszą wspólną przygodę co jest przykre.
Tyle rzeczy mam do pisania, a kolejna główna książka nie ruszona sadge
No co poradzić trzeba skończyć hsw
Życzę wszystkim dobrej nocy, a tym co czytają z rana miłego dzionka

Perspektywa Hanka

Bankiet wydawał się na początku bardzo drętwy może przez powagę jaką wprowadził Wielki Morte, ojciec Grzesia. Uśmiechałem się w stronę mego przyjaciela i widziałem po nim wielką ulgę. Cieszyłem się wraz z wszystkimi, że wolność została zwrócona. Pomimo tego gdzie aktualnie jesteśmy i tego iż tylko ochrona wraz z Duarte oraz tym czarnowłosym mają tu broń mnie delikatnie martwiła. Miałem jednak nadzieję, że nie wyjdą jakieś komplikacje i nie będzie tu policji, bo nie wyjaśnię szefowi, dlaczego tu jestem. Jednak po godzinie dwóch, rozluźniła się atmosfera nawet rozmawiałem z kilkoma osobami, które były zainteresowane moją osobą mimo iż nie byłem w mafii, a tylko to była przykrywka dla mnie. Siedziałem z kuzynem oraz jego żoną gdy Erwin wraz z Gregorym tańczyli na parkiecie. Widać iż brunet uwielbiał tańczyć gdyż prowadził Erwina do różnych piosenek.

-Wracasz z nami czy sam? - spytał San, a ja spojrzałem na niego.

-Raczej wolę z wami, bo powinienem wrócić do pracy w swojej jednostce choć będę trochę tęsknić za ludźmi poznanymi tutaj.

-Z pewnością w końcu dwa miesiące i coś spędziłeś tutaj - uśmiechnął się klepiąc mnie po ramieniu, a do stolika dosiadł się Erwin, który ledwo oddychał, ale był szczęśliwy.

-Co wymęczył cię? - zaśmiał się Dia, a Erwin prychnął śmiechem.

-Dobrze wiecie, że za nim nadążyć aż tak się nie da.

-I zostawiłeś go samego na parkiecie? - spytałem zaskoczony.

-Porwał mamę do tańca więc nawet jeśli porwie inną kobietę bądź mężczyznę nie przeszkadza mi to - odparł spokojnie, a ja uśmiechnąłem się do niego kiwając głową ze zrozumieniem - wiem, że Monte nie zrobi nic złego.

-To kiedy wracamy dokładnie do domu?

-Pojutrze Monte mówił - odpowiedział na moje pytanie Kui, który sprawdzał coś na telefonie. Widocznie nie bawił się na tyle dobrze by czerpać przyjemność z tego miejsca. Ja się bawiłem nawet znośnie nie biorąc pod uwagę, że wszyscy tutaj to największe szychy mafijne. Jednak miałem z kim rozmawiać więc nie przejmowałem się tym ile tu jest złych osób w końcu nie każdy taki musi być, bo przecież były też tu dzieci.

-Jestem! - do stolika wrócił uśmiechnięty Carbo, któremu poradziłem aby zadzwonił do Dante i pokazał mu to wszystko. Chciałem by i Dante zaznał trochę szczęścia, mimo iż nie koniecznie z pewnością Rightwillowi będzie odpowiadać to iż jest mafiozą, ale skoro Grzesiek może to czemu nie i Dante.

-I jak rozmowa?

-Dante stwierdził, że to cudowne miejsce i mam zamiar wziąć go kiedyś do tego podobnego miejsca! By zobaczył je na własne oczy!

-To dobrze, że myślisz przyszłościowo w związek braciszku!

-Jja... - zająknął się i spojrzeliśmy na niego zdziwieni gdyż nigdy czegoś takiego nie robił -...zajmij się Montanhą!

-A którym, bo ma czterech - za żartowałem, a wszyscy wybuchli śmiechem wraz ze mną.

-Weź się udław tym Hankiem - burknął obrażony wstając od stołu - idę do jednego i prawidłowego Montanhy! Mojego!

-No to żeś narobił kuzynku!

-Oj cicho bądź San też się śmiałeś jak i wszyscy oprócz Kuia - odparłem na spokojnie i podniosłem kieliszek w górę. Wiedziałem iż to mój ostatni gdyż jutro będzie trzeba na patrol.

Ostatni patrol w tym mieście oraz z tym wszystkim. Będzie trzeba się spakować i złożyć kluczyki oraz odznakę. Nie chciałem w sumie żegnać się z tym gdyż mimo bycia dalej kadetem to robiłem wszystko co zwykły oficer i nie tylko. Może mieli co niektórzy rację iż stałem się pupilkiem 01, ale naprawdę byłem też wtyczką dla Mokotowa, bo Riley robił dużo rzeczy przy mnie więc mogłem się uczyć z tego oraz czytać. Szkoda, że go okłamywałem w kilku sprawach, ale niestety musiałem chronić swoich przyjaciół i prawdę pod przykryciem kłamstwa. Zastanawiałem się czy powinienem mówić o prawdziwych mych intencjach i po co przybyłem do Coco. Jednak chyba szef zasłużył na prawdę, ale czy była ona wystarczająco dobra by wynagrodzić te kłamstwa, które mu wmawiałem. Zastanowię się jutro nad tym, a teraz powinienem skupić się na świętowaniu i zabawie. Zabawa trwała w najlepsze gdy wszyscy pili choć nie do końca nawet ochrona połowicznie zluzowała i też gulnęła sobie po shocie alkoholu. Wyszedłem na zewnątrz, by trochę się przewietrzyć. Niebo było pełne gwiazd gdyż chmury z czasem zniknęły zostawiając czyste niebo. Było chyba grubo po pierwszej w nocy, ale nikomu nie przeszkadzała zabawa tu. Nawet Kui się rozluźnił gdyż do jego soku Carbo i Silny stwierdzili, że najlepiej dolać alkoholu. No i rozpili nam chińczyka w ten sposób, który nawet nie był świadomy iż coś mu dolewają.

-Jak tam Hank? - usłyszałem głos Grzesia więc spojrzałem na niego i zobaczyłem jak w ramionach trzyma śpiącego Erwina.

-Dobrze - uśmiechnąłem się do niego, a on przysiadł się na ławkę do mnie.

-Jakoś nie widzę by było dobrze. Co cię trapi?

-Riley mnie trapi nie wiem czy zostawiać go bez wyjaśnienia sprawy wiesz nie chce być kłamcą w jego oczach, ale też nie chcę ukrywać prawdy.

-Jeśli Riley jak sądzę jest wyrozumiały to wybaczy ci! W końcu przybyłeś tu jako szpieg, ale i policjant, a przede wszystkim jako troskliwy przyjaciel - odparł z uśmiechem na ustach co mnie choć trochę pocieszyło.

-Za dużo wypił?

-Co ty my nie piliśmy alkoholu w ogóle chyba, że on coś pił to nie wiem - zaśmiał się - jednak ja wymęczyłem go na parkiecie!

-No tak ty jakbyś nie tańczył to byś był chory! Grzesiek, a chciałbyś ze mną dziś pójść na służbę?

-Ja?

-Riley ci proponował, a z tobą czułbym się raźniej i lepiej Grzesiek - mruknąłem - poza tym jesteś czysty jak łza, a ja jestem po kilku drinkach.

-Zobacze Hank na którą masz?

-Na dwunastą mam do dwunastej w nocy - odparłem z uśmiechem gdyż czułem, że pojedzie ze mną.

-Zobaczę co da się zrobić Hank - uśmiechnął się tym swoim radosnym uśmiechem, którego nie widziałem dawno gdyż jak widzieliśmy się miał maskę uśmiechu tego fałszywego, którym udawał, że jest dobrze.

-Dzięki przyjacielu - mruknąłem i spojrzałem w niebo, a kątem oka zauważyłem, że też się patrzy w górę trzymając w ramionach śpiącego siwowłosego. - Nie lepiej odstawić go do łóżka?

-Obudzi się jak go puszczę, a poza tym nie wiem czy nie będzie miał koszmarów wolę mieć go przy sobie.

-Nie jest za ciężki?

-Jest leciutki jak piórko dla mnie więc nie ma czego się martwić - odpowiedział, a mężczyzna w jego rękach wtulił się bardziej w niego mrucząc cicho - Wracacie o której do siebie i kto prowadzi skoro upili Kuia?

-Aż tak widać, że go upili? - zaśmiałem się gdy on skinął głową na tak.

-Niech zgadnę Joseph i Nicollo?

-Jak zawsze bezbłędne wnioski dajesz jak widać nie da się zmienić cię w ogóle!

-Każdego da się zmienić jeśli człowiek chce tej zmiany, a na siłę nic nie działa - rzekł spokojnie i spojrzał w stronę budynku więc też spojrzałem w tym samym kierunku. W naszą stronę szła czarnowłosa kobieta z rozpuszczonymi włosami i delikatnym uśmiechem na ustach.

-Co tak samotnie siedzicie tutaj chłopcy?

-Tak po prostu sobie rozmawiamy mamo - odpowiedział gdy ja przyglądałem się kobiecie zainteresowany. Przeczesała włosy do tyłu Grzesia, a następnie pogłaskała śpiącego Erwina.

-Powinieneś z nim iść już do pokoju skoro śpi.

-Wiem za niedługo pójdziemy się położyć spać - gdy oni rozmawiali ja po prostu patrzyłem się na matkę mego przyjaciela aż nagle na mnie spojrzała.

-Ty pewnie jesteś Hank przyjaciel mego syna - powiedziała, a ja skinąłem głową.

-Tak proszę pani - odparłem gdyż od kobiety biła aura spokoju.

-Właśnie mamo mogę jutro w sumie dziś z Hankiem wybrać się do policji?

-Jeśli tylko chcesz to idź - pocałowała go w czółko - jakoś przetłumaczę twemu ojcu gdzie jesteś, ale pewnie będzie bawił się do rana więc nie masz co się przejmować.

-Dzięki mamo! - uśmiechnął się radośnie i teraz zauważyłem, że między nimi jest ta więź rodzic, a syn. Zaskakiwało mnie to jak tak dobra osoba może być z tak potwornym mężczyzną.

-Mogę zadać pytanie? - odezwałem się, a kobieta na mnie spojrzała z uśmiechem na ustach.

-Oczywiście pytaj o co chcesz!

-Jakim cudem pani jest z kimś takim jak Morte? Przepraszam od razu za takie pytanie po prostu mnie to ciekawi.

-Wiesz złociutki miłość bywa różna i dla miłości ludzie potrafią zrobić dosłownie wszystko. Twój kuzyn San nie pomyliłam imienia?

-Nie pomyliła pani - uśmiechnąłem się.

-Wydaje się być bardzo miłym mężczyzną wraz ze swoją partnerką i wydają się być dobrzy. W porównaniu z mym synem i Erwinem sytuacja wygląda inaczej, a ja i mój mąż to też totalna inna bajka. Miłość jest różna i nie wszystko da się przewidzieć nawet jeśli jedna osoba wydaje się być tą złą nie znaczy, że taka jest na co dzień.

-Chyba rozumiem - odpowiedziałem niepewnie do kobiety, która po prostu się uśmiechnęła do mnie.

-Idę do męża i radzę wam kłaść się powoli, bo widać, że zmęczeni jesteście!

-Dobrze mamo - mruknął Grzesiu i spojrzał na mnie wtulając się bardziej w Erwina - idziemy spać Hank wy wracacie do willi?

-Chyba na to wychodzi - odpowiedziałem wstając z ławki, a za mną ruszył Grzesiek.

-Pożegnam się jeszcze z resztą i serio idę spać wraz z Erwisiem - ziewnął cicho i ruszyliśmy do środka do naszego stolika.

-Ooo Erwin śpi! - rozczuliła się Summer.

-Ciii - upomniał ją Grześ - my idziemy spać, bo jest już późno. Chciałem wam życzyć dobrej nocy i uważajcie na drodze jak będziecie wracać.

-Dziękujemy Grzesiu - powiedział Carbo z uśmiechem na ustach i zdziwiłem się, że nie jest mocno wstawiony. - dobrej nocy!

-To co my też się zmywamy? - spytał Dorian cicho ziewając, a Kui kiwnął głową na tak leżąc nią na stoliku.

-To ja poszukam landrynek - odezwał się Dia, który był również na nogach.

Nawet nie wiem kiedy opuściliśmy dwór wiśni i jechaliśmy autami do willi. To znaczy byłem z landrynkami i Dią w wozie gdyż Foster nie pił w ogóle. Odwieźli mnie do kawalerki, a następnie gdy tylko wszedłem do mieszkania padłem na łóżko szczęśliwy iż w końcu odpocznę pod kocykiem. Zamknąłem oczy i nie wiem nawet kiedy odleciałem do krainy snów. Obudziłem się chyba około dziesiątej przez telefon, który do mnie dzwonił więc odebrałem nie za bardzo przytomny.

-Witaj Hank! - usłyszałem głos Grzesia więc ziewnąłem i rozciągnąłem się na łóżku.

-Cześć co jest?

-Aż tak dzwonię by cię obudzić! Jadę do domu się przebrać ubrać i będę niedługo u ciebie!

-To też zaraz się na spokojnie ogarnę i zadzwonię do Rileya by spytać o ciebie.

-Na spokojnie przyjacielu! - rozłączył się, a ja podniosłem się do siadu. Musiałem się ogarnąć, a przede wszystkim zadzwonić do szefa.
Wybrałem więc od razu numer do Martela i przyłożyłem telefon do ucha. Pierwszy sygnał potem drugi ciągnęły się w wieczność aż w końcu nie usłyszałem głosu szafa.

-Dobry szef! - przywitałem się z mężczyzną.

-O co chodzi Hank zwykle dzwonisz gdy coś trzeba - powiedział i słyszałem jak robi chyba kawę gdyż czajnik mu gwizdał.

-Tak mam sprawę w sumie dwie, ale głównie jedną przez telefon.

-Zamieniam się więc w słuch Hank - usłyszałem więc wziąłem głęboki wdech i wydech.

-Pamięta szef mego kolegę z miasta?

-Pamiętam i co związku z tym?

-Proponował szef by wszedł na dzień na policję tutaj i czy może dziś?

-Dziś? - westchnął - Myślałem, że ostrzeżesz dzień bądź dwa dni przed, a nie dwie godziny przed.

-Wybacz szefie tak jakoś wyszło - zakłopotałem się drapiąc po karku nie wiedząc co zrobić w takim przypadku.

-No, ale ogarnę to jakoś na szybko więc damy sobie radę!

-Dziękuje szef jesteś wielki! - pożegnałem się z nim i wstałem z łóżka przecierając twarz. Na spokojnie przeszedłem do łazienki i wziąłem szybki zimny prysznic, który miał mnie orzeźwić po nocnej zabawie oraz piciu. Przebrałem się w mundur i zrobiłem szybkie śniadanie, a przede wszystkim wziąłem tabletkę na ból głowy. Chociaż nie doskwierał mi to jednak wolałem zniwelować go na samym początku nim aby się pojawił w najmniej oczekiwanym momencie. Zjadłem szybkie śniadanie i wysłałem SMS z lokalizacją dla Grzesia gdyż prosił o to. Nie dziwiłem się gdyż nie widział dokładnie gdzie mieszkam. Po pół godzinie wyszedłem na zewnątrz i uśmiechnąłem się widząc stojącego Grzesia przed klatką. Byłem w mundurze gdy on w spodenkach i koszuli.

-Cześć Grzesiu, chodź idziemy! - uśmiechnąłem się do niego, a on odwzajemnił mój uśmiech.

-Zgodził się?

-Tak czemu miałby nie? - zaśmiałem się - Na kilka godzin jesteś nie na stałe - mruknąłem i przeszliśmy przez drzwi komendy.

-Cześć Hank! - za biurkiem siedział Janush.

-Cześć Janusz! Co tam?

-Dobrze dziś sobie siedzę za biurkiem - odpowiedział z uśmiechem.

-Przepiłeś się? - zaśmiałem widząc różowe policzki.

-No co poradzić czasem bywa i tak - zachichotałem na jego słowa - a to kto?

-Jestem Gregory miło mi.

-Mi też jest jestem Janush Modulathor!

-Chodź Grzesiek - złapałem go za ramię i pociągnąłem przez bramkę w stronę schodów. Od razu zauważyłem Rileya na górze więc uśmiechnąłem się słabo do mężczyzny - dobry szef!

-Witaj Hank i Gregory - przywitał się z nami, a na ustach miał przyjazny uśmiech.

-Dobry szef - powiedzieliśmy w tym samym czasie.

-Chodź Gregory mamy zapasowy strój to ubierzesz się w go i pojeździsz z nami na patrolu.

-Tak jest - odparł Gregory z uśmiechem i ogarnęliśmy na spokojnie wszystko związane z patrolem i już po pół godzinie na spokojnie byliśmy już w samochodzie. Grzesiek kierował gdyż ja nie byłem w stanie usiąść za kierownicą w takim stanie. Co od razu zauważył Riley.

-Ciebie też muszę za biurko wysłać skoro nie siedzisz za kierownicą, a z tyłu?

-Wiesz szef mieliśmy wczoraj imprezę i trochę wypiłem, ale nie jestem pijany!

-Napił się z trzy może cztery shoty - powiedział Grzesiek broniąc mnie przed szefem.

-Wyjaśnisz mi o co chodzi i co chciałeś powiedzieć mi?

-Wiesz szefie - westchnąłem cicho i zerknąłem na Grzesia, który skinął mi głową więc wziąłem głęboki wdech - chodzi iż nie do końca byłem z szefem szczery.

-W sensie? - spytał zaskoczony i spojrzał na mnie, ale otworzyłem usta, by powiedzieć lecz nie potrafiłem nic wypowiedzieć.

-No Hank ja za ciebie tego nie powiem to nie ja spędziłem tu ponad dwa miesiące.

-Racja - mruknąłem cicho i spojrzałem na 01 - Szefie chodzi o to iż szefa wprowadziłem w błąd.

-Jaki?

-Nie przybyłem tu dokładnie z takiego powodu jaki przedstawił szef Rightwill - mruknąłem - straciłem przyjaciela, ale tak naprawdę okazało się dużo bardziej skompilowane niż jest.

-Nie rozumiem - odpowiedział marszcząc brwi.

-Hankowi chodzi o mnie. Lordowie mnie dopadli i skazali na śmierć to wiedzieli wszyscy z miasta.

-Skazli na śmierć, a żyjesz? Co jest? - Riley był zmieszany nie rozumiejąc co się dzieje.

-Gregory jest terminatorem nie da się go tak pokonać tak sądziliśmy do tego jednego momentu, ale przybyłem tu na zlecenie przyjaciela, który chciał się przekonać czy na pewno nie żyje - zacząłem wyjaśniać - miałem za zadanie sprawdzić wszystkie cmentarze i gdy upewnię się czy na pewno nie żyje.

-Plany się pozmieniały gdy zaczęli jednak planować atak na Lordów - dopowiedział Grzesiek.

-Wtedy też prosiłem o te wolne by dołączyć do reszty.

-Czyli ta cała śpiewka o zabójstwie... - wziął głęboki wdech.

-Była podkoloryzowana szefie, ale poniekąd prawdziwa, a ból również związany ze stratą - spuściłem głowę w dół.

-Dlaczego mi to teraz mówisz?!

-Ponieważ jutro wracamy do domu - odezwał się Gregory - uwolniłem się z mafii mogę być wolny i mogę w końcu wrócić do tego co kocham. Jestem wdzięczny Hankowi iż poświęcił tak wiele i zaryzykował. Naprawdę wspaniały jest z niego przyjaciel proszę go nie karać za to.

-Czuję się zmieszany tym wszystkim - powiedział cicho, ale nie potrafiłem na niego spojrzeć, bo za bardzo się bałem.

-Przepraszam szef - mruknąłem cicho oczekując nagany.

-Nie wiem co mam powiedzieć ci Hank trochę nie miło kłamać.

-Ja bym stwierdził, że to białe kłamstwo, bo nie chciał nikogo w to wplątywać, a przede wszystkim chronić szef - słowa Grzesia podniosły mnie delikatnie na duchu gdyż miał rację.

-Jednak ponosił byś jakąś karę gdybyś był stałym policjantem, a jesteś tylko na wymianę mimo iż skończyła się trochę czasu temu - mówił spokojnie więc odważyłem się spojrzeć na mężczyznę - staram się patrzeć na wszystko z dwóch stron medalu i postaram się zrozumieć wszystko. Nie mówię, że wybaczam od razu lecz cieszę się iż wróciło do normy.

-Będę tęsknić za tutejszą służbą, ale dziś złoże wszystkie rzeczy należące do szefa, bo jutro będzie z tym problem.

-Szkoda we dwójkę dobrze byście tu pasowali.

-Wybacz szef, ale my trzymamy się razem i wracamy do naszej jednostki.

-Pora wrócić do domu Riley - powiedziałem do niego po imieniu, a on uśmiechnął się.

-Życzę więc wam szczęścia w pracy i chociaż spędźmy ten czas w dobrej atmosferze!

-Tak szef! - odparłem z uśmiechem na ustach, bo poszło lepiej niż sądziłem.

Czy dobrze zrobił mówiąc prawdę?
Czy to oznacza koniec przygody w Coco?

2670 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro