Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przykra rzeczywistość?

No i niestety to ostatni rozdział i kończmy maraton :c
Witam wszystkich serdecznie!
Co tak u was?
Jak u was jest pogoda?
Dopisują humorki?
Oj dziś będzie się działo w rozdziale będzie istne Kongo??!
Jesteśmy już tuż tuż przy końcu drugiego segmentu, a potem zacznie się zabawa!
Miłego dzionka życzę!!!

Perspektywa Hanka

Piątek piękny dzień tygodnia, który oznaczał weekend i wolne. Jednak dziś miałem na wieczorną służbę i naprawdę nie chciało mi się dziś wybierać do pracy, ale musiałem do szefa przejść i poprosić na trzy dni wolnego od jutra. Dante mi napisał, że są w drodze i późnym wieczorem powinni być już w Coco. Miałem tylko cichą nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nie będzie problemów z dojazdem dla nich. Westchnąłem ciężko i podniosłem się z łóżka. Bałem się o to co może się stać, ale to nie było jakieś szczególnie ciężkie wyzwanie dla naszej jednostki. Chociaż może mógł być problem taki, że nie dogadają się dwie strony medalu i może powstać konflikt. Lecz wierzyłem w to iż Rightwill oraz Chak ogarną wszystkie sprawy i rozwiążą wszelakie powstałe bezsensownie konflikty. Podniosłem się powoli z łóżka i choć było popołudnie to nie powinienem tyle leniuchować. Miałem mieć poranne godziny służby to jednak wymieniłem je na nocne aby nie widzieć już więcej na oczy 02. Zdrajcy, który wystawił mnie perfidnie na Lordów i miał nadzieję chyba na to, że pozbędzie się mnie. Przykre, że ktoś tak wysoko postawiony w policji, okazuje się takim chujem. Priorytetem dla niego było popisanie się Wielkiemu Morte. W sumie też nie byłem lepszy gdyż trochę podlizałem się mu, uznając jego władze, ale tylko dlatego, że musiałem przeżyć. Jednak gdy wyrzucono nas przy radiowozie w tym dniu, a Lordowie odjechali zostawiając nas samych. Spojrzałem na Owena.

-Nic ci nie jest? - spytał cicho i idealnie udawał przestraszenie, ale tak naprawdę już znałem prawdę o nim. Był wtyczką, bo nie ma szans na to aby ktoś znał trasę, którą wybierzemy i będziemy robić egzamin. Przecież to on ustalał wszystko

-Nic - warknąłem i rzuciłem mu kluczyki przez to spojrzał na mnie zdziwiony, ale je złapał - wracam do domu.

-Nie autem? - zapytał zdziwiony i pokazał mi kluczyki w swych palcach.

-Muszę się przejść - odparłem nie zwracając uwagi na mężczyznę. Musiałem ochłonąć i wiedziałem, że nie będzie to takie łatwe.

Dlatego od wtorku chodziłem tylko na zmiany gdzie był Riley, bo przynajmniej czułem się bezpieczny w jego otoczeniu i wiem, że nie wystawiłby mnie na śmierć jak to zrobił 02. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do łazienki aby wziąć szybki prysznic i odświeżyć się przed pracą. Ściągnąłem bokserki i wszedłem pod prysznic, a następnie puściłem chłodną wodę z słuchawki. Umyłem się bardzo szybko i dokładnie. Musiałem do Kuia jeszcze przedzwonić na telefon gdyż chciałem coś uzgodnić z nim. Jednak najpierw ubrać się i może coś zrobić do jedzenia. Nie miałem dziś dobrego dnia i nastroju. Może przez to iż ostatnio dużo się działo. Napady to porwania, groźby i jeszcze Lordowie, którzy mnie obserwowali sporadycznie, ale jednak pilnowali mnie. Ubrałem się w mundur i wyszedłem z łazienki gotowy na służbę do której miałem jeszcze z godzinę. Nie spieszyłem się gdyż nie było sensu dziś na to. Wziąłem telefon ze stołu i wybrałem numer do Kuia. Usiadłem przy stoliku w kuchni i spojrzałem za okno obserwując spokojny ruch drogowy. Ludzie teraz idą do pracy bądź wracają z niej więc będą korki na niektórych ulicach. Może przeczekamy największy ruch i będziemy mogli wyjechać gdy będzie lżej na drogach, bo nie będą zakorkowane. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci zaczynałem się martwić, ale przy czwartym odebrał w końcu.

-O co chodzi Hank?

-Przepraszam, że dzwonię - powiedziałem cicho - ale chciałbym pomóc w akcji i mam kilka informacji. Bardzo ważnych informacji.

-Nie jest to rozmowa na telefon czyż nie?

-No nie jest zbytnio - poparłem go - ale nie chce z tym czekać. Gdzie jesteście?

-Jestem już w Mokotowskiej willi. Sprawdzam stan wszystkiego oraz zabezpieczenia. Nie wchodziłeś na teren willi?

-Nie wchodziłem - odparłem - nie chciałem ryzykować tym iż może coś się stać. Wie pan panie Kui, że często są zabezpieczenia.

-Właśnie były one uruchomione i nie naruszone - oznajmił - dobra, ale przejdźmy do tego co chcesz.

-Zwiedziłem wszystkie cmentarze. Nie ma go nigdzie. Czy jest jeszcze coś gdzie mogliby pochować?

-Devon Montanha był pochowany u nas w mieście więc nie znalazłeś żadnego grobu?

-Znalazłem groby związane z Montanhami, ale nikogo o kogo nam chodzi - rzekłem smętnie.

-Dlaczego słyszę zrezygnowanie w twoim głosie?

-Mam powiedzieć prawdę? - patrzyłem się przez okno zastanawiając się czy to dobry wybór.

-Tak chce usłyszeć od ciebie prawdę Hank. O co chodzi?

-Dałem się złapać przez Lordów na ich teren. Nie było go tam. Gadałem z Marco. Nie mówił, że żyje ani, że nie, ale jako Herdeiro ma bądź miał obowiązek osądzać tych co podpadli mafii - westchnąłem ciężko - nie ma szans na to aby on żył.

-Chcesz abym mu to powiedział?

-Chciałbym jutro osobiście z nim porozmawiać o tym panie Kui jak i wziąć udział.

-Czy masz jak się wytłumaczyć z tym u szefa policji?

-Po proszę o trzy dni wolnego - oznajmiłem - powinien mi dać, ponieważ wyrabiam ponad normę godziny.

-W sumie jutro powinniśmy już załatwić sprawę - mruknął cicho i zapewne nie do mnie, ale powiedział to na tyle głośno, że telefon wychwycił. -Bądź pod telefonem. Możliwe, że jutro po ciebie przyjedzie Pisicela i Dorian.

-Dobra - zgodziłem się - będę czekać na informacje.

-Nie zatrzymuje cię, bo pewnie pójdziesz zaraz do pracy.

-Tak będę się zbierać. Proszę nie mówić nic reszcie na razie o tym co wiem. Dobrze?

-Nie powiedziałbym tego gdyż straciliby nadzieję na to iż żyje, a ona ich napędza do zemsty. Nie wszystkich, ale chcą pomóc i to się liczy.

-Masz rację - kiwnąłem głową - dziękuję.

-Nie masz za co. Jakbyś coś wiedział bądź widział, że Lordowie coś planują. Ostrzeżenie wyślij.

-Na spokojnie po pilnuje wszystko, bo pewnie niektórzy będą przyjeżdżać stopniowo czyż nie?

-Tak - odparł - pilnuj dróg i staraj się pomóc jak zobaczysz oraz rozpoznasz naszych.

-Tak jest! Do jutra panie Kui! - pożegnałem się i ruszyłem do wyjścia z mieszkania. Gdyż przez okno zauważyłem, że właśnie 01 zajeżdża pod komendę. Zamknąłem drzwi od mieszkania i ruszyłem biegiem w dół po schodach, a potem przez ulicę przebiegłem. -Dzień dobry szef! - przywitałem się z Rileyem.

-Witaj Hank - uśmiechnął się - co tak wcześnie?

-Idealnie raczej - odparłem i podrapałem się po karku.

-O co chodzi?

-Mógłbym dostać od jutra wolne? - spytałem niepewnie, a on zaśmiał się.

-Na ile chcesz odpoczynku?

-Do poniedziałku? - mruknąłem nie będąc pewnym, ale wolałem o jeden dodatkowy dzień przedłużyć swój urlop.

-Wpiszę cię - rzekł - kiedy wracasz do 5city?

-Nie wiem w sumie - odpowiedziałem - ale pewnie nie długo.

-Nie powiem, ale szkoda będzie stracić takiego dobrego funkcjonariusza jak ty.

-Niestety szefie moje miejsce jest w tamtej jednostce i jestem do niej przywiązany. Chce wrócić do domu gdy nadejdzie do tego odpowiednia chwila - rzekłem spokojnym głosem, ale na moich ustach był delikatny uśmiech.

-Rozumiem to i naprawdę. Jednak no szkoda, bo naprawdę cię polubiłem - powiedział spokojnym głosem - chodź idziemy do biura ja się przebiorę ty pewnie weźmiesz osprzętowanie i wpiszemy cię na wolne. Po tym jedziemy na służbę!

-Jasne szef! - zgodziłem się z mężczyzną i ruszyliśmy do środka komendy. Rozeszliśmy się gdyż ja ruszyłem do zbrojowni, a szef do swojego biura. Po szybkim uzupełnieniu sprzętu policjanta, ruszyłem do biura szefa policji i zapukałem.

-Proszę!

-Gotowy! - oznajmiłem do mężczyzny i usiadłem na krześle.

-Daj chwilę ogarnę ci te wolne na jutro do poniedziałku i możesz sobie odpocząć od pracy.

-Dziękuję szef!

-Nie masz za co - zaśmiał się - wiesz, że jesteś chyba jedynym funkcjonariuszem policji, który z przyjemnością przychodzi do pracy i jeszcze bierze nadgodziny?

-Co poradzić szef, że tak już mam - odpowiedziałem - lubię pracować jeśli jest dobry klimat.

-To dobrze - zaczął coś pisać na komputerze i po chwili klikania w klawiaturę oraz myszkę oznajmił iż jest gotowe. Więc ruszyliśmy na parking aby wziąć radiowóz i wyjechać na miasto aby odbyć patrol. -Jak w ogóle zaczął ci się dzień?

-Wstałem gdzieś godzinę temu więc nie jest źle, a jest nawet git - odparłem.

-Mogę coś się ciebie zapytać?

-Oczywiście szef - powiedziałem siadając na miejscu pasażera - 98 plus jeden status 6 - zgłosiłem na radiu.

-Mam dziwne wrażenie, że unikasz 02 po tym jak ci zrobił test i go zdałeś.

-Zdałem? - powiedziałem w szoku, bo nie zostałem nawet poinformowany o tym.

-Nie wiedziałeś? - spytał i popatrzył na mnie gdy stanęliśmy w korku.

-Nie zostałem poinformowany - stwierdziłem - w sumie i tak chodzę w mundurze oficera więc mi nic to nie zmienia.

-Niby tak, ale masz więcej możliwości - stwierdził z uśmiechem.

-Nie potrzebuje szef i tak dużo robię.

-Tu muszę się zgodzić. Robisz dużo więcej niż jakikolwiek kadet czy też oficer. Od zawsze tak miałeś?

-Nie zawsze, ale dużo motywacji miałem aby ogarnąć się i robić do mnie to co należy.

-To dobrze, że tak zmotywowało cię aby być przykładnym policjantem.

-Tak szef - mruknąłem z uśmiechem i patrzyłem przez okno gdyż na radiu była cisza, a szef prowadził.

-68 zgłoszenie o 10-50 na Vespucci - padł komunikat - dwa auta pasażerskie. EMS już ruszyło na miejsce!

-98 plus 1, 10-76 na 10-50 - zgłosiłem na radiu, że jedziemy na zgłoszenie więc 01 włączył koguty i wyjechał z korku na pas przeciwny równoległy. Auta zsuwały się przed nami aby udostępnić drogę. Musieliśmy dojechać na miejsce w szybkim tempie gdyż w oddali słyszałem już syreny ambulansu. Oby nic nikomu się nie stało. Na miejsce dotarliśmy zaraz po ratownikach.

-Co się stało? - podeszliśmy do poszkodowanych, a raczej zrobił to szef gdy ja spojrzałem na auta. Potężna boczna sztuczka gdyż bok czerwonego auta był wgnieciony, a medycy zajmowali się drugim poszkodowanym, który potrzebował tej pomocy od razu. Nie lubiłem interwencji na drodze. Wolałem bardziej zatrzymania drogowe rozmowę z ludźmi, a nie zbierać ludzi z aut gdy są skrzywdzeni przez swoją głupotę. Po interwencji spisaniu zarzutów oczywiście został wypisany mandat za ten incydent. Dwie lawety zabrały auta i droga na nowo została otwarta po wypadku. Spędziliśmy z dwie godziny na tym i ominął nas napad na jubilera i kilka kasetek. Trochę słabo, ale w sumie nie przeszkadzało mi to.

-98 plus jeden, kod piąty do 10-50 - oznajmiłem na radiu i ruszyliśmy w końcu w drogę. -Nie lubię takich interwencji - mruknąłem.

-Nie lubisz się użerać z ludźmi co nie?- spytał, ale na jego ustach nadal był szeroki uśmiech.

-Lubię, ale nie w takich okolicznościach, ponieważ nie lubię cierpienia ludzi - oznajmiłem cicho i wyciągnąłem tablet aby obejrzeć czy są jakieś powiadomienia na które możemy podjechać i sprawdzić.
Nawet nie wiem kiedy wróciłem nawet do kawalerki, a z rana wstałem gdyż Kui o 23 mi napisał o której po mnie będą i co najważniejsze gdzie. Ubrałem się w ciemne ciuchy i co najważniejsze to będę musiał ukraść auto aby dostać się na miejsce spotkania.

Nie powiem trochę jadł mnie stres, ale miałem nadzieję, że wszystko się uda tak jak chcemy. Nie powiem, ale chciałbym zemścić się na Morte za to iż zabił mego przyjaciela za którym tęsknię cały czas. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Nie jadłem śniadania nie widziałem sensu w jedzeniu czegoś co mogłoby zostać zwrócone przez nerwy. Bałem się o to co może pójść źle, ale myślałem o minie Lorda, który zdziwi się na mój widok. Będę perfidnie się uśmiechać i celować do mężczyzny, który mimo iż jest rodziną Grzesia to jednak zrobił coś niewybaczalnego. Za coś co musi zapłacić teraz. Spakowałem najważniejsze rzeczy do plecaka i wyszedłem z domu zamykając drzwi za sobą. Ruszyłem do uliczki gdzie zawsze są samochody i nie każdy tam zamyka je więc najwięcej właśnie z niej jest powiadomień o kradzież samochodu. Wziąłem głęboki wdech i wyciągnąłem łom na wszelki wypadek gdyby auto jednak było zamknięte. Zdziwiłem się gdy drzwi się otworzyły więc wsiadłem szybko do wnętrza i odpaliłem samochód na kabelkach co nie należało do najłatwiejszych, ale nie miałem wyboru. Na twarzy miałem ubraną chustę więc na spokojnie nie musiałem się przejmować gdyż kolorystycznie dopasowałem się do gangu, który okrada i specjalizuje się w tym. Po chwili już zajechałem na mały parking gdzie był Dorian i Pisicela. Z uśmiechem na ustach schowałem auto w garażu do którego wjechałem. Policja znajdzie tak czy siak później auto.

-Hank! - widziałem ten uśmiech na ustach 101. Prawie miesiąc się nie  widzieliśmy i naprawdę stęskniłem się za nimi, ponieważ rozmowy przez telefon to nie to samo co na żywo.

-Pisi! - przytuliłem się do niego uśmiechając radośnie - Cieszę się chłopaki z tego, że was widzę.

-Po co nas mąciciel do ciebie wysłał? - zapytał Dorian.

-Mam kilka informacji jak i coś do pokazania - oznajmiłem, odsuwając od Pisiego.

-Co takiego?

-Nie tutaj. Wszystko ma tu uszy i lepiej porozmawiać w czasie jazdy - odparłem spokojnie, dlatego też ruszyliśmy na miasto gdyż potrzeba było kupić zakupy na dzisiejszy dzień. Po drodze na Mokotowską ziemię zatrzymaliśmy się, a do auta wpadł Potat. Zdziwiony zacząłem głaskać psiaka, który cieszył się na mój widok w końcu byłem w jednostce K9.
Na miejsce dojechaliśmy po chwili, a następnie przywitałem się ze wszystkimi moimi przyjaciółmi. Miałem ochotę trochę się popłakać na widok wszystkich i gdy zobaczyłem Erwina, który wyglądał o wiele lepiej od momentu gdy ostatni raz go widziałem. W jego oczach widziałem nadzieję, ale musiałem ją niestety zdruzgotać. Rozmowa z nim była najtrudniejsza i ta gasnąca nadzieja w jego oczach była najgorszą rzeczą, którą widziałem w ostatnim czasie.

-Rozumiem... więc wszystkich spotka ten sam los co i Grzesia - powiedział z zagryzionymi zębami i widać było po nim, że cierpi, ale zasłania ją nienawiścią. Czas leciał szybko i czułem strach, ale też adrenaline gdy ubierałem strój na siebie. Wszystko pędziło w niesamowitym tempie i nie chciałem aby nawet się zatrzymywał. Czas był kwestią względną i ruszyliśmy z willi w stronę Lordowskiej ziemi. Na moim ramieniu była zielona opaska aby rozróżniać się wśród wszystkich oddziałów, a było nas sporo. Byłem w grupie z Pisim, Frankiem, kilkoma Landrynkami i Dią. Byliśmy uderzeniową grupą, która miała złapać Morte i resztę, która będzie przy nim. Rozdzieliliśmy się z grupą Erwina i od razu szliśmy do siedziby, która była na mapie. Jeśli mam się poszczęści to powinniśmy złapać Morte w jego siedzibie chyba, że gdzieś jest na terenie to będzie wtedy problem. Po cichu weszliśmy do siedziby schodząc po schodach w dół. W dłoni trzymałem M4 i sprawnie oraz po ciuchaczu sprawdzaliśmy wszystkie drzwi po drodze.

-Tutaj jest główna siedziba - wyszeptał Dia.

-Na pół się dzielimy - mruknął Pisi, a my kiwnęliśmy głowami. Po chwili Franek zrobił z buta wjeżdżam. - Łapy, łapy!

-Klękać na ziemię!!! - krzyknąłem i wszyscy mierzyliśmy w nich z broni. Byli pod wielkim szokiem gdyż po chwili podnieśli ręce, a na twarzach nie mieli masek. Gdyż były na stole.
Nasi zakuli ich był tu Morte, brat Grzesia jakiś mężczyzna i chyba dwójka ochroniarzy. Zostali zakuci i wyciągnęli z siedziby na zewnątrz. - No i co teraz Wielki Morte? Hmmm? -  uśmiechnąłem się pod kominiarką.

-Tyyy - warknął - wiedziałem aby cię zabić!

-Trzeba było to zrobić gdy miałeś okazję - powiedziałem - teraz to ja mam władze nie ty!

-Nie denerwuj go, bo czekamy na szefów!

-Vida! - do nas doszła grupa Kuia wraz z kobietą i widać, że mężczyzna martwi się o kobietę.

Czy dowiedzą się prawdy?
Czy Gregory uratuję Lordów czy stanie po stronie Mokotowa?

2434 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro