Rozdarty
Witam serdecznie wszystkich w czwartkowym rozdziale!
Oooo mamy już luty Poguuuuu!
Lecymy z tymi rozdziałami w przód i to całkiem szybko!
Jak tam u was samopoczucie? Jakieś plany na dziś?
U mnie jest w miarę git nie licząc trochę zarwanej nocy :3 ale u mnie standardzik
Życzę wszystkim miłego dzionka<3
Chwilę leżeliśmy w swoich ramionach, a mój diabełek delikatnie sunął palcami po mojej klatce piersiowej na której rysował jakieś wzorki. Tego mi było potrzeba większej bliskości z nim i tej panującej ciszy. Mogłem w końcu odpocząć od tego aby ciągle grać dobrego syna, następcę czy lidera Lordów. Zaczynała niszczyć mnie ta maska i choć sprzeciwiałem się ojcu to i tak robiłem to co mi kazał. Niestety przez to gubiłem się w tym co jest słuszne, a co nie. Jedynie Erwiś trzymał mnie przy zdrowych zmysłach i był jak ta latarnia co wskazuje drogę zagubionym statkom na morzu w czasie burzy i ulewy, która nie pozwalała znaleźć bezpiecznej przystani. On był moją bezpieczną przystanią, którą kochałem całym swoim sercem.
-Monte? - mruknął cicho, a ja spojrzałem na niego kątem oka.
-Tak?
-Myślisz, że Carbo się nie załamał widząc nas w takiej sytuacji co była przed chwilą?
-Sam się prosił bez pukania wchodząc - oznajmiłem cicho się śmiejąc - widziałem jego minę, oczy aż mu z orbit wyskoczyły.
-Musiało to komicznie wyglądać - mruknął i zaczął kreślić na mojej klatce serduszka.
-Oj tak - odparłem i zatopiłem dłoń w jego włosy, a następnie zacząłem go głaskać po głowie. Oparł policzek o moją pierś i zaczął pomrukiwać cicho. - Erwin co jeśli nie uda się?
-W sensie?
-Jeśli nie uda się abym się uwolnił? - mruknąłem - Będę musiał tu zostać, a najgorsze jest to im dłużej tutaj jestem to czuję, że tu jest moje miejsce - westchnąłem ciężko chowając twarz w włosach mojego partnera.
-Grzesiek nie możesz tak o tym myśleć! Nie możesz się poddać! Wszyscy czekają aż wrócimy z tobą i do pracy wrócisz aby wyznaczać oraz przestrzegać prawo.
-Jja... wątpię w to powoli - wyszeptałem, a siwowłosy podniósł się do siadu.
-Kochanie walczyłeś tak długo o to aby nie poddać się woli ojca mimo bólu i wszystkiego. Dlaczego nagle mówisz iż przegrywasz?! Ty nigdy nie przegrywasz tym bardziej się nie poddajesz! - prychnął, a jego twarz pokazywała złość.
-Przepraszam - szepnąłem łapiąc go za pasek u spodni i ciągnąc w swoją stronę. Nie spodziewał się tego co wiązało się z tym iż upadł na moją klatkę piersiową z cichym piskiem. - Masz rację, ale to ojciec zawsze mówił, że Montanha nigdy nie może się poddać. Bez względu na cenę.
-Dużo ci to mówił? - spytał cicho patrząc się w moje oczy.
-Od samego urodzenia gdy robiłem coś nie tak bądź poddawałem się za szybko - mruknąłem - jednak wspierał mnie do pewnego czasu, ale też dużo wymagał. Był dla mnie wzorem do naśladowania do pewnego momentu.
-Co takiego zrobił? - spytał się mnie, a ja zamknąłem oczy.
-Chciał abym zabił - pogłaskałem go po głowie - bym przeszedł inicjację i stał się jednym z nich. Wiesz nie udało się mi więc zrobił mi krzywdę.
-Według mnie cały czas byłeś zmuszany do wszystkiego kochanie - rzekł i mogłem zgodzić się z tym, ponieważ poniekąd było to prawda - chore ambicje twego ojca były zdecydowanie za bardzo ambitne dla ciebie i nadal są. Nie jesteś taki jak Morte.
-To kim w takim razie ja jestem? - zapytałem się go aby odpowiedział mi na to pytanie, bo sam nie byłem w stanie odpowiedzieć - Jestem krwią z jego krwi i nawet jeśli bym chciał to nie mogę być nikim więcej niż Lordem - wziąłem głęboki wdech powstrzymując w sobie emocje aby nie rozkleić się.
-Grzesiu - westchnął, a jego dłoń delikatnie dotknęła mój policzek, który delikatnie zaczął głaskać - jesteś kimś więcej niż Lordem. Jesteś moim Grzesiem, moim chłopakiem, policjantem i najwspanialszym oraz cudownym mężczyzną pod słońcem! Co z tego iż jesteś Lordem? Należysz do mojej rodziny i jesteś ważnym członkiem w niej bez względu jaka jest w tobie krew. Pokazałeś całego siebie w mieście i to byłeś wtedy prawdziwy ty, a tutaj nie jesteś sobą. Tutaj udajesz kogoś kim nie jesteś i to cię gubi - pocałował mnie w usta, a ja odwzajemniłem pocałunek czując iż moje oczy robią się szkliste.
-Dziękuję potrzebowałem tego - mruknąłem cicho w jego usta i odsunąłem się - po prostu gubię się w tym wszystkim i boję się iż zatraciłem się gdzieś.
-To zrozumiałe Grzesiu twój ojciec stara ci się zrobić z mózgu wodę i zmienić z tego cudownego mężczyzny, którego tak ubóstwiam i kocham - jego złote oczy były wpatrzone we mnie - więc nie poddawaj się dla mnie i razem wróćmy do domu. Proszę cię!
-Zrobię wszystko abyśmy byli szczęśliwi, ale ojciec... - przyłożył mi palec do ust.
-Monte przestań na niego ciągle patrzeć. Nie może nic ci już zrobić. Nie ma jak cię szantażować!
-Tobą może - oznajmiłem - nie chcę abyś wracał do domu ze mną.
-Przeżyjemy wszystko razem bez względu na to ile będziemy musieli wspólnie przeżyć - pogłaskałem go po karku i uśmiechnąłem markotnie do niego. Byłem mu tak wdzięczny za wszystko bez względu ile cierpiałem.
-Jesteś zesłanym mi darem z nieba o szatańskim wcieleniu - rzekłem gdyż potrafił uspokoić swoją obecnością mnie. Cieszyłem się z tego iż jest tutaj, że poznałem go i pokochałem, a on odwzajemnił to samo uczucie, którym go darzyłem. Pomimo swojego ADHD był osobą, która była równie oddana rodzinie jak ja. Nawet jak różnice były między nami wielkie, to nasze uczucia były prawdziwe i płonęły niczym jak najprawdziwszy ogień w naszych sercach.
-Lecz kochasz mnie za to - zaśmiał się więc i dołączyłem do niego. Chyba od dłuższego czasu z moim ust nie wydobył się śmiech, cichy lecz jednak to dalej śmiech i co najważniejsze prawdziwy.
-Nawet nie wiesz jak bardzo - musnąłem jego usta swoimi, a on uśmiechnął się więc i mi humor poprawił.
-Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - zapytał tak nagle, ale kiwnąłem głową na tak.
-Pamiętam bardzo dobrze - mruknąłem - byliśmy u ciebie po twoim porwaniu, a moim przemęczeniu. Zostałem wtedy na noc i znowu wspólnie spaliśmy w łóżku, a gdzieś około południa mieliśmy iść na zakupy - zacząłem opowiadać to było najpiękniejsze wspomnienie z mojego wcześniejszego życia - wylądowaliśmy na kanapie, a ja spytałem się czy na pewno chcesz tego, bo to może zmienić miedzy nami wszystko jak przekroczymy tą granicę.
-Żałujesz tego? - spytał mnie tak nagle.
-Nigdy nie będę żałować tego dnia ani kolejnych w których zbliżaliśmy się coraz bardziej aż nie spytałem cię o to czy zostaniesz moim chłopakiem - w jego oczach zobaczyłem te iskierki, które powodowały iż jego oczy robiły się bardziej świecące.
-Wrócimy do tego zobaczysz! Wszystko będzie jak dawniej i znowu będziemy wspólnie budzić się w swoich ramionach w naszym mieszkaniu.
-Mam taką nadzieję - uśmiechałem się do niego czując jak do mojego serca nachodzi nowa fala nadziei, która gdzieś wcześniej zniknęła, rozpływając się i pozostawiając niepewność oraz lęk.
-Nie poddawajmy się tylko - mruknął - to twoje słowa - w jego oczach zauważyłem jak pojawiają się łzy.
-Nie poddamy się - wyszeptałem i pogłaskałem go po policzku, a on oparł czoło o moje.
-Mamy tyle czasu ile chcemy, bo mamy wybór póki tli się w nas wiara. Wiara na lepsze jutro!
-Nasze wspólne jutro - dopowiedziałem do jego słów. Widziałem po nim tyle uczuć, które w sobie miał. Musnąłem jego wargi i uśmiechnąłem się słabo. Od zawsze próbowałem być kimś innym, kimś kim chciał abym był mój ojciec. Jednak Erwinek miał rację. Nie zadowolę nigdy ojca i choć staram się stanąć na wysokości zadania, zawsze ma on jakieś ale. Jestem nigdy nie będę dość wystarczający w jego oczach.
-Nasze - wyszeptał w me usta.
-Chłopaki na kolację zapraszamy! - przez drzwi usłyszeliśmy głos Laboranta.
-Idziemy! - odkrzyknął Erwin podnosząc się do siadu na moim brzuchu. Złapałem go za biodra i podniosłem się, a on zjechał na moje kolana. - Chcesz wrócić?
-Nie, chce zostać tu z wami - pocałowałem go przelotnie w usta - ojciec poczeka.
-I to chciałem od ciebie usłyszeć - odparł schodząc ze mnie. Wstałem i poprawiłem swoje spodnie, a koszulę zostawiłem tak jak była. Po chwili zeszliśmy na dół trzymając się za ręce. Trzymałem go delikatnie za splecione nasze palce ze sobą. Zerkałem na złotookiego z miłością. Nie mogłem mieć lepszego partnera niż on.
-Jakieś plany na wieczór? - spytał Dia wszystkich zebranych przy stole. Spojrzałem na każdego po kolei widząc część siebie w każdym z nich. Byli moimi przyjaciółmi i rodziną. Akceptowali moje wady, ale kto tu nie posiadał ich. Mimo nich wszyscy się kochali byli rodziną, która chciałem zawsze mieć. Może, dlatego tak bardzo ciągnęło mnie do nich. Jednak nie straciłem wszystkiego jak myślałem, bo mogłem zyskać wiele i odzyskać to co straciłem.
-Wieczór filmowy na zewnątrz? - zaproponował, któryś z landryn.
W tej sposób po kolacji wszyscy siedzieliśmy na zewnątrz na kocykach, a do drzew zostało przywiązanie prześcieradło oraz wyciągnięty projektor. Głośniki zostały podpięte i widać było jak landryny są w swoim żywiole wraz z Dią. Mimo iż straciłem tyle dni aby wszystkich poznać osobiście i choć nie wrócą te dni stracone, to mogłem jednak poznać ich wszystkich teraz gdy nasza rodzina się powiększyła. Erwin opierał się o mnie, a ja ramieniem go obejmowałem, tuląc do siebie. Wszyscy dobrze się bawili i w końcu czułem się normalnie. Jakby to co się wydarzyło przez te dwa miesiące po prostu zniknęło, ale nie mogło. Ten czas przypominały mi skazy na ciele i duszy. Zranione serce trudno wyleczyć, ale jest jak je uleczyć gdy duszy nie da się naprawić.
Film to komedia, która pozwoliła zapomnieć o smutkach i lękach, których nie potrafiłem opisać bądź nazwać. Poczułem jak Erwin delikatnie mi zjeżdża więc spojrzałem na niego i od razu zauważyłem iż usnął. Dzisiejszy dzień był bardzo męczący przez emocje, które buzowały w nas. Delikatnie złapałem go w swoje ramiona i wziąłem jak pannę młodą. Pora chyba iść spać aby jutro wstać. Była już taka godzina gdzie powinniśmy już dawno spać więc nie dziwię się, że odpadł.
-Idziemy spać - oznajmiłem Sanowi, który siedział najbliżej nas wraz z Sky.
-Odpadł?
-Tak - uśmiechnąłem się słabo i ruszyłem do środka domu, kierując się w stronę pokoju mojego diabełka. W środku minąłem Kuia, który spojrzał na nas z delikatnym uśmiechem. Jednak nie potrafiłem odwzajemnić go choć bardzo chciałem. Wszedłem do pokoju i położyłem śpiącego chłopaka na łóżku. Ściągnąłem z niego sprawnie spodnie i buty, a następnie sam się rozebrałem. Położyłem się obok śpiocha i spojrzałem w stronę okna. W pamięci miałem naprawdę wspaniałe momenty gdy byłem mały, a tata był kimś na wzór bohatera. Pomimo bólu, który mi przyswoił wiedziałem iż w głębi siebie on sam zatracił się w tym kim jest. Wspomnienia były czymś pięknym, ale i przykrym gdy patrzy się na nie z biegiem czasu. Pamiętam bardzo dobrze moment gdy przede mną był wielki aczkolwiek dla innych mały krok.
-Tato - wyszeptałem cicho chowając się za jego nogami. Byłem ubrany w mundurek szkolny i miałem właśnie wejść do szkoły. Zaczynałem swoją pierwszą klasę. Bałem się niemiłosiernie tego. Tato złapał mnie za plecak i podniósł do góry stawiając przed sobą. Klęknął przede mną i uśmiechnął się delikatnie zaczesując moje włosy do tyłu.
-Gregory synku musisz iść na lekcje - powiedział.
-Bboję się - pociągnąłem nosem, a oczy mi się zaszkliły.
-Gregory, Montana nigdy się nie poddaje i dąży do celu bez względu na to czy się boi czy nie - powiedział cicho z uśmiechem na twarzy - jesteś odważnym mężczyzną i wierzę w ciebie.
-Co jeśli nie dam rady? - spytałem, a on przetarł moje policzki i pocałował w czoło.
-Jesteś silny, dasz radę!
-Ppójdziesz ze mną?
-Mam cię odprowadzić? - spytał, a ja kiwnąłem głową na tak - To chodź - wyciągnął do mnie dłoń, którą złapałem swoimi małymi dłońmi.
Dał mi odwagę w tym momencie i pokazał iż wiara w siebie jest ważna.
Byłem mu wdzięczny za to jak i za kolejne nauki. Nauczył mnie strategii, chociaż nie do końca ją pojmował. Uczył tak wiele rzeczy, a jednak był dla mnie wzorem do naśladowania, moim bohaterem. Nadal szanowałem go za to iż jest zdolny wszystko zrobić dla rodziny, ale wycierpiałem chyba zbyt dużo aby móc mu wybaczyć. W końcu nie cofnę tych lat gdy zostawiłem swego młodszego brata mamę i przyjaciół. Nadal w pamięci miałem tę noc gdy zostało mi powiedzone iż zostanę starszym bratem co było cudowną wiadomością. Westchnąłem cicho gdy Erwin wtulił się w mój bok. Byłem w domu, ale naprawdę czułem się w nim gdy Erwin był tak blisko mnie. Pocałowałem go w czoło i wróciłem wzrokiem na niebo. Czułem iż znowu nie prześpię nocy mimo bliskości Erwinka. Wysunąłem się ostrożnie tak aby nie obudzić go i wyszedłem na balkon, zamykając za sobą drzwi. Cała rodzina Erwina jeszcze siedziała na polu gdyż słyszałem ich śmiechy i rozmowy. Spojrzałem na niebo zastanawiając się gdzie popełniłem błąd i jak go naprawić. Lecz moje myśli zatopiły się w wspomnieniach.
Czekałem w salonie siedząc przed telewizorem i byłem opatulony w swój ulubiony szary kocyk w którym się mogłem utopić gdyż był za duży na mnie. Była zima, dzień tak zwanych Mikołajek klasowych, ale byłem chory więc nie mogłem jechać na wycieczkę. Czekałem aż tata wróci do domu wraz z mamą, której nie widziałem przez kilka dni. Piłem herbatę z miodem i oglądałem bajki. Pani Zosia mnie pilnowała i sprawdzała mój stan, ale gorączka nadal utrzymywała się. Chociaż nie odczuwałem jej tak oprócz osłabienia. Do domu ktoś wszedł i od razu zauważyłem tatę.
-Tatooo - uśmiechnąłem się do niego, a on podszedł do mnie z uśmiechem na ustach. Pocałował mnie w czółko.
-Byłeś grzeczny?
-Taaak - odparłem i wystawiłem do niego pusty kubek po herbacie. Wziął go więc ode mnie i odstawił na stole.
-Chodź na rączki - powiedział i wyciągnął mnie na swoje dłonie. Objąłem go wokół szyi, a on wziął mnie wraz z kocem. Nagle do salonu weszła mama, a w ręce trzymała nosidełko.
-Cześć Gregi - przywitała się i pocałowała mnie w czółko - chcesz poznać swojego małego braciszka?
-Chcę! - zaświeciły się mi oczy i wróciliśmy na kanapę. Od razu zauważyłem malutkie dziecko w kremowych śpioszkach. Tata odstawił mnie na ziemię, a mama wyciągnęła małą istotkę, która miała być moim braciszkiem.
-Złap go za głowę i zrób jak ja go trzymam - pokiwałem głową na tak iż rozumiem, a po chwili w mych ramionach znalazł się mój mały braciszek.
-Ma na imię Marco - poinformował mnie tata, a braciszek otworzył oczy i zaśmiał się uroczo.
-Kocham cię braciszku - wyszeptałem delikatnie go przytulając do siebie.
-Z pewnością będziesz wspaniałym starszym bratem - rzekła mama, a ja pokiwałem głową na tak.
Zawiodłem jego oczekiwania. Porzuciłem go gdy nie dałem rady, a ja siedmioletniego brata zostawiłem, który widział we mnie swój wzór. Czułem się źle z tym, ale nic nie mogłem poradzić. Czas idzie dalej, a on wyrósł. Straciłem możliwość doglądania jak mój brat dorasta i pomagać mu w lekcjach, a może i nie tylko. Poniekąd czułem poczucie winy, ale z drugiej strony nie była ona moja. Nie miałem wyboru.
#Bracie gdzie jesteś?! Nic ci się nie stało?! Usłyszałem od mamy co się wydarzyło! #
#Wszystko w porządku Marco. Jestem w willi Mokotowa#
Spędziłem tą noc na patrzeniu w gwiazdy mając nadzieję iż Erwin nie obudzi się w nocy beze mnie oraz na pisanie z bratem, który się martwił.
Do czego dojdzie gdy wrócą lordów?
Czy Grzesiek ma rację, że zniszczył dzieciństwo brata?
2416 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro