Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Próba

Witam serdecznie w sobotnim rozdziale!
Jak tam u was?
Upały są strasznie nie sądzicie?
Dziś się trochę będzie działo więc będzie ciekawie tak sądzę.
I do czegoś wielkiego zostało nam 16 dni! Jesteście pewnie ciekawi co się szykuje! Ale nie zdradzę :3
Miłego dzionka życzę wszystkim!

Od tej akcji z Kuiem minęły cztery dni. Starałem się jak mogłem aby przysłużyć się swojej mafii, ale czułem, że tylko pogarszałem sytuację zamiast ją prostować. Dziś mieliśmy zrobić bank i nic trudnego w tym nie było, ale bałem się, że coś sknące i będzie problem. Podobno zmieniono zabezpieczenia i jako pierwszy miałem je przetestować czy są nadal banalne czy jednak trudniejsze niż wcześniej. Byłem z Vasquezem w sklepie aby ubrać się jakoś normalnie na napad. Jednak nie cieszyłem się tym co będę robić. Może przez to iż nie poczułem tej arealiny, która pojawiła się gdy masz wycelowaną broń w ludzi bądź zaczynasz hakować. Może właśnie tego potrzebowałem do zapomnienia.
Wziąłem głęboki wdech i przeglądałem ciuchy aby coś znaleźć. Nie wiedziałem się w sumie co ubrać, ale chciałbym coś luźnego, ale zarazem praktycznego. Wybrałem swoje ulubione spodnie i czarną bluzę bez rękawów. Było na polu coraz cieplej więc nie było sensu nawet ubierać się w coś więcej. Wybrałem chustę do tego i byłem gotowy.

-Ciekawy wybór - stwierdził Vasqi i sam musiałem przyznać, że dobrze wyglądał w swoim outficie. Szybko jednak skarciłem się za to co po myślałem. Chciałem być wierny tylko jednemu mężczyźnie i zostanę.

-Dzięki - mruknąłem - powinniśmy już jechać - stwierdziłem po chwili patrząc na telefon i na godzinę, którą ukazywał.

-Racja, chłopaki pewnie są już na miejscu z zakładnikami - stwierdził i spojrzał na mnie. -Poradzisz sobie?

-Nie wiem. Chcę jak najlepiej, ale boje się tej zmiany w systemie i nie wiem czy sobie poradzę - wyznałem i spojrzałem na mężczyznę, który uśmiechnął się do mnie starając się w ten sposób pocieszyć mnie i dodać odwagi.

-Nawet jeśli nie dasz rady to będziesz wiedział co robić następnym razem w końcu jesteś mistrzem w hakowaniu!

-Dzięki, ale nie czuję się jak mistrz - odparłem i spuściłem głowę wsiadając do samochodu z przodu na miejsce pasażera.

-A kto pierwszy włamał się do banku?

-No moja grupa, ale to była akcja, której widziałem, że dam radę - odparłem - tutaj nie czuję się abym dał.

-Po prostu musisz uwierzyć - stwierdził i byłem mu wdzięczny, że wierzył we mnie, ale byłem w głębi siebie przestraszony. Gdyż policja, która będzie na przeciw nam była, ale bez niego i nie mam do kogo pomachać nawet. Więc po co robić coś nielegalnego skoro nie daje mi to tak wielkiego szczęścia jak wcześniej. Chyba za bardzo uzależniony byłem od bruneta i teraz to było widać aż za bardzo. Chyba zbyt bardzo polegałem na nim co sam kilka razy mówił mi, że się uzależniliśmy od siebie. Każda rozłąka bolała, ale zwykle wracaliśmy do siebie więc nie trwało to tak długo i nie bolało aż tak. Droga na bank nie trwała dłużej niż 10 minut. Na miejscu już byli wszyscy, a ja wziąłem torbę z przedmiotami, które powinny przydać mi się do hakowania. Poprawiłem na twarzy maskę, ale nie czułem się najlepiej dzisiaj. Chyba to nawet było po mnie widać.

-Wszystko w porządku? - spytał Carbo gdy wszedłem do banku.

-Tak, ale trochę się stresuję - odpowiedziałem troszkę nie do końca mówiąc prawdę.

-Dasz radę! Będzie dobrze, zobaczysz wystarczy, że wejdziesz do środka i zaczniesz! - rzekł Vasquez.

-Może macie rację - westchnąłem i poprawiłem torbę na ramieniu.

-Jak ci nie wyjdzie to nic się nie stanie - oznajmił Carbo - masz po prostu rozeznać się w zabezpieczeniach.

-Dlatego jest was dwójka jakby coś nie wyszło, tak wiem Kui przedstawił mi plan działania - mruknąłem i ruszył w stronę pomieszczenia obok gdzie czekał na mnie sejf i nowe zabezpieczenia. Jednak gdy stanąłem przy drzwiach sejfu zacząłem ciężej oddychać i nie wiem, ale chyba właśnie ogarnęła mnie panika. Na szczęście przy sobie miałem lekarstwa, które przypisała mi pani doktor i zażyłem je z trzeci raz do tej pory gdy naprawdę było źle. Tak jak teraz gdy poczułem się źle i w sumie tabletki pomagały jednak nie lubiłem łykać niczego z lekarstw. Rozwaliłem konsole i podpiąłem się do komputera i usiadłem na ziemi czując jak tabletki zaczynają powoli działać. Uspokoiłem się, ale nie na tyle aby wzrok mieć wyostrzony. Przetarłem dłońmi oczy i wziąłem głębszy wdech. -Zaczynam!

-Jakby były jakieś problemy to mów!

-Dobrze - odpowiedziałem i uruchomiłem komputer z odpowiednim pendrive. Moim oczom ukazał się system, który już kiedyś widziałem, ale ten był troszkę bardziej skomplikowany przez ilość rzeczy, które trzeba było zapamiętać i odpowiednio wpisać. To było banalne, ale jak zacząłem robić to nagle gdzieś robiłem błąd co mnie frustrowało, bo naprawdę starałem się, a nie wychodziło mi. Może przestój z napadami był wielkim błędem. Nie potrafiłem znaleźć błędu gdzie popełniam. Za pierwszym razem rozumiałem swoją nieudolną próbę, za drugim szukałem błędu gdzie go popełniłem, ale nie potrafiłem go znaleźć. Trzeci raz był ostatnią próbą nim całkowicie zablokuje system. Przyglądałem się kwadratą, słowom i cyfrom. Lecz im dłużej starałem się je zapamiętać tym bardziej głowa mnie bolała i mieniło mi się przed oczami.

Ostatnia próba była decydującą więc wziąłem głęboki wdech i starałem się skupić oraz nie słuchać negocjacji ze strony policji. Nie mogli przestać od tak pracować, bo stracili towarzysza. Niestety życie było brutalne, bo ty rozkładałeś karty i kontrolowałeś wszystko albo dałeś sobą rządzić i pomiatać. Musiałem wejść do środka i zdobyć to co chciał i oczekiwał po mnie Kui. Musiałem wrócić do życia i do napadów w końcu byłem głową mafii, ale coraz bardziej zastanawiałem się czy na pewno nadaje się na tą rolę w końcu to trochę ostatnio pod upadłem i nie byłem wystarczająco silny aby przejąć swoich na nowo. W końcu udało mi się złamać ten cały kod chociaż nie było to takie proste. Wstałem z ziemi i schowałem laptopa do torby. Wchodząc do środka chciałem od razu przejść przez kraty dzielące mnie od pieniędzy, ale nie spodziewałem się tego, że nie otworzą się. Zdziwiony zauważyłem konsole obok na dany pendrive tylko nic takiego nie miałem aby go złamać. Raczej byłem bezsilny w tym, ale starałem się spróbować coś na szybko zrobić, ale bezskutecznie.

Oparłem głowę o zimne kraty i wiedziałem, że nie mam wiele czasu. Chyba to koniec. Nie zdołam się dostać do środka bez odpowiedniego klucza do tego czy programu. Wyszedłem z sejfu jako przegrany, bo nie dałem rady. Pierwsze zabezpieczenie już mnie pokonało, a drugie zrównało centralnie z ziemią. Założyłem chustę na twarz, wyszedłem i popatrzyłem na Carbo, który pilnował zakładników gdy Vasqi negocjował. Pokręciłem głową na nie i zacisnąłem ręce w pięści ze złości na samego siebie. Czułem, że zawiodłem wszystkich chociaż chłopaki czuli to, że nie mamy szansy na to aby wejść za pierwszym razem. Widziałem po wzroku Carbo, że nic się nie stało, ale wiedziałem swoje. Zawiodłem, a nienawidziłem tego uczucia gdy zawodzę tych, którzy na mnie liczą. Byliśmy praktycznie na końcu całej akcji. Została nam dwójka zakładników i zastanawiałem się nad tym co będzie po tej całej akcji. Jak Kui stwierdzi, że nie jestem gotowy wrócić albo, że przestałem być użyteczny. Chciałem przysłużyć się naszej rodzinie, ale byłem hakerem, a skoro to mi nie wychodziło to kim w końcu byłem i czy byłem potrzebny rodzinie. Nie wiem kiedy wsiedliśmy do auta i oddałem się w dłonie losowi, który pokaże nam czy zdołamy uciec czy jednak nas złapią. Byliśmy bez łupu i to mnie denerwowało oraz zasmuciło zwykle za pierwszym razem wszystko zdobywaliśmy bez względu na to co natrafiliśmy.

-Kurwa - warknął Carbo przez to oprzytomniałem ze swoich myśli.

-Co się stało? - spytałem nie rozumiejąc jego złości.

-Spokojnie dam radę! - rzekł Vasquez, ale żaden nie chciał mi wytłumaczyć co się dzieje aż nie wpadliśmy w poślizg co mnie zdezorientowało. Nie wiem nawet kiedy dachowaliśmy. Na szczęście w ostatniej chwili zapiąłem pasy, bo nie było by za ciekawie.

-Poddajcie się! - usłyszeliśmy głos Capeli.

-Poddajemy się! - odkrzyknąłem.

-Co?! - oburzył się Carbo.

-Nie ma to sensu, jest ich za dużo - oznajmiłem cicho.

-Ma rację - poparł mnie Vasqi, który zrozumiał, że lepiej nie pogarszać swej sytuacji.

-Wy czołgajcie się z samochodu! Bez żadnych sztuczek! - oznajmił, któryś z policjantów. Zgodnie z ich instrukcjami wyszliśmy z auta. Od razu nas skuli w kajdanki. Nie walczyłem, bo było to bez sensu skoro nie mieliśmy łupu ani niczego cennego.

-Nic ci się nie stało? - zajął się mną Dante.

-Nie - odparłem zgodnie z prawdą, bo nic takiego mi się nie stało.

-Ściągnę ci maskę z twarzy - oznajmił i ściągnął z moich ust chustę - coś tak czułem, że to ty - dodał po chwili i przeszukał mnie oraz zabrał wszystkie niebezpieczne przedmioty wraz z torbą w której były moje rzeczy do hakowania.

-Hej Dante - mruknąłem i pozwoliłem na wszystkie procedury.

-Przewieziemy was na szpital aby sprawdzić czy wszystko z wami w porządku, a następnie na komendę!- rzekł - Niech ktoś zabierze dwóch innych zatrzymanych do radiowozu. Ja zajmę się trzecim - zgłosił na radiu.

-10-4!

-Chodź - mruknął i zaciągnął mnie do mustanga z moimi rzeczami, a następnie wrzucił mnie zakutego do  radiowozu, a moje przedmioty wrzucił na tyły. -Gdzie jest łup?

-Nie ma - odpowiedziałem - nie dałem rady się dostać do środka.

-Ty?! Erwin dobrze się czujesz? - spytał się mnie, a ja oparłem głowę o szybę.

-Nie dałem rady, ta wiem zabawne - mruknąłem nie patrząc się na niego.

-03 wszystkie jednostki w zgranym szyku jedziemy na Pillbox. Niech ktoś przeszuka jeszcze pojazd i odholuje go!

-Tak jest! - odezwali się na radiu, co nie chciałem podsłuchać, ale tak już było, że było ich wszystkich słuchać.
Nawet nie zauważyłem gdy wjechaliśmy na teren szpitala, a raczej wewnętrzny parking abyśmy nie uciekli. Nie widziałem sensu w ucieczce. Wolałem po prostu to przetrwać i żeby nas wysyłali już na te więzienie to będę miał czas aby przetrawić to wszystko co teraz się wydarzyło.

-Nie zawsze wszystko się da za pierwszym razem Erwin - powiedział i wyprowadził mnie z auta.

-Jestem cały więc po co mnie bierzesz na szpital? - spytałem.

-Na wszelki wypadek, bo twoi by mnie zabili gdyby okazało się, że rannego cię wysłałem, a ja wolę mieć pewność.

-Egh - westchnąłem i dałem się prowadzić. Procedury jak procedury aż w końcu nie trafiliśmy na cele więzienne.

-Skoro nie udało się wam okraść banku, miesięcy będzie mniej - oznajmił Dante - więc tak 3 tysiące i 20 miesięcy może być?

-Tak - odparłem, bo w sumie to nie było tak dużo, ale wystarczająco aby posiedzieć trochę za kratami.

-Dobrze, zaraz będziecie mieć konwój na więzienie, ale coś chcecie jeszcze przed tym? Macie prawo do telefonu.

-Ja chce zadzwonić! - powiedział Carbo.

-Dobrze - Capela podał mu telefon.

-Nie udało się. Złapano nas jutro może wrócimy do domu dopiero - oznajmił i oddał telefon policjantowi.

-Do ściany wszyscy! - oznajmił Pisicela, który wszedł na cele. -Zakuć ich i przetransportować do auta.

-Tak jest! - powiedzieli wszyscy funkcjonariusze, a po chwili nas zakuto i zaprowadzono do naszego transportu na więzienie. Nie walczyliśmy, bo nie było to potrzebne. Droga do więzienia trwała nie dłużej niż 20 minut, ale dłużyło się nam to strasznie. Niby zawsze to wyglądało, ale tym razem czułem jak trwa to zbyt długo. Drzwi się otworzyły, a my wysiedliśmy wchodząc do przedsionka więzienia gdzie musieliśmy przebrać się w więzienne ciuchy, a reszta rzeczy została zarekwirowana przez sierżanta Williego Juniora, ale odzyskamy je jak skończy się nasz wyrok.

Zostałem rozdzielony z chłopakami i trafiłem do celi z wysokim jak dąb afro-amerykańskim mężczyzną zwanym Patem. Dosyć szybko wyszedłem z celi aby nie było problemów, bo nie miałem ochoty na to aby siedzieć z mężczyzną, który był zdecydowanie za wysoki ode mnie. Wyszedłem na spacerniak i westchnąłem patrząc w niebo. Nie było dziś widać żadnych gwiazd, nawet księżyc miał problem aby przebić się przez chmury i dać trochę swego blasku. Nie wiem dlaczego, ale poczułem ból w sercu, który zdążał się coraz częściej. Nie wiem nawet czemu dostałem się na dach więzienia. Nawet nie wiedziałem, że tak się da. Chyba nie za bardzo panowałem nad sobą i nad swoimi ruchami. Poczułem się trochę jak w transie jak kiedyś. Niewiele myśląc stanąłem nad krawędzią budynku i spojrzałem w górę. Zamknąłem oczy i wziąłem głębszy wdech.

-Erwin bracie nie rób tego! - usłyszałem głos z tyłu siebie.

-Jja nie mogę tak żyć Carbo - westchnąłem - wszystko mi o nim przypomina, a ja jeszcze nie umiem zrobić głupiego banku.

-Bracie to nie musi się tak skończyć - mówił spokojnie, a ja spojrzałem na niego. -Odsuń się od krawędzi i daj sobie pomóc.

-Carbuś - wyszeptałem, a po moim policzku spłynęła samotna łza.

-Ja wiem, że boli, ale nie dajesz sobie ciągle pomóc - wyciągnął do mnie dłoń - pozwól nam sobie pomóc bracie.

-Tęsknię za nim - wyszeptałem.

-Każdy z nas to widzi, ale jedno niepowodzenie nie skreśla całego życia. Proszę cię zrobisz ten jeden krok i zrobisz więcej krzywdy niż dotychczas.

-Przepraszam - wyszeptałem i zrobiłem ten jeden krok w przód.

Czy Erwin właśnie postanowił się zabić?
Czy Carbo zdoła na czas go uratować?

2060 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro