Spotkanie dwóch światów
Witam serdecznie wszystkich!!!
Co tam u was?
Jakieś plany na weekend?
U mnie zapowiada się dużo pisania bardzo, bo w nocy właśnie z vixs21 umówiłam się na coś co będę żałować
Zbliżamy się do końca segmentu drugiego jeszcze kolejny rozdział i koniec :3
Życzę miłego dzionka wszystkim!
Perspektywa Grzesia
Sobotni poranek zaczął się jak zwykle tylko, że rana nie dawała mi spokoju i bolała mimo iż leczyła się dobrze, ale nie powstała ropa więc jest git choć nie do końca. Nie chciałem aby mama leczyła mi tego. Mimo iż mogła, ale nie potrzebne to było lecz nie powiem dokuczało mi to. Wstałem z łóżka i ubrałem się w czarne spodnie, ale też koszulę jednak nie mogłem się zapiąć. Ranny bark utrudniał mi to więc niechętnie zszedłem na dół do kuchni. Miałem nadzieję, że będzie na dole mama, która pomoże mi się zapiąć.
-Mamo? - wszedłem do kuchni i spojrzałem na rodzicielkę, która całowała się z ojcem. Zrobiło mi się smutno, ponieważ przypomniało mi się jak ja z Erwinkiem nie jeden raz całowaliśmy się w kuchni.
-Tak Gregi? - spojrzała na mnie jak i ojciec.
-Pomożesz mi zapiąć koszule? - spytałem cicho aż usłyszałem jej ciche westchnięcie.
-Synu nie byłoby problemu jakbyś dał sobie to uleczyć - powiedziała, a ojciec wypuścił ją ze swoich ramion. Podeszła do mnie i pogłaskała po policzku, ale odsunąłem jej dłoń.
-Nie chcę - odpowiedziałem - wyleczy się samo.
-Co jeśli będzie jak twoja rana na sercu? - dotknęła mej rany, która dopiero teraz delikatnie się zregenerowała nową skórą, ale był nadal spory ubytek. Najważniejsze jednak jest to, że nie krwawiło.
-Nie będzie - odpowiedziałem.
-Według mnie powinieneś dać matce się wyleczyć - odezwał się ojciec na co westchnąłem - jednak jeśli jesteś tak uparty to może nie chodź w koszuli skoro nie możesz sam się ubrać.
-Co proponujesz? - spytałem zdziwiony i zerknąłem na ojca, który podszedł do nas.
-O bandażować lepiej Twój ranny bark - zaproponował więc spojrzałem na mamę aby dowiedzieć się co ona myśli o tym.
-Jeśli to ma ci pomóc to się zgadzam - rzekła - ale ty go opatrujesz - zwróciła się do bruneta - ja muszę przygotować śniadanie!
-Chodź - powiedział tata więc ruszałem za nim posłusznie. Chciał się zmienić, ale nie potrafił i ja również miałem w tym problem. Spokojnym krokiem szedłem z nim, a po chwili byliśmy w dolnej łazience. Chciałem mu ufać, ale nie potrafiłem. Dalej gryzłem się ze samym sobą i swoimi emocjami, które były mieszane. Chciałbym aby nasza relacja była normalna, ale bałem się gdyż to on rozkładał karty na stół nie ja. - Siadaj - rozkazał więc usiadłem i spuściłem wzrok na płytki. - Powiedz mi dlaczego nie chcesz wyleczyć tej rany? - ściągnął mi koszulę i wziął się za bandaż.
-Nie chce po prostu - odpowiedziałem cicho.
-To nie jest odpowiedź - odparł i przetarł wacikiem miejsca mojej rany aby oczyścić ją na wszelki wypadek jakby jednak miało jakieś zakażenie się wdać.
-Nie chce aby marnowała na mnie siły. Wystarczająco już się wymęczyła przy mnie - odpowiedziałem cicho i szczerze.
-Twoja mama nie pierwszy raz używała tyle swojej mocy.
-To jest pewne - westchnąłem - nie chce po prostu ciągle wykorzystywać mamy. Potrafię sam się uleczyć z czasem. To wystarczy.
-I przy tym cierpisz oraz nie możesz wykonywać wszystkich prac - rzekł niezadowolony, ale przyłożył gaze do miejsca postrzału.
-Wykonuje wszystkie pracę do mnie należące.
-Przez to rany nie chcą się leczyć - odparł i zaczął mi dokładnie bandażować ramię.
-Nie pierwszy nie ostatni raz - odpowiedziałem prawdę gdyż gdy byłem jako 01 to nawet ranny potrafiłem zrobić wszystko co do mnie należało w zakresie obowiązków. W późniejszym czasie nie zrezygnowałem z tego, ponieważ przykładnie robiłem wszystko i lubiłem gdy panował porządek.
-Nie będę zmuszać cię do czegoś czego nie chcesz - spojrzałem na niego z irytacją, bo już wcześniej zmusił mnie do wszystkiego co nie chciałem, a teraz jest dobrze? No chyba nie za bardzo.
-Nie pierdol, bo i tak znamy prawdę - mruknąłem - dopóki robię coś co jest zgodne to nie zmuszasz mnie, bo sam to robię, ale gdy trzeba kogoś odstrzelić to już mnie szantażujesz abym to zrobił! Nie tak to chyba działa..
-Po prostu się motywuję do zrobienia czegoś - powiedział, a jego wzrok zrobił się chłodny i karcący. Uciekłem wzrokiem na ziemię - nie moja wina, że jesteś uparty aż za bardzo, bo chcesz chronić coś co już nie będzie.
-Choćbym musiał zginąć od swoich racji to będę przy nich stać i strzec przed takimi jak ty.
-Nie przeginaj, bo zaraz będziesz mieć niezbyt miłą karę - warknął, a ja poczułem na swoim ciele lodowate igiełki przechodzącego dreszczu.
-Przepraszam - wyszeptałem, a po chwili odsunął się ode mnie więc chyba skończył.
-Powinno ci się trzymać - odpowiedział uśmiechając się zadowolony ze swojej pracy - bądź dziś grzeczny. Zostaw krowy zajmie się nimi ktoś inny ty masz wyzdrowieć skoro nie masz zamiaru skorzystać z pomocy twojej matki.
-Zrozumiałem - powiedziałem, a on mnie pogłaskał po głowie.
-No ja myślę młody, że zrozumiałeś.
-Yhym - mruknąłem i zsunąłem się na nogi gdyż siedziałem na wannie. Niepewnie przeszedłem obok niego i wyszedłem z łazienki kierując się do swojego pokoju po maskę. Gdyż nie przypiąłem jej do spodni. Na szczęście ojciec tego nie zauważył gdyż twierdzi aby nie rozstawać się z maską, bo on ciągle nosił ją przy sobie.
-Gregory! - spojrzałem w tył stając na schodach. -Dziś mamy spotkanie ustalające kilka spraw.
-Mam być? - spytałem.
-Mama chcę z tobą w tym czasie porozmawiać więc jesteś zwolniony z tego. Marco ci wszystko wyjaśni.
-Dobrze - kiwnąłem głową - a o czym mama chce rozmawiać?
-Nie zdradziła mi tego - odparł - nie pytałem w sumie więc sam się dowiesz.
-Rozumiem - westchnąłem i ruszyłem do swojego pokoju aby na spokojnie wziąć maskę i poczekać na śniadanie, które powinno być za niedługo. Wszedłem do pomieszczenia i rozejrzałem się za maską, która była na stoliku, a obok niej mój telefon chociaż nie wiem czy to tak mój telefon w końcu nie ma w nim wspomnień za które oddałbym nawet duszę diabłowi. Do moich drzwi ktoś zapukał więc odpowiedziałem, a przez nie wszedł mój brat.
-Hej bracie - powiedział delikatnie się uśmiechając, ale mi w sumie nie było do uśmiechu. Dusiłem w sobie emocje tęsknoty, ale miłości od tak nie da się zapomnieć i to bolało.
-Co cię sprowadza? - spytałem cicho i włożyłem telefon do kieszeni, a maskę przypiąłem.
-To chyba należy do ciebie - podał mi pendrive z kablem więc zdziwiony popatrzyłem na niego. - podepniesz to się dowiesz co jest w środku.
-No dobrze - wypuściłem z ust powietrze i wziąłem od niego pendrive z czymś co jest na nim. Nie wiedziałem jednak co takiego może kryć się w nim skoro mówił, że to należy do mnie. Podpiąłem kabel do telefonu i pokazał mi się folder z plikami. Niepewnie wszedłem na niego, a on ukazał wszystkie moje zdjęcia, które zrobiłem i nie tylko. Gdy natrafiłem na selfie z Erwinem moje oczy zaszkliły się. Widząc te szczęśliwe złote oczy, ten cudowny uśmiech i to, że byliśmy tak szczęśliwi, a teraz nie ma dla nas miejsca w tym świecie. Daleko od siebie hen jesteśmy od siebie i tęsknię tak bardzo tęsknię, ale wiem, że nie wybaczy mi tak. Sen snami, ale jego nienawiść w oczach gdy tłumaczyłem mu zaistniałą sytuację i zranienie, bo w sumie zraniłem go mocno swymi słowami. Ufał mi, a ja straciłem te zaufanie. Jednak nic tak naprawdę niczego więcej nie pragnę jak znowu ujrzeć go szczęśliwego i całego. Nie wiem nawet kiedy łza spłynęła po moim policzku.
-Nie potrafiłem ich usunąć znając ich wartości dla ciebie. Przepraszam, że tak długo z tym zwlekałem aby ci oddać je.
-Dziękuję - wyszeptałem i zgarnąłem brata w swoje ramiona. Wtuliłem go w siebie i zamknąłem oczy aby nie popłakać się z emocji, które we mnie się pojawiły. -Bardzo dziękuję bracie.
-Tylko to mogłem zrobić aby, chociaż trochę wynagrodzić krzywdę, którą wam wyrządziłem - mruknął cicho i wtulił się bardziej we mnie.
-Marco nie miałeś wyboru - powiedziałem cicho.
-Zawsze jest wybór. Sam kiedyś tak mówiłeś. Ty też miałeś tyle wyborów, a jednak robiłeś to co było sensowne, a ja nie pomyślałem.
-Zrobiłeś to co musiałeś bracie, ale to dobrze, bo w końcu wróciłem do domu, ale jakim kosztem - westchnąłem i wypuściłem go z ramion.
-Zbyt dużym - mruknął.
-Chłopaki śniadanie!!! - można było usłyszeć krzyk ojca.
-Chodź idziemy jeść - oznajmiłem i odpiąłem kabel z nośnikiem pamięci. Oczywiście schowałem to do szafki nocnej dla bezpieczeństwa. - Dziękuję, że nie usunąłeś mi tego z telefonu.
-Nie masz za co - uśmiechnął się i razem zeszliśmy na dół do kuchni.
-Po co dziś macie spotkanie?
-Aby załatwić kilka istotnych spraw. Powinieneś przy tym być, bo to jest bardzo ważne.
-Dlaczego?
-Sprawy odnośnie mafii, płace i inne takie rzeczy, które są ważne, a nie prosto jest to zapamiętać.
-Ogarnę może - odparłem i weszliśmy do kuchni zaprzestając rozmowy między sobą. Zasiadłem po prawicy ojca i wziąłem kilka kanapek aby coś dziś zjeść. Przez otwarte drzwi tarasowe wszedł Jason.
-Dzień dobry Morte i Vido - przywitał się blond włosy.
-Witaj Jason - powiedział ojciec, a ja spojrzałem na niego zdziwiony.
-Można porwać Herderio na qady? - spytał pewnym głosem, ale widać po jego ciele, że się denerwuje. Spojrzałem na ojca z zapytaniem gdyż nie wiedziałem co on na to.
-Możesz - powiedział - jak zjesz śniadanie.
-Jason gdzie twój brat? - spytała mama.
-John czeka na zewnątrz - powiedział.
-Zawołaj go zjedzcie z nami śniadanie - rzekła mama więc po chwili i przeszedł John. Razem wszyscy jedliśmy śniadanie przy jednym stole.
-Dziękujemy bardzo! - powiedziały bliźniaki wspólnie. Uśmiech sam wszedł mi na usta gdyż blondyni razem mówiący to coś co zawsze mnie śmieszyło. Jako dzieci mówili wszystko razem albo na zmianę. Zjadłem dwie kanapki, ponieważ nie miałem ochoty na nic więcej.
-To ja dziękuję bardzo - odpowiedziała bliźniakom - Gregi nie zjesz więcej? - zwróciła się do mnie.
-Nie zjem więcej - odpowiedziałem i uśmiechnąłem do niej słabo.
-Później po obiedzie porozmawiamy dobrze? - powiedziała wstając od stołu.
-Dobrze - odparłem i również wstałem od stołu.
-Chodź wąż! - chłopaki również wstali więc wspólnie ruszyliśmy z domu. Zdziwiony byłem, że ojciec pozwolił mi iść, ale w sumie powiedział, że mam dziś wolny czas dla siebie. Wziąłem głęboki wdech i uśmiechnąłem się bardziej.
-Gdzie macie te qady? - zapytałem ciekawsko.
-Przybyły dziś - oznajmił Jason - nowe moje zabawki - zaśmiał się.
-No to będzie ciekawe - odezwał się John.
-Z pewnością! Gdzie jedziemy?
-Na pola je wypróbować i po lesie pojeździć! - oznajmił Jason.
-Okey - kiwnąłem głową i podeszliśmy do trzech potężnych bryk. Dostałem kluczyki do niebieskiego qadu i poczułem adrenaline widząc jak duże są te quady. Wziąłem z chęcią od niego kluczyki do dłoni. Zasiadłem za kierownicą i po ruszyliśmy przed siebie w stronę pól po których można jeździć. Po kilku godzinach jazdy wróciliśmy pod wille, parkując wozy przed garażem. - Boże musimy się przejechać jeszcze później! - stwierdziłem z szczerym uśmiechem.
-No widzisz dlaczego tak bardzo uwielbiam jeździć! - zaśmiał się Jason.
-Ja bym chciał przejechać się moją vecią - powiedziałem, a brama od garażu się otworzyła zaś chłopacy mogli zobaczyć moją policyjną Corvette.
-O kurwa - powiedział Jason, a jego oczy się zaświeciły - skąd masz policyjny wóz?
-Marco wziął mój wóz tutaj - rzekłem - bo stwierdził, że to będzie super pomysł.
-Wiem że macie pasję do Corvetty, ale żeby kraść.
-John nie jest ukradziona tylko należy do mnie - odparłem - jest przypisana na mnie i ja ją otrzymałem aby móc ją zmodyfikować na radiowóz policyjny. Tak zwana jednostka SEU - wyjaśniłem i pogłaskałem vecie po masce.
-Rozumiem - kiwnął głową mężczyzna. Wszyscy mieliśmy maski na twarzach gdyż nie chcieliśmy mieć problemy z policją, a dzięki maską Lordów nie mieliśmy problemów z szybką jazdą i niezbyt legalną po ulicach.
-Chłopaki! - Monica zaczęła wołać nas.
-O co chodzi? - spytał Jason.
-Chodźcie Aron coś chce!
-Ja może dołączę później - oznajmiłem i ruszyłem do głównego wejścia willi. Nie słuchałem ich choć chcieli abym z nimi poszedł. Nie chciałem z Aronem się dziś widzieć. Ruszyłem do kuchni aby napić się wody witając się mamą gdy piłem usłyszałem głosy mojej bandy.
-Co tam się dzieje? Mam nadzieję, że Duarte nie będzie to przeszkadzać - powiedziała.
-Sprawdzę to - odparłem i spuściłem maskę na twarz, bo czułem, że muszę tak zrobić. To był impuls, który zawsze mówił mi o tym co słuszne.
-Co tu się dzieje? - odezwałem się i szedłem w stronę całej paczki od razu zauważyłem psa, ale im bliżej byłem tym bardziej czułem jak serce przestaje mi bić. - Wiecie, że nie powinno być tu psów! Jak Morte się dowie to będziecie mieć wszyscy przejebane!
-Weź się już zamknij - Aron od razu mi odwarknął i dlatego nie chciałem go dziś widzieć, bo jego wzrok był morderczy więc starałem się odwzajemniać jego wzrok. Pies podszedł do mnie i upewniłem się już to czego się obawiałem.
-Potato do nogi - powiedziałem bez zastanowienia i poszedłem w stronę stodoły, a nawet nie musiałem się odwracać aby wiedzieć, że pies za mną idzie.
-Hej piesku chodź damy ci coś do jedzenia! - nawoływali go, ale on uparcie ruszył za mną i zastanawiałem się co on tu robi oraz co to oznacza dla mnie. Chociaż może przyjechał z Hankiem w końcu to jest K9 i to jest K9 tylko nie widziałem aby w tutejszej policji mieli inne psy niż owczarki niemieckie.
-Nie powinno cię tu być - powiedziałem kierując te słowa do psa, a on usiadł na trawie więc spojrzałem na niego - skąd ty tu w ogóle się wziąłeś? Nie ważne. Zrób co do ciebie należy, ale uważaj i nie zbliżaj się do głównego budynku jeśli chcesz żyć.
-Hauhaua haumuuuaaa - odpowiedział mi, ale gdy odwrócił się ja po prostu odszedłem. Nie wiedziałem po co on tu, ale jeśli jest tu jako wtyczka to dobrze, że mam na twarzy maskę. Hank nie powinien widzieć że żyje. W sumie nawet chyba Potato mnie nie rozpoznał, ale z daleka mogłem zobaczyć jak łączy w swoim pieskim umyśle kropki lecz gdy to zrobił mnie już nie było przy nim. Powiedzieć nie powie nic w końcu to pies, ale zawsze może jakoś pokazać.
-Co kombinujcie i jaką cenę będę musiał za to zapłacić?
O czym matka chcę porozmawiać z synem?
Co stanie się jak się spotkają?
2222 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro