Pożegnanie
Witam serdecznie wszystkich w Mikołajkowym rozdziale
Jak tam mikołajki kochani?
Coś dostaliście czy rózga była?
Hehehe pojawi się dziś coś ciekawego u mnie więc warto będzie czekać!
Życzę wszystkim wesołych naszych pierwszych mikołajek, a nie długo drugie święta przed nami wspólne :3
Na dole jest notka dla chętnych do challenge!
Życzę powodzenia wszystkim, którzy w tym dniu piszą próbne egzaminy!
Miłego dzionka życzę wszystkim <3
Perspektywa Gregorego
Obudziłem się przed piątą, ale miałem dziwne wrażenie, że mama tutaj była. Zgaszona lampka była tylko potwierdzeniem przez to delikatnie się speszyłem, ponieważ nie chciałem aby widziała mnie i Erwina w takiej sytuacji. W sumie lepiej, że ona niż ojciec. Zacząłem całować szyję mojego kochanego diabełka aby go obudzić.
-Jeszcze chwilę - wymamrotał cicho chowając twarz w mojej klatce piersiowej.
-Jest już piąta, trzeba wstać ogarnąć się i zrobić to co jest w dzisiejszym planie - ziewnąłem cicho i pogłaskałem go po pleckach. Był taki ciepły przy mnie aż nie chciało się wstawać. Jednak musiałem wstać i co najważniejsze ogarnąć wszystko co do mnie przynależało. Wolałem ojca nie denerwować bardziej, bo i tak był wściekły na mnie. Westchnąłem cicho i podniosłem się wypuszczając z ramion Erwinka. Pocałowałem go w czółko i wyszedłem z łóżka. Skoro chciał jeszcze pospać to mu nie zabronię tego. Po cichu wyszedłem z pokoju Erwina i stanąłem w miejscu widząc Marco, który uśmiechnął się szeroko.
-No braciszku nie sądziłem, że już ten tego przy ojcu - zaśmiał się na co przewróciłem oczami.
-Marco my po prostu spaliśmy - odparłem.
-A ta malinka na szyi? - spytał i dotknąłem miejsca gdzie wczoraj Erwin mnie całował.
-Spaliśmy razem w łóżku nie w kontekście spania ze sobą - pokręciłem głową na boki.
-Dobra dobra - zaśmiał się - nie będę ci dokuczać! Dziś masz sprawdzić ogrodzenie u krów. Podobno jednej brakuje.
-Znajdę ją - odparłem i przeszedłem do pokoju - tylko proszę nie mów nikomu. Lepiej aby ojciec nie wiedział.
-Spokojna głowa braciszku ty i twój chłopak jesteście bezpieczni - uśmiechnął się do mnie. Kiwnąłem więc głową i wpadłem do pokoju aby się ubrać w świeże ciuchy. Było mało czasu jeśli miałem znaleźć krowę, która zaginęła i zobaczyć czego jest to wina. Godzina wydawała się być odpowiednia na takie coś, ale krowy miały dużą zagrodę co łączyło się z długim czasem poszukiwania zniszczonej części ogrodzenia bądź pastucha. Wyszedłem z pokoju przez drzewo, które służyło mi do ucieczek i ruszyłem truchtem do krów. Mimo iż robiłem jakieś treningi z rana to jednak pomoc przy gospodarstwie bardzo pomagała utrzymać prawidłową formę. Truchtem biegłem do krów aby od środka przepatrzeć ogrodzie. Nie zwlaniałem gdyż i tak dobrze widziałem jak leci płot, a wraz z nim pastuch. Po kilku minutach biegu znalazłem wyrwę w płocie. Ogrodzenie elektryczne nie było naruszone, ale górna część płotu już tak. Będzie trzeba jakoś to naprawić i co najważniejsze nie wypuszczać krów na pastwisko, bo jak jedna odważna się znalazła to i inne mogą pójść w ślad za uciekinierką. Na szczęście dobrze, że wziąłem ze sobą linę więc złapie ją. W nocy padał deszcz więc ziemia jest mokra, dlatego też będą ślady po jej kopytach. Ruszyłem w las, który znałem na pamięć. Był to rejon Arona, ale miałem zadanie znaleźć tą mućkę i zrobię to. W końcu nie jeden raz znajdowałem ludzi więc z zwierzęciem nie będzie trudniej. Po kilkunastu minutach poszukiwań trafiłem na polane gdzie był strumyk więc to idealne miejsce dla krowy, która pragnęła się napić. Jak jakiś drapieżnik ruszyłem pod wiatr aby zaobserwować czy jest tu uciekinierka. Tak jak myślałem przy strumyku była brązowa krówka więc związałem linę na wzór lasso i pozwoli ruszyłem w stronę zwierzęcia. Miałem nadzieję, że nie była ranna, bo to by utrudniło tylko robotę. Na spokojnie podszedłem do niej najbliżej jak się dało i zarzuciłem na jej szyję linę. Krowa przestraszyła się więc zaczęła wierzgać jednak to nie wystarczyło jej aby się uwolnić. Pociągnąłem ją w swoją stronę.
-Oł oł spokojnie! - powiedziałem do niej i podszedłem tak, że dotknąłem jej pyszczka. - Już spokój. Pokaż się no - mruknąłem i obejrzałem jej nogi. Przednia nie wyglądała dobrze więc będzie trzeba weterynarza wołać. - Chodź do domu - oznajmiłem i pociągnąłem ją za sobą, a ona grzecznie ruszyła za mną. Spokojnie minął powrót na teren, a z dala widziałem Tonyego, który zajmował się krowami.
-Znazłeś ją! - mogłem usłyszeć szczęśliwy krzyk.
-Tak - odparłem z uśmiechem - na wschód jest zniszczony bal. Będzie trzeba naprawić płot, a pastuch jest cały - wyjaśniłem - będzie trzeba weterynarza dla niej ma zranioną nogę.
-Dziękuję Herdeiro! Nie wiem jak mam dziękować! Już wczoraj mówiłem to wielkiemu Morte, ale on po prostu zbagalizował ten problem.
-Cóż zostałem przypisany do sprawdzenia tylko płotu, ale najważniejsze jest w końcu stado co nie? Bez jednego elementu będzie nie pełne.
-Racja - kiwnął głową i głaskał brązową mućkę - czyli dziś nie wypuszczać krów?
-Dopóki nie będzie naprawiony płot to lepiej aby zostały u siebie. Nie chcemy raczej aby się poraniły.
-Dobrze zajmiemy się tym - odparł więc podałem mu linę z krową - jeszcze raz dziękuję Herdeiro.
-Nie ma za co - uśmiechnąłem się do niego i ruszyłem w stronę domu. Musiałem Erwina obudzić chyba, że już nie spał, ale to mało prawdopodobne bądź i nie. Przekonam się jak dojdę do drzewa i przedostanę się nim do pokoju. Na szczęście nie miałem tak brudnych butów, ale wytarłem je w szmatkę, a następnie wszedłem do środka pokoju. Zadowolony z siebie, że zrobiłem dobry uczynek zapukałem do szarych drzwi i bez pośpiechu przekroczyłem próg drzwi. Erwin o dziwo ubierał się więc zamknąłem drzwi za sobą i zacząłem oglądać jego nagie ciało.
-Nie masz nic innego do roboty Grzesiu? - spytał cicho, a ja uśmiechnąłem się.
-Zrobiłem to co należało do roboty z rana potem to tylko czekać na dalsze rozkazy i polecenia. Więc nie mam niczego innego do roboty, wolałbym ciebie robić - mruknąłem gdy podszedłem do niego opierając się o jego nagie plecy. Widziałem ten róż na jego policzkach, który pojawił się więc pocałowałem go w policzek. -Uroczo się rumienisz.
-Grzesiu! - naburmuszył się na moje słowa.
-Kocham cię i tak słodziaku - wyszeptałem do jego ucha, a on zaśmiał się.
-Monte, bo zaraz spóźnimy się na śniadanie o 6, a ja nawet nie jestem ubrany.
-Dobrze - westchnąłem odsuwając się od jego ciała, ale on odwrócił się do mnie i pocałował me usta.
-Też cię kocham - wyszeptał i zaczął się ubierać - ale wolałbym ubrać się niż paradować przed twoją rodziną pół nagi.
-Jesteś tylko mój i nikt inny nie ma prawa cię tykać oprócz mnie - powiedziałem i przyciągnąłem go do siebie. Zapinałem jego guziki i poprawiłem kołnierz.
-To samo jest z tobą Monte - mruknął.
-Wiem diabełku, a teraz chodź na śniadanie, bo muszę spytać czy możemy jechać na rejon twojego terenu.
-Musisz pytać?
-Niestety taki mam obowiązek, bo bez pozwolenia nie wolno mi nigdzie się wybierać - przeczesałem jego włosy układając je w odpowiedni sposób nie odrywając od niego wzroku.
-Twój ojciec jest nadopiekuńczy? - zaskoczył mnie tym pytaniem gdyż nie sądziłem aby on taki był jednak po chwili przemyślenia jego słów, mogłem stwierdzić iż jest.
-Możliwe, a teraz chodź - pociągnąłem go do wyjścia z pokoju, a następnie zeszliśmy po schodach. Nie spieszyło mi się, ale no przed 9 powinniśmy być już na miejscu. Puściłem dłoń Erwinka, a jego wzrok spotkał się z moim. Jednak ojciec był w kuchni. Nie chciałem zaczynać niepotrzebnej kłótni. Przywitaliśmy się wchodząc do kuchni i usiedliśmy wspólnie przy sobie.
-Mamo możemy pojechać pożegnać przyjaciół, którzy dziś wyjeżdżają?
-Spytaj ojca nie mnie o to - powiedziała, a ja ścisnąłem dłoń w pięść gdyż on nie ma szans aby się zgodził.
-Tato? - spytałem niepewnie i zerknąłem na niego gdy on pił kawę. Widziałem jego wzrok skupiony na mojej mamie, a następnie padł na mnie.
-Możecie, ale pod jednym warunkiem.
-Jakim? - spytał Erwin, który złapał mnie za dłoń przez to spojrzałem na niego, a moje ciało rozluźniło się przez jego dotyk.
-Porozmawiam sobie z wami osobno w odpowiednim momencie - odparł, odkładając kubek na stół.
-Nigdzie samego cię z Erwinem nie puszczę! - warknąłem gdyż bałem się o to co może mu zrobić. Erwin nie był mną, ja mogłem wytrzymać jego uderzenia czy też agresję, a złotooki był bezbronny.
-Monte - spojrzałem w złote oczy mężczyzny - to nie wielka cena za coś takiego. Rozważ to. Z chłopakami nie wiadomo ile potem nie będziesz się widzieć! - miał rację, ale jego bezpieczeństwo było moim priorytetem. - Nie jestem taki bezbronny Grzesiu.
-Wiem, ale ugh - patrząc w jego oczy wie wiedziałem co zrobić. Dobrze mi mówił i przydałoby się pożegnać ich wszystkich, ale z drugiej strony Kui mnie zabije jak się dowie... Westchnąłem cicho, kiwając głową - dobrze niech będzie jeśli tak chcę Erwin.
-O której macie zamiar wrócić? - zadał pytanie.
-Gdzieś pewnie przed obiadem? - powiedziałem niepewnie gdyż nie wiedziałem o której tak naprawdę wrócimy.
-Masz być pod telefonem, a po obiedzie widzę cię w siedzibie.
-Tak jest - mruknąłem cicho, a po chwili przyszedł Marco.
-Dobry - przywitał się i usiadł na przeciwko mnie. Spojrzałem na ojca, który zmarszczył brwi i popatrzył na mnie oraz Erwina. Nie powiem, ale pod stołem trzymaliśmy się za dłonie gdyż jego dotyk był uspokajający oraz przyjemny. Miałem nadzieję, że on tego nie zauważy.
-Dziś jajka na miękko mężczyźni - zaśmiała się mama - trochę mało przy tym stole kobiet, nie sądzicie?
-Możliwe - odparłem, ale mi żadna kobieta nie była potrzebna dopóki mam jego. Mama podała do stołu i przeczesała moje włosy na co uśmiechnąłem się do niej. Jej dotyk był taki ciepły i przede wszystkim matczyny. Erwina również pogłaskała i poszła obok ojca całując go w policzek, a Marco również zostały przeczesane włosy. Dzisiejsze śniadanie było w dosyć milszej atmosferze mimo mojego spięcia. Pilnowałem aby Erwiś zjadł dobrze i w sumie sam też się zacząłem pilnować z jedzeniem co chyba odpowiadało mojej mamie. Miałem po co żyć w końcu. Erwin mi wybaczył między nami nadal jest chemia, a ja mogę mieć go w swoich ramionach wiedząc iż mojej rodzinie nic się nie stanie. Pomimo życia tutaj to jednak wolałem wrócić do rodziny, którą sam sobie stworzyłem, chociaż moja rodzina też mnie kusiła. Jednak nikt nie zastąpi mi miłości życia. Po zjedzeniu trzech jajek i kilkunastu kanapek w końcu mogłem stwierdzić iż jestem pożądanie najedzony.
-Weź klucze do Buffalo S - gdy to usłyszałem to myślałem iż pomyliłem osoby.
-Ale to twój wóz - powiedziałem cicho.
-Weź i tyle - rzekł i wstał od stołu - jak coś będę w siedzibie - dodał i ruszył do drzwi tarasowych.
-Właśnie póki pamiętam! Bliźniaki cię szukały! - orzekł mój brat na co kiwnąłem głową.
-Później je złapie - zasugerowałem i wstałem od stołu - chodź Erwin czas nas je powoli.
-Idę - uśmiechnął się - dziękujemy za śniadanie!
-To ja dziękuję - odpowiedziała mama i uśmiechnęła się do niego. Jak na razie Erwin był lubiany przez moją mamę i mam nadzieję, że tak będzie. Przy boku Erwina ruszyliśmy do głównego wyjścia z domu. Podszedłem do haczyków i ściagnąłem klucze do auta ojca. Nigdy nie było mi można nim jeździć chyba, że w jego obecności no, ale on jako kierowca nie ja.
-Wszystko w porządku? - spytał Erwin ubierając buty.
-Tak, po prostu - westchnąłem cicho - nigdy nie pozwalał mi. Nie wiem co się tym razem stało iż mi pozwolił.
-Może dziś miał dobry dzień? - mruknął szaro włosy.
-Może - odmruknąłem i wyszliśmy z domu kierując się do garażu. Na wstępie było auto mego ojca, a obok niego stała moja Corvetta.
-Oho, ale bestia - widziałem po jego oczach te zdziwienie, ale i fascynację. W końcu było to spore auto sportowe i co najważniejsze pięcioosobowe tylko, że trzydrzwiowe co było małym minusem. Zasiadłem na miejscu kierowcy i od razu poczułem tą adrenaline. To było idealne auto na wyścigi jedynym minusem w nim była wytrzymałość. Włożyłem kluczyki w stacyjkę i odpaliłem wóz, a z rury wydechowej rozbrzmiał cudowny ryk. Wyjechaliśmy tym potworem z garażu i ostrożnie ruszyłem po betonie w dół w stronę wyjazdu z posesji willi. Gdy wylądowaliśmy na ulicy nie żałowałem gazu aby przetestować tą bestię na asfalcie. Po kilku minutach wjechałem na mostek, a z niego na kamienną drogę. Jeśli dobrze wiedziałem jak jechać to trafiamy na teren willi Mokotowa. Punkt 7:30 wjechaliśmy przez bramę, którą otworzył nam Silny.
-Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego - stwierdził Joseph.
-Musisz się chyba przyzwyczaić - stwierdziłem zamykając wóz na pilot. Nie chciałem aby jednak ktoś niepowołany gmerał w aucie, ponieważ mogły być tam papierki ojca.
-Na to wygląda - zaśmiał się i przytulił mnie, a następnie Erwina.
-Chcecie jeść? Właśnie śniadanie mamy!
-Wiesz zjedliśmy pół godziny temu więc jesteśmy pojedzeni - odpowiedziałem i poczułem jak coś rzuca się na mnie. - Hej Potat - pogłaskałem go za uchem, a on pomerdał tym małym ogonkiem wraz z jego czteroma literami.
-Siemanko! - krzyknął Erwin gdy weszliśmy do środka siedziby, a każdy na swój sposób odpowiedział nam.
-Smacznego - powiedziałem z uśmiechem widząc ich wszystkich razem bez żadnej kosy między nami. Dosiadliśmy się do stołu, ale nie jadłem nic tak samo Erwin.
-Nie chcecie? - spytał Sonny.
-Mama Grzesia smakowicie gotuje i śniadanie obfite zjedliśmy - wyjaśni uśmiechając się cały czas. Był rozpromieniony co i mnie radowało.
-Ooo czyli żyjesz jak Lord - zaśmiał się Carbo, a Erwin przewrócić oczkami.
-W moim sercu tylko Mokotów Carbuś - oznajmił - żaden Lord tego nie zmieni!
-Nawet Grzesiu? - spytał Labo.
-Grzesiu siedzi po naszej stronie, a nie ich co nie?
-Ja - westchnąłem drapiąc się po karku - to jest ciężkie, ale jestem po waszej.
-Nie męczcie Gregorego musi on sam przemyśleć wszystko, bo z pewnością nie jest to łatwe dla niego - kiwnąłem potwierdzająco głową na słowa Rightwilla i uśmiechnąłem się słabo. Nie wiedziałem już kim tak naprawdę jestem. Od początku w sumie nie wiedziałem kim tak naprawdę jestem i błądziłem, ponieważ czułem się dobrze jako policjant, a przy okazji mogłem być mafiozą, ale teraz wybór został mi odebrany. Jednak rodzina mnie nie zostawiła i przybyła aż tutaj aby mnie odzyskać. Żywego czy to martwego. Uśmiechnąłem się słabo do wszystkich i rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Czy Gregory odnajdzie samego siebie?
Co się stanie z Mokotowem?
2197 słów
Serdecznie zapraszamy do zapisywania się do zabawy! Tym razem pod inną nazwą! Nie bez powodu tam się nazywa!
Czas zapisywania do 18.12.22
Mam nadzieję, że dobrze będziecie się przy tym bawić!
Napisz tutaj w komentarzu bądź do mnie na priv, a dostaniesz link do Discorda!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro