Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozmowa w cztery oczy

Witam wszystkich serdecznie w czwartkowym rozdziale!
Co tam u was?
Ja walczę z poparzoną dłonią :3 przez to jestem już trzeci dzień wycięta z pisania rozdziałów. Moja dłoń jest biało czerwona niczym flaga naszego państwa....Ciulowo jak dla mnie
Dziś ciąg dalszy ciekawej perspektywy!
145 rozdział? Kurwica jeszcze trochę i koniec
Życzę wszystkim miłego dzionka

Wyszedłem zostawiając ich wszystkich w siedzibie. Właśnie Lordowie zostali skazani na porażkę przez samego Herdeiro, który stwierdził, że nie chce być następcą. Mafia bez następcy to nie mafia i czeka nas upadek z potęgi, której nie dało się pokonać, a oni to zrobili. Zniszczyli pracę moich przodków jedną głupią radą. Usiadłem bez siły na tarasie patrząc się pustym wzrokiem przed siebie. Tyle lat pracy i szkoleń oraz tego wszystkiego po to aby upaść.

-Duarte? - ściągnąłem maskę z twarzy i spojrzałem na nią.

-Przegrałem - wyszeptałem i poczułem jak wtula się w mój bok.

-Czasami tak bywa, że się przegrywa kochanie.

-Moja mafia moje dzieciństwo, które miał przejąć Gregory upadnie. Od lat Lordowie byli niepodległą mafią, a teraz ma to upaść - oparłem głowę o czarne włosy mojej ukochanej.

-Może to pora na to aby zmienić coś w swoim życiu kochanie?

-Niby co? - spytałem i spojrzałem na nią.

-Zacznij może od rozmowy z synem jak on to widzi co dalej z naszą mafią. Nie zapominaj, że nie tylko ty jesteś w niej, a wszyscy mieszkańcy terenu należącego do Montanhy od wieków.

-Co to mi da? - mruknąłem cicho i słyszałem szczęśliwe głosy Erwina, Chacka, moich synów oraz Leona. - Wszyscy stanęli przeciwko mnie. Nawet synowie czy Leon bądź rada.

-Zdecydowali co jest słuszne - poczułem dłonie na swoich policzkach i nawet nie wiem kiedy moja żona stanęła przede mną - mówiłam ci Gregory nie pasuje tutaj. Jego miejsce jest przy Erwinie nie przy nas czy mafii.

-Stracił wszystko do czego chce niby wracać?

-Do domu - pocałowała mnie w czoło - do ich domu gdzie jego miejsce. Z pewnością przyjmą go do policji znowu może na początku nie będzie takie łatwe, ale nasz syn jest silny.

-Złamałem go prawie - wyszeptałem - gdybym tylko... - przerwała mi.

-Nie Duarte! On nie złamałby się dobrze to wiesz. Może miewa problemy z samym sobą, ale te problemy powstały nie bez powodu. Bądź w końcu tym dobrym i pozwól mu odejść.

-Chcesz znów stracić syna? - spytałem z niedowierzaniem na nią.

-Jeśli odejdzie w dobrych relacjach z tobą nie stracimy go. Uciekał, ukrywał się jak zwierzę przez ciebie Duarte. Pozwól mu w końcu zacząć żyć jak on chce! - każde słowo z jej ust bolało i miała rację w tym, co było najgorsze. Choć nie chciałem dobierać do siebie tego wszystkiego, ale miała rację.

-Porozmawiam z nim - mruknąłem cicho i wtuliłem się w mą cudowną kobietę, która mimo złości na mnie nie zostawiła mnie, mimo wiele razy groziła tym. Lecz wiem, że mnie kocha bardzo i byłem jej wdzięczny, że jest przy mnie.

-Proszę tylko bez gróźb i kłótni. Porozmawiaj z nim jak ojciec z synem nie jak lider z podwładnym - postawiła mi warunek, ale był on sensowny, ponieważ żadna moja rozmowa z Gregorym nigdy nie była spokojna. Wziąłem głęboki wdech i wydech, kiwając głową na tak. - Ciesz się jego szczęściem jak on się cieszy. Nasz syn wyrósł na wspaniałego, czułego, pomocnego mężczyznę. Powinieneś być z niego dumny tak samo jak ja jestem.

-Jest... - przerwała mi.

-Nie widzę tego, on też nie - dotknęła palcem moje czoło - nie wyleczę twojego uczucia poczucia winy, którą w sobie głęboko dusisz. Lekarstwo istnieje, ale sam musisz do niego dotrzeć.

-Yhym - mruknąłem cicho, a ona odsunęła się ode mnie.

-Kocham cię, ale musisz sam przejrzeć na oczy - rzekła i zniknęła w drzwiach do kuchni. Podnosiłem się na równe nogi i ruszyłem na parking spokojnym krokiem. Już jak wyłoniłem się za rogu widziałem ich radosnych i szczęśliwych przede wszystkim. Mój wzrok spotkał się z Erwina, który złapał za kaburę.

-Nie mam zamiaru niczego robić - rzekłem spokojnie i zauważyłem brak Kui Chaka więc musiał odjechać.

-To ja wracam do swoich powinności - rzekł Leon i delikatnie spuścił głowę w dół. Od czasu gdy pojechali gdzieś razem jest bardziej po jego stronie niż mojej. Nie wiedziałem, dlaczego lecz z pewnością się dowiem tego.

-Chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy - zwróciłem się do syna, który spojrzał na mnie. W jego oczach widziałem obawę, ale kiwnął głową na tak.

-Monte nie musisz tego robić! - odezwał się Knuckles, który trzymał dłoń na pistolecie.

-Spokojnie - odparł - to tylko rozmowa.

-Nie ufam mu! - rozmawiali przy mnie, jakby mnie nie było.

-Tato? - Marco odezwał się gdyż do tej chwili stał w ciszy i wpatrywał się we mnie.

-Chcę porozmawiać tylko ze swoim synem. Nic mu się nie stanie.

-Chodź Erwin - rzekł Marco i pociągnął go gdzieś bym mógł porozmawiać. Mój najstarszy syn podszedł więc do mnie ostrożnym krokiem. Lękał się mnie i byłem tego winny rozumiałem, dlaczego moja żona stwierdziła, że czuł się jak zwierzę. Musiałem w jakiś sposób naprawić swój błąd.

-O czym chcesz ze mną porozmawiać? - spytał cicho z wyprostowaną postawą.

-Nie musisz udawać chce porozmawiać z tobą normalnie bez tego wszystkiego i tej otoczki - odparłem i ruszyłem przed siebie, ale stanąłem czekając na niego. Widziałem kątem oka jak idzie za mną i rozluźnił się, choć nie do końca.

-Więc? - mruknął cicho i niepewnie spojrzał w moje oczy.

-Przejdźmy się dobrze? - kiwnął głową na tak więc powoli ruszyliśmy przed siebie. Cisza, która panowała między nami nie była zbyt miła, ale musiałem przemyśleć to co chce powiedzieć, ale on nie pośpieszał mnie z tym. - Chciałem cię chyba przeprosić za to co ci zrobiłem.

-Chyba? - mruknął cicho, a ja westchnąłem.

-Chcę cię przeprosić. Ja wiem, że chyba popełniłem gdzieś błąd w swoich wyborach i przeze mnie cierpiałeś - powiedziałem cicho i spojrzałem na niego niepewnie.

-Nie wiem czy mogę powiedzieć ci iż wybaczam, ale poniekąd rozumiem to dlaczego robiłeś. Chciałeś mieć następcę, a ja zawiodłem cię w tym.

-Nie... to ja zawiodłem poniekąd w tym wszystkim, ale nie rozumiem, dlaczego nagle zmieniłeś wtedy swój wybór. Gdy byłeś mały pragnąłeś być taki jak ja! Pragnąłeś wręcz by zająć miejsce jako lider i władać ludźmi wokół. Co się w takim razie zmieniło? - stanąłem w miejscu i patrzyłem na niego jak niepewnie staje przy mnie i spojrzał na mnie. Pamiętałem bardzo dobrze ten dzień w którym wprowadzałem powoli go do mafii do tego co robimy zaczynał od zera od rolnika i cieszył się mogąc pomóc innym był taki radosny mogąc nosić kosze z owocami czy wyrywając chwasty czy podlewając rośliny.

-Ja się zmieniłem tato - odpowiedział cicho na me pytanie - podążałem wtedy za twoimi marzeniami nie swoimi, a gdy chciałem podążać za swoimi nie mogłem tego zrobić. Byłeś taki dumny iż twój syn jest niczym twoja kopia. Bałem się iż będziesz zły. Starałem się jak mogłem, by być taki jak chcesz jednak nie potrafiłem, ale los bywa różny i kieruje każdego na różne strony. Mnie jak widać pokierowało daleko z domu.

-Zrobiłem ci taką krzywdę i Erwin miał rację odnośnie tych słów, które padły. Zrobiłem ci tak wiele krzywd starałem zmienić na siłę w kogoś kim nigdy nie będziesz.

-Trudno ważne, że widzisz te błędy, a nie udajesz, że ich nie było - uśmiechnął się do mnie i zaskoczyło mnie to, bo nie widziałem do tej pory jego prawdziwego uśmiechu skierowanego do mnie.

-Trochę stanowczo chyba za późno. Co teraz zamierzasz zrobić w takim razie? Pozbawiłeś Lordów następcy!

-Co z Marco? - zmrużyłem powieki nie rozumiejąc, dlaczego mi mówi o młodszym bracie. -Dlaczego jemu nie dasz władzy? Nie oszukujmy się wiem, że ty wiesz iż jest z Mileną. Jest lepszą partią niż ja - wskazał na siebie dłońmi.

-Nie jest... - przerwał mi.

-Przestań zasłaniać się prawami tato! - westchnął sfrustrowany - Nie ma praw już praktycznie! Może jesteś potęgą, ale twoje prawo potrzebuje zmian. Potrzebuje świeżej krwi, świeżego podejścia do sytuacji - rzekł spokojnie - Mógłbym gdybym chciał stanąć jako lider, ale moje miejsce jest przy Erwinie i w policji.

-Dlaczego taki jakieś? Powinieneś mnie nienawidzić, a nie uczyć - mruknąłem cicho wpatrując się w jego oczy. Brązowe oczy, które były takie same jak moje.

-Tato w czasie tej podróży przez świat zwiedziłem wiele miast i poznałem wiele ludzi, którzy nauczyli mnie sporo uczuć, których nie poznałem tutaj. Były one różne i nie zawsze najlepsze, bo składały się z tych dobrych jak i tych złych. Przeżyłem tak wiele, idąc sam w przód poszukując samego siebie oraz sensu życia dla którego się urodziłem. Kim tak naprawdę jestem w głębi siebie i kim powinien być. Znalazłem miłość, przyjaźń, poznałem radość i wszystkie te dobre odczucia. Poznałem jednak smak porażki, rozstania, bólu, cierpienia oraz poczucia winy gdy traciłem towarzyszy przez swoją niekompetencję. To wszystko wykreowały mnie i to prawdziwego mnie! Wiem, że nie jestem idealny i nikt nie będzie taki, bo każdy ma wady te lepsze i gorsze! Niestety nie stałem się taki jak ty oczekiwałeś, choć starałem się, ale przeznaczenie ciągło mnie w świat! Wiem, że bez powodu nie przeżyłem tego cierpienia i wszystkiego, ale brałem na siebie to wszystko z myślą, że osoby na których mi zależny nic im się nie stanie. - wziął głęboki wdech i spojrzał w niebo więc zrobiłem to co on - Możesz nie tolerować mnie czy Erwina czy to, że wybrałem policję czy mafię Mokotowa, ale tam jest mój dom. Tam czeka moja rodzina moi przyjaciele. Moje życie na które ciężko pracowałem.

-Synu - wyszeptałem, ale on nawet nie spojrzał na mnie.

-Mafiozą nigdy nie będę i każdy to wie! Nawet Erwin wie, że nie zrezygnuje z bycia dobrym i szanuję mój wybór, bo to jest mój własny wybór. Może nie jest ideałem, bo ma swoja chorobę, ale kocham go za to kim chce być i jaki jest. Nie za jego wady, bo może jakieś ma, ale to każdy ma. Nawet ty popełniasz błędy - jego głowa przesunęła się w moją stronę.

-Czyli za późno jest aby powiedzieć przepraszam? - spytałem niepewnie gdyż słowa mego syna dotkliwie pokazały mi co zrobiłem źle - Ja nie chciałem cię tak potraktować. Jesteś moim synem i twoja babcia Teresa zakochała się w tobie od pierwszego wejrzenia - wyszeptałem - powiedziała na łóżku śmierci, że czeka cię wiele ciężkich decyzji, ale oznajmiła, że będzie nad tobą czuwać.

-To uratowała mnie nie jeden raz - uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłem jego delikatny uśmiech. - Wiesz tato mógłbym cię nienawidzić za to wszystko co zrobiłeś mi i chciałeś zrobić, ale ktoś mi powiedział, że nienawidzić człowieka jest prosto, ale najtrudniej jest mu wybaczyć.

-Mądre słowa - spuściłem głowę w dół gdyż nie oczekiwałem wybaczenia, bo nie należało mi się po tym wszystkim. Nie wiem czy byłbym nawet w stanie się poprawić.

-Wiem, dlatego wybaczyłem ci już dawno tato. Potrafisz się zmienić przy mamie to zrobisz. Wiem, że oczekiwałeś iż to ja będę, ale to Marco widzi się tutaj jako następca, choć nie powie ci tego prosto w oczy. On wiele lat stał przy tobie wiernie na dobre czy złe. Uczył się i popełniał błędy jednak pokazywałeś mu jak ich nie popełniać, ale on nadaje się bardziej niż taki ja. Kocham wszystkich tu, ale to nie jest me miejsce w którym mogę być po prostu sobą. Me miejsce jest przy boku Erwina i widzę swoją przyszłość przy nim jak ty wiedziałeś swoją przy mojej mamie, mimo iż była w policji.

-Wiesz o tym? - zaskoczył mnie tymi słowami, bo niespodziewałem się tego, że Tilia mu powie o swojej przeszłości. Miała być ona nie zdradzana przed dziećmi lecz chyba miała powód, by to zrobić.

-Wiem i nie zmienia to żadnego faktu czy wiedziałbym wcześniej czy później. Gdybym się widział tu to w wieku osiemdziesiątych urodzin zrobiłbym co kazałeś.

-Jednak nie zrobiłeś - odparłem cicho i spojrzałem na niego rozumiejąc sens wcześniejszych jego słów. Wybaczył mi, ale nie powinienem dostać tego po tym ile wycierpiał - czyli mam Marco dać na miejscu Herdeiro to kim ty będziesz?

-Nikim szczególnym po prostu członkiem rodziny i synem, nikim więcej - kiwnąłem głową nie mając w sumie innego wyboru, ale zastanawiała mnie jedna rzecz nad którą długo spędziłem czasu i nie potrafiłem sobie odpowiedzieć.

-Gregory, ty i Erwin... - zamyśliłem się jakby to powiedzieć w jaki sposób można było to określić tak, by nie obrazić za bardzo go dotkliwym określeniem słowa chyba męski partner.

-Ja i Erwin to prawdziwa miłość i nic to nie zmieni. Każdy próbował, ale bez zmian. Nie zrezygnuje z niego i nie mam zamiaru, bo naprawdę go kocham. Jest moim szczęściem i wiem, że tylko on jest tym jedynym. Może i preferuje dwie płcie, ale tylko te cudowne złote oczy jestem w stanie kochać prawdziwie.

-Przepraszam, że chciałem go zranić - mruknąłem cicho, czując się pierwszy raz winny czegoś czego nie zrobiłem dokońca, bo siwowłosy nie ucierpiał, ale mój syn już tak.

-Gdybyś tylko chciał go bardziej poznać. Mama go wręcz uwielbia pomimo iż jest ciutkę inny od was.

-Ja jestem przeciw takim związkom, bo dobrze wiesz od zawsze było, że kobieta i mężczyzna, ale jeśli tego pragniesz oraz widzisz się w tym. Chyba nie mam za wiele do powiedzenia, bo i tak zrobili byście co tylko chcieli - on jak i ja widzieliśmy, że to co mówię to jest najczystsza prawda, bo był moją małą kopią i na równi upartą jak ja. Zaś Montanha nigdy się nie poddaję i nie ulega.

-Dziękuje, że chcesz się postarać zmienić swój punkt widzenia tato - cieszyło mnie to iż mówi do mnie tato gdyż często zwał mnie ojcem, a ojciec i tata niby te samo znaczenie słowa, ale jednak trochę inne gdy pada z ust własnego dziecka.

-Chyba powinienem skoro pokonałeś mafię zostawiając ją bez następcy.

-Tato skoro mowa o Mokotowie to może pora raz, a dobrze zażegnać wszystkie spory? Które były prowadzone przez te wszystkie lata, przez które Mokotów mocno ucierpiał za twoje radykalne decyzje?

-Przemyśle to - odparłem i roztrzepałem włosy syna uśmiechając się szeroko, a on dołączył do mnie uśmiechając się w pełni szczęśliwy z obrotu spraw. Emanował wręcz szczęściem gdy ja powinienem emanować złością, ale nie potrafiłem. Nie zasłużył na więcej bólu. Tilia miała rację powinienem patrzeć na syna w bardziej normalniejszy sposób niż tylko pionka w grze, którą grałem uparcie nie mogąc jej dokończyć gdy król już dawno zniknął z planszy.

Czy to przepraszam było szczere?
Czy Duarte zdecyduje się na pokój czy wojnę?

2247 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro