Proszę wróć do mnie
Witam serdecznie wszystkich w sobotnim rozdziale!
Jak tam u was?
Jakieś plany na weekendzik?
Ja w sumie skupiam się teraz aby napisać jak najwięcej książki!
Może ten tego jakiś nocny dziś? Co wy na to?
Życzę wam miłego dzionka!
Od zabicia Monte minął tydzień. Jednak w miarę funkcjonowałem, ale tylko dla rodziny. Uśmiechałem się dla nich i próbowałem wrócić do starego siebie, ale nie potrafiłem. Ta pustka w środku zbyt mocno oddziałowywała na mnie i moje samopoczucie, które musiałem ukrywać. Nie byłem już tak bardzo ruchliwy i energiczny jakby moje ADHD zniknęło. Jak nigdy nie mogłem usiedzieć w miejscu to teraz nie chciałem nawet się ruszać. Leżałem w łóżku i zastanawiałem się co mam ze sobą zrobić. Nadchodziła kolejną noc, a ja bałem się, że będzie jeszcze gorsza niż ostatnia. Kraina snów nie była mi przychylna, a ja nie chciałem nawet w niej się zatapiać. Jednak przez leki, którymi faszerował mnie Dia, zasypiałem jednak sen nie był czymś oczekiwanym. Mulat spał u mnie w mieszkaniu przez to czułem się cały czas obserwowany. Nie chciałem brać tych jebanych lekarstw, które mnie otępiały i miały pomóc, bo nie pomagały mi wcale.
Wokół mnie był mrok, a na końcu tunelu światło. Bałem się tego co zobaczę na końcu, ale wiedziałem, że jak tu zostanę to może stać się coś gorszego. Więc ruszyłem do przodu przed siebie. Światło było coraz mocniejsze przez to musiałem przysłonić je dłonią aby móc widzieć to gdzie idę. Jednak musiałem jeszcze przymrużyć oczy, bo światło słońca dosyć mocno mnie raziło. Nagle znalazłem się przed ścianą, którą zbyt dobrze znałem. Wiedziałem co już mnie tu czeka. Poczułem jak gardło zaciska się i nie mogłem nawet przełknąć śliny. Przymknąłem na chwilę powieki, a gdy je otworzyłem wokół było pełno krwi, a moje dłonie również. Zacząłem się niespokojnie trząść i czułem jak panika ogarnia moje serce.
-Ja chce się już obudzić! - wyłkałem drżącym głosem i nie chciałem na to patrzeć, ale coś blokowało mnie. Nagle poczułem dłoń na swoim ramieniu i zdrętwiałem ze strachu.
-To twoja wina...Przez ciebie... jesteś winny - słysząc ten głos zacząłem płakać jeszcze bardziej i nie wiem kiedy upadłem na ziemię, która była nadal pokryta krwią. Bałem się, naprawdę bałem, bo miał rację.
-Przepraszam Gregory tak bardzo przepraszam - wyszeptałem czując dłoń na głowie.
-Powinieneś umrzeć tamtego wieczoru - te słowa spowodowały, że jeszcze bardziej nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Zacząłem się dusić aż nie usłyszałem przeładowania pistoletu. Oparłem głowę o ziemię czekając aż w końcu mnie zabiję. Gdy w końcu usłyszałem huk.
Podniosłem się zdyszany i przerażony snem. Śnił mi się od tygodnia tak samo tylko, że każdy kolejny z nich był jeszcze gorszy od poprzedniego. Szczęściem było w nieszczęściu to, że moje pobudki kończyły się niemym krzykiem cierpienia i bólu. Była czwarta nad ranem nie wiedząc co zrobić aby się uspokoić wtuliłem się w poduszkę wiedząc, że nie zasnę już w ogóle. Nie chciałem snu i wiedziałem, że kolejny dzień zacznę z worami pod oczami, które będę musiał zatuszować. Poczułem jak łzy starają się wypłynąć z moich oczu, ale powstrzymałem je. Tak bardzo brakowało mi dotyku Grzesia i tego jego pocałunków na dobranoc. Wstałem z łóżka i smętnie wyszedłem z pokoju po cichu. Chciałem w końcu być sam, ale nie mogłem, bo Heidi wymyśliła sobie to, że muszę mieć opiekuna. Jeśli miałem sobie coś zrobić to bym to zrobił już wcześniej. Jednak nie myślałem o tym. Jeszcze nie teraz. Może byłem załamany i czułem jak jest mi źle, ale czułem jak coraz bardziej się pogrążam w bólu z którym sobie nie radzę. Nawet leki nie pomagają. Wszedłem do toalety i spojrzałem na siebie w lustrze. Wyglądałem jak wrak człowieka mimo iż jadłem i piłem, ale psychicznie upadałem coraz bardziej. Wytarłem samotną łzę, która spłynęła po moim policzku gdyż jak spojrzałem w stronę wanny wspomnienia wracały. Widziałem siebie i jego gdy wspólnie wzięliśmy naszą kąpiel. Pamiętałem zbyt dobrze ten moment to było pierwsze nasze zbliżenie, które spowodowało u mnie tyle emocji, ale też potwierdziło, że kocham go. Pomimo tego, że było mi ciężko to przyznać przed nim, ale on cierpliwie czekał. W głowie usłyszałem w jego cichy głos gdy pytał się w wannie o moje pozwolenie.
-Czy chcesz tego?
-Chce.
-Chcę abyś wrócił tu do mnie i mógł na nowo przytulić - wyszeptałem i opadłem na płytki. Potrzebowałem go był całym moim życiem. Był moją słabością, a zarazem siłą. Był moim światłem w mrocznym życiu, które się pojawiło i nie chciało odejść, a płomyk światła zniknął już na zawsze. Umarł wraz z brunetem. Chciałem go tak bardzo przeprosić za te wszystkie bolące słowa gdy on je przyjął na siebie, ale nie zauważyłem, że on też rozpaczał w tamtym momencie. Ile cierpienia musiał przeżyć, ile nie przespanych nocy. Ile strachu musiał przeżyć o wszystkich jego przyjaciół i znajomych, którzy byli dla niego ważniejsi od własnego życia. Życia, które poświęcił dla mojej rodziny, dla mnie i mimo, że stał tam nadal uśmiechał się wiedząc, że zaraz zostanie rozstrzelany przez własną rodzinę w której dorastał. Te oczy proszące o wybaczenie, nie potrafiłem ich zapomnieć. Zwinąłem się w kulkę i zacząłem szlochać bezgłośnie. Nie mogłem obudzić Dii. Nie chciałem go martwić bardziej, bo myślał, że powoli zaczynam sobie radzić ze stratą, ale prawda była na przekór inna. Dopiero zacząłem bardziej upadać i zacząłem się zastanawiać jak w czasie załamań on potrafił nadal się tak cudownie uśmiechać. Nie potrafiłem tak jak on, a chciałbym aby nie martwić rodziny aby móc w spokoju przeżyć bądź umrzeć. Nic nie miało już takiego większego sensu i znaczenia gdy jego nie było w policji. Przeleżałem na płytkach bardzo długo aż nie uspokoiłem się znacznie gdyż wylałem z siebie już wszystkie łzy, które we mnie były. Jednak nadal czułem tą przeraźliwą pustkę w złamanym sercu, której nie chciałem czuć. Wolałem już być postrzelony czuć ten ból fizyczny niż psychiczny, który wykańczał mnie powoli. Podobno czas miał leczyć rany zadane przez kogoś, ale nie czułem aby się cokolwiek się polepszało, a wręcz miałem wrażenie, że jest jeszcze gorzej. Jednak wiedziałem, że muszę nałożyć na siebie maskę, maskę, która miała być nadzieją dla mojej rodziny. Już nie było yin i yang został sam yin, bo mimo zła i dobra, w każdej stronie zawsze jest trochę dobra jak i zła. Każdy ten aspekt łączy się tworząc życie. Życie w którym brakowało jednej strony, bez jednej połówki traciło równowagę w życiu. Tak jak ja straciłem równowagę bezpowrotnie tak samo jak i jego. Nie wiedziałem co mam zrobić aby ją odzyskać, bo Monte już nie wróci do mnie i to bolało mnie najbardziej.
Powoli wschodziło słońce więc umyłem zęby i odświeżyłem się, a na twarz ubrałem maskę uśmiechu. Kochałem Die, ale potrzebowałem być sam w nocy gdy nie mogłem spać, a przez to iż był to nie mogłem nawet telewizora włączyć. Nie chciałem po prostu go martwić, że nie śpię, a raczej, że nie mogę spać. Ogarnięty ubrany w swoje ulubione spodnie bojówkarskie i koszule wziąłem głęboki wdech patrząc się na siebie w lustrze.
-Robisz to dla rodziny, robisz to dla Monte, robisz to aby żyć, robisz to dla siebie - wyszeptałem i przymknąłem powieki. Musiałem odzyskać jakoś swoją wolność abym mógł robić to co chce. Musiałem wrócić do "życia" by móc w samotności pogrążać się jeszcze bardziej i bardziej w wszystkich wspomnieniach, które żyją we mnie. Wspomnienia pełne miłości, szczęścia i jego. Dlaczego ja nigdy nie mogę mieć normalnego życia. Tyle wspólnie musieliśmy przejść, by on tak po prostu odszedł na zawsze. Zostawiając mnie tutaj samego z tymi wszystkimi uczuciami z którymi sobie nie radziłem bez niego. Wyszedłem w końcu z łazienki przestając się nad sobą żalić i otworzyłem lodówkę z samej woli zastanawiając się nad tym co zrobić. Padł wybór na tosty, które kiedyś pokazywał mi Monte. Nie wiedziałem co mnie wzięło na to aby je zrobić, ale były jednym z kilku rzeczy, które mi wychodziły w kuchni. Wyciągnąłem chleb tostowy kilka jajek, ser, szynkę i sosy do tego. Pamiętam jak pokazywał mi co trzeba najpierw zrobić. Pomimo tego, że przeze mnie spóźnił się do pracy.
-Jak to się robi? - spytałem, a on spojrzał na mnie.
-Chodź pokaże ci - zaproponował, ale ja pokiwałem głową na nie. -Dlaczego nie?
-Nie umiem gotować, a tym bardziej boję się, że zepsuje i spale ci te tosty - oznajmiłem, a on zaśmiał się.
-Ten kto nie próbuje ten na starcie się poddaje, a raczej nie jesteś typem co się poddaje Erwin - powiedział i w sumie tymi słowami zmotywował mnie do tego aby spróbować.
-Więc jak to się robi? - spytałem ciekawsko, a on na spokojnie pokazał mi jak to się robi. Więc na patelni trzeba było zarumienić dwie kromki chlebusia z jednej strony, a potem przewrócić i wbić jajko obok jednego chlebka, a przy drugim wrzucić szynkę, a na nią serek. Potem tylko złożyć umiejętnie i śniadanie gotowe.
-Widzisz dałeś radę! Jestem dumny, że pojąłeś to tak szybko.
-Dziękuję Monte.
Na te wspomnienie łezka kroiła się w oku gdyż to było nasze pierwsze spanie razem w jego mieszkaniu i jakoś to poszło dalej, że z przyjaźni przeszło to wgłębsze uczucie. Wytarłem samotną łzę, która spłynęła po moim policzku i na spokojnie robiłem dla mnie oraz Dii śniadanie. Skoro o wilku mowa właśnie wyszedł z pokoju gościnnego.
-Erwin wszystko w porządku z tobą?
-Tak - odparłem i uśmiechnąłem się do niego, a on obserwował mnie przez chwilę. -A co?
-Bo gotujesz, a ty nie gotujesz! - powiedział zdziwiony.
-Może, ale nabrało mnie na tosty - odparłem i podałem mu gotowe tosty - smacznego bracie.
-Brałeś narkotyki?
-Wiesz, że od czasu gdy straciłem kontrole nie zażywam tego świństwa, bo obiecałem Grzesiowi, że nie będę tego brać i dotrzymam obietnicy! - powiedziałem i gdy zacząłem temat bruneta zabolało, ale nie pokazałem tego po sobie. Musiałem wziąć się w garść dla rodziny i dla spokoju od ich zmartwionych oczu oraz wiecznych pytań. Nie potrzebowałem współczucia tylko wsparcia.
Perspektywa Dii
Zamieszkałem z Erwinem, ale widać było po nim, że nie jest mu łatwo. Większość czasu siedział w swoim pokoju i nie wychodził z niego co mnie martwiło, ale z każdym nowym dniem bardziej dał się wyciągać z pokoju i widać było jakiś progres oraz zmianę. Jednak martwiłem się cały czas o niego, ponieważ mało mówił i jadł, ale najważniejsze jest to, że jadł i pił, bo wcześniej tego nie robił. Heidi przychodziła co drugi dzień aby sprawdzić stan zdrowotny siwego oraz jego stan psychiczny. Wydawało się, że leki pomagają mu, ale miałem dylemat odnośnie ich czy aby na pewno. Ponieważ z rana wydawał się mocno zmęczony, ale potem trochę bardziej ożywał lecz to nadal nie był nasz ruchliwy z ADHD, Erwin. Wszyscy cierpieliśmy z powodu utraty przyjaciela. Naprawdę rozumiałem dlaczego nie chciał nam to mówić, ale gdyby powiedział to może obronili byśmy go przed tym co się stało mu. Mafia to jednak ciężką organizacja, która nie ma przeproś i wybacz. To tylko my w mieście potrafiliśmy wybaczać bądź po prostu pozwalaliśmy odejść, bo po co trzymać kogoś na siłę jeśli nie za dobrze czuł się w mafii. U nas mafia wyglądała znacznie inaczej niż ta z Lords of the world, ale co się dziwić, bo jesteśmy dosyć nowocześni i dopasowywaliśmy się do otoczenia, a nie szliśmy według tradycji. Skoro mową o tradycjach. To gdy miałem wolny czas coś załatwiałem w mieście odnośnie kilku ważnych rzeczy. Mimo iż Kui starał się zająć zakonem to troszkę się rozbiliśmy na grupki, ale nadal trzymaliśmy się razem. Bałwanki odeszły od Kuia, a on musiał znaleźć nowe towarzystwo na Burgershota i jego mafię. W ten sposób do zespołu dołączył David Gilkenly, którego na wszelki wypadek Kui sprawdził kilka razy i to na swoje sposoby oraz na policyjne. Nie chciał aby powtórzyła się historia jak to było z Grzesiem. Z jednej strony rozumiałem to, ale z drugiej strony nie powinniśmy tak bardzo nie ufać wszystkim, bo chłopak nie zasłużył sobie na takie chłodne traktowanie. Erwin nie wiedział o nowym, bo ledwo radził sobie z stratą Gregorego, który okazał się jego miłością życia i deska do grobu. Baliśmy się, że targnie się na swoje życie dlatego zamieszkałem z nim. Przez pierwsze dni był bardzo zdystansowany do wszystkiego jak i do wszystkich. Lecz z każdym kolejnym dniem wydawało mi się, że było coraz lepiej. Bądź bardzo dobrze udawał, że jest lepiej chociaż jak tak myślałem to raczej nie byłby w stanie udawać. Prawdziwe uczucia nie jest łatwo zatuszować, a strata to jedno z silniejszych uczuć, które człowiek może poczuć i doświadczyć. Bałem się jednak, że te uczucie może doprowadzić do czegoś czego nieupilnujemy w Erwinie. Jeśli on upadnie to cały Zakon upadnie, tak już bywa jeśli szef w mafii ginie.
Zdziwiło mnie bardzo to, że obudził mnie zapach jedzenia, a jeszcze to iż Erwin je robił. Widziałem po nim, że wspomniane jego bolało, ale starał się być silny. Zjadłem śniadanie wraz z nimi i przytuliłem go, a on niewiele myśląc wtulił się we mnie.
-Jestem dumny, że starasz się jak możesz Erwin, ale nie kryj w sobie tego bólu - powiedziałem, a on cicho westchnął.
-Chce mieszkać sam - oznajmił i zdziwił mnie tym, ale z drugiej strony w sumie mogło go męczyć moja obecność praktycznie cały czas na dobę przy nim.
-Przepraszam, że tak nad opiekuńczo cię traktowałem bracie - westchnąłem rozumiejąc, że nadszarpnąłem jego przestrzeń osobistą i prawdopodobnie granicę, które wyznaczał wokół siebie. -Jeśli popołudniu pani psycholog terapeutka powie, że jest lepiej to wyprowadzę się do siebie.
-Naprawdę mi to nie przeszkadza bracie, ale jestem dorosły i chcę teraz sobie z tym poradzić do końca sam.
-Dobrze niech będzie - poczochrałem go po głowie.
Czy terapeutka się zgodzi?
Czy Erwin nadszarpnie swoje życie?
2184 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro