Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przygotowania do wyjazdu!

Witam serdecznie w wtorkowym rozdziale!!!
28 część? No nieźle lecimy z tym, a dopiero drugi miesiąc wystawienia historii
Jak tam plany na dzisiejszy dzień?
Wyspani?
Dziś dosyć ciekawy rozdział można tak powiedzieć!
Miłego dzionka wszystkim życzę!

Perspektywa Capeli

Obudziłem się w swoim starym pokoju. Z Polą jeszcze się nie pogodziliśmy i chociaż widziałem ją kilka razy na szpitalu wiedziałem, że nie mam co jeszcze pochodzić do niej. Zaczęło ją denerwować to iż spędzam więcej czasu w pracy niż w domu, a jak jestem w domu to jestem przybity. Jednak ciężko było mi się pogodzić z tym iż mój przyjaciel stracił życie w taki, a nie inny sposób. Na szczęście ojciec mnie przygarnął gdy ona wyrzuciła mnie z domu twierdząc póki się nie ogarnę to mam nie wracać. Miałem nadzieję, że to wszystko się ułoży. Podniosłem się do siadu i przetarłem dłonią zaspane oczy. Wstałem wcześniej niż powinienem, ale nie mogłem spać. Martwiłem się o to co ma się dziać. Chciałem pomóc Erwinowi w tym ataku na Lordach i zemście. W sumie nie bałem się umrzeć, ale nie chciałem aby ktoś więcej został skrzywdzony. Wstałem z łóżka i oparłem na kolana nie wiedząc dlaczego. Nagle tak zrobiło mi się słabo i zacząłem oddychać ciężej. Dostałem ataku, a tabletki na moją przypadłość były w kuchni, a raczej powinny być. Problem pojawił się taki iż nie mogłem się podnieść, a upadkiem zrobiłem głośny hałas. Dawno nie miałem ataku, który powodował nawroty depresyjnych myśli. Zamknąłem oczy i schowałem głowę w ramionach aby choć trochę zastopować ten atak.

-Dante!? Co się dzieje? - usłyszałem głos ojca jak przez mgłę.

-Ttabletki - wyszeptałem chociaż nie wiem czy usłyszał. Po chwili poczułem jak mnie podnosi ktoś, ale skuliłem się bardziej.

-No już to ja - popatrzyłem na niego spod przymrużonych oczu, a on podał mi tabletki ze szklanką wody. Połknąłem tabletkę i popiłem wodą, którą trochę się zachłysnąłem, ale Rightwill oklepał mnie po plecach. -No już - powiedział cicho i patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem.

-Pprzepraszam - wyszeptałem, a on zgarnął mnie w swoje ramiona. Wtuliłem się w niego i powoli uspakajałem.

-Nie miałeś tak długo ataków to dlaczego dziś?

-Po prostu za dużo się dzieje ostatnio - odpowiedziałem cicho i przymknąłem powieki wtulając się w niego bardziej.

-Chodź zrobię ci melissy na uspokojenie - powiedział i podniósł mnie na równe nogi na które oczywiście wstałem bez słów.
Przeze mnie nie wyspał się, ale nie poradziłem nic na to iż dostałem ataku. Gdy wybiła godzina szósta przygotowaliśmy się do pracy, a po pół godzinie byliśmy w drodze na komendę. Dziś mieliśmy dowiedzieć się kto będzie w stanie zaryzykować swoim życiem aby zaatakować wrogą mafię i pomóc Zakonowi oraz Burgershotowi. Gdy wszedliśmy do komisariatu na wstępie przy biurze stało sporo osób, a wśród nich Pisicela.

-Co się dzieje Janek?

-Wszyscy jesteśmy chętni aby uczestniczyć w tej akcji - odpowiedział na moje pytanie, a ja spojrzałem na Rightwilla.

-Wszyscy chętni niech idą do sali konferencyjnej, a ja zadzwonię do Chaka aby przyjechał. Zastanówcie się jeszcze czy na pewno jesteście gotowi zaryzykować aż tak swoje życie.

-Tak jest szef! - wszyscy skierowali się na górę, ale Janek został.

-Co jest? - spytałem

-Jesteś pewny Dantuś?

-Tak jestem.

-A Pola wie?

-Jeszcze jej nie mówiłem, ale mam zamiar dziś porozmawiać z nią - westchnąłem cicho.

-Oby, bo bez pożegnania raczej z nią nie wyjdziesz co nie? Nie miałeś tego w planach?

-Może - odpowiedziałem, a biura wyszedł mój ojciec.

-Pisicela poczekasz na Chaka i Knucklesa przed komendą.

-Najlepiej będzie jak wjadą na dolny parking, bo już kradli nam auta pod komendą dziś.

-Dobrze - kiwnął głową - więc idź już, a ty Dante chodź za mną.

-Dobrze - odparłem i ruszyliśmy na górę. Następnie przybył Erwin wraz z chińczykiem, a potem czas leciał szybko w sali gdzie odbywało się nasze spotkanie. Lecz gdy zakwestionowali nasze ubiory Sony zapytał co mamy w takim razie ubrać.

-Czyli styl bojówkarski mamy tak?

-Najlepiej by było dla bezpieczeństwa nas wszystkich - odrzekł chińczyk siwowłosemu.

-Trzeba było by zmodyfikować nasze mundury - stwierdziłem.

-Carbonara ci pokaże jak je najlepiej zmodyfikować - stwierdził Kui, który spojrzał na Erwina.

-Już dzwonię - mruknął i opuścił pomieszczenie aby zadzwonić.
-Będzie za pięć minut.

-Dante idź już pod komendę. Wierzę iż załatwisz wszystko dobrze - Sony skierował do mnie te słowa

-Spokojnie wiem jakie rozmiary - odparłem i wyszedłem z sali z uśmiechem aby skierować się na parking. Chwila odpoczynku niż służba czemu nie. Przeszedłem obok mojej szafki i wyciągnąłem odpowiednie zapiski, a następnie szybko przebrałem się w cywilne ciuchy, które miałem zawsze na zapas w szafce. Wzrokiem zapamiętałem kto idzie z nami więc to była tylko kwestia czasu aż zamówimy ubrania na akcję. Wyszedłem z komendy, a pod nią podjechać piękny zielony Nissan GTR LB z niskim zawieszeniem. Oczy mi się zaświeciły gdy zobaczyłem ten wóz. Wszedłem do środka auta, które wnętrze było całe czarne z zielonymi detalami.

-Siema Dante! To gdzie jedziemy załatwić nam ciuchy?

-Hej Cabro. Masz wszystkie informacje o swoich aby im załatwić ciuchy?

-Tak spokojnie my wiemy o wszystkim o swoich - odparł i z piskiem opon wyjechał spod komendy. - To na którą hurtownie jedziemy?

-Na zaufaną - odparłem - zawsze w ciągu dnia potrafią zrobić wiele kopi różnych stroi - stwierdziłem i ustawiłem na panelu w aucie lokalizację gdzie mamy się kierować.

-Wiesz, że wybiorę jak najbardziej bojówkarskie?

-Wiem i raczej takie też mają być - odpowiedziałem spokojnie i zerknąłem za szybę bardziej opierając się o zagłówek fotela. Byłem trochę osłabiony przez dzisiejszy atak, ale starałem się dzielnie przezwyciężyć skutki uboczne takie jak otępienie, zawroty głowy i osłabienie. Zamknąłem oczy ufając iż Carbonara nie zabiję nas po drodze, ale w sumie biorąc pod uwagę to iż jest najlepszym kierowcą w mieście to raczej, to się nigdy nie wydarzy.

-Wszystko w porządku? - spytał i zerknął na mnie, a ja kiwnąłem głową na tak, bo nie miałem siły na to aby mu tłumaczyć co ze mną jest nie tak, a poza tym nie chciałem aby ktoś więcej wiedział. Im mniej osób wie tym więcej się wyśpi. Po kilku minutach jazdy byliśmy pod hurtownią jak i największym sklepie odzieżowym w całym mieście. Wysiadłem z auta i zamknąłem delikatnie drzwi za sobą. -Dobra więc najpierw próbujemy się ubierać, a potem wybierzemy może najlepsze opcje?

-W sumie to nie jest najgłupszy pomysł - stwierdziłem na jego propozycję więc wszedliśmy do środka budynku i zaczęliśmy się rozglądać po całym asortymencie za czymś ciekawym aby wybrać odpowiedni strój. Wybraliśmy kilka najlepszych rzeczy, które wpadły nam w oczy i potem nawzajem przebraliśmy się aby pokazać to co wyszło. Trochę nam to zajęło, ale wybraliśmy optymalnie najlepszą wersję. Czarną bluzę, szare spodnie bojówkarskie, kamizelkę kuloodporną również koloru czerni, a do tego szary pas na broń i radio. Do tego oczywiście czarne wysokie buty. Strój był z lekkich przewiewnych materiałów, ale też dobrze trzymały ciepło. Zgodziłem się w sumie na spodnie, które jak się okazały były Mokotowskimi, ale nie zgodziłem się na piaskowe gdyż zbyt bardzo widoczne, a to tylko ryzyko. Dlatego też zdecydowaliśmy się na odcień szarości, a raczej ją zdecydowałem aby wziąć taki kolor jeśli mieliśmy iść na kompromis. Gdy wybraliśmy cały strój z dodatkami, podszedłem do lady.

-Dzień dobry chciałbym ten strój razy pięćdziesiąt poprosić - zwróciłem się do mężczyzny, który na mnie popatrzył się z podniesioną brwią. Wyciągnąłem odznakę i pokazałem gościowi.

-Aaaa pan Capela jasne oczywiście rozumiem razy 50 tak?

-Tak - odparłem.

-Na jaki czas oczekiwania?

-Fajnie byłoby jakby było jutro - odparłem i podałem mu listę wymiarów, którą zmodyfikowałem gdy bawiliśmy się w przebieranki. Wymiary były oczywiście nas wszystkich.

-Postaramy się na jutro popołudniu załatwić całe zamówienie. Proszę podpisywać tu i tu - wyciągnął fakturę więc wziąłem długopis i walnąłem dwa podpisy ówcześnie na szybko czytając. Wolałem mieć pewność do tego co podpisuje. -Dziękuję bardzo, a moi ludzie już się będą tym zajmować - powiedział i wziął strój, który wykonaliśmy w tym czasie.

-Dobrze w takim razie do widzenia - powiedziałem i skierowałem się do wyjścia z sklepu. Za mną ruszył Carbo i czułem jego wzrok na sobie. -O co chodzi? - spytałem cicho. Mimo wybierania stroju nadal było mi zdecydowanie jeszcze słabo, ale dopóki świat nie będzie się kręcić mi przed oczami to będzie dobrze. Wyszedłem na słońce i czarne plamki zaczęły pojawiać się mi przed oczami. Zacząłem mrugać oczami, ale nie za bardzo to pomagało. Może przez to iż śniadania nie jadłem.

-Na pewno wszystko z tobą w porządku? - zapytał więc chciałem mu odpowiedzieć, ale moje nogi nagle stały się jak z waty, a gdyby nie Carbo to zaliczył bym mocne 10-50 o ziemię. -Może powinien obejrzeć cię lekarz? - spytał do mojego ucha, a jego ramiona szczelnie mnie obejmowały w pasie abym nie upadł.

-Wszystko ze mną w porządku - odpowiedziałem cicho, a on wtulił mnie w swoją klatkę piersiową.

-Nie widać tego... Jedziemy na szpital niech ktoś cię obejrzy, bo to nie jest normalne. Dasz radę iść? - spytał, a ja zerknąłem na swoje nogi, które dalej były jak z waty i nie dało się na nich ustać. -Czyli nie - odpowiedział sam sobie i obrócił mnie do siebie iż widziałem jego twarz, a po chwili wziął mnie na ręce. Zdziwiony nagłym czynem siwowłosego nie zdołałem nawet zaprzeczyć gdy on zaczął iść w stronę zaparkowanego auta. Schowałem twarz w jego ramieniu gdyż czułem się zawstydzony tym iż musi mi pomagać. Po chwili poczułem jak wsadza mnie do auta i zapina pas bezpieczeństwa.

-Umiem sam - mruknąłem, a on zamknął drzwi od samochodu i po chwili wsiadł na miejsce kierowcy.

-Wiem, że umiesz, ale nie wyglądasz najlepiej - odparł i ruszył z piskiem opon z miejsca. Zacząłem myśleć iż on tak już ma, że musi z piskiem opon wyjechać. Skierował się na szpital, a bardzo nie chciałem tam wylądować. Jednak wiedziałem iż chwilę na szpitalu będę musiał posiedzieć. Dosyć prędko dojechaliśmy na miejsce, a Carbo zaparkował na górze aby było szybciej dostać się do medyków. Wziął mnie przez ramię i opierając się o niego weszliśmy do środka izby przyjęć.- Czy jest tu jakiś medyk?

-O co chodzi? - spytał głos, który znałem aż za dobrze. Pola wyszła z pokoju lekarskiego za lady. - Nie mów mi, że znowu nie widziałeś lekarstw - warknęła, a ja spuściłem głowę w dół. -Do gabinetu - odparła i zaczęła prowadzić.

-Jakich leków?

-To nie ważne - mruknąłem i po chwili zostałem położony na fotel na którym oparłem się wygodnie.

-Kiedy to się stało? - spytała i zaczęła coś grzebać po szafkach.

-Nad ranem gdzieś w okolicach czwartej może piątej nie wiem - odpowiedziałem i poczułem jak wbija mi igłę do ciała oraz wpina weflon.

-To powinno ci pomóc wrócić do pełni siły - odpowiedziała i podpięła pode mnie jakiś worek. Zamknąłem oczy i wziąłem głębszy wdech. Musiałem z nią porozmawiać na ten temat. Nie żebym kwestionował swoje umiejętności, ale nie chciałem jej zostawiać bez pożegnania nawet jeśli jesteśmy pokłóceni.

-Carbo mógłbyś opuścić pokój na chwilę? - zwróciłem się do mężczyzny, który chyba opuścił pokój gdyż było słychać zamykające się drzwi. -Pola możemy porozmawiać przez chwilę?

-Czego chcesz ode mnie? Już się uspokoiłeś czy jeszcze nie?

-Jutro bądź pojutrze wyjeżdżam na tajną misję. Prawdopodobieństwo przeżycia jest słaba i... - westchnąłem nie otwierąc oczu -... chciałem się po prostu pożegnać jeśli bym nie wrócił.

-Jedziesz, a masz problemy z psychiką! Czy ty jesteś mądry aby tak ryzykować?

-To moja praca - odpowiedziałem i spojrzałem na nią - nie zrezygnuje z tego i nie zmienię się już Pola! Dobrze o tym wiesz.

-Co on robił z tobą tutaj?

-Pomagał mi w czymś - odparłem szczerze - nie mogę powiedzieć nic więcej. Rightwill kazał aby ta akcja była intognito. Przepraszam.

-Trochę za późno na przeprosiny - odpowiedziała stojąc plecami do mnie, a ja westchnąłem ciężko. Dzięki witaminom czułem się już lepiej, ale jeszcze trochę czasu mi zajmie aż spłyną całe do końca.

-Wiem - odpowiedziałem, a po dziesięciu minutach odpięła mnie i wyciągnęła weflon z ramienia przykładając gazik do dziurki. -Dziękuję - mruknąłem i zsunąłem się z fotela. Trochę problem był z utrzymaniem się na nogach, ale nie chciałem jej teraz przeszkadzać, bo ta informacja mogła ją zszokować. Dlatego też tak mnie potraktowała jak nie inaczej. Wyszedłem z pokoju i trafiłem na Carbo, który spojrzał na mnie z czymś czego w jego brązowych oczach nie mogłem rozpoznać.

-Wszystko w porządku?

-Yhym. Możesz odwieźć mnie na komendę? - spytałem cicho i odwróciłem głowę w bok.

-Gdy mi praktycznie zsunąłeś na ziemię nie ma szans!

-Chcę iść do taty - mruknąłem i ruszyłem do wyjścia z korytarza do izby, a z niej na parking.

-Taty?! - spytał zszokowany i dogonił mnie, ale nie odpowiedziałem mu na to zapytanie. Nie powinienem tego mówić. Tak więc ruszyliśmy w drogę powrotną do komendy pod którą zaparkował Carbo. Od razu zauważyłem Rightwilla stojącego przy schodach więc zapewne musiał dostać już poinformowanie o moim stanie.

-Dzięki Nico - pożegnałem się i wyszedłem z auta zamykając za sobą drzwi. Ruszyłem w stronę siwowłosego, który na mnie czekał, a jak wszedłem po schodach i stanąłem na przeciwko niego. Wtulił mnie w siebie, co było mi teraz potrzebne.

-Trzeba było powiedzieć, że nie czujesz się najlepiej. Odwiozę cię do domu abyś odpoczął, a ja zajmę się twoją pracą z dziś.

-Dam radę.. - nie dał mi dokończyć.

-To nie jest prośba, a rozkaz. Mogłem się domyślić, że coś jest z tobą nie tak.

-Przepraszam - mruknąłem, a on spojrzał na parking więc kontem oka zauważyłem iż Carbo nie odjechał nadal.

-Chodź podwiozę cię do domu.

-Dostałem już witaminy jest dobrze - odparłem i ruszyłem za nim gdy wypuścił mnie z ramion.

-Nie będę ryzykować tym, że coś mogłoby ci się stać. Masz być pełni siły aby jutro wyruszyć w drogę.

-Dobrze.

Czyżby carberla?
Czy wszystko wyjdzie bez komplikacji?

2169 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro