Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Płać bądź umieraj

Witam wszystkich w czwartkowym rozdziale!
Dziś Tłusty Czwartek!!! Właśnie tak 😎
Ile pączków macie zamiar zjeść?
Jakieś pączkowe plany na dzisiejszy dzień?
Wyspani czy jednak nie za bardzo?
Ja tak średnio w sumie.
Życzę wszystkim miłego dzionka i jedzenia Pączków!

Obudziłem się z samego rana jeszcze przed wejściem słońca na niebo. Mimo snu byłem nadal zmęczony, chociaż nie wiedziałem dlaczego. W sumie mogło mieć to kilka punktów odniesienia, dlaczego nie wyspałem się mimo przespania kilkunastu godzin. Pierwszym powodem mógł być lęk przed dzisiejszym dniem, drugim mógł być lęk o Erwina i jego koszmar, a trzecim powodem mogło być późne położenie się spać. Ubrałem się w świeże ciuchy i wybrałem koszulę dla Erwina wraz z spodniami w które by wszedł. Po cichu przeszedłem do jego pokoju i położyłem ciuchy na komodzie. Miałem ochotę pocałować go w czółko, ale nie chciałem go budzić. Obawiałem się, że tak się stanie jak to zrobię, dlatego wyszedłem z pokoju zamykając za sobą po cichu drzwi i wróciłem do siebie aby przypiąć maskę i ubrać kaburę z bronią, którą nadal miałem od pamiętnego dnia gdy pomagałem ojcu w rozmowie właśnie z Białymi garniakami. Białowłosy mężczyzna miał dziś otrzymać wyrok jeśli nie uzbierał wystarczającą ilość pieniędzy, którą był dłużny liderowi Lordów. Gotowy ruszyłem na dół gdzie przeczuwałem iż będzie ojciec. Nie myliłem się gdyż popijał kawę i gdy mnie zobaczył uśmiechnął się zadowolony.

-Miło, że wstałeś wcześniej - oznajmił z uśmiechem na ustach mimo iż miał je zatopione w kubku z kawą. Usiadłem na swoim miejscu i oparłem dłonie o stół.

-Kiedy? - zapytałem nie za bardzo chcąc, ale ja dużo do powiedzenia nie miałem w tej sprawie niestety.

-O szóstej jedziemy na ich teren - oznajmił - radzę ci zjeść coś przed.

-Raczej nie zjem niczego - odpowiedziałem - czy Marco jedzie z nami?

-Nie... Marco nie będzie tutaj potrzebny nie sądzisz? - zerknął na mnie, a jego twarz była obojętna gdy na mnie patrzył. W jego oczach widziałem czystą pustkę i zimno bijące od tych brązowych oczu. Wziąłem głęboki wdech i wydech opierając się o własne dłonie.

-Nie wiem co mam sądzić skoro to jest robota mego brata aby zbierać pieniądze zaliczki i inne takie - odparłem zgodnie z prawdą.

-Nie tylko - odrzekł dziwiąc mnie tymi słowami, ale spojrzałem na niego mrużąc oczy.

-W sensie?

-Brawo otrzymałeś awans z handlarza - oznajmił podnosząc gazetę z stołu. Chwilę mi zajęło nim zrozumiałem iż teraz jestem na tym samym stanowisku co mój brat.

-Kiedy w ogóle awansowałem na handlarza? - spytałem patrząc się uporczywie w ojca, który zaśmiał się.

-Nie ważne, bo dla mnie ważne jest to iż ty awansujesz!

-Mi natomiast się to nie podoba - warknąłem cicho gdyż nie chciałem awansów. To mnie przyspieszało do jego miejsca w hierarchii, a tego nie chciałem.

-Nie masz wyboru - wstał od stołu - bądź gotowy przed domem. Auta już są przygotowane!

-Tak tato - mruknąłem cicho spuszczając głowę w dół gdyż czułem po nim, że jak powiem coś jeszcze to źle się może skończyć i to nie dla mnie, a dla mojego diabełka.

-No ja myślę - rzekł i wyszedł przez drzwi tarasowe, a ja zamknąłem oczy obawiając się i czując niepokój tego co będzie. Nie wiedziałem tak naprawdę co będzie trzeba zrobić, ale mam nadzieję iż nie będę musiał być żniwiarzem ludzkich dusz dzisiejszego dnia. Nie wiem nawet kiedy wsiadłem wraz z ojcem do auta terenowego. Drogę znał on na pamięć, a prowadziła ona na pustkowia gdzie stał duży dom należący do Garniaków. W dłoniach trzymałem maskę i wpatrywałem się w nią. Byłem potworem dla tych co nie znali mnie bez maski, a ci co mnie znali i tak byli sceptyczni w końcu byłem Lordem. Kui też patrzył na mnie jak na Lorda, a choć tak bardzo staram się być kimś innym. Jednak każdy widzi we mnie potwora. Może w końcu trzeba przestać sprzeciwiać się temu i robić tak jak inni mnie postrzegają skoro nie potrafią zauważyć we mnie kogoś innego. Nie, nie mogę pozwolić sobie wejść na głowę. Muszę być silny dla siebie i swoich bliskich, którzy chcą abym był dalej sobą. Wjechaliśmy powoli na teren należący do Garniaków i westchnąłem cicho. Niechętnie podniosłem maskę i przyłożyłem ją do twarzy na której ją zapiąłem. Musiałem przybrać tą nieskazitelnie idealną postać mimo iż nie czułem i nigdy nie będę czuć się Lordem.

-Plan jest znany? - zapytał mój ojciec i zaskoczył mnie tym totalnie, bo nie znałem planu jaki uzgadniali między sobą chyba, że właśnie go tłumaczyli gdy ja odpłynąłem w swoich myślach.

-Tak - odparł Roy, który kierował wozem. Było nas piętnastu, którzy brali udział w tej akcji. Akcji, która mogła skończyć się opłakanym wynikiem dla strony przeciwnej. Trzy wozy po pięciu ludzi czy to nie miało prawa się udać. Miało aż za bardzo i tego się bałem gdyż mieli przy sobie broń długą. Jednak nawet jakbym nie chciał to i tak będę chronić ojca, bo tak już mam iż chronię wszystkich. Wysiedliśmy z auta, a u progu drzwi do domu Garniaków starł ten sam białowłosy mężczyzna, którego oszczędziłem miesiąc temu. W sumie miesiąc i tydzień może dwa. Przestałem liczyć czas gdy Erwin jest przy mnie i wyszło mi chyba to na dobre. Położyłem dłoń na kaburze i stanąłem obok ojca tak krok w przód aby zasłonić go w razie potrzeby.

-Przybyłem tutaj wiesz po co Gilbert! - warknął ojciec z dumnie wypiętą piersią, a z tyłu miał złączone dłonie.

-Wiem Wielki Morte i mam to co oczekiwałeś po mnie - oznajmił, ale w jego postawie był widoczny lęk oraz obawa. Patrzył na mnie czułem to, ale głównie wpatrywał się w ojca.

-To przynieś ją! - oznajmił.

-Nie ufam ci na tyle aby wyjść z bezpiecznego terenu! - miał rację. Nie mogliśmy wtargnąć do jego domu bez powodu chyba, że doszłoby do strzelaniny. Bez skrupułów ruszyłem w stronę mężczyzn. Byłem poniekąd Lordem, ale ostatnio uratowałem mu życie i nie tylko jemu więc raczej zagrożeniem nie będę aż takim.

-Ja podszedłem więc do ciebie panie Gilbercie - oznajmiłem spokojnym głosem - proszę o należność, którą jesteś dłużny Lordom - rzekłem patrząc się na niego proszącym wzrokiem mimo iż mój głos nie brzmiał przyjacielsko. Nie minęła chwila, a mężczyzna stanął na przeciwko mnie.

-Dziękuję za to iż stanąłeś w obronie mego brata - powiedział cicho - nie wybaczyłbym sobie jakby mu coś się stało z mojej winy, Herdeiro.

-Zrobiłem to co było sensowne w tamtym momencie - odrzekłem, a on podał mi walizkę.

-Dlatego dziękuję Herdeiro - rzekł wdzięczny mi za to, że nie musiał poświęcać ludzkiego życia.

-Ja również iż nie będę musiał cię zabić - odparłem ciszej gdyż nie chciałem tego robić. Nałożyłem maskę na swoje oczy pozbywając się z nich uczucia i ruszyłem z walizką w stronę ojca, a ode mnie wziął ją Leon.

-Jest tam równo dwa miliony i dodatek tak jak chciałeś - poinformował głośno białowłosy.

-Przekonamy się! - odwarknął tata więc stanąłem obok i patrzyłem się w trzech mężczyzn stojących na przeciwko nam. Czekaliśmy na werdykt ze strony Leona czy aby na pewno pieniądze się zgadzają.

-Tak jest dwa miliony trzysta - powiedział nagle Leon stając przy ojcu.

-Dobrze. Mam nadzieję, że to ostatni raz gdy kwestionujesz moje zasady Gilbert, bo inaczej kolejnym razem porozmawiamy - rzekł patrząc się na niego z tym lodem w oczach.

-Oczywiście Morte - odparł spuszczając głowę co bardzo zadowoliło lidera, który z zadowoleniem ruszył do auta.

-Zbieramy się nic tu po nas! - rozkazał więc spojrzałem w stronę lidera Białych garniaków i kiwnąłem w jego stronę, a następnie ruszyłem do środkowego wozu aby wsiąść do niego. Dziękowałem Bogu iż nie musiałem być katem gdyż raczej bym tego nie wytrzymał. - Masz szczęście! - burknął ojciec, który chyba był zawiedziony tym, że obyło się bez strzelania i bez śmierci niewinnego człowieka. Spojrzałem za szybę czując w głębi duszy spokój, którego nie mogłem odnaleźć od rana przez to co miało się dziś wydarzyć. Oparłem głowę o szybę i odetchnąłem z ulgą.

-Mówiłem iż zabijanie jest złe i nic by nie wzniosło - odparłem cichym głosem, ale tak aby jednak ojciec usłyszał.

-Strach to najlepsze ze wszystkich uczuć i dzięki nim można władać! Nie wiesz co to za uczucie więc nie kwestionuj mych wyborów!

-Nie kwestionuje - odrzekłem spuszczając głowę w dół gdyż nie chciałem kolejnej kłótni. Wystarczająco był niezadowolony z tego iż nie otrzymał tego co chciał gdyż wyszło na moje, a nie na jego.

-Mam taką nadzieję - odparł i jechaliśmy w stronę domu, ale nie zatrzymaliśmy się aby zjechać do willi tylko jechaliśmy dalej. Nie rozumiałem o co chodzi, ale gdy zatrzymaliśmy się na Rithów na magazynie aż się zdziwiłem co my tu robimy.

-Co tu robimy? - spytałem wysiadając za ojcem z wozu.

-Chodź - powiedział więc posłusznie ruszyłem za nim i weszliśmy do wnętrza budynku, który służył za magazyn. Nie zdziwiło mnie to iż są tu narkotyki czy broń, a nawet inne nielegalne rzeczy, którymi handluje nasza mafia od lat.

-Po co my tu jesteśmy? - zapytałem kolejny raz w ciągu czasu aby w końcu dostać sensowną odpowiedź.

-Po to - odparł i podał mi torebkę z białym proszkiem.

-Co to? - zapytałem przyglądając się woreczkowi.

-Nowy narkotyk - poinformował mnie i poczułem obrzydzenie do torebki.

-To jest czysta śmierć - rzekłem wpatrując się z obrzydzeniem na to o trzymałem w dłoniach.

-Chcę abyś przetestował je - rzekł idąc prosto przed siebie po magazynie, a ja stałem w miejscu. Wmurowało mnie dosłownie i nie potrafiłem się ruszyć. Nigdy nie brałem narkotyków i nie miałem zamiaru brać tym bardziej biorąc pod uwagę to iż nie wiem co to za skład w sobie ma.

-Nie - odpowiedziałem cicho.

-Co?

-Nie wezmę narkotyków. Nigdy nie wciągałem i nie mam zamiaru! Jestem czysty i chce zostać takim. Wiem co człowiek potrafi zrobić po takim świństwie!

-Nie chcesz uwolnienia? To najlepszy towar importowany z Europy! Wiesz jakie to jest tutaj cenione?

-Mam to gdzieś - odparłem odkładając worek na swoje miejsce - nie chce tego widzieć na oczy!

-Marco by nie odmówił spróbowania nowego towaru!

-Nie jestem Marco i nigdy nim nie będę! Tak samo jak on nie będzie mną! Nie mam zamiaru brać tego czegoś i psuć sobie głowy!

-To jest środek, który może pozbyć się twoich napadów paniki!

-Wolę się udusić - burknąłem patrząc mu hardo w oczy, które mówiły iż nie jest zadowolony moim zachowaniem.
Złapał mnie nagle za kark przez to moje ciało spięło się całe.

-Wciągniesz to i tyle - warknął do mego ucha, a ja kiwnąłem głową przecząco.

-Jeśli potrzebujesz królika doświadczalnego to z pewnością nie jestem nim ja - wyrwałem się z jego uścisku kierując się do wyjścia z magazynu. Zaciskałem dłonie w pięści i starałem się opanować, a na karku czułem nadal to nie przyjemne uczucie zaciskania dłoni.

-Gregory wracaj tu! - krzyknął za mną, ale ja miałem to gdzieś. Wsiadłem do auta i zająłem swoje miejsce w terenówce.

-Wszystko okey? - spytał się mnie Roy na co kiwnąłem potwierdzająco głową gdyż nie chciałem odpowiadać na jego pytanie. Czekaliśmy chwilę na to aż ojciec przyszedł do samochodu z teczką. - Możemy jechać szefie?

-Tak - odparł więc w ten sposób dopiero po dodatkowej pół godzinie dojechaliśmy pod wille Lordów. Wysiadłem z auta i od razu skierowałem się do drzwi frontowy - Gregory zapraszam do siedziby!

-Idę - warknąłem czując iż nie jestem w stanie nawet zobaczyć co u Erwina, a telefon zostawiłem w pokoju. Z cichym westchnięciem ruszyłem w stronę siedziby i miałem dziwne przeczucie iż szybko stamtąd nie wyjdę. Wszedłem za nim do głównej sali i usiadłem po prawicy zastanawiając się, dlaczego jestem tutaj wezwany. Nagle teczka, którą wziął ze sobą z magazynu. - Co to?

-Sprawdź sobie - odparł więc otworzyłem teczkę zerknąć do środka na papiery. Od razu w oczy rzucił mi się wielki napis Mokotów.

-Co to znaczy? - zapytałem spuszczając wzrok z tekstu na ojca.

-To jest wszystko na temat Mokotowa - rzekł z uśmiechem na ustach.

-Nie będę tego czytać - odparłem odsuwając to w jego stronę.

-Dlaczego? Nie chcesz poznać prawdy o Mokotowie? - zapytał z szatańskim uśmiechem i choć ciekawość mnie zjadała to wiedziałem iż nie powinienem.

-Nie muszę znać prawdy - powiedziałem z uśmiechem na ustach - wiem wystarczająco z tego co mi powiedziano!

-Jednak wydaje mi się, że jednak nie wiesz co robili oni - burknął i przesunął teczkę w moją stronę.

-Nie chcę tego czytać. Nie potrzebuję wiedzieć prawdy o nich jeśli starasz się mnie zniechęcisz do rodzinny Erwina, to coś ci nie idzie!

-Chce cię tylko uświadomić kim oni są! - jego zimny ton głosu sprowadził mnie na ziemię.

-Nie potrzebuje tego. Wiem kim są teraz nie tym kim byli wcześniej. Dobrze wiem iż nie byli święci, ale nikt nie jest i dobrze wiesz o tym.

-Zatrzymaj dla siebie to - rzekł i ruszył do wyjścia, a za nim poszedł Leon, którzy zniknęli zostawiają mnie samego. Zerknąłem na teczkę wiedząc iż nie powinienem, dlatego wstałem od stołu i wziąłem teczkę w swoje ręce. Opuściłem sale delikatnie sunąć palcami po ścianach. Czułem iż ojciec ojciec stara się namieszać mi w głowie i naprawdę czułem się zagubiony, ale chciałem żeby wszystko się ułożyło. Położyłem teczkę u siebie na stoliku wiedząc iż później oddam ją Erwinowi. Skoro mowa o moim diabełku to był na zewnątrz i spędzał czas z moją paczką. Byłem im wdzięczny iż zajęli się nim przez ten czas. Ruszyłem w ich stronę aby dosiąść się na trawie i spędzić z nimi czas.

-Hej Jess i Daniel - przywitałem się z nimi siadając przy nich.

-Cześć wężu - powiedzieli praktycznie w tym samym czasie. Zasiadłem na trawie i oparłem się plecami o rozgrzaną ziemię. Założyłem ręce za głowę i wziąłem głęboki wdech.

-Gdzie byłeś Monte?

-Byłem załatwić z ojcem kilka spraw gdyż wymagał ode mnie - odparłem szczerze do niego i pogłaskałem go po plecach, a on nagle położył się opierając kawałek pleców oraz głowę o moją klatkę piersiową.

-Coś ciekawego? - zapytał Daniel siedzący po mojej lewej stronie.

-Nieszczególnie - odpowiedziałem i zatopiłem dłoń w kosmykach włosów Erwina.

Co jest w tej teczce?
Do czego chce doprowadzić Duarte?

2204 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro