Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rodzina Garcone?

Witam wszystkich serdecznie w wtorkowym rozdziale!
Co tam po nocnym? Dziś kolejna część więc z pewnością będzie ciekawie!
Tosti wiesz co będzie się dziać
Jak wasze samopoczucie? Jakieś plany na dziś?
Chyba najdłuższy rozdział do tej pory właśnie tak 😎
Ja ruszam z główną kolejną książką :3
Życzę wszystkim miłego dzionka!

Perspektywa Dii

Jako chyba jedyny nie spałem, dziś każdy miał różne zajęcia i dużo stresu. Oczywiście wraz z landrynkami zgarnęliśmy klika ludzi na stanie i potem to już poszło z górki. Wymieniliśmy się z Erwinem, a ja ze swoimi dziećmi wróciłem do willi Mokotowskiej. Czekałem aż dostanę cynka od chłopaków aby pod nich podjechać, bo oczywiście jechali Lordowskim wozem więc nie mieli jakiegoś wyboru w sumie albo ja nie miałem wyboru. Było już późno jakby nie patrzeć to Kui zapewne coś knuł za plecami jakiś kolejny plan i choć wiem, że to nic złego dla nas to jednak wiadome jest to iż Chack często patrzy najpierw pod siebie potem pod resztę. Siedziałem w salonie i oglądałem cicho telewizor wśród mroku. Nie chciało mi się świecić światła więc siedziałem na spokojnie na kanapie pośród otaczającej mnie ciemności. Zamknąłem na chwilę oczy i zastanawiało mnie te miasto. Miało tak wiele tajemnic w sobie nie tylko z Mokotowem, ale i z wieloma osobami, a przede wszystkim ze mną. Od kilkunastu minut zastanawiam się jaka kryje się prawda w tym wszystkim. Kim jest Leon Garcone, bo ja wiem tylko tyle z tego co w drzewie genealogicznym było, a raczej co mama mówiła, bo w drzewie są luki. Jak widać moja rodzina jest większa niż się spodziewałem. Nagle mój telefon zaczął dzwonić więc szybko odebrałem zerkając na ekran.

-Już? - spytałem od razu wiedząc po co dzwoni.

-Jedziemy na teren Lordów! - powiedział Dorian i był bardzo rozweselony więc musiał coś pić bądź pije.

-Dobra to wiem gdzie jest to, ale podaj mi GPS na wszelki wypadek - odparłem mu spokojnie i wyłączyłem telewizor wstając z kanapy. Na szczęście księżyc oświetlał trochę ten mrok więc widziałem co gdzie jest tak mniej więcej.

-Jedziesz po nich? - spytał mnie głos chińczyka, który wychylił się za drzwi do sali obrad gdzie siedział.

-Tak powinienem być niedługo z powrotem z nimi - uśmiechnąłem się do Kuia, a ten kiwnął tylko głową chowając się z powrotem do pokoju. Wziąłem kluczyki do terenówki i wyszedłem z domu zamykając tylko drzwi za sobą. Nie zamykaliśmy na klucz, bo nie było potrzeby gdyż nikt tutaj niepowołany się nie dostanie. Wsiadłem do auta i wyjechałem z garażu, a następnie ruszyłem po kamiennej drodze. Powoli ruszyłem w stronę Lordów oczywiście dostałem lokalizacje od Doriana. Po kilkunastu minutach podjechałem pod bramę, a ona otworzyła się przede mną więc wjechałem do środka po podjeździe pod górkę i zauważyłem swoich. Od razu przywitałem się, zaskoczyłem na widok ciemnowłosego mężczyzny, którego skądś kojarzyłem, ale nie wiedziałem skąd.

-Zabwnę iż mamy dwóch Garcone tutaj - palnął Erwin, a ja spojrzałem na siwego zdziwiony na jego słowa więc mężczyzna przede mną to Leon Garcone.

-Garcone? - spytał równie zdziwiony mężczyzna co ja i zerknął na mnie.

-Dobry? - powiedziałem niepewnie, bo nie wiedziałem czego mogę się spodziewać.

-Skoro jesteś Garcone to podaj mi swój numer telefonu - zasugerowała prawa dłoń Morte, a ja wyciągnąłem swoją wizytówkę i podałem mu ją gdyż była na niej moje dane. Teraz zaczęło mi świtać to on był wtedy w mroku, stał za Morte - Mam kilka pytań odnośnie twojej rodziny.

-Jasne - uśmiechnąłem się pogodnie i w sumie sam chciałem poznać prawdę o rodzinnym drzewie oraz to czy naprawdę jesteśmy w jakiś sposób połączeni więzami krwi - Dobra zbieramy się! - ponagliłem tą dwójkę co w dłoniach trzymali alkohol i wiedziałem, że powrót do domu będzie ciekawy.

-Nie ma problemu uważaj na nich Dia - pożegnał się Grzesiek, a Dorian i Vasquez wsiedli do auta więc ja również to zrobiłem. Po chwili byliśmy w drodze powrotnej na teren Mokotowa.

-Jak poszło?

-Ukradłeś na bank kolegę Vasqiego! - zaśmiał się Dorian - Było nas pięciu zamiast czterech, a cały łup poszedł na konto jakiegoś gangu!

-Daj spokój Dorian i tak jesteśmy bogaci więc po co nam pieniądze?

-Bo KURWA TO SĄ WROGOWIE!

-Dorian proszę cię nie unoś głosu bezpodstawnie - wtrąciłem się w wymianę słów między dwoma brunetami.

-Ale on oddał jakiemuś lalusiowi!

-Odczep się ode mnie - mruknął Vasquez i uciekł wzrokiem w bok. Nie lubiłem gdy się ktoś kłócił z rodziny gdyż to nie było tak naprawdę istotne o to co było tematem tej kłótni.

-Dorian to był tylko bank for fun aby tylko Erwin zdobył szacunek ze strony Duarte, a nie po to aby zdobywać pieniądze, bo Vasquez ma rację. Jesteśmy bogaci! Po co więc mamy kłócić się o kilka tysi?

-Dobra - oburzył się i nie był już skory do rozmowy. Nie rozumiałem, dlaczego był zły skoro Vasquez znalazł sobie kolegę tutaj. Każdy z nas miał swoje do roboty i nie szczególnie związane z naszą działalnością. Mieliśmy ukrywać swoją przynależność, ale nie wszyscy to robili więc niektórzy z pewnością to wykorzystają. Westchnąłem cicho i nawet nie wiem kiedy wjechałem do garażu tam skąd wziąłem samochód.
Dorian od razu wystrzelił jako pierwszy z samochodu więc zerknąłem na Vasqueza.

-Nie było to jakoś dużo procentowe piwo - mruknął - może ma już dość tego miasta? Nie powiem, ale chciałbym wrócić też już do domu.

-Jak każdy z nas Vaski - odparłem wysiadając - to kim jest twój kolega?

-Speedo się zwie bądź Quickness zależy, ale Speedo to chyba jego nazwisko.

-Jaki jest? - zapytałem zainteresowany.

-Białe włosy na policzku ma dwa tatuaże pik - uśmiechnął się - wydaje się być bardzo interesujący.

-Dlatego ciągle cię nie ma?

-Starałem się dowiedzieć kim jest, ale jak widać Grzesiek powiedział o nim wszystko.

-Czyli wie kim jest? - nie powiem, ale zainteresował mnie ten chłopak o którym była mowa.

-Tak z tego co wywnioskowałem należy do Black Riders do gangu ulicznego, który kradnie samochody itp - szliśmy do domu i w oknie zauważyłem mąciciela, który uważnie się nam przyglądał.

-No to ciekawie czyli robił z wami bank?

-Pilnował zakładników - odpowiedział i zdziwiłem się, że tak posłusznie pomógł - wiem, że teraz pewnie się dziwisz, ale on był notowany i nie chciał wpaść.

-Rozumiem - uśmiechnąłem się - spodobał ci się co?

-Hm? - spojrzał na mnie - Oczywiście, że nie! Tylko jest ciekawą osobą!

-Okey - odparłem spokojnie - dobranoc Vaski.

-Dobranoc Dia wyśpij się - odpowiedział mi, a ja ruszyłem do swojego pokoju powoli w głowie miałem harmider odnośnie Leona. Chciałem dowiedzieć się więcej, ale nie wiem czy będę miał kogo o to spytać w końcu jesteśmy kilkaset kilometrów od domu, bo nie mam jak pojechać i zostawić teraz wszystkich. Położyłem się pod kocem i patrzyłem się w stronę okna. Byłem zmęczony tym wszystkim wokół i mimo, że robimy to samo co w 5city w sumie staramy się robić, ale nie jest tak samo. Jesteśmy tu skazani na siebie i to jest najgorsze iż na nikogo pomoc nie możemy liczyć. Może było nas trochę, ale to było gigantyczne miasto gdzie władze miał ktoś inny.

Minęło kilka dni i przez nie mocno zastanawiałem się nad tym jaka jest prawda co skrywa przeszłość rodzinny Garcone i kto tak naprawdę zawinił bądź zmienił bieg historii iż mężczyzna jest tu, a nie wśród rodziny. Wybrałem numer do taty siedząc na drzewie by mieć lepszy zasięg. Mimo iż nie wyłączona była technologia zakłócania fal radiowych to jednak był słaby w niektórych miejscach, a przy domu nie było dobrze dzwonić przez to iż przerwało połączenie. Przez chwilę zastanawiałem się czy dobrze jest to abym pytał, ale jeśli mężczyzna o wiele starszy chce poznać prawdę to i ja chcę wiedzieć więcej.

-Halo? Czego chcesz synu marnotrawny?

-Tato - powiedziałem cicho - chciałbym porozmawiać na pewien temat.

-Jaki? - jego kpiący ze mnie ton głosu z tonował się gdyż mój głos był poważny, a to nie jest częste.

-Odnośnie naszej rodziny drzewa genealogicznego.

-Co cię wzięło na to?

-Poznałem pewnego mężczyznę - zacząłem niepewnie - szarookiego czarnowłosego i przede wszystkim z nazwiskiem Garcone - mogłem usłyszeć westchnienie z jego strony i zacząłem się zastanawiać dlaczego.

-Synu wiele razy wraz z matką mówiliśmy iż nie jest to ważne kto jest w naszej rodzinie i nie warto zagłębiać się w historię.

-Tato ja muszę znać prawdę!

-Dia nie jesteś gotowy na to - odparł, a z mych ust wydobyła się frustracja.

-Jestem na tyle dorosły aby poznać prawdę! - warknąłem do telefonu - Mam prawo poznać historię naszej rodziny! Chce wiedzieć kim jest Leon Garcone!

-Dobrze - po drugiej stronie słuchawki usłyszałem jak siada na fotelu - Dia to nie jest piękna historia usiana różami czy miłością. To jest piętno na naszym nazwisku, a historia jest zbyt krwawa i jak widać tragiczna. Na pewno jesteś gotowy by ją poznać?

-Tak tato chce ją poznać, chce wiedzieć - odpowiedziałem poprawiając się na drzewie i patrzyłem w koronę drzew usianą w liściach, które dawały cień oraz osłonę przed gorącem.

To co usłyszałem od ojca tego nie spodziewałem się, że nasza rodzina miała tak tragiczną historię. Po rozmowie telefonicznej z ojcem przesiedziałem chyba pół dnia na tym drzewie. Musiałem przetrawić to wszystko co usłyszałem. Najbardziej mnie denerwowało to, że nikt nie raczył pomóc kobiecie. Prawdy dowiedział się oczywiście mój ojciec gdyż jego tata, a mój dziadek nie chciał zdradzić co się stało z jego rodzeństwem. Nie wiedziałem, że mój dziadek miał Vincent miał rodzeństwo. To w sumie wyjaśnia to, dlaczego urodziłem się w USA w Los Santos. Westchnąłem ciężko. Ojciec miał rację nie była to piękna historia, a wręcz tragiczna na swój sposób zostawiająca krwawe piętno w umyśle. Landrynki mnie szukały, ale nie potrafiły znaleźć lecz potrzebowałem czasu dla siebie co Kui wiedział. Ponieważ poinformowałem go iż muszę porozmawiać z ojcem na ważny temat i mogę zniknąć. Mógł się domyśleć o co może chodzić w końcu był sprytniejszy od wszystkich. Do willi wróciłem pod wieczór, ale byłem cicho jak nie ja, co od razu zauważono.

Minęło trochę czasu od tego momentu, ale wiedziałem, że ta wiedza zmieniła mój pogląd na rodzinę. Musiałem jednak wiedzieć o niej by opowiedzieć ją Leonowi. Jadłem na spokojnie śniadanie przygotowane przez Sky i Summer. Dziewczyny starały się jak mogły abyśmy czuli się jak w domu choć opcja mieszkania wszystkich w takim miejscu to nawet spoko myśl, ale na dłuższą metę nie realne. W końcu każdy znajdzie swoją drugą połówkę i będzie decyzja co jest ważniejsze mafia czy miłość. Wiadomo, że nie wszyscy będą w stanie poświęcić wszystko dla mafii i kiedyś nasza potęga się po prostu skończy. Moje myślenie przerwał telefon więc wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran zdziwiony iż Erwin do mnie dzwoni, ale bez zwlekania odebrałem.

-No siemasz o co chodzi? - od razu spytałem na wstępie gdyż chciałem wiedzieć w jakiej sprawie dzwonią właśnie do mnie.

-Dia, Leon chce z tobą się spotkać i porozmawiać na pewien temat, który go nurtuje - słowa Gregorego spowodowały iż przez chwilę przestałem oddychać.

-Rozumiem - odpowiedziałem spokojnie, a raczej chciałem na takiego brzmieć jeśli mnie ktoś słyszał i w sumie słyszeli wszyscy przy stole. Czułem ten wzrok na sobie Kuia, który chyba nie był zadowolony z tego z kim rozmawiam - a gdzie?

-Tu już jest problemem więc daj Kuia do telefonu - powiedział teraz Erwin więc musieli by być sami.

-Kui do ciebie - oznajmiłem, a on wziął ode mnie telefon. Nie wiem o czym rozmawiali choć sądziłem iż może być dość ciekawie biorąc pod uwagę to, że prawa dłoń chce rozmawiać.

-Wprowadźcie go do nas, ale zakrycie mu oczy nie ma prawa znać położenia Mokotowa - każdy zainteresowany był tym co się dzieje i o co chodzi. Odzyskałem po chwili telefon w swoje ręce. - Wiesz co to oznacza Dia?

-Wiem - uśmiechnąłem się słabo - wiem aż za bardzo.

Minęła godzina może nie cała, a do domu wszedł Erwin z Grzesiem, ale mój wzrok spoczął na Leonie. Mężczyzna był wysoki, ale jednak troszeczkę niższy ode mnie, co mi imponowało i teraz mogłem się przyjrzeć dokładnie jego ciału oraz rysom twarzy.

-Chodź na patio porozmawiamy tam - rzekłem spokojnie i uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie. Leon kiwnął głową i widać było, że młody to on nie jest, ale też na starego nie wygląda. Usiedliśmy więc przy stoliku na patio z płachtą, która osłaniała przed słońcem.

-Chciałbym poznać prawdę - powiedział cicho i złożył dłonie w koszyk.

-Nie dziwię się tobie iż chcesz ją poznać - odparłem - sam chciałem ją poznać przez to zaczerpnąłem wiedzę od ojca i okazuje się iż jesteśmy spokrewnieni.

-Jak bardzo? - zadał pytanie, a ja westchnąłem cicho.

-Jesteś dla mnie wujkiem to znaczy powinieneś być, bo mój tata, a jego tata miał rodzeństwo i w tym rodzeństwie jest twoja mama, a moja chyba ciotka - wyjaśniłem to tak jak ja to zrozumiałem.

-Chyba rozumiem - odpowiedział - czy wiesz coś więcej o moich rodzicach bądź coś więcej?

-Wiesz z tego co wiem to było wielkie zaskoczenie, że istniejesz podobno masz siostrę, ale nie wiem co i jak z nią, bo ślad się o niej urwał gdy została adoptowana.

-Czyli nie jestem jedynakiem?

-Rodzina Garcone zawsze szczyciła się wielkim potomstwem ja naprzykład mam dwie siostry i dwóch braci jeszcze - uśmiechnąłem się do niego, a jego mina nic nie mówiła. Był z pewnością zaszokowany tym co mu przekazuje.

-Chce wiedzieć więcej - po chwili ciszy odezwał się i patrzył się w moje brązowe oczy.

-To nie jest szczęśliwa historia - uprzedziłem od razu.

-Nie ważne mam 58 lat wystarczy mi, że przeżyłem już wszystko co było możliwe więc powiedz mi coś czego nie wiem.

-Z opowieści dziadka o jego rodzeństwie Anastazja twoja matka była można powiedzieć, że takim wolnym duchem. Od zawsze wynikały z jej zachowania częste sprzeczki z rodzicami, którzy byli dość konserwatywni i zabraniali jej wielu rzeczy w końcu była kobietą - odpowiadałem spokojnie patrząc się na swoje dłonie w końcu nie czułem się najlepiej w opowiadaniu takich rzeczy.

-Co się stało w takim razie skoro miała wybuchowy temperament?

-Wiesz nasza rodzina od zawsze jest bogata i każdy kolejny członek rodziny jakoś wzbogaca się na swój sposób. Ja jestem właścicielem kilku budynków oraz firm - wyjaśniłem, a on kiwnął głową i pokazał dłonią abym mówił dalej więc wróciłem do historii - od zawsze nie była ona szczęśliwa w domu więc uciekła i słuch po niej zaginął, ale mój ojciec twój kuzyn zaczął dociekać prawdy. Z Francji wyjechała do Stanów Zjednoczonych i zaczęła tam żyć. Z tego co się dowiedziano o niej znalazła męża w Orlando i podobno urodziłeś się ty. Ojciec odgrzebał w papierach informacje o tobie. Urodziłeś się tam i prawa o małym ciebie wygrał Jun prawdopodobnie twój ojciec. Niewiele o nim wiadomo oprócz tego, że był mafiozą i handlował nielegalnymi przedmiotami - wziąłem głęboki wdech widząc iż wzrok szarych tęczówek jest skupione we mnie i to co mówię - od tamtego momentu ślad o Anastazji w sumie prawdzie jej imię brzmi Anastasie z francuskiego. Z tego co dowiedział się mój ojciec. Twój ojciec był japończykiem i dlatego masz jasną karnacje. Twoją wędrówka skończyła się na Coco wraz z ojcem, który dołączył do The Sky Cries czyli gangu co pracował z Lordami i nie tylko.

-W sensie czym się zajmowali, bo nie kojarzę tego gangu w ogóle - przerwał mi i rozumiałem jego nie wiedzę ja sam nie wiedziałem czym są aż mi ojciec nie wytłumaczył.

-Byli grupą organizacyjną, która wynajmowała się do ochrony ludzi, ważnych osobowości, ale byli za słabi i podobno ich teren przejęli Violetsi czy jak im tam - wytłumaczyłem to tak jak potrafiłem.

-To już w sumie mogę kojarzyć - kiwnął głową zgadzając się ze mną - skoro mój ojciec był w gangu to jak ja znalazłem się u Lordów?

-Zapewne jako niemowlak zostałeś znaleziony bądź podrzucony tamtejszemu Lordowi co władał mafią, ponieważ Jun umarł od postrzałów w klatkę piersiową. Nie jest to jednak pewne gdyż ojciec nic więcej nie potrafił o tobie znaleźć.

-Czyli moi rodzice nie żyją? - zapytał dla pewności, a ja kiwnąłem głową na tak - W sumie nie pamiętam ich więc chyba nie ma nad czym płakać. Mleko się rozlało kawał czasu temu.

-Chyba nie - odetchnąłem z ulgą mogąc mieć już z głowy tą rozmowę.

-Czyli młody - uśmiechnął się do mnie pogodnie mimo iż powinienem raczej być smutny - jestem twym wujem.

-Tak - potwierdziłem

-Czyli korzenie mamy w Francji?

-Pochodzimy stamtąd wiesz dziadek Vincent, a twój wuj nadal żyje więc mógłbyś go odwiedzić bądź poszukać siostry choć może nie jest całkowicie z krwi i kości twoich dwojga rodziców.

-Przyrodnia? - mruknął, ale przyjął to bardzo spokojnie. - Cieszę się Dia iż powiedziałeś mi coś o rodzinie w sumie naszej rodzinnie. Długo zastanawiałem się czy coś nas łączy bardziej czy to tylko nic nie znaczące nazwisko.

-Mogę mówić do ciebie wujku? - spytałem niepewnie gdyż nie sądziłem, że w Lordach będę miał rodzinę, ale jak widać posiadam wujka.

-Jasne - uśmiechnął się do mnie więc odwzajemniłem jego uśmiech.

-To co teraz wujku? - spytałem zainteresowany tym co ma zamiar zrobić z tą wiedzą.

-Już niebawem zostanę zwolniony ze swojej służby jako prawa dłoń więc będę mógł wyjechać i wtedy zdecyduje co ze sobą zrobić.

-Możesz tak? Przecież z mafii nie da się wyjść.

-Bez zezwolenia - wyjaśnił - a ja je mam od Duarte.

-Rozumiem - skinąłem głową i spojrzałem w niebo. Zbliżało się południe i wiadomo, że czas uciekać do środka budynku przed upałem.

Co za ten czas robił Erwin i Grześ?
Czy to wszystkie tajemnice czy książka jeszcze zaskoczy?

2739 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro