Strata boli najbardziej
Witam serdecznie w wtorkowym rozdziale!
Jak tam u was?
Pewnie odwykliście od rozdziałów tylko trzech w tygodniu!
Jednakże wracamy do wystawienia rozdziałów w wtorki, czwartki i soboty! Jeśli mają być jakieś dodatkowe rozdziały to z pewnością nie nocne gdyż muszę sobie od nich odpocząć, ale po jakimś czasie wrócą do was, bo wiem, że je lubicie.
Jakieś plany na najbliższe dni?
Miłego dzionka wam życzę!
Perspektywa Capeli
-Jakoś? - spytał Erwin.
-Nie od tak twój towarzysz okazuje się mafiozą, który uciekał przed swoimi - wyszeptałem, a siwowłosy delikatnie pokazał mi, że już nie chce bym trzymał go w uścisku. Ubolewałem nad stratą, ale chyba najbardziej cierpiał Hank, który od tygodnia tylko płakał i nie potrafił wykonać żadnych policyjnych ustaleń czy rozkazów. Moja depresja sama nie pomagała mi w pogodzeniu się z stratą Gregorego w końcu mimo swych błędów był jednym z nas. Nawet Pisi wydawał się być zdołowany i władze nad tym całym ambarasem co powstał przejął stary widząc jak bardzo nieudolnie radzimy sobie z śmiercią przyjaciela. Pamiętam tą niedzielę zbyt dobrze gdyż mieliśmy wtedy kod 8 aby ustalić wszystkie szczegóły odnośnie działania jednostek oraz poszukiwania Montanhy. Jednak nie sądziłem, że kiedykolwiek nasza tablica posłuży do takiego czegoś.
-Trzeba na spokojnie przeszukać całe miasto jeszcze raz! Na pewno coś nam umknęło, a...- nie dokończył Pisicela gdyż ekran z tyłu jego zaczął śnieżyć gdyż sam się włączył - ktoś sobie z nas robi jaja? Który to taki śmieszek?
Lecz jego złość minęła jak na ekranie pojawił się mężczyzna w czarnej masce, zaczął coś mówić o zdradzie i o tym co tu robi.
-Zapewne niektórzy z was wiedzą o co chodzi inni mniej, a inni jeszcze w ogóle. Więc wam to po prostu wyjaśnię! Otóż wasz policjant kapitan trzeciego stopnia Gregory Montanha należał do mojej mafii co oznacza, że oszukiwał was z tym kim był i skąd pochodził oraz to, że nie powinien nigdy być policjantem. - Nagle kamera powędrowała na skatowanego Grzesia. Całego w ranach i świeżych siniakach po biciu, a z jego nosa kąpała krew. Dwójka mężczyzn zaciągnęła go na środek betonowego muru i ze strachem patrzyłem co się dzieje. Skazano go na karę śmierci. Musiałem oprzeć się o ścianę gdyż czułem jak robi mi się słabo. Wszyscy patrzyli na to z wypisanym szokiem i strachem. W końcu Gregory był znany jako terminator, który jest zawsze ranny, ale nie upada.
-Ulec nie ulegnę, chronić wszystkich będę, walczyć zawsze do końca, do policji duszą należeć, a w sercu mieć tylko mokotów - jak to powiedział poczułem jak po moim policzku spływa coś mokrego. Jak się okazało była to łza nad którą nie zapanowałem. Natomiast po chwili byliśmy świadkami jak niezłomny terminator zostaje złamany przez mafię, a jego ciało opada na kolana, a następnie pada na ziemię bez oddechu. Na tym się kończyła transmisja i wszyscy w pomieszczeniu, którzy znali Montanhe płakali, bo właśnie straciliśmy swojego towarzysza, przyjaciela i wspaniałego człowieka. Ci, którzy znali go mniej byli po prostu smutni.
-Grzesiu - wyłkał Hank i wtulił się w swoje nogi.
-Co tu się stało? - spytał cicho Pisicela.
-Coś czego nie mogliśmy zmienić - odezwał się Sonny Rightwill, który wszedł do sali spotkań. Zdziwił nas ten widok i to bardzo mocno, ale nie kwestionowaliśmy jego przybycia. -Gregory Montanha jest, a raczej był Herdeiro co oznacza iż przynależał do Lords of the world i był następcą tej mafii.
-Co?! - spytało kilka zszokowanych ludzi na tą informację. Sam nie mogłem uwierzyć w to co słyszę.
-Jego mafia wydała mu wyrok śmierci - rzekł - tylko dlatego iż uciekł z miasta. To co wiedzieliśmy o mężczyźnie była prawda i śmiem twierdzić, że był naprawdę odważnym człowiekiem, bo nie każdy jest zdolny do takiego poświęcenia.
-Poświęceniem chcesz nazwać to, że gościu dał się zastrzelić?! - krzyknął oburzony Xander.
-Mafijne prawa żyją własnym życiem i Montanha mi wszystko wytłumaczył. Mógł umrzeć i miasto byłoby bezpieczne albo przeżyć i zabijać niewinnych ludzi. - westchnął i spojrzał na każdego z nas - Wybrał mniejsze zło dla wszystkich.
-Nie chciał być potworem - powiedziałem na głos chociaż nie chciałem.
-Uczcijmy więc chwilą ciszy poległego towarzysza - zasalutował i poraz pierwszy widziałem w ojcu tyle smutnych emocji gdyż większość czasu był radosny. Stanąłem na baczność i zasalutowałem. W moje ślady poszli wszyscy, którzy w miarę się trzymali. Dzisiejszego wieczoru straciliśmy przyjaciela i chyba dopiero teraz to zrozumiał Pisicela, który pobladł, ale dołączył do nas wszystkich. - Spocznijcie. Przykro mi, że w ten sposób się dowiadujecie prawdy o nim, ale im mniej osób wiedziało tym bezpieczniejszy był on jak i my wszyscy. Przykro mi Over, ale nic nie byliśmy w stanie zrobić.
-Wiem sszefie - powiedział wycierając łzy- ttakie bbyło jego przeznaczenie.
Spojrzałem na Knucklesa, który patrzył się w pudełko bojąc się do niego spojrzeć.
-W środku jest jego kilka rzeczy i list zaadresowany do ciebie - powiedziałem i spojrzałem w niebo, przeglądając się chmurom.
-Do mnie? - spytał niepewnie i dotknął otwarcia do pudełka. -Co jest w tym liście?
-Nie patrzyłem, bo był zaadresowany do ciebie - odpowiedziałem szczerze i podniosłem się z schodów. -Przepraszam, ale muszę wrócić na służbę - mruknąłem do niego.
-Jasne rozumiem i dziękuję za rozmowę.
-Z pewnością ci się przydała - rzekłem - u nas psycholog nie wyrabia z funkcjonariuszami, którzy potrzebują rozmowy.
-A ty nie potrzebujesz?
-Mi rozmowy nie pomagają - odparłem - mój stadium choroby jest ciężki i praca trzyma mnie przy życiu jak i Pola. Więc tak jakoś żaden nie jest już w stanie mi pomóc. Nie poddawaj się więc Knuckles on nie chciałby abyś się poddał w końcu nie poddawał się on nigdy.
-Postaram się - odpowiedział markotnie, ale ja już widziałem po nim, że jak będzie trzymać w sobie te wszystkie emocje to sięgnie po coś co będzie jego uwolnieniem od bólu. Kilka było takich rzeczy tylko aby nie wybrał najgorszego z tych wszystkich, bo odratować będzie trudno. Wszedłem do lobby i przeszedłem do środka komendy, która nie przypomniała już tej co była kiedyś. Ludzie się zmienili i mimo tego upływającego czasu nikt nie był w stanie zmienić atmosfery, która tutaj panowała. W sumie niektórzy żyli dalej jakby nic się nie stało gdy niektórzy jak Hank dalej cierpieli. Zapukałem do drzwi biura i niepewnie wszedłem do środka. Rightwill starał się wszystko ułożyć tak jak wcześniej było, ale nawet Pisicela stracił tą swoją werbę, a komenda bez szefa to istny chaos. Lecz na szczęście był stary, który przejął władzę tymczasowo aż nie weźmiemy się w garść.
-Co cię sprowadza?
-Jego rzeczy zostały zabrane przez Erwina - mruknąłem, a on spojrzał na mnie współczującym wzrokiem. W końcu wraz z Montanhą zaczynaliśmy wspólnie przygodę, a on stał się 01, by potem przemierzyć swoją karierę w dół, bo zaczął od wszystkiego. Gdy ja mimo tego też wspaniąłem się coraz wyżej, ale stanąłem na komendancie.
-To dobrze - odparł i pokazał dłonią na fotel na którym usiadłem. -Wszyscy byli już u psychologa tylko nie ty. Dlaczego?
-Nie jest mi on potrzebny i tak nic mi nie pomoże - powiedziałem szczerze i popatrzyłem się na swoje dłonie.
-Rozumiem, że utrata Gregorego jakoś oddziałuje na ciebie, ale nie chcesz tego powiedzieć w końcu od początku wspólnie zaczęliście tutaj pracę.
-Możliwe - odparłem i spojrzałem na niego - tęsknię, ale wiem, że nic nie da się zrobić, bo jest po drugiej stronie już i nie wróci do żywych.
-Nie wróci - właśnie na to czekałem aż potwierdzi moje słowa, bo dalej miałem głupią nadzieję, że jednak żyje.
Perspektywa Erwina
Niepewnie spakowałem pudło do auta i ruszyłem z nim do jednego miejsca gdzie nadal są jego rzeczy. Nie byłem w stanie nic zrobić z tym mieszkaniem chociaż Dia proponował je sprzedać, to odmówiłem. Nie potrafiłem po prostu. Zaparkowałem przed blokiem gdzie spędziłem naprawdę wiele pięknych dni i nocy. Lecz już to się skończyło i nie wróci więcej. Z cichym westchnięciem wyciągnąłem karton z jego rzeczami i ruszyłem do środka kierując się do windy oraz na ostatnie piętro gdzie czekały na mnie czarne drzwi. Stanąłem przed nimi i bałem się zrobić ten jeden krok do przodu, ale nie mogłem trzymać jego rzeczy u mnie oprócz koszuli, którą mi dał na święta. To jest jedna rzecz, która nie wywołała tak dużego bólu po stracie. Westchnąłem ciężko i włożyłem klucz do drzwi, które po chwili otworzyłem na oścież. Nic nie zmieniło się tutaj oprócz tego, że powstał delikatny kurz na meblach. Zamknąłem drzwi za sobą i ruszyłem do salonu z rzeczami, które niosłem. Położyłem pudło na stoliku i otworzyłem je drżącymi dłońmi bojąc się, że nie dam rady.
-No dalej Erwin przecież musisz się przemóc - wypuściłem z siebie powietrze i otworzyłem karton w którym była broń policyjna z jego grawerowanymi inicjałami i kaburą, odznaka, kilka ciuchów, ręcznik oraz czapka. Na samym dole był list zapakowany w kopertę i bałem się co mógł w niej napisać, ale rozerwałem papier i dostałem się do wnętrza wyciągając napisany jego pismem list.
Przeczytałem list i poczułem jak łzy próbują wydostać się z moich oczu. Nie powstrzymałem ich mimo iż ostatnio byłem bardzo miękki i wszystkie silniejsze emocje powodowały ból, który wydobywał się ze mnie w postaci łez. Lecz potrzebowałem tego aby po prostu nie wyniszczyć się psychicznie. Spojrzałem na kaburę, która była czarna i skórzana idealna na biodro. Nie widziałem jej nigdy na nim i zastanawiało mnie dlaczego. Niewiele myśląc założyłem ją na prawę udo i była wręcz idealna. Jakby krojona pode mnie. Wziąłem w dłoń policyjną broń i obejrzałem ją. Była również inna od tych co widziałem gdyż ta była niesamowicie czarna niczym noc. Piękna wręcz znalazłem też małą kartkę w której było napisane pismem Grzesia, że liczy iż kiedyś te rzeczy trafią w moje dłonie.
-Tak bardzo jest mi źle bez ciebie - wyszeptałem, ale włożyłem broń do kabury. To była tylko kwestia czasu aż się uspokoję i łzy przestaną cieknąć mi po policzkach. Mój wzrok padł na komodę gdzie oprawione w ramki były nasze wspólne zdjęcia czy też całej rodziny. Nawet zdjęcie ze ślubu dnia drugiego było wśród nich. Wspomnienia tak piękne, a dotkliwie bolące moje serce. Dlaczego ktoś tak idealny musiał okazać się kimś takim. W końcu był Lordem, a ja zakochałem się w wrogu i to nie tylko w policyjnym wrogu, ale też mafijnym. Nie żałowałem jednak gdyż kochałem jego każdy centymetr ciała i jego osobowość. Tą jedyną niepowtarzalną gdyż po prostu nie potrafiłem walczyć przeciwko niemu i zwykle się oddawałem. Pamiętam bardzo dobrze nasz drugi stosunek po ślubie, który mi obiecał. Był również delikatny, ale pewniejszy wobec mnie.
Całowaliśmy się namiętnie gdy on przyparł mnie do ściany na korytarzu. Uwielbiam gdy on tak bardzo zawzięcie starał się mnie zdominować gdy ja po prostu mu się oddałem. To było cudownie móc czuć jego ciepłe usta, które drażniły moją szyję i nagą skórę, a dłonie wędrowały pod moją koszulę. Tym razem chciałem go poczuć bardziej i mocniej jednak trochę martwiłem jak mu to przekazać gdyż nasz stosunek seksualny w sumie był na początku delikatny, a z czasem coraz bardziej agresywny lecz chciałem zobaczyć co tak naprawdę potrafi on. Moje serce biło szybko i sprawnie rozwiązywałem jego muszkę z garniaka gdy on odpinał moją koszulę. Nie martwiłem się tym co będzie czy wstanę później po prostu chciałem przeżyć to jeszcze raz. Ponieważ to było coś niesamowitego. Nie wiem nawet kiedy rzucił mną na łóżko i okrakiem siadł na moich biodrach wcześniej pozbywając się ze mnie spodni.
Tęsknym wzrokiem patrzyłem na nasze łóżko, które było puste i idealnie zaścielone. Czarny koc natomiast złożony w rulon czekał aż się go rozłoży. Nadal była tutaj moja broń i wszystkie ważne rzeczy dla mnie, ale nie potrafiłem się przemóc aby je wziąć stąd. Lecz mój wzrok wrócił na łóżko, a na nim jakbym widział te wspomnienie.
-Wiesz, że cię kocham?
-Ja ciebie też Monte - wyjęczałem czując jego dłoń na moim penisie, a kciuk mężczyzny przyjemnie drażnił mojego żołędzia. Nasze usta na nowo złączyły się wspólnie, a on spojrzał na mnie tym wzrokiem pełnym miłości zaś jego ciepła dłoń delikatnie sunęła po moim ciele przyjemnie mnie rozpalając. Jego czuły dotyk powodował, że rozpływałem się pod nim i pragnąłem tylko więcej i więcej go czuć. Był niczym narkotyk, który mogłem wiecznie zażywać w każdej chwili. Tą noc spędziliśmy na upojnym seksie i sprawdzaniu swoich granic, które mogliśmy przekroczyć bądź też nie.
Z utęsknieniem opatuliłem się swoimi ramionami. Brakowało mi tego dotyku i tego wszystkiego co chciałem od niego czuć. Nie wiedziałem jednak czy to co do niego czuję to nienawiść czy nadal miłość. Zranił, zdradził, ale po wyjaśnieniach od Kuia zrozumiałem dlaczego to robił i ile musiało kosztować go zdrowia psychicznego i fizycznego aby mąciciel go mógł na nowo dopuścić do mnie. W sumie dziwnie to brzmi, ale chciałbym aby znowu wziął mnie w swoje ramiona. Lecz wiedziałem, że to nie zdąży się nigdy więcej. Bez niego nie widziałem sensu życia, bo nie byłbym w stanie pokochać nikogo tak mocno jak jego, bo uczucie do niego było zbyt duże we mnie.
#Erwin gdzie jesteś?!#
Wzdychnąłem widząc wiadomość od Dii. Przez te sytuacje z Dante zapomniałem, że mam mu napisać czy gdzieś jadę czy wracam do domu.
#Jestem w mieszkaniu #
#Jestem u ciebie i cię nie ma!#
#Nie tym mieszkaniu #
Odpisałem i wyszedłem z pokoju do salonu. Wiedziałem, że muszę stąd iść, bo inaczej pochłoną mnie całkowicie wspomnienia całego jego, a nie chciałem się bardziej rozkleić. Wystarczająco już byłem wrażliwy na otaczający mnie świat. Niczego nie ruszałem. Wolałem aby zostało tak jak jest i zapewne już będzie do końca. Może jak pogodzę się ze stratą do końca, zamieszkam tu kiedyś z dala od Dii, który chwilowo mnie prześladuje.
Czy na pewno wszystko jest w porządku w policji?
Czy Erwin przezwycięży swoją strate czy może dobija go wspomnienia?
2140 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro